sobota, 30 kwietnia 2016

Polisolokaty - panstwo teoretyczne

Polisolokaty - panstwo teoretyczne

http://serwisy.gazetaprawna.pl/finanse-osobiste/artykuly/768380,polisolokaty-to-tylko-reklamowe-foldery-a-tracimy-na-nich-oszczednosci-zycia.html

"Pułapka polisolokat. To tylko reklamowe foldery, a tracimy na nich oszczędności życia

Polisolokaty to tylko reklamowe foldery i diabelskie sztuczki agentów. Większość państw Unii już sobie z nimi poradziła. Tylko Polska, Bułgaria, Litwa i Luksemburg nic nie zrobiły, by uregulować ich sprzedawanie.

Spójrz tylko, co moja żona z córkami kupiły za fantastyczny produkt finansowy – stary przyjaciel, jednocześnie klient mec. Anny Lengiewicz, był wyraźnie poirytowany, wyciągając z aktówki papiery. Tłumaczył: kobiety wpłaciły 5 tys. zł w coś, co miało być ubezpieczeniem, zarazem bezpieczną lokatą na przyszłość. Po roku okazało się, że kwota stopniała do 3,5 tys. zł, a ubezpieczyciel żąda, aby wpłacić kolejne 5 tys., bo inaczej stracą wszystko tytułem „opłaty likwidacyjnej”. – Nie jestem idiotą, nie dam już im ani grosza. Ale to wielki skandal, trzeba coś z tym zrobić – mówił. Prawniczka słuchała z zainteresowaniem.

Lengiewicz, która jest współwłaścicielką kancelarii LWB, do tej pory zajmowała się niemal wyłącznie sprawami gospodarczymi oraz doradzała firmom. Niejedną bardzo skomplikowaną umowę widziała w życiu. Ale ten „produkt” był szczególny – na jego analizie spędziła wiele nocy. W końcu podjęła się zadania i po 3,5 roku udało się jej uzyskać prawomocny wyrok Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie, uznający za bezprawne pobieranie opłaty likwidacyjnej przez Aegon Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie SA – bo właśnie w tej firmie żona jej pierwszego klienta zakupiła owo ubezpieczenie. Ale to nie koniec.

Kancelaria przygotowała i złożyła w imieniu 168 klientów w Sądzie Okręgowym w Warszawie pozew zbiorowy przeciwko Aegon TU na Życie SA (kolejne 40 osób zamierza do niego dołączyć) – domagają się zwrotu opłat likwidacyjnych. W przygotowaniu są kolejne pozwy. Drugi będzie dotyczył ustalenia, że klauzula o opłatach likwidacyjnych nie wiąże, czyli ubezpieczycielowi nie wolno ich pobierać. Trzeci będzie związany z ubezpieczeniami grupowymi na życie. A potem przyjdzie kolej na pozwy przeciwko kolejnym firmom – Skandii, Axie, Generali, Nordei, Europie, Copmpensie, Open Life. Skala przedsięwzięcia jest ogromna. Ale też wielka jest skala ludzkich tragedii, straconych majątków, złamanych żyć. Ilu osób dotyczy, trudno oszacować. Pewnie kilkuset tysięcy Polaków, którzy zainwestowali pieniądze w coś, czego nie rozumieli, ale wierzyli, że będzie ich zabezpieczeniem na przyszłość, wierzyli instytucjom zaufania publicznego. Mówi się, że tylko Aegon sprzedał ok. 170 tys. osobom swoje ubezpieczeniowe „produkty”.

„Aegon Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie SA otrzymało oficjalne powiadomienie ze strony sądu, informujące o złożonym wniosku, który dotyczy pozwu zbiorowego. Obecnie podejmujemy działania, które umożliwią nam zbadanie zasadności zgłaszanych roszczeń” – napisała firma w oświadczeniu dla prasy. Jest w nim jeszcze i to, że „poczucie stabilności i bezpieczeństwa obecnych oraz przyszłych klientów jest naszym priorytetem”.
Jak to działało i działa

Aby zrozumieć mechanizm, który sprawił, że tyle osób podpisało niekorzystne dla nich umowy, posłużmy się kolejnym przykładem z akt.

Pewna kobieta dostała spadek, dużą dla niej kwotę 100 tys. zł. Przedsiębiorcza, zaradna, nie chciała przejeść pieniędzy. Postanowiła je zainwestować, a że sama się nie bardzo orientowała, udała się do doradcy finansowego. Ten zaczął namawiać ją na „fantastyczny produkt”, dzięki któremu na starość nie będzie musiała się martwić o pieniądze. Rysował na kartce wykresy, pokazywał kolorowe katalogi, w których roiło się od uśmiechniętych twarzy, wyliczał kilkucyfrowe stopy zysku. Podpisała umowę. Po roku dostała pismo, w którym firma wzywała ją do zapłaty kolejnej raty – 100 tys. zł. Oniemiała. Kiedy spotykała się z doradcą, poinformowała, że to spadek, sama miała o wiele mniejsze dochody. O tym, że co roku będzie musiała wpłacać taką samą kwotę, nie było mowy. Ani o tym, że jeśli nie będzie jej stać albo jeśli zechce zlikwidować lokatę, będzie musiała uiścić „opłatę manipulacyjną” wynoszącą 100 proc. kwoty, którą miała na koncie. Teraz okazało się, że jej spadek przeszedł na rzecz firmy ubezpieczeniowej, której zaufała.

Nie czytała umowy? Na słowo zawierzyła obcemu człowiekowi? Moja pierwsza refleksja – dobrze jej tak. Ponosimy konsekwencje swoich decyzji, głupota kosztuje. – Nie ma prawa zabraniającego ludziom podpisywać umowy, w których zrzekają się praw do własnych pieniędzy, a innym brać tego, co im ktoś podaruje – mówię.

Mecenas Lengiewicz macha niecierpliwie ręką. – Wśród naszych klientów są prości ludzie, ale także bardzo dobrze wykształceni. Prawnicy i ekonomiści – mówi. I tłumaczy, że oni wszyscy zostali wprowadzeni w błąd. Doradcy mówili im to, co ci chcieli usłyszeć – o zyskach. O ryzyku, wysokich opłatach manipulacyjnych, możliwości straty nie wspominali albo robili to w taki sposób, aby bagatelizować te kwestie. W dodatku powszechną praktyką było to, że klient nie dostawał do ręki OWU, czyli ogólnych warunków ubezpieczenia. – Tłumaczono im, że są one integralną częścią polisy, więc razem z nią przyjdą pocztą. I przychodziły, ale po upływie miesiąca. Wtedy było już za późno, żeby człowiek wycofał się z umowy, bo zgodnie z prawem ma na to tylko 30 dni – wyjaśnia prawniczka. A jeśli nawet dostali wcześniej do ręki taki dokument, nie mieli wiedzy, żeby go zrozumieć. Był sporządzony w tak pokrętny sposób, że potrzebowaliby kilku dni i pomocy dobrego prawnika. A mieli na to np. 15 minut.

– Zwyczajny człowiek jest bezradny w starciu z firmą. Ta ma do dyspozycji wielkie środki finansowe, najlepszych prawników. Trudno mieć pretensje do inżyniera, jeśli odkurzacz, który kupi, okaże się szmelcem. Ubezpieczenie na życie jest czymś, co każdy rozsądny człowiek chce dziś kupić. I tak jak kupując odkurzacz, ufa, że firma dokonała wszelkich starań, aby był jak najlepszy, tak samo kupując polisę, wierzy, że jest to coś, co mu pomoże w trudnych chwilach, a nie ograbi – tłumaczy.

Kiedy nastąpi zetknięcie takiego klienta z firmą reprezentowaną przez świetnie wyszkolonego specjalistę do spraw sprzedaży, efekt jest łatwy do przewidzenia.
Ni pies, ni wydra

Żeby być dobrze zrozumianym: ubezpieczenia na życie i na dożycie są potrzebne. Od lat funkcjonują z pożytkiem dla klientów i firm je oferujących. Ich mechanizm jest prosty i dobrze znany. Klient co jakiś czas wpłaca ubezpieczycielowi pewną kwotę pieniędzy. W zamian zyskuje pewność, że np. w razie nieszczęśliwego wypadku on sam lub jego bliscy dostaną określoną sumę pieniędzy. Ubezpieczenia, zwłaszcza na życie, jako bardzo wrażliwy produkt związany z egzystencją ludzką, są obwarowane rygorystycznymi przepisami, krajowymi i unijnymi. Doradcy ubezpieczeniowi muszą nie tylko zdać trudne egzaminy, ale jako osoby zaufania publicznego w swoją pracę mają wpisany etos dbania o dobro klientów. Muszą ich informować o wszystkich szczegółach zawieranych umów, tłumaczyć niejasności. Tak było do momentu, kiedy pojawił się nowy produkt: indywidualne ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi (UFK). Nazwa brzmi podobnie, gwarantuje pewność i bezpieczeństwo, ale to już nie jest to samo.

Bo jak to działa? Oferuje się klientowi ubezpieczenie, które przedstawia się jako długoterminowy produkt oszczędnościowo-inwestycyjny, bezpieczny i zyskowny z roczną stopą zysku sięgającą nawet 15 proc. O ryzyku nikt nie informuje. Następnie tylko nieznaczna część składki jest przekazywana na ubezpieczenie, gros inwestowane w UFK. Klient dostaje dostęp do aplikacji komputerowej i ma sam sobie zarządzać swoimi pieniędzmi. Przy czym firma pobiera wysokie opłaty – za wszystko. Za dostęp do aplikacji, za każdą operację, którą wykona klient itp. Do tego dochodzi normalne ryzyko rynkowe. To dlatego z 5 tys. pierwszego klienta po roku zrobiło się 3,5 tys. zł. Kiedy człowiek zorientuje się, w czym rzecz, i chce się wycofać, dowiaduje się o „opłacie likwidacyjnej”, w zależności od firmy wahającej się między 90 a 100 proc. w pierwszych latach. Potem spada ona np. do 60 proc. i dopiero po 10 lub 25 latach wynosi 0.

To tylko mechanizm, bo tego typu produktów jest mnóstwo, szytych na miarę zasobności portfeli klientów. Aegon miał ponad 50 wzorców umów, Skandia kilkanaście. Są produkty VIP-owskie, gdzie klient wpłaca np. po 5–10 tys. miesięcznie. Są też dla ubogich zjadaczy chleba, ze składką np. 100 zł co 30 dni. Łączy je to, że w zasadzie każdy na nich traci.

Polisy oferują osoby, które nie mają licencji pośredników ubezpieczeniowych i w dodatku są lojalne wobec firmy i jej zysków, a nie wobec klienta

Ale te indywidualne ubezpieczenia to jeszcze nic. O wiele ryzykowniejsze i dziwniejsze, żeby nie użyć innego słowa, są grupowe ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi. Rzecz w tym, że tutaj klient nie jest nawet stroną umowy. Nie ma żadnych praw. No poza tym, że ma prawo przystąpić i płacić. Jeśli przy tych indywidualnych ma prawo domagać się pokazania przed podpisaniem umowy OWU (i albo dostanie, albo nie), tutaj może sobie o tym tylko pomarzyć. Jak to działa? Konsument podpisuje deklarację przystąpienia do ubezpieczenia, którą składa różnego rodzaju pośrednikom: bankom, firmom doradztwa finansowego, brokerom etc., i nie ma dostępu do umowy zawartej pomiędzy ubezpieczycielem a pośrednikiem, bo jest ona tajna. Otrzymuje jedynie wyciąg z tejże umowy, z którego wynikają jedynie jego obowiązki, głównie do płacenia składki. Nie dostał jej nawet rzecznik ubezpieczonych, choć o to prosił. Tym bardziej nie dostanie Kowalski czy Nowak. Może liczyć co najwyżej na prospekt reklamowy lub ulotkę. Nie dostaje też polisy. Ma tylko certyfikat o przystąpieniu do ubezpieczenia grupowego. Różnica między grupowymi a indywidualnymi jest jeszcze taka, że w grupowych klient sam nie zarządza inwestowaną w UFK kwotą. Robią to za niego inni, pobierając sowite opłaty, ale z różnym skutkiem. Oczywiście w każdej chwili można się wycofać, tylko trzeba zapłacić opłatę likwidacyjną. – Ludzie są w pułapce. Widzą, że tracą pieniądze, ale kiedy zerwą umowę, stracą wszystko lub znaczną część oszczędności życia. Więc część płaci, mając nadzieję na cud – kwituje prawniczka.

Jej zdaniem w przypadku tych produktów obchodzone jest, jeśli nie łamane prawo. Bo po pierwsze, choć wcześniej forma ubezpieczenia grupowego także była znana, ale zawsze dotyczyła konkretnego zdarzenia i grupy ludzi – np. pracodawca ubezpiecza swoich pracowników, przewoźnik pasażerów, spedytor przewożone bagaże. A co łączy ludzi, którzy przystępują do grupowego ubezpieczenia w UFK? – De facto pośrednik, czyli np. bank, jest tutaj ubezpieczającym. Bierze zresztą za to wysoką prowizję – mówi mecenas. Jak wysoką, nie wiadomo, bo umowy są tajne. Na rynku mówi się, że prowizja wynosi tyle, ile roczna składka złapanego na taką polisę człowieka. Zresztą same firmy tłumaczą wysokość opłat likwidacyjnych tym, że w razie wycofania się klienta muszą zwracać prowizję, którą za niego wzięli pośrednicy.

– To obejście przepisów o pośrednictwie ubezpieczeniowym – irytuje się prawniczka. Nie dość, że polisy oferują osoby, które nie mają licencji pośredników ubezpieczeniowych, w dodatku są lojalne wobec firmy i jej zysków, a nie wobec klienta.

Jest jeszcze trzecia grupa produktów oferowanych klientom, znana pod nazwą polisolokat wieloletnich. Przedstawianych nie tylko jako skuteczne narzędzie do pomnażania pieniędzy, ale także dających korzyści podatkowe. W ich przypadku wpłaca się tylko jedną ratę, odpowiednio wysoką. Przy czym opłatę za zarządzanie nią uiszcza się z góry za 10 lat. To, bagatela, jakieś 30 proc. od całości wpłaconej kwoty. – W przypadku jednego z ubezpieczycieli pierwsze notowania towarzystw ubezpieczeniowych były takie, że po miesiącu ludzie mieli na kontach już tylko połowę wpłaconej kwoty. Po trzech latach zostało im zaledwie 25–30 proc. – opisuje mec. Lengiewicz.
Pewne jak w banku

Tym, co może oburzać, jest fakt, że w procederze biorą udział – jako pośrednicy – banki. Te wykorzystują lukę prawną w polskich przepisach. Bo jeśli produkty stricte ubezpieczeniowe obwarowane są ścisłymi przepisami, jeśli nad inwestycjami czuwają nawet unijne dyrektywy, to produkty ubezpieczeniowo-inwestycyjne nie są nimi objęte. Wspomina o nich jedynie art. 13 ustawy o działalności ubezpieczeniowej. Mówiąc inaczej: w rzeczywistości nie są w ogóle uregulowane. Czyli hulaj dusza, piekła nie ma. Nie ma nadzoru. Nie ma limitów. O problemie z UFK, nagannych praktykach, skargach ludzi traktuje obszerny raport rzecznika ubezpieczonych z 2012 r. (rzu.gov.pl/pdf/Raport_UFK.pdf). Wątpliwości co do takich praktyk wielokrotnie wyrażał przewodniczący KNF. I co? Jest jak było.

