Prof. Kolodko: Polska nie ma strategii, marnujemy pieniadze. To się zemsci
https://www.onet.pl/biznes/businessinsider/prof-kolodko-polska-nie-ma-strategii-marnujemy-pieniadze-to-sie-zemsci/v75me3t,211f4564
"Tak, warto przystępować do strefy euro, bo sprzyjać to będzie poprawie konkurencyjności polskiej gospodarki i, w konsekwencji, dynamizacji jej rozwoju — twierdzi prof. Grzegorz Kołodko. Były wicepremier i minister finansów nie widzi też sensu rosnących wydatków na zbrojenia. — Nie, nie mamy "potężnych potrzeb zbrojeniowych", tylko na potęgę się zbroimy bez obiektywnej potrzeby. Te "potężne potrzeby", o których nieustannie słyszymy, są wytworem polityki, a nie realiów — uważa.
Rok temu w naszym wywiadzie stwierdził Pan, że Polsce "brak kompleksowej strategii rozwoju". Podtrzymuje Pan to stanowisko?
Prof. Grzegorz W. Kołodko, ekonomista, wicepremier i minister finansów w latach 1994–1997 i 2002–2003: W pełni. Niestety, nie ma strategii gospodarczej, która ambitnie, a zarazem realistycznie odpowiadałaby na piętrzące się wewnętrzne i zewnętrzne wyzwania rozwojowe. Niejasne są cele polityki gospodarczej, niespójne są zamiary krótkookresowe z długofalowymi planami, niezborne są przedsięwzięcia realizowane w różnych sektorach gospodarki, a nade wszystko brakuje koordynacji działań w skali makroekonomicznej. Gospodarka wciąż idzie do przodu, ale nie w wyniku urzeczywistniania stosownej do uwarunkowań linii polityki gospodarczej rządu, lecz przede wszystkim wskutek pozytywnej inercji wcześniej uruchomionych procesów oraz efektywnej przedsiębiorczości w skali mikro i sprawności lokalnych samorządów. Ale to się nie składa w skuteczną strategię rozwoju, bo wyraźnie daje o sobie znać błąd złożenia: suma racjonalności mikroekonomicznych – a tych też nie zawsze starcza – sama z siebie nie daje racjonalności makroekonomicznej.
Premier Donald Tusk niedawno zaprezentował plan rozwoju inwestycji. Satysfakcjonujący?
Określenie "plan" w tym przypadku jest wielką przesadą, więc o jakiej satysfakcji miałaby tu być mowa? Rząd nie ma "planu rozwoju inwestycji", a to, co zaprezentował premier, z jednej strony odnosi się do właśnie wspomnianej inercji, z drugiej zaś nie wnosi nic nowego. Za dużo pary idzie w gwizdek, za mało w koła. Poziom inwestycji w Polsce w relacji do dochodu narodowego, około 17,5 proc. PKB, utrzymuje się na wyjątkowo marnym poziomie. Stopa inwestycji jest najniższa w ostatnich trzech dekadach, a zarazem jest rekordowo niska w porównaniu do innych państw Unii Europejskiej. Zwłaszcza inwestycje prywatnego kapitału są skromne, pomimo że przedsiębiorcy dysponują setkami miliardów złotych mało produktywnie ulokowanych na rachunkach bankowych. Jednym z powodów tak niskiego poziomu inwestycji jest właśnie brak strategii długofalowego rozwoju, która mogłaby inspirować biznes do większej dozy optymizmu i skłaniać do podejmowania ryzyka inwestycyjnego na szerszą skalę.
Na czym powinna dziś opierać się strategia rozwoju Polski?
Tak jak ujmuję to w nowym pragmatyzmie, powinna to być długookresowa, kilkunastoletnia strategia rozwoju potrójnie zrównoważonego: gospodarczo, społecznie i ekologicznie. Współcześnie między tymi sferami występują coraz silniejsze sprzężenia. Nie można mieć jednej równowagi – a dokładniej mówiąc akceptowalnych poziomów nierównowag – bez zapewnienia dwu pozostałych. Nie może być równowagi gospodarczej – między produkcją i sprzedażą, oszczędnościami i inwestycjami, dochodami i wydatkami finansów publicznych, eksportem i importem, odpływem kapitału za granicę i jego stamtąd dopływem, emigracją i imigracją siły roboczej – bez równoważenia stosunków społecznych, zwłaszcza limitowania skali nierówności dochodowych i majątkowych oraz utrzymywania niezbędnej dozy spójności społecznej, oraz zadbania o równowagę ekologiczną pomiędzy aktywnością gospodarczą a środowiskiem naturalnym. Tym bardziej potrzebne jest kompleksowe podejście do wyzwań rozwojowych. A tego zdecydowanie brakuje. Wiadomo, kto jest w Polsce głównym prawnikiem, kto głównym militarystą, kto głównym księgowym, ale gdzie jest główny ekonomista RP?