– Choć przy okazji sprawy pierwszego klienta udało się wpisać zawyżone opłaty likwidacyjne na listę klauzul abuzywnych, czyli niedozwolonych, wciąż umowy z takimi opłatami likwidacyjnymi są zawierane – relacjonuje mec. Anna Lengiewicz. Mało tego, choć wygrali przed sądem, Aegon do tej pory nie zwrócił jego żonie i córkom nieprawnie zabranych pieniędzy. Trwa korespondencja. – Tymczasem gdyby prezes UOKiK chciał, ma narzędzia, by ukrócić takie praktyki – tłumaczy prawniczka. Tak jak zrobił to np. w przypadku deweloperów, uznając opłaty pobierane przez nich za odstąpienie od umowy przez klienta za zbyt wygórowane. Trwają rozmowy, 4 proc. nie przeszło, zapewne skończy się na 2 proc. A w przypadku polisolokat w grę wchodzi nawet 100 proc.!

Zapytałam UOKiK o stanowisko. Rzecznik Małgorzata Cieloch odpowiedziała: „W tej chwili prowadzimy kilka postępowań – większość to postępowania wyjaśniające (sprawdzamy, czy doszło do naruszenia zbiorowych interesów konsumentów, gromadzimy skargi konsumentów, analizujemy wzorce umowne, regulaminy, tabele opłat i prowizji). Postępowania dotyczą zarówno umów indywidualnych, jak i grupowych. W tych działaniach przyglądamy się różnym produktom inwestycyjnym dystrybuowanym przez różnych przedsiębiorców (banki, ubezpieczycieli, pośredników), warunkom w umowach i regulaminach, materiałom reklamowym, a także metodom oferowania tych produktów – ich sprzedaży.

Ludzie są w pułapce. Widzą, że tracą pieniądze, ale kiedy zerwą umowę, stracą wszystko lub znaczną część oszczędności życia. Więc część płaci, mając nadzieję na cud

Jeśli chodzi o opłaty likwidacyjne – w ostatnich dniach roku wszczęliśmy postępowanie administracyjne dotyczące działań jednego z ubezpieczycieli. Kwestionujemy przede wszystkim stosowanie nieekwiwalentnych opłat likwidacyjnych za wycofanie środków pieniężnych zainwestowanych np. w ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Ze wstępnej analizy dokumentów ponadto nie wynika, że w hipotetycznym przypadku wypowiedzenia umowy przez ubezpieczyciela, konsumenci nie mogliby liczyć na podobne opłaty. W związku z tym, że przedsiębiorca nie otrzymał jeszcze postanowienia o wszczęciu, nie mogę podać, wobec kogo zostało ono wszczęte”. I tyle.

W zasadzie jedynie KNF stara się położyć tamę niekorzystnym dla klientów praktykom. Widząc, że nie ma co liczyć na samoregulację branży w tym zakresie, przygotował projekt rekomendacji dotyczącej dobrych praktyk w zakresie bancassurance. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, ma wejść w życie do listopada.

Problemy z „produktami” ubezpieczeniowo-inwestycyjnymi miały wszystkie kraje Wspólnoty. Tyle że większość już sobie z nimi poradziła. W Niemczech np. klauzule o opłatach likwidacyjnych (m.in. w firmach Deutscher Ring, Generali, Allianz, Iduna) zaskarżyła do sądu tamtejsza izba gospodarcza. Wyrok był korzystny dla klientów – sąd, powołując się na ustawę zasadniczą, orzekł, że jest to bezprawne pozbawianie ludzi ich pieniędzy. Porównał to do wywłaszczeń. A w przypadku niemieckim chodziło o opłaty wynoszące ledwie 4 proc. od ulokowanej sumy. I firmy grzecznie zwracają ludziom pieniądze. Inna sprawa, że w Niemczech bardzo sprawnie działa nadzór finansowy, a niezastosowanie się do sentencji wyroku zagrożone jest wysoką sankcją: do 2 lat więzienia dla członków zarządu i grzywny do 250 tys. euro. W lipcu 2013 r. w Holandii Aegon przegrał z podobnego powodu pozew zbiorowy, który dotyczył 30 tys. osób. Pieniądze swoim klientom oddawały również firmy w Wielkiej Brytanii, we Francji, Włoszech. W 2012 r. Komisja Europejska – zdając sobie sprawę z wagi i powszechności problemu tego typu produktów – skierowała zapytanie do państw członkowskich, w jaki sposób radzą sobie i regulują rynek. Okazało się, że tylko cztery państwa – Polska, Bułgaria, Litwa i Luksemburg – nie zrobiły nic. Dlaczego?
Naganiacze

Pytanie, dlaczego nasze państwo nie reaguje, kiedy setki tysięcy osób są skłaniane do niekorzystnego rozporządzania swoim mieniem, zawiśnie w próżni. I poczeka na odpowiedź. Tak samo jak to, gdzie są mózgi tego przedsięwzięcia. I dlaczego mogą swobodnie i bezkarnie funkcjonować. Dla porównania: szefom Amber Gold – Marcinowi P. i jego żonie – zarzuca się m.in. prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia, poświadczanie nieprawdy i naruszenie ustawy o rachunkowości oraz kodeksu spółek handlowych. Mieli doprowadzić ponad 10,5 tys. osób do niekorzystnego rozporządzenia swoimi pieniędzmi.

Kiedy w USA zaczął się kryzys spowodowany wielką bańką kredytową, pośrednicy udzielający pożyczek klientom stali się obiektem nienawiści. „Skaczcie, s...syny” – to było jedno z popularniejszych haseł internetowych memów, przedstawiających ludzi w garniturach, z wyżelowanymi włosami, stojących na krawędzi dachów. Zastanawiali się nad samobójstwem, bo ich świat, ich dochody, wygodne życie się kończyły. A może niektórych zjadały wyrzuty sumienia... W przypadku osób sprzedających produkty ubezpieczeniowo-inwestycyjne może być podobnie. Tyle że w gruncie rzeczy oni także są ofiarami. Swojej chciwości, to prawda. Ale także wielkich firm, które w mistrzowski sposób wykorzystują ludzkie słabości i trudną sytuację.

Przenieśmy się zatem na „konferencję” jednej z firm, która rekrutuje i zatrudnia takich agentów sprzedażowych. Jesteśmy w bardzo dobrym hotelu w centrum Warszawy, przed którym zaparkowano stado aut marki Porsche z logo firmy. Na widowni mnóstwo ludzi: młode kobiety w niemodnych sukienkach, mężczyźni z wąsami w stylu wujka Stefana, w zaciasnych garniturach. Na mównicy wyluzowany mężczyzna w szytym na miarę garniturze. Perfekcyjna mowa ciała, ustawiony głos. Przekaz brzmi: nieważne, kim jesteś. Nieważne, jakie masz wykształcenie i jakie umiejętności. Możesz zarabiać duże pieniądze. Kto nie chce? Każdy by chciał. Chętni zostaną nauczeni technik sprzedaży. Odpowiada na pytania klientów tak, by nie skłamać, ale i nie powiedzieć prawdy. Warunek: sami muszą najpierw wykupić „produkt”. Mając świadomość, że co miesiąc są zobowiązani uiszczać składkę, prędko pozbędą się obiekcji moralnych.

Podobnie ma się rzecz z pracownikami banków. Jedna z takich osób opowiada: każdego miesiąca muszę sprzedać tyle a tyle kont, tyle kart kredytowych, tyle ubezpieczeń. Jeśli nie wyrobię normy, nie dostanę premii. A moja pensja to minimalna płaca. Nie wyżyję. Jest mi przykro, kiedy wkręcam w takie historie ludzi, ale mam na utrzymaniu siebie i dziecko. A do tego kredyt. Jak w ciągu trzech miesięcy nie zrealizuję zadania, to mnie zwolnią. Chodzę do spowiedzi, płaczę nocami, ale sprzedaję.
Ofiary

O tym, co mają do powiedzenia ofiary podobnych praktyk, można się przekonać, choćby przechadzając się po internetowych forach. Jedni walczą przed sądami, inni zwijają się w kłębek i rezygnują. Ale zanim sami, drodzy czytelnicy, zaczniecie szukać, na koniec przytoczę kilka przykładów. Z akt sprawy wziętych.

Pewna kobieta, bizneswoman, przychodzi do banku z wnioskiem o pożyczkę – 50 tys. zł. Pracownik, po wypytaniu jej o sytuację finansową, dochody, posiadane nieruchomości itp. załamuje ręce. Droga pani, mam dla pani fantastyczną propozycję. 50 tys. to za mało, mogę pani oferować kredyt hipoteczny na kwotę 330 tys. zł. Te 50 tys. weźmie sobie pani i wykorzysta zgodnie z planami, a resztę włożymy w polisolokatę. Kredyt sam się spłaci! Polisolokata zapracuje. (Tutaj w ruch idą foldery oraz kolorowe flamastry, którymi doradca wykreśla zyski, jakie musi, bo innej możliwości nie ma, odnieść kobieta). Kobieta złapała przynętę. Więcej – tak nakręciła swoje dorosłe dzieci, że i one zastawiły cały swój majątek. Dostali 1 mln zł, z czego 850 tys. zł wylądowało na polisolokacie. Teraz nie mają nic. Kobieta leczy się psychiatrycznie. Dzieci rozważają emigrację. Kwota kredytu urosła do 2 mln zł.

Wykształcony, przedsiębiorczy mężczyzna po sześćdziesiątce, chory na nowotwór. Do TU przyszedł razem z żoną. Opowiedział historię życia i choroby. Podkreślał, że chce tak zainwestować swoje pieniądze, żeby w każdej chwili mieć do nich dostęp. Że nie chce zamrażać gotówki, bo może potrzebować terapii za granicą. Wcisnęli mu „produkt” na 10 lat. „W każdej chwili może pan zlikwidować lokatę”. Pod warunkiem że zapłaci „opłatę likwidacyjną”, a wtedy nie zostanie nic. Ale tego już nie powiedzieli.

Kobieta, profesor, ulokowała tylko 10 tys. zł. Mówiła pośrednikowi, że jest stara, że pieniądze mogą jej być potrzebne na leczenie. I pech sprawił, że potrzebna była operacja kolana. – W przypadku tej pani akurat udało się skutecznie reklamować i pieniądze zostały jej zwrócone – przyznaje pani mecenas. Może sprawiła to siła znanego w świecie elit nazwiska, może przypadek. Inne osoby nie miały tego szczęścia. Czekają na to, co postanowi sąd.

Biznes musi zarabiać. Za wszelką cenę. Maksymalizować zyski. Kiedy w krajach Europy Zachodniej wokół produktów ubezpieczeniowo-inwestycyjnych zaczęło się robić gorąco, firmy zaczęły przenosić się z nimi do nowych krajów członkowskich. Kiedy i tutaj atmosfera zgęstniała, a sądy zaczęły wydawać niekorzystne dla nich werdykty, idą dalej – do Europy Wschodniej. Ostatnio bardzo aktywne są na Ukrainie"

Glos przeciw imigracji Ukraincow

Glos przeciw imigracji Ukraincow

  Procesy biznesowe w gospodarce plyna tak jak woda czyli po najmniejszej lini oporu. Taka po prostu jest ludzka natura przedsiebiorcow. Nigdzie w swiecie przedsiebiorcy nie przymuszeni okolicznosciami nie modernizowali szybko technologicznie i organizacyjnie swoich firm i nie podnosili płac pracownikom. W tej mierze magiczne zaklecia nic nie dadza.

W Chinach rosnacy blyskawicznie przemysl "fabryki swiata" zatrudniał masowo wiesniakow ktorzy emigrowali do miast. Ale ten proces ten został obecnie zachamowany brakiem nowych chetnych rak do pracy. Rzad czynił tez wiele aby podniesc atrakcyjnosc zycia na wsi. W ostatnim cwiercwieczu 277 mln obywateli Chin przeniosło sie z rolnictwa do miast. Ruch ludnosci w 2015 roku spadł z 8-10 mln rocznie do zaledwie 0,4 mln !
Pracodawcy od dekady maja coraz wieksze problemy z rekrutacja pracownikow. Skutkiem tego srednie place 1340 juanów czyli $200 miesięcznie w 2008 roku wzrosły do do 3072 juanow czyli $460 w 2015 roku a zatem liczone w dolarach wzrosły 2.3 raza !
Przykladowo wzrost plac w chinskim budownictwie czesciowo wynikał z uzycia lepszego, bardziej wydajnego sprzetu i lepszej organizacji pracy a czesciowo z wyzszych cen budowanych lepszych nieruchomosci.
Wszystko to sie odbyło z inspiracji rzadu Chin, ktory uwaza ze Chinczycy maja konsumowac wypracowane owoce swojej ciezkiej pracy a nie zalewany chinska produkcja swiat. W Chinach gwałtownie rozbudowuje sie sektor usług i sektor socjalny. Rzad Chin godzi sie z tym ze spadnie szybkosc wzrostu PKB ciagnionego w dotychczasowym modelu wzrostu eksportem. Chiny powoli, stopniowo porzucaja model taniej siły roboczej. Siła robocza przemieszcza sie do branz o wyzszej wartosci dodanej.

Procesy zmian strukturalnych w gospodarce musza miec wlasciwa dynamika. Nie moga byc gwaltowne bowiem zaskoczone firmy musza miec czas na zastanowienie, reakcje i stopniowe zmiany. Z drugiej strony musza byc na tyle szybkie i wyczuwalne aby przedsiebiorcy zdali sobie sprawe z dramatyzmu sytuacji w ktorej brak zmian ich zbankrutuje.
"Terapia szokowa" firmowana nazwiskiem dr Mengele - Balcerowicza a inspirowana przez m.in przez grandziarza Sorosa byla zbrodnia na gospodarce. Ale obecne tolerowanie wyzysku pracownikow tez jest niemadre.

W Polsce na skutek spadku kursu złotowki przecietne place liczone w dolarach i Euro sa obecnie nizsze niz byly w 2008 roku !

W Polsce rowniez istnieja okolicznosci ktore moga zdynamizowac bardzo pozadany wzrost płac i przesuwanie sie gospodarki w strone branz o wyzszej wartosci dodanej. W aktywnosc zawodowa wchodza coraz mniej liczne roczniki pracownikow. Ogromna dysproporcja plac w Polsce i na zachodzie dodatkowo drenuje chetnych do pracy. Gdyby nie imigracja miliona Ukraincow to procesy te juz wymoglyby radykalny spadek bezrobocia i ciagle wzrosty płac.

Wazna role spełnia minimalna płaca i jej egzekucja. Jej poziom musi byc taki aby w zadnym wypadku nie wplynal negatywnie na poziom bezrobocia. Musi ona informowac najslabsze technologicznie firmy na rynku i firmy prowadzace bezlitosny wyzysk pracownikow ze sa przestarzale i nie ma na nie miejsca w gospodarce.

W Polskim "panstwie teoretycznym" istnieje fasadowa Panstwowa Inspekcja Pracy ale nie ma ona swiszczacego bata w reku i jest skorumpowana. Za wystepek przeciwko prawu pracy we Francji mozna zaplacic poł miliona euro grzywny a w Polsce ... 500 złotych.

Jak zawsze potrzebny jest kompromis, umiar i rozsadek. Nie mozna w Polsce wprowadzic minimalnej płacy takiej jak w Luksemburgu ale obecnie 12 złotych za godzine pracy wydaje sie byc rozsadne.
Najwazniejsze jest jednak uzdrowienie Panstwowowej Inspekcji Pracy i danie jej narzedzi do reki. Grzywny za lamanie prawa pracy musza byc adekwatne do szkodliwosci podejmowanych dzialan i sytuacji / wielkosci firmy. W małej firmie za ciezkie naruszenia prawa pracy wystarczy mandat w wysokosci kilkunastu tysiecy zlotych. Hipemarket mozna kazdorazowo ukarac grzywna w wysokosci pol miliona euro.
Nie chodzi bynajmniej o represjonowanie i kryminalizowanie przedsiebiorcow. Chodzi o zmuszenie ich do pracy głową ! Zmiany technologiczne sa korzystne dla modernizujaych sie firm ale lenistwo ludzkie trzeba poskramiac.
Po co firmy maja sie modernizowac skoro pod reka maja tanich Ukraincow chetnych do pracy ?

W Polsce funkcjonuje wadliwy model gospodarki. Naszą ambicja powinno byc dazenie do cywilizowanego, wydajnego i niekonfliktowego modelu niemieckiego a nie dzikiego i prymitywnego modelu poludniowoeuropejskiego.
Biurokratyzacja, koncesje, zezwolenia, pozwolenia, klientyzm, podwieszenia, korupcja, lapowkarstwo i oszustwa podatkowe - wszystko to jest ochydne.

Na podmioty gospodarcze ma odzialywac odpowiedni systemu bodźców. Obecny system prowokuje przedsiebiorcow do nieuczciwosci i nieuczciwosc popłaca. System ma odciazyc przedsiebiorcow z bzdurnych i debilnych ograniczen i obowiazkow biurokratycznych. Maja sie zajac swoja praca a nie kombinowaniem.
Potrzebna jest skokowa poprawa jakości otoczenia biznesowego.

czwartek, 28 kwietnia 2016

O co idzie w wojnie z postkomunistycznym ukladem - o przyszlosc Polakow i nowe rozdanie

O co idzie w wojnie z postkomunistycznym  ukladem - o przyszlosc Polakow i nowe rozdanie

 Konfitury i synekury. Nowy rzad bezceremonialnie dokonuje czystki kadrowej w spółkach skarbu państwa. Pasozyci traca z dnia na dzien spore pieniadze. Swinie oderwane od koryta wsciekle kwicza i ida sie skarzyc do wspolczesnej carycy Katarzyny. Odcinane sa rozne pasozytnicze huby - narośle na strukturach panstwa ktore drenowały zyciowe soki Polakow. Wyglada na to ze koncza sie wałki z przetargami.
Zerowiskiem nadal sa samorzady opanowane przez PO i ZSL. Ale tam jest za malo srodkow dla wszystkich pasozytow i rzad moze przykrecic kran z pieniedzmi. Zacznie sie brutalna walka pasozytow o pieniadze.
Oligarchowie wyrosli na aktywach bezpieczniacko - politycznych. Sa skonczeni.

Nowy rzad prowadzi ostra rozgrywke w sferze symbolicznej podcinajac korzenie komunistow i postkomunistow. W nowej narracji utrwalacze wladzy ludowej z kregu Michnika i resortu to sowieccy zdrajcy, podli mordercy i obca Polakom smierdzaca pijana dzicz, a Zolnierze Niezlomni to prawdziwi szlachetni patrioci, ktorych miejsce jest na kartach histori. Uderzenie w korzenie postkomunistow poskutkuje ich delegitymizacją i przyprawieniem im geby, z ktora nie beda w stanie podjac kontrofensywy
To nie przypadek ze rzecznik PIS nazywa sedziow sadu najwyzszego grupa kolesiow. Te ataki beda sie nasilac dlatego ze PIS doskonale wie co spoleczenstwo mysli o skorumpowanych i skompromitowanych sadach.
Smutny trumwirat przemocy ( Kaminski - Ziobro - Macierewicz ) szykuje materialy ktore zaczna publicznie pracowac w niebezpiecznej sytuacji. Historia z Bolensa to przygrywka i buleczka z maslem. Zbior zastrzezony w IPN i MON oraz aneks do raportu z likwidacji WSI beda rozegrane. Do rozegrania jest 700 godzin nagran Tuska ! Poniewaz Platforma bez matury słabnie to nie ma powodu aby wykanczac teraz Tuska. Szkoda brudzic sobie rece. Teraz trzeba dobrac sie do skory wladcom marionetek co to stworzyli z banana Rubikonia.

Kulturowe uderzenie w wychodowany perwersyjny kapitał spoleczny ulatwi wymiane kadry na wszelkich stanowiskach. Klasa dotychczas sprawującą władzę na roznych poziomach ją traci.
Jesli ustawa medialna wyznaczy limit dla kapitalu zachodniego na poziomie 20% to obslizgłe niemieckie gadzinowki walczace w jednym szeregu z pasozytami traca swoja gebelsowska tube.

Nowy rzad stawia na polski kapital i polskie firmy takze w branzy technologicznej. Resortowi kompradorzy pracujacy dla zachodnich osrodkow w takiej sytuacji stopniowo traca grunt pod nogami. W normalnej nieperyferyjnej gospodarce ekonomowie i poganiacze niewolnikow, czyli polscy big "menadzerowie" wygladajacy z bezpieczniackiego rozporka, nie sa nikomu potrzebni.

Zaczna sie sledztwa na temat pochodzenia duzych i wielkich pieniedzy. CBA spokojnie , metodycznie porownuje oswiadczenia majatkowe osob publicznych z ich majatkiem i zeznaniami PIT. Jak tylko skoncza sie Swiatowe Dni Mlodziezy zacznie sie oskarzanie łapowkarzy i złodzieji.

Z kwiczacymi swiniami oderwanymi od koryta jest jak z chloptasiem co to dla zabawy krzyczal "pozar". Unia ma swoje problemy i stopniowo zaakceptuje nowe porzadki w Polsce. Kiedy zacznie sie autentyczna rzeż pasozytow nikt nie bedzie juz zwracal uwagi na Polske. Opinia publiczna jest zmeczona Ukraina i mimo iz nadal w strasznej wojnie domowej gina tam ludzie, to nikt sie tym nie podnieca.

Polacy juz dostali do reki 500+ a dostana tez minimalnie 12 złotych za godzine. Tylko głupiec moze sie łudzic ze Polacy wezma udział w rewolcie w obronie interesu podłych kwiczacych resortowych swin, gdy rzeznik spokojnie ostrz noż.

środa, 27 kwietnia 2016

Rak komuszych sadow i ich lewe prawo

Rak komuszych sadow i ich lewe prawo

 Fasadowa stalinowska konstytucja ZSRR z 1936 roku formalnie statuowala panstwo prawa i gwarantowała obywatelom ochrone prawna. Ale w rzeczywistosci NKVD przychodzilo bladym switem aresztowac dowolnie wybrana osobe a pozniej nastepował strzal techniką NKVD w potylice niewinnego.

Fasadową konstytucje PRL z 1952 roku napisano po rosyjsku i sa na niej odrecznie naniesione poprawki Stalina. Jest przechowywana w kancelari Sejmu.

Poki co nie wiadomo kto w rzeczywistosci napisał wszechstronnie wadliwa konstytucje z 1997 roku. Kilka dni temu byl BAL prezydentow konfidentow - TW Bolek, Alek i Litwin. Moze sie za pare lat okazac ze TW Alek czy Kwasniewski dostał konstytucje z 1997 roku od Kulczyka ktory dostal ja w Wiedniu od szpiega Ałganowa.

NB. Niedawno do Instytutu Pamięci Narodowej zgłosił się Bolesa, żeby przed prokuratorem zeznać, które z dokumentów zgromadzonych w teczkach „Bolka”, są zdaniem kapusia sfałszowane. Sfałszowane są prawie wszystkie, zeznał Bolesa.

Bezpieke i sadownictwo PRL zafundował - zainstalował gen NKVD Iwan Sierow na polecenie samego Stalina. Sierow to wyjatkowo mroczna postac unurzana we krwi niewinnych. Sądownictwo PRL metoda kooptacji stalo sie sadownictwem wechikulu o nazwie operacyjnej III RP.
Wyroki "niezawislych" sadow PRL wykonywali rozni sierzanci Smietanscy strzelajac technika NKVD Zolnierzom Niezłomnych w potylice. PRL zacierala wstydliwe slady. Wszelkie dane personalne dotyczące „Kata z Mokotowa” czyli Smietanskiego, zostały usunięte z oficjalnych archiwów rządowych. Plotka mowi ze wyemigrował do Izraela.

Fatalna konstytucja z 1997 roku stanowi pozorny trójpodział władzy. Władza wykonawcza i ustawodawcza podlega ocenie wyborcy ale wladza sądownicza nie podlega niczemu i nikomu. Sędziowie podlegają tylko władzy swojej korporacji a korporacją rządzą władcy marionetek, twarde jądro bezpieki systemu komunistycznego i postkomunistycznego. Postkomunistyczni i komunistyczni sedziowie stawiają swoja małpia interpretacje prawa ponad demokrację co jest ciezkim przestepstwem.
Trwa obecnie jawny bunt mafi sedziowskiej wobec legalnej wladzy pochodzacej z demokratycznego wyboru. Klika komunistycznych sedziow, samozwańczych "strażników demokracji" probuje dyktowac rządowi, Sejmowi i społeczeństwu co mają robić.

Plusem obecnej sytuacji jest ujawnanie sie agentury. W 1986 roku ponad 90% sedziow PRL bylo czlonkami PZPR czyli mafii. Z dnia na dzien "stali sie" "praworzadnymi" sedziami panstwa prawa czyli fasadowej III RP, pod prezydentura "ruskiego generala w polskim mundurze" czyli zamachowcy Jaruzela.
Sedzia Adam Strzembosz to wiceminister sprawiedliwości (1989–1990), pierwszy prezes Sądu Najwyższego i przewodniczący Trybunału Stanu (1990–1998). W 1989 roku i pozniej goraco argumentowal ze srodowisko sedziowskie samo sie oczysci i zbedna jest lustracja i dekomunizacja oraz wytaczanie sedziom procesow za zbrodnie komunistyczne.
Cwierc wieku temu dyskutowalismy o przemianach i padly glosy ze Strzembosz jest po prostu głupi albo naiwny. Ja odrzeklem ze chodzi o ochrone interesu komunistow, sadownictwo ulegnie zgangrenowaniu a minie cwierc wieku i okaze sie ze Strzembosz jest agenciakiem bezpieki.

Trzeba nam nowej Konstytucji. W panstwach demokratycznych sedziowie nie maja immunitetow. Poki co PIS i jego koalicjanci nie maja kwalifikowanej wiekszosci w Sejmie koniecznej dla glosowania zmian w konstytucji ale doraznie moze uda sie ja zebrac dla likwidacji patologicznego immunitetu. Wybory sedziow pozwola bezbolesnie pozbyc sie skorumpowanych i skompromitowanych sedziow.

Sedziowie wszelkimi sposobami z pelna deteminacja beda hamować zmiany i wszelkie próby uzdrawiania Rzeczpospolitej, bowiem to dla wielu oznacza to wieloletnie wyroki wiezienia.

wtorek, 26 kwietnia 2016

"Nasze amerykańskie interesy"

"Nasze amerykańskie interesy"

II Wojne swiatowa wygrały tylko Stany Zjednoczone. Europa lezala w gruzach i pograzyla sie w stagnacji zdajac sie na pomoc i kierownictwo USA. ZSRR w czasie wojny odniosł potworne straty i jego stan po wojnie był opłakany.

Obecny okres interregnum gdy stary hegemon jest okopany i utwardzony na swoich pozycjach i ani mysli oddac swojej uprzywilejowanej roli nowemi wschodzacemu hegemonowi jest bardzo niebezpieczny dla pokoju swiatowego.
Amerykanie grają na wzniecanie wszedzie konflikow i takze graja pod wojnę w Europie. Sieja chaos i wojny. Eskaluja konflikty i je wzniecaja.

http://matuzalem.salon24.pl/707809,nasze-amerykanskie-interesy

"Stany Zjednoczone Ameryki żyją dziś kilkunastoma problemami, z których połowa to problemy wewnętrzne, a druga – zieje grozą dla świata. Spróbuję je nazwać, domyślając się, w których to sprawach polskie władze tak aktywnie wizytują USA:
1.Uzależnienie koniunktury gospodarczej od decyzji budżetowych, czyli od polityków i urzędników (nowe projekty, nowe fundusze) zależy los mega-firm (problem wewnętrzny);
2.Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) – projekt globalny (międzykontynentalny) dający przewagę “mc-ekonomii” nad „euro-ekonomią” (problem ziejący grozą);
3.Poszukiwanie sposobu na kontrolę Orientu (aż po Azję Centralną) z punktu obserwacyjnego w Europie Środkowej – z opcją ukraińską (problem ziejący grozą);
4.Poszukiwanie sposobu na kontrolę Orientu (aż po Azję Centralną) z punktu obserwacyjnego na bliskim Wschodzie (wygasający problem ziejący grozą);
5.Rosnące rozwarstwienie populacji amerykańskiej według kryterium stabilności ekonomicznej gospodarstw domowych (problem wewnętrzny);
6.Rosnący udział „nie-białej” ludności, która z trudem (jeśli w ogóle) przyjmuje racje oparte na dominacji Państwa nad Obywatelem (problem wewnętrzny);
7.Coraz bardziej napięte stosunki USA-Chiny na tle konsekwentnej, nieuchronnej „zmiany warty” na stanowisku hegemona światowej gospodarki i polityki (problem ziejący grozą);
8.Porażka wieloletniej kampanii „podgryzającej” kondycję Rosji i mającej ją izolować w świecie, konieczność „przeredagowania” tego wyzwania (problem ziejący grozą);
9.Coraz częstsze „wymykanie” się polityków spoza USA niegdyś zwerbowanych-podporządkowanych, którzy w różnych konstelacjach porzucają subordynację (problem ziejący grozą);
10.Schyłek dwu-plemiennej formuły elekcyjnej: ukształtowany wiele pokoleń temu podział na „republikanów” i „demokratów” ustępuje przed nowymi oczekiwaniami związanymi z przemianami demograficznymi i socjalnymi (problem wewnętrzny);

Polska nie jest nikim ważnym ani w sprawach wewnętrznych USA (choć w kampaniach wyborczych sięga się często po 19-milionową rzeszę przyznającą się do korzeni polskich), ani w sprawach „dyplomatycznych” (zwłaszcza po wygłupach Sikorskiego w sprawach ukraińskich). Zatem nasza „ofensywa amerykańska” widoczna w ostatnich miesiącach oznacza, że szukamy swojej szansy w roli „podnóżka” dla takich wyzwań USA jak wdrożenie TTIP czy odzyskanie wigoru przez NATO. "

niedziela, 24 kwietnia 2016

Niszczenie zachodnich panstw narodowych

Niszczenie zachodnich panstw narodowych

1. Unikalną cechą zachodnich panstw narodowych byla wysoka spojnosc spoleczna czyli poczucie wspolnego losu narodowej wspolnoty. Spojnosc spoleczna warunkuje wysoka efektywnosc instytucjonalna panstwa jako wechikułu realizujacego interesy wspolnoty oraz niska korupcje.
Wojsko w ktorym walcza ludzie wspolnoty jest efektywne i nie zostawi rannego kolegi na polu walki. Az do nastania bezladnego wycofywania sie niemieckich wojsk za zostawienie rannego zolnierza na polu bitwy grozil sad polowy i egzekucja.

2. Uchodzcy z terenow bylych panstw Afryki polnocnej i Bliskiego Wschodu moga sie bezpiecznie zatrzymac we Wloszech, Turcji, Grecji, Macedonii, Serbii i Słowenii. Opuszczajac pierwsze bezpieczne kraje ktore udzieliły im schronienia w mysl prawa miedzynarodowego traca status uchodzcy.