Jak obserwuje Pan politykę Donalda Trumpa, to co pan widzi? Szaleństwo i chaos czy realizację planu? Jeśli tak, to jakiego?
Jeśli "plan" mamy rozumieć jako inteligentny, spójny, wewnętrznie niesprzeczny koncept zawierający jasne cele, do których się dąży, oraz instrumenty osiągania takich celów, to polityka prezydenta Trumpa jest zaprzeczeniem planu. Na początku kwietnia nakładem wydawnictwa PWN ukazuje się moja nowa książka pod wymownym tytułem "Trump 2.0 Rewolucja chorego rozsądku". Tak trumponomika, a więc ekonomiczne dogmaty, wiedza i ignorancja, na których opiera się obecna amerykańska polityka gospodarcza, jak i trumpizm, przez co rozumiem coś szerszego – swoistą ideologię i wynikającą z niej wiązkę pozaekonomicznych działań – jest zdecydowanie bliżej tego, co określa Pan jako szaleństwo i chaos. Jeśli ktoś sądzi, że w tym szaleństwie jest metoda, że to sposób na osiągnięcie głoszonych celów, skądinąd niespójnych, to się myli.
Jak Polska powinna reagować na politykę Białego Domu?
Wielotorowo. Po pierwsze, powinna wyzwolić się z dominującego przez wiele minionych lat serwilizmu wobec Stanów Zjednoczonych. Ten wielki kraj zawsze troszczył się jeśli nie wyłącznie, to przede wszystkim o własne interesy, i to często akurat kosztem innych. Obecnie stało się to tak jaskrawe, jak nigdy wcześniej. Po drugie, trzeba wspierać bezpośrednią współpracę amerykańskich i polskich przedsiębiorstw oraz wzmacniać kontakty w sferze nauki i kultury. Po trzecie, powinniśmy czynić co w naszej mocy, aby sprzyjać pogłębianiu i poszerzaniu się Unii Europejskiej; razem raźniej, a i łatwiej przeciwstawiać się rozmaitym fanaberiom Białego Domu. Po czwarte, pragmatycznie rozwijać dwu— i wielostronnie korzystną współpracę z Chinami, które w odróżnieniu od z jednej strony USA, a z drugiej strony Rosji dobrze życzą Unii Europejskiej, bo jej ekspansja sprzyja chińskiej gospodarce. Po piąte, nie dać się naciągać na jeszcze większą niż dotychczas skalę na bezproduktywny import amerykańskiego uzbrojenia. Po szóste, trzeba podwoić podczas najbliższych kilku lat udział nakładów na badania i rozwój w PKB z 1,5 do 3 procent. Po siódme, należy szybciej wypracować nową kompleksową Strategię dla Polski, która uwzględniać musi również niekonwencjonalne uwarunkowania rozwojowe wynikające z ekscesów 47. amerykańskiego prezydenta, a których konsekwencje kładły będą się długim cieniem na stosunkach międzynarodowych jeszcze w latach, w których w Oval Office zasiadać będą kolejni, bardziej zrównoważeni prezydenci.
Mamy obecnie potężne potrzeby zbrojeniowe. Czy Pana zdaniem są zasadne, w świetle zmiany polityki Stanów Zjednoczonych?