3. Czesi sprowadzil kilkuset irackich chrześcijan z obozów w Turcji. Zapewnili im zakwaterowanie i utrzymanie. Po dwóch tygodniach wszystkich azylantów cofnęły z granicy służby niemieckie. Imigranci chcieli sutego niemieckiego socjalu mimo iz mieli zapewnione calkiem niezle warunki u Czechow..
Czesi wyznaczyli im tydzień na opuszczenie kraju. Teraz nie akceptuja zadnych lewackich kontyngentow imigrantow narzucanych przez Bruksele.

4. Nie ma zadnych przeszkod technicznych i organizacyjnych w kontroli granic jesli chodzi o nielegalne ich przekraczanie. Izrael otoczony ze wszystkcih stron przez wrogow otoczyl sie plotami i murami i ma spokoj z terrorystami.

5. Badania opini wykazuja ze wyznawcy islamu w europie zachodniej wiedzac o przygotowywanych zamachach terrorystycznych nie doniosa Policji a wrecz odwrotnie udziela zmachowcom pomocy i schronienia ! Muzułmanie nie asymilują się, nie stają się lojalnymi członkami zachodniego społeczeństwa i tworzą osobny naród , cialo obce w goszczacym je panstwie.

6. W Polsce biednym rodzinom odbierane sa dzieci. Bezrobotny po pewnym czasie traci zasilek. Nie ma pieniedzy na leczenie i chorzy umieraja czekajac na zabieg. Tymczasem imigrantom fundujemy gratis mieszkania i potezne zasilki. Jest to demoralizujace i wprost obrzydliwe w sytuacji gdy Polacy musza na mieszkanie wziac kredyt i splacac go przez 20-30 lat !

7. Polska udzielila nie wiadomo po co gosciny Czeczenom, ktorzy do bezpiecznej Turcji mieli kilkadziesiat kilometrow a nie 3-4 tysiace kilometrow jak do Polski. Wiekszosc pojechala konsumowac socjal na zachodzie bardzo zle wyrazajac sie o Polsce. Biblia - Coz takiego dobrego ci uczynilem ze mnie tak nienawidzisz ?

8. Według premiera Węgier Orbana napływ inwazorow odbywa się w ramach inspirowanego przez ideologiczną lewicę planu politycznej degradacji europejskich państw narodowych. W opinii premiera największą odpowiedzialność ponoszą za ten kryzys wielcy finansiści pokroju Georga Sorosa.
"Jeśli nie zaangażujemy się na rzecz Europy, kontynent nie będzie już więcej Europą żyjących tutaj obywateli, lecz urzeczywistnią się mętne marzenia kilku wielkich finansistów, transnarodowych aktywistów i nie wybieranych przez nikogo funkcjonariuszy....
Ta inwazja kierowana jest z jednej strony przez biznes przemytniczy, z drugiej zaś przez aktywistów (na rzecz praw człowieka), którzy wspierają wszystko, co osłabia państwa narodowe.. „system kwotowy” podziału uchodźców jest nierozsądny, bezprawny i niesprawiedliwy. Węgrzy nigdy go nie zaakceptują"

9. Inwazorzy wprowadzaja w państwach europejskich chaos i zagrożenia co spowoduje zaostrzenie środkow bezpieczeństwa, kontrolę, monitoring i powszechna inwigilacje. Następstwem bedzie pozbawienie europejskich spoleczenstw spójności narodowej i kulturowej poprzez wykształcenie podatnego na manipulację i kontrolę niby - społeczeństwa multikulturowego egzystującego bez poczucia jedności i woli walki.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Prokuratorzy czyli smiedzace dno szamba

Prokuratorzy czyli smiedzace dno szamba

Interia.pl w jednym czasie na glownej stronie w niewielkiej odleglosci umiescila dwa symptomatyczne newsy
http://fakty.interia.pl/polska/news-rmf-fm-afera-podkarpacka-biznesmen-z-lezajska-mial-wydac-na-,nId,2188000
http://fakty.interia.pl/lodzkie/news-fakt-13-letni-syn-wiozl-pijana-prokurator,nId,2187995

"13-letni syn wiózł pijaną prokurator...
Opel corsa zatrzymał się na skrzyżowaniu, pomimo że nie jechały żadne samochody. Kierowca nie potrafił odpalić silnika. Kobieta wysiadła wówczas szybko z samochodu i zamieniła się miejscami z 13-latkiem. Zwróciło to uwagę skierniewickich policjantów.
Kobieta odmówiła badania trzeźwości, wyznając, że jest prokuratorem. Pobrano od niej krew. Miała 1,3 promila alkoholu.
44-latka odpowie za kierowanie w stanie nietrzeźwości oraz dopuszczenie do kierowania pojazdem przez osobę bez uprawnień. Grozi za to kara do 2 lat pozbawienia wolności, utrata prawa jazdy oraz grzywna - informuje "Dziennik Łódzki"...
prokurator może zwolnić jedynie sąd dyscyplinarny. Do czasu wyjaśnienia sprawy została zawieszona. Jej syn odmówił składania zeznań"

"Przedsiębiorca dał największą łapówkę - według ustaleń dziennikarzy RMF FM - emerytowanemu prokuratorowi - prawie 350 tysięcy. Tylko nieco mniejszą kwotę miał wręczyć byłej szefowej rzeszowskiej prokuratury apelacyjnej. Było to między innymi ponad 150 tysięcy bezzwrotnej pożyczki, a także sfinansowanie samochodu za kolejne 100 tysięcy. Trzeci podejrzany to ksiądz, który miał dostać sztabkę złota wartości 120 tysięcy. Podobną kwotę w łapówkach, a także alkohol i darmowe paliwo, biznesmen Marian D. miał wręczyć byłemu już wiceministrowi infrastruktury Zbigniewowi R.
Część osób ma już zarzuty, inni jeszcze nie - na przykład prokurator Habało wciąż jest chroniona immunitetem, mimo że prokuratura zwróciła się o jego uchylenie ponad pół roku temu. Jak dotąd sąd dyscyplinarny zdecydował o pozbawieniu jej tego przywileju, ale decyzja jest nieprawomocna. Kolejne posiedzenie w tej sprawie ma się odbyć 9 maja. "

Ten emerytowany prokurator to niebyle kto. Zbigniew Niezgoda - doradca kolejnych ministrów "sprawiedliwości" w nierządzie PO.

W 2015 roku CBA przeprowadzilo kontrole w prokuraturze generalnej błazna Seremeta w zwiazku z podejrzeniem korupcji przy przetargach. Dlaczego nie podano do publicznej wiadomosci wynikow tej kontroli. Czegoz mozna oczekiwac od szeregowych prokuratorow skoro lody krecilo samo szefostwo ?

A czy sprawa o korupcję wśród sędziów Sądu Najwyższego okazała sie zdaniem towarzysza Rzeplinskiego z PZPR, niezgodna z konstytucja i została umorzona ?

A co tam slychac w sprawie Amber Gold, w ktorej to glowny wysilek orłow prokuratury polozono na udowadnianiu ze cymes geszeft jest zgodny z prawem ?

wtorek, 19 kwietnia 2016

Miedzy inwestycja a marnotrawstwem i oszustwem

Miedzy inwestycja a marnotrawstwem i oszustwem

 ViaTOLL to elektroniczny system poboru opłat za przejazd drogami krajowymi. Opłacie podlegają pojazdy samochodowe lub zespoły pojazdów o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 3,5 tony oraz autobusy niezależnie od dopuszczalnej masy całkowitej.
W 2014 roku systemem pobrano opłaty w wysokości 1,42 mld zł a w 2015 roku 1.5 mld zlotych. Lacznie pobrano ponad 5 mld zł oplat a koszt budowy systemu przekroczył 1.2 mld złotych. Zdaniem kierowcow system dziala zle i sie czesto myli.
Dzięki viaAUTO oplaty mozna takze automatycznie pobierac od samochodow osobowych. Usługa jest malo popularna bowiem aby otrzymac urzadzenie trzeba za nie zaplacic.
Na okres 2014-2023 na budowe drog krajowych i autostrad zaplanowano wydac 198 mld zł czyli tyle ile viaTOLL zebrałby przy wplywach z 2015 roku przez 132 lata nie liczac kosztow uzycia systemu i obsługi kredytu !
Polscy przewoznicy tylko za przejazdy po drogach niemieckich placa rocznie około 2.5 mld złotych.
A przeciez samochody jezdza ( i niszcza je ) nie tylko po drogach krajowych i autostradach.

Sprawny system transportowy potrzebny jest gospodarce. Na dobrych drogach jest mniej wypadkow i nizsze sa koszta leczenia ich ofiar. Mniejsze jest zuzycie paliwa i obciazenie srodowiska naturalnego spalinami oraz zuzycie samochodow i koszty ich napraw. Mniejszy jest czas pracy kierowcow i ilosc uszkodzonego w transporcie towaru. Sprawny transport pozwala zmniejszyc powierzchnie magazynow. Budowa i utrzymanie dobrego systemu transportowego jest inwestycja jak kazda inna i musi / powinna rzadzic sie zasadami optymalnej alokacji kapitalu.

Zdecydowana wiekszosc firm jest rentowna i placi podatki. Firmy zachodnie nie placa w Polsce podatkow ale w zachodniej centrali placa i powinny w Polsce, gdzie tworzona jest wartosc dodana, podatki placic. Czesc zebranych podatkow jest przeznaczana na pomoc bankrutujacym, schylkowym firmom bez przyszlosci. Gornicy zeruja na narodzie. Zeruje na nim WSI-okowy LOT. Pomysl aby urzednicy zabierali pieniadze rozwijajacym sie rentownym firmom i dawali je wedlug korupcyjnych kryteriow bankrutom jest nieprzytomnie głupi !

Cena towaru czy usługi w gospodarce jest bardzo wazna informacją wplywajaca na podejmowanie wlasciwych decyzji przez wszystkie podmioty na rynku. Ksiezycowe ceny oderwane od realiow funkcjonowaly w systemie komunistycznym. Zarowno ceny zanizone ( w skrajnej sytuacji za darmo ) jak i zawyzone bardzo zle wplywaja na funkcjonowanie mechanizmu gospodarczego.

Afera z ustawionymi przetargami na budowe drog dowiodła ze kontraktowane ceny byly mocno zawyzone. Skoro budowa drog na latwym i plaskim polskim terenie kosztowała nieomal tyle samo co w bardzo trudnych warunkach w krajach zachodnich gdzie place sa 4-7 wyzsze niz w Polsce, to kazdemu daje to do myslenia. Calosc srodkow pomocowych z Unii Europejskiej przeznaczona na budowe drog wywoza do siebie zachodnie firmy budujace w Polsce drogi.

Zakupy w marketach dowodza ze zywnosc bezsensownie wozi sie po calym kraju mimo iz produkowana jest ona rowniez na terenie calego kraju. To skutek zbyt taniego transportu.

W europejskim modelu podatkowym paliwa oblozne sa bardzo wysokimi podatkami. Paliwa na zachodzi oblozone sa znacznie wyzszymi podatkami niz w Polsce. Natomiast produkowane paliwa sa tam tansze niz w Polsce co wynika z korupcji i niegospodarnosci w Orlenie i Lotosie zarzadzanych do niedawna przez przyglupow. Dochody z podatkow od paliw sa najwazniejszym dochodem w budzetach panstw.
Dochody z paliw w intencji sa "przeznaczane" ( budzet jest homogeniczny ) na budowe i utrzymanie sieci drog oraz na ochrone zdrowia a w tym leczenie ofiar wypadkow.
Zwrocmy uwage ze szerokie uzycie samochodow elektrycznych z nieopodatkowanym "paliwem" wywrociłoby europejski model i byc moze wysokie opodatkowanie elektrycznosci dla aut bedzie konieczne !
Poniewaz silniki Diesela maja wyzsza sprawnosc to paliwo do nich powinno byc oblozone wyzszym podatkiem ( zuzycie drog ) niz benzyna. Silniki Diesala emituja takze zabojcze dla zdrowia czastki DEP ( diesel exhaust particle ) i z tego powodu ( ochrona zdrowia ) paliwo do nich znow powinno byc znacznie drozsze nia benzyna. Poza tym olej dieselowski jest drozszy w produkcji niz benzyna.

Temat zuzywania czy wrecz dewastowanie drog przez samochody jest dosc szeroki. Spory wplyw maja czynniki atmosferyczne. Minimum zuzycia drogi wystepuje przy srednich predkosciach jazdy samochodow. Generalnie zuzycie drog przez samochody osobowe jest znikome na tle zuzycia ich przez samochdy ciezarowe.
Duza, mocno przeladowana ciezarowka potrafi zniszczyc droge w takim stopni jak MILION malych samochodow osobowych.
Mimo iz samochody osobowe maja maly wklad w zuzycie drog to jednak zajmuja na nich miejsce !

Dla dróg krajowych klasy A i S lub ich odcinków, na których pobiera się opłatę elektroniczną viatoll, opłaty wynosza dla samochodow o masie 3.5-12 ton 0.4-0.35-0.28-0.2 Euro za kilometr w klasach zanieczyszczania spalin Euro 2/3/4/5.
Natomiast dla samochodow o masie ponad 12ton oplaty wynosza 0.53-046-0.37-0.27 Euro za kilometr. Z oplat tych wynika ze pokrywa ona wylacznie szkody zdrowotne jako ze z nimi sa one skorelowane.
Stopien zuzycia drog przez samochody ciezarowe ma sie nijak do pobieranych oplat. Obecne oplaty maja zachecac do kupowania nowych ciezarowek, to jest do napedzania zachodniej gospodarki.

Racjonalne podniesienie oplat dla duzych ciezarowek poskutkowałoby niewielkim podniesieniem cen detalicznych dla konsumentow ale byc moze wymusiłloby choc niewielka racjonalizacje transportu.
Z kolei podniesienie oplat za transport miedzynarodowy daloby wplyw budzetowy.
Obecnie kierowcy samochodow osobowych placa za duzo a ciezarowych za malo. Za przejazd samochodem osobowym odcinka Konin - Świecko ( A2 - Autostrada Wielkopolska czyli złodziej Kulczyk ) płaci sie horendalne 76 złotych. Przejazd ledwie 150-kilometrowego odcinka z Nowego Tomyśla do Konina kosztuje 54 złote. Czy droga A2 zbudowana jest na Marsie ?

Przekladamy pieniadze z kieszeni do kieszeni. Jednoczesnie kierowcy sa tez konsumentami.
Ale jak powiedziano ceny musza byc racjonalne i przekladanie pieniedzy z kieszeni do kieszeni roznych podatnikow nie powinno miec miejsca.

W rozkladajacej sie gospodarce Ukrainy maja miejsce rozne cuda. Na przyklad produkcja hut jest rentowna pod warunkiem nierentownej pracy przewozowej kolei ktora za tanio wozi surowce i stal.

Suma sumarum. Nie ma zadnego powodu aby inwestycja w drogi nie byla rentowna. Wszystko to bedzie mialo sens jesli:
- przetargi na budowe drog nie beda ustawiane. Jest problem ze skorumpowanymi "polskimi" sadami
- platne beda wszystkie autostrady
- drozsze (ale odrobine tansze niz na zachodzie) bedzie paliwo dieselowskie
- wyzsze beda oplaty od ciezarowek ( zwlaszcza tranzyt ) a znacznie mniejsze od samochodow osobowych a ciezarowki beda tankowac ( czyli placic podatek ) w Polsce

Niemcy sa za wprowadzeniem opłat za korzystanie z niemieckich autostrad przez obcych. Sprzeciwia sie temu KE.
"Rząd federalny jednoznacznie udowodnił, że przepisy o opłatach autostradowych są zgodne z prawem unijnym... Nikt nie będzie dyskryminowany, opłaty od infrastruktury będą pobierane od wszystkich posiadaczy samochodów. To co robimy w dziedzinie opodatkowania ruchu drogowego należy do wyłącznej suwerenności państwa, Bruksela nie ma tu żadnych kompetencji... Zadeklarował jednocześnie swój "brak zrozumienia" dla działań Komisji Europejskiej w sprawie opłat autostradowych."

VLSI czyli niewesolo 4

VLSI czyli niewesolo 4

  Systematyczne tanienie mikroprocesorow i mikrokontrollerow oraz pamieci i ukladow peryferyjnych powoduje ze krag zastosowan zintegrowanych z urzadzeniem ciagle sie powieksza zarowno w zastosowaniach domowych, cywilnych profesjonalnych jak i militarnych. W przypadku urzadzen profesjonalnych czy militarnych produkowanych malo i srednioseryjnie koszt wykonania programu moze byc wielokrotnie wiekszy niz koszt uzytych ukladow scalonych. Firma ktora wbudowuje oprogramowany przez siebie mikrokomputer tak naprawde wbudowuwuje tam droga, kwalifikowana prace swoich pracownikow. Jest naprawde zle ze Polacy maja zablokowana ta kwalifikowana prace !
Urzadzenia bez mikrokomputerow maja gorsza funkcjonalnosc i beda sie coraz gorzej sprzedawac to znaczy bedzie mniej chetnych nabywcow i nizsze beda osiagane ceny.

Mikrokontroller oprocz procesora zawiera ROM programu, RAM, liczniki, uklad przerwan, porty rownolegle i szeregowy. Pierwszym komercyjnym mikrokontrollerem na rynku był w 1974 prymitywny 4 bitowy Texas Instruments TI -1000. Zas Intel umiescił 8 bitowy mikrokontroller 8048 na rynku w 1977 roku. jako odpowiedz na poczynania konkurencji Produkcja mikrokontrollerow rosnie dynamicznie. Pojemnosc obu pamieci ROM i RAM jest niewielka i sila rzeczy realizowane zadania sa raczej proste.

Mozna zaryzykowac twierdzenie ze zaczyna sie rewolucja mikroelektroniczna. Jej wplyw bedzie podobny jak poprzednich rewolucji przemyslowych.
Tymczasem od narodzin tranzystora nasz dystans do swiatowej czolowki ciagle narasta, Gdy w 1955 roku TI wypuscil pierwsze tranzystory krzemowe my dopiero rozwarzalismy tranzystory ostrzowe. Gdy w 1965 roku wyprodukowano ROM o pojemnosci 256 bit my dopiero robilismy prymitywne tranzystory stopowe. I tak dalej. Jestesmy niesamodzielni i technologie tylko kupujemy a gdy stosowane sa blokady to nasze opoznienie narasta i narasta.

Kazdy amerykanski nowoczesny samolot i smigłowiec od ponad 15 lat ma wydajny komputer pokladowy. Nowa jakoscia beda radary z systemem DSP praktycznie nie dajace przeciwnikowi szans w konfrontacji. Komputer pokladowy ma rakieta, zwlaszcza manewrujaca. Komputer pokladowy maja wszelkie rakiety przeciwolotnicze. Komputer ma system kierowania ogniem w czołgu.
Komputery militarne maja lacza radiowe i dzialalaja w systemie automatyzacji wojny. Jaki jest sprzet militarny uzywany przez LWP to kazdy wie co sie z nim zetkal.

Spotyka sie juz samochodowe systemy zaplonu oraz wtrysku paliwa z mikrokontrollerami. Nawet w takim przestarzalym samochodzie jak Fiat 125 czy Polonez warto by je zastosowac aby uzyskac zmniejszenie zuzycia paliwa, zwiekszenie mocy silnika i zwiekszenie wartosci rynkowej i mozliwosci sprzedazy samochodu.

Coraz wiecej elektroniki jest stosowane na statkach morskich. Systemy automatyki, monitoringu i alarmu pozwalaja na bezobslugowa prace maszynowni w porze nocnej. Zaloga moze byc mniejsza i nie jest obciazona praca nocna. Uzycie mikrokontrollerow i mikrokomputerow w automatyzacji silowni jest konieczne. Program musi zadecydowac ile i ktorych agregatow ma pracowac. Zautomatyzowana jest sekwencja rozruchowa i odstawianie poteznych silnikow po pracy.

Komputery wbudowane sa w coraz wiekszej ilosci drogich i bardzo drogich urzadzen diagnostycznych uzywanych w medycynie.

W przemysle wydajny mikrokomputer steruje maszyna CNC lub robotem. Znacznie prostszy jest pozycjonowany "stol" XY do maszyny montazu automatycznego elementow elektronicznych na PCB i takze w numerycznej wiertarce do PCB. Z uwagi na wymagany niewielki moment napedowy mozna w nich stosowac silniki krokowe z prostym sterownikiem a nie drogie i zlozone serwomechanizmy.
Coraz popularniejsze sa uniwersalne kontrollery do sterowania wszelkich urzadzen przemyslowych.

Im tansze beda mikrokontrolery tym wieksze bedzie ich zastosowanie w urzadzeniach domowych. Odbiornik TVC ze zdalnym sterowaniem czy wieza audo z pilotem to juz norma. Uzycie drogiego ukladu syntezatora PLL w glowicy telewizyjnej czy radiowej nie jest koniecznoscia. Napiecie przestrajajace glowice w prostszym rozwiazaniu to odfiltrowany filtrem RC sygnał PWM, podobnie jak napiecia do regulacji kontrastu, jaskrawosci, nasycenia koloru i glosnosci. Koncerny japonskie produkuja tanie 4 bitowe mikrokontrollery do takiego zastosowania od razu z programem w ROM-ie nawet w najprostszej technologi PMOS. Uzycie mikrokontrollera eliminuje potencjometry regulacyjne i programator a odbiornik moze byc nawet tanszy. Zamiast wyswietlacza LED numeru programu nowe mikrokontrolery maja uklad On Screen Display.
Prosty mikrokontroller mozna uzyc w pralce zamiast irytujacego i zawodnego programatora mechanicznego.

Mikrokontrollery sa uzywane w przyrzadach pomiarowych, zwlaszcza tych drogich i rozbudowanych.

Obecna rewolucja mikroelektroniczna omija Polske co ma juz powazne konsekwencje a bedzie mialo dlugofalowo jeszcze powazniejsze.
Urzadzenia bez wbudowanych mikrokomputerow sa coraz mniej atrakcyjne i firmy ktore nie dotrzymuja kroku bezpowrotnie traca swoje miejsce na rynku swiatowym.
Wyglada na to ze stosowane przez zachod embargo jest skuteczne i nas dobija. Jestesmy odcieci od swiata i tworzy sie luka generacyjna.

Aby wydajnie tworzyc program na mikrokontroller trzeba conajmniej miec mikrokomputer z oprogramowaniem narzedziowym a lepiej systemu uruchomieniowy. A embargo dziala.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Co zrobic z gornictwem, gornikami i Polska 32

Co zrobic z gornictwem, gornikami i Polska 32

 Kluczowymi zakladami przemyslowymi w stalinowskiej industralizacji ZSRR byly kupione w USA Leninowskie Zaklady Metalurgiczne w Magnitogorsku bedace kopia zakladow US Gary Steel Works oraz fabryka samochodow w Gorki kupiona od Forda. W nowych zakladach nie dotrzymywano norm ilosciowych. Produkcja byla podlej jakosci. Sprawe dramatycznie pogarszaly krwawe represje.
Przemysl ciezki ZSRR byl bardzo niewydajny, surowco i enegozerny. Pracował głownie dla siebie !

Kopalnia Wegla Kamiennego Janina jest przedsiębiorstwem zatrudniającym około 2800 pracowników a w tym 1900 robotników dołowych. Suma mocy zainstalowanych urządzen napędzanych energią elektryczną przekracza 50 MW.
Moc dołowego kompleksu ścianowego wynosi 2,5 - 3 MW.
Na dole kopalni pracuja 7 sztuk wysokociśnieniowych pomp głównego odwadniania z silnikami asynchronicznymi o mocy 1,25 MW
Moc silnika maszyny wyciagowej wynosi około 1.5 MW.
Zakład przeróbki węgla na powierzchni kopalni pobiera do 3 MW mocy. W zakladzie funkcjonuje duzo przenosnikow, wentylatorow i pomp.
Energia elektryczna zuzywana przez kopalnie w statystyce jest wliczana do zuzycia energi przez przemysl.

Wegiel kamienny z kopalni trzeba koleja przewiezsc do elektrowni co pociaga za soba kolejne zuzycie energi elektrycznej przez kolej. Energie elektryczna z elektrowni trzeba systemem przesylowym i dystrybucyjnym ( w obu istnieja straty energi ) dostarczyc do kopalni.
Niewydajnosc, surowco i enegozernosc polskich przestarzalych kopalni znajduje wyraz w finalnej niekonkurencyjnej cenie wegla.

Importujac wegiel moc oferowana gospodarce i gospodarstwom domowym przez Krajowy System Energetyczny wzrosnie bowiem spadnie zuzycie energi przez kopalnie.

Koszty wydobycia węgla z kopalni głębinowej jest zalezny od wlasnosci złoża i jego glebokosci oraz od poziomu technoloicznego kopalni i jakosci zarzadzania nia. Wydaje sie ze z technologicznego punktu widzenia wydobycie wegla w Polsce moze byc rentowne.
http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/budowa-kopalni-dobrego-wegla-oplaci-sie/?k=debata
" Budowa kopalni dobrego węgla opłaci się
My będziemy po prostu produkować lepszy węgiel. Taki, na który jest i będzie popyt. 8 marca przedstawiliśmy studium techniczno-ekonomiczne (pre-feasibility study) naszej inwestycji. Musimy być pewni, że będzie dochodowa nawet przy dzisiejszych cenach węgla. Chcemy tak zaplanować wydobycie, aby dostosować się do niskich cen surowca.
Nawet przy złej koniunkturze da się fedrować z zyskiem. Przy takim założeniu mamy pewność, że poradzimy sobie w każdych warunkach. I my to właśnie chcemy pokazać. Zakładamy, że średni operacyjny koszt gotówkowy wyniesie 25 dol./t, co da nam pozycję najtańszego dostawcy na rynku europejskim. Nastawiamy się bowiem przede wszystkim na eksport. Zakładamy, że średnioroczna EBITDA wyniesie 348 mln dol."

Skala patologi w panstwowym gornictwie weglowym musi byc przerazajaco wielka skoro opłaci sie budowa kompletnie nowej kopalni w szczerym polu.
"Man kann singen, Man kann tanzen, aber nicht mit den Zasrancen"
Dosłownie znaczy to po polsku "można nawet śpiewać, można tańczyć..". Man to forma bezosobowa
Chodzi o to ze że różne rzeczy można robic, mozna planowac i dzialac, w różnych sprawach można się dogadywać, można szukac kompromisu, tylko nie z zasrancami.
Z bezpiaczniackimi kryminalistami - zasrancami okupujacymi zarzady polskich kopaln i mafiami - zwiazkami zawodowymi nie da sie nic zrobic.

Szkocja zamkneła największą i zarazem ostatnią elektrownię węglową w kraju w Longannet. Anglia która rozpoczęła rewolucję przemysłową w symboliczny sposób ją kończy. Elektrownia spalała około 4,5 mln ton węgla rocznie.
W Chinach zarzucono budowe 26 elektrowni weglowych i wstrzymano bezterminowo prace przygotowawcze do kolejnych 15 weglowek

niedziela, 17 kwietnia 2016

Znow skorumpowane "polskie" "sady"

Znow skorumpowane "polskie" "sady"

 Oczekiwanie prawa i sprawiedliwości oraz równości stron od niezdekomunizowych, układowych sędziów jest niepowazne, zeby nie powiedziec głupie. Jakby ktos nie wiedzial jak systemowa role ogrywaja sady w wechikule o nazwie operacyjnej ""III RP" to ponizej aktualny przykladzik.
Tak w ogole jesli przekret jest powyzej miliona to napewno oskarzony jest niewinny.

W 2009 roku ujawniono ze w zmowie drogowej dziesięciu managerów firm z budownictwa drogowego ustawiało przetargi przy budowie autostrad. Ustalali między sobą, kto z nich dany przetarg wygra i co w zamian za ukartowaną z góry przegraną dostaną pozornie uczestniczące w nim firmy jako nagrodę pocieszenia. Wygraja inny przetarg albo podwykonawstwo w tym. W rozmowach telefonicznych oslarzeni poslugiwali sie kodem. Który pokój w hotelu kto ma zająć i tak się składało, że „numery” tych pokojów odpowiadały kwotom, które reprezentowane przez nich firmy oferowały w przetargach.

Rozmowa oskarżonego Pawła A. (członka zarządu Strabag Polska) z oskarżonym Grzegorzem O. (członkiem zarządu Mostostalu Warszawa): "W tym Hiltonie są trzy pokoje w sumie Ten pokój, który dla nas zarezerwowałem w Hiltonie, to są dwa pokoje. Ty będziesz miał numer 698"
W innej rozmowie A. krzyczał do niekumatego rozmowcy: "Nie mogę mówić otwartym tekstem, bo wiesz, że te sk y podsłuchują!".

W koncu oskarżono ich o zmowę. Oskarżeni to szefowie takich firm jak Strabag Polska, Budimex-Dromex, Mostostal Warszawa, Mota-Engil (oskarżonym był prokurent firmy, obywatel Portugalii Antonio S.), Eurovia Polska (oskarżonym był b. prezes firmy, obywatel Szwecji Jonas H.).

Afera spowodowała w 2012 roku czasowe zawieszenie wypłaty 3,5 mld zł z funduszy UE na projekty drogowe w Polsce.

Dowodem oskarżenie sa podsłuchy, dokonane legalnie przez ABW za czasow PO oraz wiele innych dowodow. Sad Rejonowy stwierdzil w wyroku ze "podsłuchy sa nielegalne, co wynika z pierwszeństwa praw obywatelskich nad podstawami bezpieczeństwa ekonomicznego kraju "

Tymczasem wlasnie skorumpowany sad okregowy oskarżonych ostatecznie uniewinnił. Oddalił apelacje prokuratury oraz Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, utrzymując wyroki uniewinniające.
Warszawski sąd okregowy uznał że zapisy podsłuchów, dokonanych w 2009 roku zdobyto (?) z naruszeniem prawa.
Nota Bene. Trybunał Konstytucyjny uznał ze owoce z "zatrutego drzewa" nie sa dowodami w sprawach karnych dopiero w 2014 roku. Wiadomo po co Platformie bez matury byl potrzebny Trybunal.

Zidiociały sąd uznał, że ABW w ogóle nie miało prawa zajmować się tą sprawą. Bowiem Agencja ma się zajmować przestępstwami, godzącymi w interesy ekonomiczne państwa. "Sprawa zmowy drogowej w interesy państwa bynajmniej nie godziła bowiem dotyczyla jednej branzy".

Prokuratura może złożyć kasację do Sądu Najwyższego.

Skoro powiedzialo sie A to trzeba powiedziec B. Trzeba dyscyplinarnie zwolnic funkcjonariuszy ABW i prokuratorow, ktorych zabawa kosztowała miliony i odzyskac od nich zmarnowane srodki. Tych ktorzy juz sa na emeryturze trzeba ja odebrac. Falszywe oskarzenie jest przestepstwem. Trzeba skazac bezpieczniakow i prokuratorow na wiezienie. I tak dalej.