Nie, nie mamy "potężnych potrzeb zbrojeniowych", tylko na potęgę się zbroimy bez obiektywnej potrzeby. Te "potężne potrzeby", o których nieustannie słyszymy, są wytworem polityki, a nie realiów. Bezpieczeństwo zapewnia się poprzez wielostronnie korzystną współpracę międzynarodową i wyrafinowaną dyplomację, a nie kosztownym wyścigiem zbrojeń, który zwiększa napięcia. Zasadnicze jest utrzymywanie równowagi militarnej, a nie usiłowanie osiągnięcia przewagi, bo to akurat może zagrażać bezpieczeństwu. Sztuka polega na tym, aby utrzymywać równowagę przy jak najniższym, a nie coraz wyższym poziomie wydatków militarnych wszędzie – w Rosji też – nazywanych obronnymi. Polska, będąc największym importerem sprzętu wojskowego pośród 27 państw Unii Europejskiej, nakręca koniunkturę przemysłom zbrojeniowym i ich zapleczom polityczno-medialnym w kilku innych państwach, poczynając od USA. Z rekordowymi wśród 32 państw NATO wydatkami militarnymi szybko zbliżającymi się do 5 proc. PKB marnujemy coraz więcej grosza publicznego, którego nie starcza na inne cele, głównie na kapitał ludzki oraz infrastrukturę. Gospodarka w ten sposób staje się relatywnie mniej konkurencyjna, standard życia ludności jest względnie mniejszy, niż byłby w przypadku racjonalnej polityki i sensownej strategii rozwoju. Nie może mieć wspaniałej przyszłości kraj, który przeznacza na militaria ponad trzykrotnie więcej niż na badania i rozwój. To się zemści. Tak jak nikt na Polskę nie napadł, gdy wydawaliśmy na obronę 2 proc. PKB, tak też nikt na nas nie napadnie, gdy wydawać będziemy 5 proc. Z czasem, gdy okaże się to już oczywiste dla wszystkich, militaryści będą fałszywie wywodzić, że to dlatego, iż uzbroiliśmy się po zęby i wroga wystraszyliśmy, podczas gdy tak naprawdę akurat tak się stanie, ponieważ nikt na nas napadać nie zamierza, bo nie ma w tym żadnego interesu. Szkoda wielka, że w międzyczasie marnować będziemy dziesiątki, setki miliardów złotych, których nie starcza na finansowanie dynamicznego potrójnie zrównoważonego rozwoju.
A może Polska powinna postawić na większą federalizację w ramach UE w czasie obecnych turbulencji geopolitycznych?
Dobrze byłoby. W warunkach nieodwracalnej globalizacji, której szkodzi, ale przecież nie zablokuje całkowicie ani nowy nacjonalizm czy neoliberalizm, ani Trump 2.0 czy druga zimna wojna, Polska, aby kontynuować kroczenie ścieżką względnego sukcesu posocjalistycznej transformacji gospodarczej, powinna wewnętrznie zmierzać ku pełnokrwistej społecznej gospodarce rynkowej, a na zewnątrz sprzyjać wzmacnianiu Unii Europejskiej i jej mechanizmów koordynacji polityki. To jest imperatyw, jeśli mamy skutecznie radzić sobie z narastającą konkurencyjnością gospodarek Chin i USA. UE popełnia strategiczny błąd, słuchając rad amerykańskiego prezydenta i ulegając militarystycznej dewiacji, zamiast posłuchać sugestii płynących z raportu Mario Draghiego i zainwestować setki miliardów euro w badania i rozwój. Federalizacja UE sprzyjałaby i Polsce, i całej Unii, ale niestety nie widać tego nawet na horyzoncie ze względu na panoszenie się nacjonalizmu, populizmu, militaryzmu. Przegrywamy na kolejnym historycznym zakręcie.
Jak dalece groźna jest dla nas wojna celna między USA a Europą? Możliwe jest też przecież zaostrzenie polityki handlowej z Chinami, czego dowodem są cła na samochody elektryczne. To zagrożenie?
Każda wojna celna jest szkodliwa, te obecne też. Przegrywają wszyscy w nie zaangażowani, aczkolwiek w różnej mierze. Najwięcej stracą Stany Zjednoczone, czego Donald Trump i jego akolici nie pojmują, najmniej Chiny i Indie, z którymi warto rozwijać stosunki gospodarcze. Co do Unii Europejskiej, to straci relatywnie tym mniej, im mądrzej i bardziej praktycznie ułoży sobie stosunki z Chinami, wykorzystując do tego obecne zamieszanie. To wymaga określonej reorientacji geostrategicznej, ale nie jestem pewien, czy stać na to obecną Komisję Europejską. Tam też nie starcza mężów stanów na te ciężkie czasy. Na tym przecież polegają kryzysy, że poza ich opłakanymi kosztami stwarzają niecodzienne szanse. Trzeba tylko chcieć i umieć je wykorzystać. Na razie nie widać tego ani w Warszawie, ani w Brukseli. Zresztą w Berlinie i Paryżu oraz paru jeszcze innych stolicach też nie.