Zbrodnicze zlodziejskie dziuple 2

Zbrodnicze zlodziejskie dziuple 2

 W USA obowiązuje wysoki 35% podatek od dochodu przedsiębiorstw. W latach 2006-2012 jednak blisko 70% korporacji działających w Stanach Zjednoczonych nie zapłaciło efektywnie ani centa podatku dochodowego.
Ponad 42% spośród tych firm nie wykazało żadnych przychodów w 2012 roku. Podatku nie zapłaciło też blisko 20% firm, które przychody wykazały. Wykorzystywały różnego rodzaju ulgi, odliczenia i rozliczały stratę powstałą w poprzednich latach.

http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/454969,apple-microsoft-ibm-nie-placa-podatkow-w-usa-ile-traci-fiskus-w-ameryce.html
"O wiele ciekawsze jest to, że biznes omija kieszeń Wuja Sama całkowicie legalnie, a nawet z wydatną pomocą własnego rządu. – Szpikowany od lat rozmaitymi ulgami i „wyjątkami dla korporacji” kodeks podatkowy USA wręcz zachęca do takich praktyk. Tylko wariat przeszedłby obojętnie koło takiej szansy. Za tymi ulgami stoi naturalnie silny korporacyjny lobbing, któremu politycy nie potrafią się oprzeć – wyjaśnia DGP Dan Smith, ekspert ds. polityki fiskalnej w waszyngtońskim think tanku Public Interest Research Group...
I tak Apple działa poprzez trzy oddziały zarejestrowane w Irlandii. American Express posiada za granicą 22 oddziały i płaci podatek w wysokości 4,4 proc. Gigant technologiczny Oracle działa poprzez pięć zagranicznych oddziałów i oddaje w podatkach ledwie 1 proc. zysków, zaś Microsoft – 3,1 proc.
Choć w ciągu ostatnich pięciu pokryzysowych lat coraz więcej rządów zmienia swoje przepisy, tak by uniemożliwić rodzimym firmom wyprowadzanie zysków do rajów podatkowych, Waszyngton powstrzymuje zmiany. Debata o podatkach każdorazowo umiera przy zasadniczym pytaniu, na które już od kilkunastu lat amerykańscy legislatorzy nie potrafią sobie wyrobić spójnego stanowiska. Mianowicie czy obostrzenia w sprawie lokowania kapitału za granicą to forma rządowego interwencjonizmu, który kłóci się z ideą wolnego rynku. Od czasów prezydentury Ronalda Reagana jakikolwiek zamach na ten ideał jest równoważny z profanacją narodowych wartości, o co żaden polityk nie chce być posądzony."

Z raportu fundacji Oxfam wynika ze Apple trzyma w rajach podatkowych 181 mld dolarow, General Electric 119 mld, Microsoft 108 mld.
Bloomberg podaje,
http://www.bloomberg.com/news/articles/2015-03-04/u-s-companies-are-stashing-2-1-trillion-overseas-to-avoid-taxes
ze amerykanskie koncerny maja ukryte w rajach podatkowych około 2100 mld dolarow.
J&J ukrył 53 mld dolarow, Google 47 mld, P&G 54 mld, Pepsico 38 mld, McDonald 15 mld, Coca Cola 33 mld.

Polskie Ministerstwo Finansów wydało w 2015 roku kolejne w temacie nowe rozporządzenia o rajach podatkowych (Dz. U. 2015, poz. 599 i 600). Wylicza ono państwa i terytoria, które w ocenie OECD i polskiej, prowadzą szkodliwą politykę fiskalną.
Zarazem bezradne MF stwierdza :
"nie możemy oszacować skali transferów do rajów podatkowych. Stwierdzenie, czy dana transakcja, konstrukcja prawna czy struktura, ma na celu głównie transfer środków za granicę, a nie jest elementem zwykłej działalności biznesowej jest możliwe wyłącznie w procesie szczegółowej kontroli każdej struktury i transakcji – z oceną zamiaru i rodzaju podejmowanych działań. W konsekwencji, kontrole podmiotów zaangażowanych w transakcje zagraniczne prowadzone są przez właściwe organy podatkowe i kontroli skarbowej. Jednakże, przeprowadzenie takiej kontroli i oceny w odniesieniu do wszystkich transakcji zagranicznych polskich podmiotów z tzw. rajami podatkowymi nie jest wykonalne".

Jak wynika z ustaleń Międzynarodowego Konsorcjum Dziennikarstwa Śledczego (ICIJ) w latach 2003-2012 ponad trzysta duzych firm, w tym Pepsi, Apple, Amazon czy Ikea zawarło z władzami Luksemburga tajne umowy, dzięki którym płaciły one bardzo niskie podatki. Afere nazwano Luxemburg Leaks, LuxLeaks. Kryminalne umowy podpisywał pijaczek Juncker, obecny szef Komisji Europejskiej, gromiacy Polske za "naruszenie demokracji"
http://www.fakt.pl/wydarzenia/szef-komisji-europejskiej-to-pijak-mowia-zachdodni-politycy,artykuly,471306.html

"Na śniadanie pije koniak, w ciągu godziny potrafi przełknąć szklankę camparii, trzy kieliszki wina i trzy kieliszki likieru, a po 12 jest tak pijany, że nie potrafi sklecić zdania – taki jest, zdaniem zachodnich polityków i mediów, Luksemburczyk Jean-Claude Juncker (59 l.), nowy szef Komisji Europejskiej.
Junckera na to stanowisko powołali szefowie rządów krajów unijnych. Przeciwko byli tylko premier Wielkiej Brytanii David Cameron i premier Węgier Viktor Orban.
– Wszystkie historie o pijaństwie Junckera są prawdziwe. Wiem, bo z nim pracowałem. To kompletny pijak – taką ocenę nowemu szefowi Komisji Europejskiej wystawił były brytyjski minister ds. Europy, cytowany w „The Mail on Sunday”. – Uważałem, że nie ma sensu rozmawiać z nim po godzinie 12, ponieważ czasami był niezdolny do pracy, był tak pijany, że nie potrafił sklecić sensownego zdania. Widywałem go tak pijanego, że się zataczał – dodaje Brytyjczyk.
– Każdy w Brukseli wie, że Juncker pije za dużo. Nazwałbym go alkoholikiem. Porozmawiajcie prywatnie z europejskimi politykami, a oni opowiedzą wam o jego problemach z piciem – dorzuca polityk.
Juncker, milioner i były premier Luksemburga, nawet we własnym kraju nazywany był „pijakiem i zataczającym się premierem”. Lokalna gazeta „Letzebuerg Privat” przypomina, że polityk od 20 lat ma problemy z piciem. "

piątek, 15 kwietnia 2016

Polska nauka na krześle elektrycznym

Polska nauka na krześle elektrycznym


"Zamiast prawdziwych uczelni mamy feudalne księstwa, w których za pomocą kar i nagród walczy się z „aspołecznymi” i promuje swoich. O ciemnej stronie świata akademickiego opowiada matematyk dr Kamil Kulesza.

Doktor trzyma gębę na kłódkę, bo przecież trzeba się habilitować. Potem marzy się profesura i członkostwo w PAN. Zawsze należy grać w orkiestrze z kolegami, bo inaczej jest wiele sposobów, aby zrobić komuś krzywdę

Trzeba się wspinać po drabince, ścigać, uczestniczyć w koteriach i klikach. Jest takie powiedzenie: „Przed tobą jeszcze wiele tajnych głosowań do przejścia”. A niekoniecznie liczą się osiągnięcia, tylko to, kogo znasz, z kim trzymasz, czy się nie naraziłeś

Polska nauka tak się ma do światowej jak rower do mercedesa?

Ja słyszałem inne, bardziej dobitne porównanie: jak krzesło elektryczne do zwyczajnego krzesła. Proszę spojrzeć: według publicznie dostępnych danych profesorów zwyczajnych, czyli belwederskich, mamy kilkanaście tysięcy, podobną liczbę doktorów habilitowanych, osób z doktoratem jakieś 100 tys. Nie licząc studentów, przy nauce kręci się u nas pewnie ponad ćwierć miliona ludzi. Olbrzymi system, na który idą wielkie pieniądze, zależy jak liczyć, ale co najmniej 10 mld zł. Rocznie, i to nie licząc wydatków na szkolnictwo wyższe. Tyle tylko, że niewiele z tego wynika. Ten system jest zły i tylko degeneruje naszą kadrę naukową. Oczywiście, jak wszędzie można i tutaj spotkać przyzwoitych ludzi – choćby ja sam, robiąc doktorat w Polsce, miałem szczęście trafić na promotora, który jest dobrym naukowcem i porządnym człowiekiem. Ale dłuższe obserwacje pokazują, że takie połączenie cech to w Polsce rzadkość.

Mocne słowa – zdegenerowany system. Dlaczego tak pan uważa?

Bo tak został skonstruowany. Ale zacznijmy od początku. Ktoś obronił pracę magisterską i decyduje się na doktorat, dziś zwany studiami trzeciego stopnia. Chce się poświęcić nauce. W czasie doktoratu różnie bywa, zdarzają się patologie, ale często dopóki ktoś robi ten doktorat, sytuacja jest w miarę w porządku. Ale kiedy go już obroni, zaczynają się schody. Bo, że przytoczę tutaj słowa pewnego znanego profesora z dużej polskiej instytucji akademickiej: „doktorów mamy jak psów, służą nam głównie do przenoszenia krzeseł”. Chodzi o to, że doktorant w systemie jest potrzebny – często do zrobienia własnej kariery. Tak zresztą jest na całym świecie, tyle że w dobrych ośrodkach chodzi o robienie nauki, a u nas o spełnianie kryteriów formalnych. W Polsce zanim się dostanie tytuł profesora, trzeba wypromować swoich doktorów. A przecież uzyskanie tytułu profesorskiego to marzenie prawie każdego habilitowanego. Nie wspominając już o tym, że obowiązkiem każdego doktora, który pracuje w Nauce Polskiej, jest się habilitować. To zarówno wymóg formalny, bo bez habilitacji trzeba bodajże po 8 latach opuścić etat, jak i sposób na uzyskanie tzw. samodzielności. Tak zwanej, bo nie ma to zbyt wiele wspólnego z niezależnym i autonomicznym działaniem – de facto chodzi tylko o nabycie różnych formalnych uprawnień, np. do bycia promotorem doktorantów. Więc dla tych, którzy chcą mieć w Polsce etat w nauce, habilitacja jest często tzw. życiową sprawą, bo bez niej bardzo trudno się wspinać po drabince formalnych stopni. A wspinać się trzeba, bo inaczej zwolnią z pracy. W sumie chyba gorzej niż w carskiej Rosji, gdzie Piotr I wprowadził tabelę rang i zasług. Tam każdy urzędnik marzył, żeby z registratora awansować na sekretarza, potem radcę tytularnego, rzeczywistego radcę tytularnego i tak dalej. Stopni było kilkanaście, ale za to zdaje się, że nie było przymusu, aby koniecznie je zdobywać. Celowo nie mówię „piąć się w górę”, gdyż jest wielce dyskusyjne, czy mimo spełniania kryteriów formalnych to jest w ogóle jakiś rozwój w sensie naukowym czy intelektualnym. I właśnie na tym polega błąd wpisany w system: na selekcji negatywnej, promowaniu BMW – tj. biernych, miernych, ale wiernych.

Rozumiem, co chce pan powiedzieć, ale może taki system, gdzie się przechodzi drogę awansu zawodowego, nie jest całkiem zły. W wojsku też zaczyna się od szeregowca i od człowieka zależy, czy dochrapie się tej marszałkowskiej buławy, którą ponoć każdy nosi w plecaku.

Jak już mówiłem, w naszym kraju system się nam zdegenerował – niby wszyscy to wiedzą, ale nikt z tym nic nie robi – bo łatwiej, wygodniej, a poza tym jak już się zajmie miejsce w systemie, to są frukta. A system stanowią ludzie, więc ryba psuje się od głowy.

I tak np. doktor nauk to najwyższy stopień naukowy, jaki z reguły można otrzymać w krajach anglosaskich. Tam profesor jest po prostu kontraktem, królowa brytyjska ani prezydent USA nie rozdają tytułów. Ale z jakiegoś powodu to placówki naukowe tych krajów znajdują się w czołówce światowych rankingów, a nie nasze.

Owszem, i w Polsce jest możliwość zostania profesorem uczelnianym. Ale to nie jest połączone z tak dużym prestiżem. Wie pani, jak na takich naukowców u nas mówią? Profesor zadni. A to z powodu zapisu. Profesor zwyczajny, belwederski, jest pisany w ten sposób: prof. dr hab. inż. Sławomir Wielki. A ten kontraktowy tak: dr hab. inż. Rysio Nieważny, prof. NazwaUczelni. Profesorski tytuł ląduje z tyłu, aby odróżnić taką osobę od PRAWDZIWYCH PROFESORÓW. Trzeba się więc wspinać po drabince, ścigać, uczestniczyć w koteriach i klikach. Jest takie powiedzenie „przed tobą jeszcze wiele tajnych głosowań do przejścia”. A niekoniecznie liczą się osiągnięcia, tylko to, kogo znasz, z kim trzymasz, czy się nie naraziłeś etc. Więc jeśli się jest doktorem, trzyma się gębę na kłódkę, bo przecież trzeba się habilitować. Potem marzy się profesura. Potem członkostwo w PAN. Zawsze należy grać w jednej orkiestrze z kolegami, bo inaczej jest wiele sposobów, aby zrobić komuś krzywdę – można z grantów utrudnić dostęp do pieniędzy, a jeśli dalej jest „aspołeczny”, to np. zacząć uwalać doktorantów. I tak nigdy nie ma dobrego momentu na własne zdanie w ważnych sprawach.

Niektórzy mówią, że wszystko jest g...m, oprócz moczu. Naprawdę w naszej nauce jest tak źle?

Jest fatalnie. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że w wielu dziedzinach tzw. Nauka Polska z perspektywy światowej nie istnieje i pojedyncze osoby czy wysepki, gdzie ktoś ma osiągnięcia, niczego istotnie nie zmieniają. I choć znajdzie się sporo przyzwoitych ludzi, ale tych drugich jest niestety więcej. I tak np. takie ciało jak rada naukowa czy rada wydziału po zapoznaniu się z dorobkiem jakiegoś delikwenta decyduje, czy jest on wystarczająco dobry, aby dostać np. habilitację. Niby wszystko wygląda w porządku: tajne głosowanie, wcześniej kilku recenzentów, także zewnętrznych, zapoznaje się z jego dorobkiem. Ale tak naprawdę wszyscy się znają i realizują swoje interesy. Nierzadko wyrządzając młodszym kolegom krzywdę. Opowiem o przykładowym zdarzeniu sprzed paru lat, dobrze znanym w środowisku. Pewien pan profesor ze znanej wrocławskiej uczelni miał przez lata licznych doktorantów i, jak wielu, trzymał ich na krótkiej smyczy. Pracowali na niego, eksploatował ich nieprzyzwoicie i taśma produkcyjna generująca publikacje dla pana profesora działała wydajnie, ale doktorów zbyt wielu nie promował. Przy czym nie chciałbym być źle zrozumiany – w nauce trzeba z reguły ciężko pracować na wyniki, a relacja mistrz – uczeń i praca dla mistrza są wpisane w ten zawód. Ale są też określone standardy etyczne, których należy przestrzegać, a w tym przypadku, jak mówią znający sprawę, dochowania tych zasad zdecydowanie zabrakło.

Wracając do naszego opisu sytuacji: w takim układzie potrzebni są także tacy bardziej zaufani podwładni, żeby pilnowali reszty. Tacy nadzorcy, którzy mając nadzieję na habilitację, będą poganiali resztę niewolników. I działający w takim charakterze współpracownik pana profesora, doktor, nazwijmy go Rudzik, tak jak ten ptaszek, pewnego dnia podpadł swojemu promotorowi. Dlatego ten postanowił go ukarać. Pogadał z kolegami, żeby uwalili jego złożoną w innym miejscu pracę habilitacyjną. Wcześniej go o tym lojalnie uprzedzał, ale doktor nie słuchał. Więc choć, jak potem mówili specjaliści, praca była na przyzwoitym poziomie, może nie na Nobla, ale absolutnie spełniająca wszystkie kryteria, to została uwalona. Tyle że Rudzik się zbiesił. Wiele lat znosił upokorzenia, ciężko pracował, a teraz został z niczym, a przecież chodziło o „życiową sprawę”. Postanowił się zemścić i poszedł do prokuratury.

Prokurator miał orzec, czy jego praca naukowa była na przyzwoitym poziomie? Albo nawet sąd? Słabo.

Nie, chodziło o pieniądze, bo w naszej nauce właśnie o pieniądze głównie chodzi. Jest w kraju parę tzw. agencji wykonawczych, które dzielą pieniądze przeznaczone na badania. Znów, na papierze wszystko jest piękne i transparentne, szacowni eksperci, w zdecydowanej większości polscy uczeni, po zapoznaniu się z wnioskami, znów w tajnym głosowaniu, decydują, kto z jakim projektem zasługuje na to, żeby zasponsorować z publicznych pieniędzy jego badania. Ale nasz Rudzik miał materiały, m.in. nagrania, z których wynikało, że kilku szacownych profesorów specjalnie wynajęło sobie w stolicy mieszkanie, w zaciszu którego spotykali się przed ważnymi głosowaniami i ustalali, kto pieniądze dostanie, a kto nie. W każdym razie to jedna z nielicznych historii, która skończyła się wyrokiem pozbawienia wolności dla profesora, choć z tego, co słyszałem, to nie za ustawianie grantów, a raczej nierzetelne wydatkowanie publicznych środków, które w ten sposób pozyskał. Bo pozostałym uczestnikom tego procederu włos z głowy nie spadł, a sprawę szybko wyciszono. Zresztą pan profesor chyba też odsiadki na razie uniknął.

A co z habilitantem?

Jeszcze się nie obronił, ale pewnie niedługo się doczeka, wzięli go na swojego rodzaju kwarantannę. Nie mówiąc już o tym, że chyba ostatecznie rada naukowa/rada wydziału, która sprawę prowadziła, pozbyła się tego gorącego kartofla. Dla mnie jednak jeszcze gorszą rzeczą jest reakcja środowiska na tę aferę. Nie było potępienia, nikt nie zerwał z panem profesorem stosunków towarzyskich. Nikt mu nie dał po buzi, nie uznał, że ten człowiek stracił zdolność honorową, nie przestał podawać mu ręki. Kiedy pytałem o niego starszych kolegów, odpowiadali, odwracając wzrok: „No cóż, pan profesor rzadko nas teraz odwiedza, a szkoda”. Zaś rada naukowa/wydziału, gdzie odbywała się ta cała szopka, przyciśnięta do muru przez władze zwierzchnie zrobiła wszystko, aby rozmyć odpowiedzialność. Obecnie to wygląda tak, że: „dr Rudzik w zasadzie jest sam sobie winien”, „habilitację nam zlecono”, „praca leżała nie do końca w kompetencji Rady”, „były przecież jednoznaczne recenzje negatywne, a reszta się na tym nie znała i głosowała w zgodzie z nimi”, „działaliśmy zgodnie z procedurami”, „w sumie to nic wielkiego się nie stało, przecież to tylko habilitacja” etc. Tak więc w tak ważnej sprawie okazuje się, że w zasadzie winny jest tylko sam zainteresowany, a stosowne ciało kolegialne nie widzi nawet potrzeby, aby w tak ewidentnej sprawie człowieka choćby przeprosić, o jakiejś propozycji zadośćuczynienia nie wspominając.

Pan profesor jest nic niewartym debilem?

Z tego, co mówią jego koledzy, jest inteligentny, a nawet pracowity. Pewnie kolejnego Google by nie wymyślił, ale podobno miał niezłe osiągnięcia – przynajmniej w skali Polski. Został zresztą wcześniej członkiem PAN, czyli był znany w polskim środowisku i pewnie miał sporo publikacji.

Pewnie mógł mieć to wszystko bez kombinowania i bez niszczenia współpracowników. On po prostu system zaadoptował do polskiego bagienka i nie jest w tym wyjątkowy. Jedyną różnicę stanowi to, że w przeciwieństwie do wielu innych wpadł i został skazany, a sprawa była opisywana w mediach, choć też nieprzesadnie nagłośniona.

Tylko według uważania? Przecież i u nas trzeba się wykazać jakimś dorobkiem naukowym.

Po co dorobkiem, kiedy wystarczy mieć publikacje? To kolejny przykład systemu, który się zdegenerował, również w skali światowej, ale w Polsce przekroczyło to wszelkie granice absurdu. Kiedyś publikacje były sposobem wymiany myśli naukowej i jako takie pełniły ważną rolę. Ale w którymś momencie, kiedy w nauce zaczęło być coraz więcej pieniędzy podatnika, biurokraci, którzy decydowali o ich wydawaniu, musieli mieć jakieś proste kryteria i tak zaczęła się tzw. cała scientometria. Czyli zabawa w coraz bardziej złożone miary oceny pracy naukowej bazujące na różnych zewnętrznych jej znamionach – przede wszystkim na publikacjach właśnie. W wiodących ośrodkach na świecie wielu krytykuje ten system i zmiana już następuje, ale należy też stwierdzić, że w Polsce zasada „publish or perish” (ang. publikuj albo zniknij) odegrała na pewnym etapie pozytywną rolę. Tyle że jak prawie każda rzecz używana bez głębszego zrozumienia z czasem zmieniła się we własną karykaturę. Najlepiej podsumowuje to pewien tekst, dość popularny w czasie mojego pobytu w Cambridge, który chyba jeszcze do świadomości naszych „naukawych” decydentów nie dotarł. Idzie to tak: „Kiedy naukowiec aplikuje do instytucji akademickiej o pracę, to zadają mu pytania, aby ocenić jego przydatność. Najlepsze pytają cię, co zrobiłeś i co dalej zamierzasz robić. Dobre pytają, gdzie publikujesz. Przeciętne – ile publikujesz. Ale są takie, które chcą wiedzieć, ile godzin spędzasz w pracy. Jednak istnieją i takie, gdzie najważniejsze jest podpisanie listy obecności. Ale zdarzają się i te, którym wystarcza, że mając osobę na etacie, liczy się im ona do uzyskania finansowania od władz”. Wiem, jestem złośliwy, ale w polskich warunkach kluczowe są dwa ostatnie pytania. Trzeba czasem się zjawić w pracy, ale przede wszystkim podpisać listę obecności – bez tego często nie ma wypłaty.

Wróćmy jeszcze do pana profesora – to się zdarzyło jakieś pięć lat temu. Powinien temu towarzyszyć jakiś wstrząs, samooczyszczenie środowiska naukowego.

A pani myśli, że w życiu jest jak w filmie? Był taki – „Dwunastu gniewnych ludzi”. Tam jeden sprawiedliwy jest w stanie poruszyć sumienia pozostałych. Ale nie tu. Pytała pani o reakcje środowiska. Były jeszcze takie: cholera, czemu się dobrali właśnie do informatyków, a nie biologów, przecież ci to dopiero kombinują z kasą, i to o ile większą, a my zawsze mamy za mało. I: co zrobić, żeby to zamieść pod dywan? Bo w tym środowisku wszystko się zamiata.

W naszej rozmowie często przewija się motyw pieniędzy. Jest ich mnóstwo i wszyscy tylko kombinują, jak by je zagarnąć dla siebie. A przecież w społecznej świadomości jest całkiem inny obraz: niedoinwestowanej nauki, spauperyzowanych naukowców, którzy robią na dziesięć etatów, żeby zarobić na masło do chleba. Pamiętam wywiad, jaki zrobił mój kolega dla DGP z profesorem z Instytutu Zachodniego: po cięciach, zwanych także optymalizacją, naukowiec ten zarabia 1500 zł. Nie mają nawet pieniędzy na zakup literatury naukowej. To skandal.

Znam te wszystkie lamenty, że ministerstwo złe, głodem naukowców bierze. Ale, po pierwsze, jakoś jesteśmy w stanie utrzymać z pieniędzy pozabudżetowych nasze centrum badawcze. I pracownicy jakoś nie narzekają, że nie mają co jeść. A proszę pamiętać, że zajmujemy się dziedziną podstawową i trudno sprzedawalną jak matematyka. Mało tego, co roku udaje mi się przekonać kilka firm do tego, żeby zasponsorować organizowane przez nas Letnie Praktyki Badawcze dla wyróżniających się studentów i doktorantów. Trzeba się przy tym napracować, nagadać, pobiegać z czapką, ale to możliwe. Zamiast narzekać, trzeba przynajmniej spróbować. Ja też pamiętam ten wywiad, profesor narzekał, że nie mają pieniędzy na bibliotekę, która przez to zmarnieje. A czy spróbowali ich poszukać gdzieś indziej poza wyciąganiem ręki po dotację od władz? Mówi też, że mają publikacje, a nie dają im pieniędzy. Tylko czy coś z tych publikacji wynika? Obawiam się, że z wielu niestety niewiele. Ja jestem przekonany, wiem, że jeśli ma się do zaoferowania coś, co ma wartość, to da się to zmonetaryzować – tak to działa np. w Cambridge. I proszę nie opowiadać mi o nierynkowości badań podstawowych czy ogólnie pewnych dziedzin. Znam nawet przypadki filozofów uniwersyteckich, w tym co najmniej jednego profesora, którzy potrafią być użyteczni i sprzedać swoją wiedzę, umiejętności i wyniki prac. W dodatku w dalszym ciągu zajmując się badaniami, tj. to, co produkują jako filozofowie, jest bezpośrednio monetyzowalne. Jeden np. robi biznes na stoicyzmie, czyli kierunku filozoficznym zapoczątkowanym jeszcze w starożytnej Grecji. Ale wracając do wspomnianego wywiadu: uwadze większości czytelników uszła zapewne informacja, że ten profesor zatrudniony jest pewnie na około jedną trzecią etatu. Czyli faktycznie jego pensja w pełnym wymiarze wynosiłaby 4,5 tys. zł. Poza tym, jak się poszuka, to wychodzi, że ma też etat w Akademii Marynarki Wojennej. I niewykluczone, że na tym nie koniec. Ci bardziej mobilni mają przynajmniej po trzy, cztery fuchy, bez problemu wyciągają po 10 tys. zł i więcej. Miesięcznie. Nie, żeby to było dużo, ale opowieści, że nie ma się za co butów dzieciom kupić, są po prostu nieuczciwe. No, chyba że są to bardzo drogie buty.

No, to dołożył pan do pieca. Zaczynam się obawiać o pana życie. Ale tak serio, to mam poważne wątpliwości, czy bieganie z czapką za pieniędzmi to najlepszy pomysł na rozwój nauki. Owszem, są nieprawidłowości w rozdziale pieniędzy, ale może wystarczy je wyeliminować i pozwolić ludziom spokojnie pracować. Dlaczego fizyk czy archeolog mają tracić czas na zabieganie o fundusze? Nie od tego są.

Odnosiłem się już kiedyś do tego w tekście pt. „Uniwersytet potiomkinowski obiecuje innowacje”, który wraz z prof. Jerzym Marcinkowskim napisaliśmy w 2008 r. do „Rzeczpospolitej”. Mówi pani, że wystarczy dawać pieniądze tym, którzy coś robią, i będzie OK. Ten system od lat próbuje się wdrożyć – oceny parametryczne, menedżerowie nauki – ale bez powodzenia. Tutaj decydujące jest prawo Goodharta, które mówi, że jeśli chce się wprowadzić ocenę systemu, to ten, kiedy pozna parametry, dostosuje się do nich. I znajdzie sposób, żeby je oszukać. Tak się właśnie dzieje. Mówi pani, że poniżej godności naukowców jest bieganie z czapką. Taki prawdziwy, godny, nic, tylko siedzi w wieży z kości słoniowej i wymyśla przełomowe rzeczy. Tylko dlaczego nasi niemal niczego nie wymyślają? Bo są zajęci kombinowaniem, jak tu dobrać się do miodu, czyli publicznej kasy.

Pana zdaniem naukowiec musi być głodny, żeby efektywnie pracować?

Musi mieć apetyt i motywację. Stefan Banach, wielki polski matematyk, choć miał niezłą pensję profesorską, a było to w II RP, z powodu swojego kawiarnianego trybu życia popadł w długi i aby się utrzymać na powierzchni, zaczął pisać podręczniki matematyczne dla szkół średnich. Świetne. Alfred Tarski, logik, nie dostał katedry, więc uczył dzieci w szkole średniej. Dlaczego Galileusz satelity Jowisza nazwał gwiazdami medycejskimi? Bo zabiegał u Medyceuszy o środki na badania.

To zamierzchła historia, przypominam, że mamy XXI wiek i ciut inaczej to działa.

Naprawdę? Ponad 40 lat temu kilku matematyków z Oxfordu, w tym mój mentor, prof. John Ockendon, zauważyło, że to, jak była zorganizowana praca matematyków i finansowanie badań, wpływało od pewnego czasu negatywnie na rozwój nauki. Opłacanie tylko z budżetowych pieniędzy powodowało, że brakowało symulacji intelektualnej i prawdziwych problemów do rozwiązywania. Kiedy zaczynali starać się o to, aby połączyć działania naukowców z przemysłem, ich koledzy wieszczyli, że to się źle skończy, bo nauka nie może iść na postronku biznesu. Niektórzy nawet posuwali się do sformułowań typu „prostytuowanie się za pieniądze” (ang. money whore) etc. Czas pokazał, że mieli rację: właśnie ten mariaż okazał się zbawieniem dla nudy uniwersyteckich sal. Obecnie co roku, w różnych europejskich ośrodkach naukowych, odbywają się warsztaty pod hasłem „European Study Group with Industry”, czyli spotkanie matematyki ze światem biznesu, na których naukowcy i studenci różnych dziedzin spotykają się ze światem biznesu. Dostają do rozwiązania konkretne problemy. Raz było to wykorzystanie korytarzy powietrznych, tak aby poprawić przepustowość i zwiększyć bezpieczeństwo lotów. Innym razem chodziło o to, aby tak skoordynować dostawy buraka cukrowego do ciasnych magazynów, żeby fabryka dała radę go przerobić na cukier, a bulwy nie popsuły się, czekając na proces produkcyjny. Z tego się biorą dobra nauka i lepsze życie ludzi. Firmy mają konkretne problemy, za rozwiązanie ich chcą płacić. Pracując nad nimi, mamy szanse wpaść na pomysły, które przełożą się nie tylko na przedsiębiorstwo A czy B, ale na dużo więcej. To mój świat. Może opowiem jeszcze taką historię: mój drugi mentor, prof. Andy Hopper, informatyk z Cambridge, założyciel wielu firm, milioner i kapitalista, ale przede wszystkim uczony, sprzedawał kiedyś jedno ze swoich przedsiębiorstw Larry’emu Ellisonowi – twórcy i szefowi Oracle, jednej z największych korporacji informatycznych na świecie. Aby zamknąć transakcję, Larry Ellison przyleciał swoim odrzutowcem do Cambridge i odwiedził ich na wydziale. Panowie pogadali, pouśmiechali się do siebie, ale jako że wszystko było już wcześniej spięte, po półgodzinie podpisali umowę. Larry Ellison miał do odlotu jeszcze pięć godzin, więc zadał pytanie, co jeszcze ciekawego mają. Hopper przeprosił, wciągnął swojego najbliższego współpracownika do pomieszczenia obok, a była to toaleta, i zaczęli się naradzać. „Larry chce kupować! Co jeszcze możemy mu pokazać, co jeszcze sprzedać?” – naciskał. I to jest uczciwe: mamy towar i go sprzedajemy. Rzetelnie rozwiązujemy problemy i za to bierzemy pieniądze, tworzymy wartość dodaną.