Niemcy właśnie przeprowadzają radykalny zwrot swojej polityki fiskalnej. Jak wielka to zmiana i czy jest dobrą wiadomością dla Polski?
No właśnie, wspomniałem Berlin. Ten niemiecki zwrot jest zasadny, ale nie wiem, czy nie nadmierny. Tak jak dotychczas Niemcy przesadzały z twardymi ograniczeniami budżetowymi, tak teraz mogą przeholować z ich rozmiękczaniem. Trzeba uważać. Dla nas natomiast w stosunkach dwustronnych może to stwarzać dodatkowe perspektywy ożywienia eksportu niektórych branż przemysłowych, a zwłaszcza usług budowlano-montażowych związanych z ekspansją inwestycji infrastrukturalnych za Odrą i Nysą. Ale będą też inne konsekwencje odejścia od dotychczasowej ortodoksji fiskalnej wykraczające poza gospodarką niemiecką, które wpływać będą na rynki kapitałowe, kursy walutowe oraz unijne finanse. Te konsekwencje, między innymi nasilenie się mechanizmów inflacji popytowej, będą wielostronne, ale sądzę, że na dłuższą metę pozytywne wezmę górę. Problem w tym, że każdy długi okres składa się z krótkich.
Jak dziś w ogóle można ocenić kondycję budżetową Polski?
Zdecydowanie negatywnie. Rząd z coraz większym trudem panuje nad sytuacją w tej materii. Ani nie potrafi zredukować innych wydatków wraz ze śrubowaniem wydatków wojskowych, ani nie potrafi zwiększyć przychodów budżetowych poprzez podniesienie podatków. Bynajmniej tego nie doradzam, ale sądzę, że rząd i jego premier nabiorą więcej odwagi po wyborach prezydenckich i wtedy, zamiast ograniczać udział wydatków militarnych w budżecie, podniosą podatki. W rezultacie zwiększy się i tak już nadmierny fiskalizm i antyefektywnościowa redystrybucja budżetowa, co ani nie poprawi warunków życia ludności, ani nie zwiększy produktywności przedsiębiorstw. Minister finansów robi, co może, sprawnie zarządzając bieżącymi strumieniami i rolując rosnący dług publiczny, ale nie jest w stanie przełamać syndromu nadmiernego finansowania z deficytu, bo nie on decyduje o jego wielkości i nie on przesądza kierunki alokacji środków publicznych.
Powinien czekać nas okres zaciskania pasa? Czas zwiększania wydatków społecznych już minął?
Bezsprzecznie minął czas zwiększania udziału wydatków socjalnych w PKB. Mogą ona nadal rosnąć, ale nie w tempie przewyższającym dynamikę dochodu narodowego. Pożądane byłoby nawet umiarkowane przycięcie tego udziału. To szersza sprawa. Trzeba dokonać kompleksowego przeglądu wydatków i je zracjonalizować. Nie brakuje bowiem źle zaadresowanych i nawet społecznie, a nie tylko ekonomicznie nieuzasadnionych transferów. Łatwo powiedzieć, trudno zrobić, ale przyjdzie czas, kiedy będzie to nieuchronne.
W naszej poprzedniej rozmowie wskazywał Pan na konieczność stopniowego podwyższania wieku emerytalnego i przystępowania do euro. Podtrzymuje Pan to stanowisko, czy okoliczności się zmieniły?
Okoliczności wielce się zmieniły, ale bynajmniej nie w sposób, który skłaniałby do zmiany tamtego stanowiska. Tak, należy stopniowo podnosić wiek emerytalny, ponieważ jest to imperatywem zarówno z punktu widzenia bilansowania systemu finansów publicznych, jak i rynku siły roboczej. Tak, warto przystępować do euro, bo sprzyjać to będzie poprawie konkurencyjności polskiej gospodarki i, w konsekwencji, dynamizacji jej rozwoju. O ile – to zawsze podkreślam – przystąpimy do obszaru wspólnej waluty europejskiej przy właściwym kursie konwergencji. To powinien być kurs, który zapewnia międzynarodową konkurencyjność dobrze zarządzanym firmom, gdyż długookresowa strategia wzrostu gospodarczego musi być ciągniona przez eksport, którym powinien rosnąć szybciej niż ogólna produkcja, będąc jeszcze jednym kołem zamachowym tego wzrostu."