Panie doktorze, w toalecie?

Podobno tak właśnie było – zupełnie jak w polskim kinie, gdzie kluczowe sceny często dzieją się w toalecie, np. choćby w „Popiele i diamencie”. Poza tym historia ta dobrze pokazuje konieczną determinację w zdobywaniu zleceń i środków na badania. Ale oczywiście nauki, przynajmniej takiej, jaką ja znam, nie robi się w kiblu. Trzeba mieć do tego zarówno przestrzeń, jak i sprzęt. Znane mi kampusy zapewniają jedno i drugie, starają się stworzyć naukowcom takie środowisko, żeby chcieli w nim przebywać, aby dobrze było im w nim pracować. Jak to wygląda u nas? Cóż, niejednokrotnie zbudowano i wyposażono, często za unijne pieniądze, wspaniałe budynki. Tyle że nazbyt często szybko robi się tam pusto, bo nie ma w nich prawdziwego naukowego życia. Na świecie pracodawcy robią wiele, żeby zatrzymać mózgowców w miejscu ich pracy. Aby dobrze się w nim czuli i chcieli w nim przebywać. Jak będą zadowoleni, dadzą więcej z siebie.

Widziałam taki kampus w Chinach, należący do jednej z czołowych firm produkujących m.in. smartfony. Pracownicy mieli tam materace i sofy, żeby się zdrzemnąć, jak poczują się zmęczeni.

Bo mądry pracodawca będzie się starał, żeby jego załoga była najedzona, wyspana, zadowolona. Żeby chciała pracować i miała do tego warunki. U nas raczej przeciwnie, kto by tam siedział wieczorami? Zdaję sobie sprawę, że trudno w to uwierzyć, ale w większości placówek naukowych o godzinie 15 po korytarzach wiatr wieje. Ekipa poszła robić fuchy. No, chyba że to uczelnia i mają studentów wieczorowych. Mało tego, dziwacy, którzy chcą pracować, traktowani są jak wrzody na pośladkach. Żeby móc popracować dłużej, potrzebna jest specjalna zgoda odnośnych władz. Ale i tak różnie bywa, np. kolega z innego instytutu, kiedy zasiedział się w robocie, musiał uciekać przez płot, gdyż okazało się, że ochroniarze spuścili psy. Uszedł cało, bo jest sportowcem, bierze udział w biegu rzeźnika, więc sobie poradził.

Hmm, co mogę rzec? Może względy bezpieczeństwa? Dbałość o drogi sprzęt?

Proszę mnie nie rozśmieszać – w świetlicach wiejskich są lepsze komputery. Tutaj chodzi przede wszystkim o wygodę i święty spokój. Oxford czy Cambridge są tak dobre, bo mają sposób na zagospodarowanie ekscentryków. Naszym sposobem jest eliminacja każdego, kto odbiega od schematu. I trudno to zmienić, choć na naszą skromną skalę próbujemy. A stawka jest bardzo wysoka – świat dookoła zmienia się błyskawicznie. Tymczasem w Polsce mamy spetryfikowany system będący tylko nieco unowocześnioną odmianą feudalnego folwarku. Zaś faktem jest, że ludzie czerpiący korzyści z tego stanu rzeczy wmawiają nam, że podobno mamy jakąś naukę, a tymczasem wydając co roku bardzo dużo pieniędzy, zafundowaliśmy sobie krzesło elektryczne, na którym niszczymy talenty i tracimy kolejne szanse.

czwartek, 14 kwietnia 2016

Zbrodnicze zlodziejskie dziuple

Zbrodnicze zlodziejskie dziuple

  Popyt na usluge ukrycia, przechowania i wyprania pieniedzy z oszustw podatkowych, łapowek, ukradzionych, wyludzonych czy zrabowanych srodkow, pieniedzy z handlu bronia czy narkotykami, istnial zawsze.

Mossack Fonseca, www.mossfon.com, jest jedną z największych firm świadczących usługi offshore na świecie. Nalezala do czwórki negatywnych światowych liderów, wyspecjalizowanych w obsłudze prawnej rajów podatkowych. W ciągu 40 lat działalności firma stworzyła 240 tysiecy fikcyjnych spółek w rajach podatkowych słuzacych do dokonywania oszustw glownie podatkowych i prania pieniedzy. Według International Consortium of Investigative Journalists, the Panama Papers - obecny przeciek zawiera 11.5 milliona dokumentow poczawszy od 1977 roku. Dotycza spolek offshore ale takze dealerow narkotykowych i politykow. Z firma wspolpracowało ponad 500 bankow i ich oddzialow.

Ojciec Jurgena Mossacka był oficerem Waffen-SS. Alianci uznali SS za organizacje zbrodnicza i karalna byla sam słuzba w SS niezalenie od popelnionych zbrodni. SS prowadzilo i dozorowało obozy koncentracyjne i obozy zagłądy. Dowodcy z wehrmachtu gardzili SS niemniej oddzialy SS byly w walce skuteczne i nie raz ratowały wehrmacht z ciezkiej opresji. Po zakonczeniu wojny alianci z czlonkami SS obchodzili sie brutalnie. Do ezgekucji ad-hoc wystarczylo samo uzasadnione podejrzenie uczestnictwa w zbrodniach. Sledztwo i sad organizowano bardziej dla celow pokazowych. Zorganizowano obozy dla czlonkow SS a ich samych wylapywano jak szczury.
Sytuacja szybko diametralnie zmienila sie wraz z inicjacja Zimnej Wojny i komunistyczna blokada Berlina. SS-manow uratowało głupota Stalina. Amerykanie realistycznie oceniali ze w sytuacji mozliwego konfliktu militarnego z ZSRR ich jedynym silnym sojusznikiem sa Niemcy bowiem brytyjczycy pograzaja sie w klopotach a francuzi sa bezwartosciowi nie wspominajac o ich watpliwej lojalnosci.
Wkrotce byli esesmani okazali sie niezbedni w urzedach i gospodarce Republik Federalnej. W komunistycznym NRD esesmani byli trzonem aparatu panstwa co trzymano w scislej tajemnicy. Musieli nowemu panu z Moskwy wykazac calkowita wiernosc i lojalnosc bowiem kara za przeszlosc mogla byc okrutna.

Za wiedza i zgoda amerykanow zorganizowano kanaly przerzutowe dla zbrodniarzy niemieckich i ich pieniedzy. Szczegolnie obrzydliwa byl w organizowaniu przerzutow rola watykanu. Pieniadze pochodzace z niemieckeij wojennej grabiezy prawo i legalizowano.

Ojciec Mossacka po wojnie swoje usługi zaproponiował amerykańskiemu wywiadowi. Poki co nie wiadomo czy juz wtedy nawiazano wspolprace. Jurgen Mossack urodzil sie w 1948 roku w Bawarii a rodzina Mosakow przeniosla sie do Panamy w latach szescdziesiatych. SS-man zaproponował CIA szpiegowanie Kuby. Sadzac z licznych wydarzen esesman wspolpracował z CIA.

Mossack studia prawnicze na slabiutkim Universidad Católica Santa María La Antigua zakonczyl w 1973 a od 1975 roku dwa lata jako prawnik pracował w Londynie co daje do myslenia o jego protektorach. Od 1977 roku byl prawnikiem w Panamie. W 1986 roku do jego firmy przystepuje wspolnik ( bardziej figurant ) i powstaje wplywowa kancelaria Mossack Fonseca. Fonseca to beztalencie - grafoman z bezcennym dla Mossacka gronem wplywowych znajomych i przyjacioł. Jego przyjacielem byll takze skorumpowany prezydent Varela. Fonseca byl czlonkiem jego gabinetu. Korupcja z nepotyzmem chodza pod reke. Jego syn Eduardo Fonseca Ward jest konsulem w Dubaju, a brat Alfredo Fonseca Mora był dyrektorem urzędu lotnictwa cywilnego.

Książke Fonseki "Ojitos de ángel" wydrukowano w 75 tysiacach egzemplarzy. Dwukrotnie zdobył najważniejszą nagrodę literacką Panamy. Z uwagi na grono znajomych nie moze to dziwic.
Mossack nigdy nie szukał rozgłosu podobnie jak zbrodniarze niemieccy i ich dzieci. Jego przeciwienstwem w tej mierze byl wspolnik.

Argentyński pisarz i dziennikarz Christian Kupchik wspomina na portalu Revista Anfibia, jak w 2001 r. spotkał Fonsekę w Panamie. Ten powiedział mu : "Wszystko, za co zabierałem się do tej pory w życiu, okazywało się sukcesem. Moi bliscy mają zapewnioną przyszłość na kilka pokoleń. Chcę jednak czegoś więcej. Chcę być Gabrielem Garcią Marquezem. Może źle się wyraziłem: chcę być laureatem Nagrody Nobla. Wszystko inne już mam. Marzę o wielkości".

Nazwa złodziejskiej dziupli szerzej wyplynela w marcu tego roku podczas sledztwa w sprawie gigantycznej korupcji w brazylijskim koncernie naftowym Petrobras. Śledczy oficjalnie nazwali spółkę Mossacka i Fonseki "wielką pralnią brudnych pieniędzy". Były prezydent Brazyli oskarżony jest o korupcję i pranie brudnych pieniedzy.
Wczoraj prokuratorzy wkroczyli do biur firmy Mossack Fonseca dla zebrania materiału dowodowego. Analogiczne przeszukania były przeprowadzone w 40 zagranicznych filiach grupy Mossack Fonseca. Firma Mossack Fonseca, utrzymuje, że ujawnienie tajnej dokumentacji biznesowej stało się możliwe dzięki atakowi hakerów.

Umoczony w zlodziejstwo premier Islandii zarzekał się, że nie ustąpi ze stanowiska ale szybko zmienił zdanie i w koncu podał się do dymisji.
Inny "meczennik", złodziej Putin o kontach w rajach mial rzekomo zawiadomic ruską skarbowke i wszystko jest lege artis. Mozliwe ze Putin jest jednym z celow obecnego przecieku. Wszakze skandalicznych i tajnych dokumentow jest 11.5 miliona a sa one ujawniane bardzo selektywnie.
Dokumenty dotyczą m.in. przyjaciół lub krewnych Putina - wszyscy jak widac sa przygotowani do ewentualnej ucieczki z Rosji po przewrocie palacowym.

Dokumentami zajela sie juz skarbowka z Niemiec oraz USA, ktore to wczesniej faktycznie wykonczyly tajemnice bankowa w bankach UBS oraz HSBC i innych. W USA funkcjonuje od niedawna specjalna ustawa FATCA o ściganiu ukrytych dochodów. Niezaleznie od tego zawsze stawiane sa zarzuty o dzialanosc w przestępczości zorganizowanej co sklania oszustow do ugody oraz zaplacenia podatkow i grzywien.

Mozna oczekiwac ze USA znow hurtowo naloza na przestepcze banki potezne grzywny. Doskonalona jest miedzynarodowa wymiana danych o podatnikach. Mozna oczekiwac kolejnych uderzen w pozostale 3 najpotezniejsze firmy od organizowania kryminalnego procederu offshore.

Gwaltowny rozwoj przestepczosci offshore obserwuje sie od pierwszych sukcesow w popularyzacji neoliberalizmu. Stad twierdzenie ze Neoliberalizm = Wielka Korupcja.

Interpol i Europol najczesciej nie maja umowy o współpracy z jurysdykcjami offshore i nie moga zadac informacji bezpośrednio od nich. Bardzo trudno jest uzyskać informacje z tych jurysdykcji. Nawet po uzyskaniu informacji, okazuje sie ze za podejrzana spolka stoi jeszcze inna, w innej jurysdykcji. Więc trzeba powtarzać całą procedurę od nowa. Przestepcy ukrywajac srodki w różnych jurysdykcjach mają pod ręką gotowe firmy służące na potrzeby organizacji przestępczych.
Corporate Service Providers (CSP), czyli pośrednicy ( jak Mossack i Fonseka ) oferujący firmom tak zwane usługi korporacyjne ( m.in. zakładanie fikcyjnych spółek, fundacji, trustów i zarządzanie nimi ), są częścią kryminalnej siatki.

Srodki ktore zostaną przeniesione do jurysdykcji offshore, bardzo trudno jest pozniej odzyskać. Stad dobrze zorganizowane i działające uczciwie banki gdy zauważają dziwne przelewy lub podejrzane powiązania między "przedsiębiorstwami", natychmiast informuja sluzby skarbowe i specjalne celem kontrolowania źródła i przepływu tych pieniędzy. Banki nawet przy przelewach internetowych maja prawo opoznic transakcje na okresloy czas celem dokonania kontroli oraz blokady przelewu i konta.

Dzialalnosc kryminalistow w offshore odbywa sie za wiedza i zgoda metropoli kolonialnej. Dopiero w 2013 roku Wielka Brytania zawarła porozumienie ze swoimi zamorskimi terytoriami na Karaibach. Brytyjskim obywatelom trudniej będzie unikać podatków przez trzymanie lewych pieniędzy na rachunkach w karaibskich ośrodkach finansowych.
Karaibskie terytoria, które przystąpiły do porozumienia to Anguilla, Bermudy, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Montserrat, wyspy Turks i Caicos oraz Kajmany. Inicjatywę przyjęto najpierw na Kajmanach, które oficjalnie ogłosiły, że usprawnią procesy wymiany informacji z Wielką Brytanią i wybranymi państwami europejskimi: Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy i Hiszpania.
Podano, że zasadniczym powodem zawarcia porozumienia jest walka z oszustwami podatkowymi, korupcja i praniem pieniedzy

Rymczasem ukazuja sie rozne ksiazki jak ta : "Raje podatkowe i spółki off-shore - jak legalnie nie płacić podatków?", wydwnictwo: ARTEFAKT.EDU.PL sp. z o.o. Autorzy nie zdaja sobie sprawy (!) z tego ze naklaniaja czytelnikow do przestepstwa.
"Opis skrócony:
Optymalizacja podatkowa w oparciu o międzynarodowe wehikuły podatkowe, czyli jak oszczędzić na podatkach i nie narazić się na odpowiedzialność karną skarbową lub sankcje finansowe, działać w zgodzie z prawem dewizowym, unormowaniami unijnymi oraz przepisami regulującymi transfer kapitału, a także w których rajach podatkowych bezpiecznie lokować pieniądze.

Zakres tematyczny zagadnień:
- Polski system podatkowy i elementy prawa gospodarczego
- Międzynarodowe unormowania wybranych aspektów podatkowych
- Unormowania prawne działalności gospodarczej w Unii Europejskiej i wybranych państwach trzecich
- Zarys filozofii anglosaskiego prawa gospodarczego i samodzielna rejestracja spółek LTD
- Raje podatkowe (terytoria stosujące nieuczciwą konkurencję podatkową) a optymalizacja podatkowa
- Anonimowość w międzynarodowym obrocie gospodarczym
- Planowanie podatkowe
- Sankcje z tytułu uchylania się od opodatkowania
- Sposoby taniej rejestracji spółek zagranicznych
- Metodyka konstrukcji legalnych wehikułów podatkowych i ceny transferowe
- Zagraniczne podmioty z osobowością prawną jako element taktyki antywindykacyjnej
- Zagrożenia polityczne i prawne"