niedziela, 27 sierpnia 2017

Osiągnięcia PO 2

Osiągnięcia PO 2

 W maju 2015 roku śmigłowiec Meksykańskich Sił Powietrznych, Airbus Helicopters Caracal został zestrzelony z pistoletu lub karabinu podczas operacji wymierzonej w handlarzy narkotyków w stanie Jalisco. Informacje podał New York Times ręką Randala C. Archibalda.
Podczas misji rozpoznawczej śmigłowiec rzekomo zbliżał się do poruszającej się samochodami grupy przestępców, którzy otworzyli do niego ogień.
Dwanaście śmigłowców Caracal zostało zamówionych przez Meksyk w dwóch transzach w 2009 i w 2010 roku. Dziewięć sztuk używanych było przez Siły Powietrzne a trzy przez Marynarkę Wojenną.
Po trafieniu w wirnik ogonowy załoga podjęła próbę lądowania awaryjnego ale helikopter jest całkowicie zniszczony.
Zginęło trzech żołnierzy meksykańskich wojsk lądowych, dwanaście osób zostało rannych, a trzy zaginęły.
W porzuconym samochodzie bandytów znaleziono rosyjski granatnik nieujawnionego typu ( prawdopodobnie RPG-27 ) ale śmigłowiec nie został zestrzelony rakietą.
Co ciekawe w polskojęzycznych mediach przekaz sugerował trafienie helikoptera rakietą.

Jeśli w filmie sensacyjnym ktoś strzela z pistoletu do helikoptera i ten spada to był to Caracal !  Wcale wyobraźnia nie poniosła autora scenariusza.

Przyczyną kolejnej katastrofy norweskiego śmigłowca Super Puma, który rozbił się w kwietniu 2016 roku w Norwegii było  zmęczeniowe uszkodzenie elementu przekładni planetarnej– wynika z raportu Accident Investigation Board Norway. Maszyna została wyprodukowana w 2009 roku i miała dość mały przebieg. W katastrofie zginęło 13 osób. Wypadek doprowadził do podjęcia przez Europejską Agencję Bezpieczeństwa Lotniczego decyzji o uziemieniu wszystkich cywilnych śmigłowców H225LP oraz AS332L2 Super Puma, a także maszyn AS 532 Cougar, używanych do transportu najważniejszych osób w państwie w Niemczech. Raport wymienia też maszyne EC725 (EASB 05A045) czyli Caracala.

Francuzi po wycofaniu się Polski z przetargu na zdechłą żabe, wycofali się w ogóle z produkcji archaicznych Caracali. Airbus Helicopters podał że buduje już nowocześniejszy śmigłowiec. Polski kontrakt miał sztucznie podtrzymać przedsiębiorstwo przy życiu. Rzekomo trwa postępowanie przygotowawcze w sprawie nieprawidłowości w przetargu.  Gołym okiem widać, że był kosmiczny przekręt. 
Jak platformersi i WSI-oki oddają łapówkę skoro już ją wydali a w zaliczce Tusk został królem Europy ? "Żeby było tak jak było"

W 2016 roku do szkoły poszedł co piąty sześciolatek. W tym roku będzie ich jeszcze trzy razy mniej. To dobrze pokazuje, jak rodzice ocenili "reformę" dyzmów z "Platformy bez matury".
Zwolnienie rodziców od opieki nad dziećmi miało zapobiec "niebezpiecznemu" wzrostowi płac na rynku pracy a w przyszłości młodzi pracownicy mieli wcześniej podejmować prace.
Esbecy rzekomo popełniają samobójstwo gdy mają żyć za dwa tysiące emerytury. Ale gdy mowa była o podniesieniu minimalnej płacy do dwóch tysięcy to była to: przesada, roszczeniowość, nieuzasadniona podwyżka która doprowadzi gospodarkę do ruiny i katastrofy.

sobota, 26 sierpnia 2017

Parę faktów o "polskich" sądach 17

Parę faktów o "polskich" sądach 17
Prezes SN Małgorzata Gersdorf o wynagrodzeniach sędziów:  "Za te 10 tysięcy dobrze żyć można tylko na prowincji".
Skromny sędzia sądu rejonowego uciułał sobie  7,5 mln złotych na pałac !
Obrońcy "polskich" sądów są jednocześnie obrońcami komunistycznego szpiega Bolensy. Oriana Falacci trafnie oceniła bufona Wałęsę:
,,To kabotyn. Rozwalony w fotelu bredził, że jest niczym byk na czele innych byków, że prowadzi stado, które zniszczy i stratuje każdego, kogo on wskaże jako wroga''. Byłam rozbawiona i zniesmaczona taką głupotą, ale pisałam jedynie to, co chciała przeczytać Europa."
Dalej:,,Nasza epoka pozbawiona jest przywódców... kiedy się pomyśli, że pijak Jelcyn był carem, a ignorant Wałęsa symbolem wolności, uginają się nogi pod człowiekiem....''

Agenturalno-mafijne-korupcyjne interesy Kulczyka

Agenturalno-mafijne-korupcyjne interesy Kulczyka

 Na ostatnim nocnym posiedzeniu ( 31 X 2005 ) pozaparlamentarnego rządu ( Nikt się do niego nie przyznawał - ewenement historyczny.  Sejm udzielał rządowi wotum zaufania. W sierpniu 2005, w związku z odejściem premiera z SLD i jego poparciem dla Partii Demokratycznej, SLD wycofał poparcie dla rządu Marka Belki ) Marka Belki ( Tajny Współpracownik SB czyli Tewulec o kryptonimie BELCH W nierządzie byli też inni TW ) w październiku 2005 roku odchodzący rząd podjął 30 letnią umowę z Autostradą Wielkopolską Kulczyka. PIS wygrał wybory i władza została utracona !

http://fakty.interia.pl/raporty/raport-unia-europejska/aktualnosci/news-komisja-europejska-spolka-autostrada-wielkopolska-musi-zwroc,nId,2432876
"Komisja Europejska: Spółka Autostrada Wielkopolska musi zwrócić Polsce 895 mln zł
Spółka Autostrada Wielkopolska (AW SA) musi zwrócić polskiemu państwu 895 mln zł - poinformowała w piątek Komisja Europejska. Zdaniem Brukseli operator odcinka A2 otrzymał nadmierną rekompensatę z tytułu zmiany ustawy o autostradach płatnych.
Rekompensaty wypłacone przez polskie władze miały na celu wynagrodzenie przedsiębiorstwu AW SA zmiany w prawie, która prowadziła do zwolnienia pojazdów ciężarowych z obowiązku wnoszenia opłat autostradowych. Komisja Europejska uznała, że działanie to w swoim wymiarze było niezgodne z unijnymi zasadami pomocy państwa.
Reklama

"Szczegółowe dochodzenie Komisji rozpoczęte w czerwcu 2014 r. potwierdziło, że AW SA miała prawo do otrzymania rekompensaty w ramach umowy koncesyjnej z Polską w celu przywrócenia oczekiwanej sytuacji finansowej sprzed zmiany polskich przepisów w 2005 r. Jednakże w dochodzeniu Komisji potwierdzono, że władze polskie oparły się na nieaktualnych danych z 1999 r. Doprowadziło to do zawyżenia spodziewanych przychodów AW SA z opłat za przejazd pojazdów ciężarowych w przypadku braku zmian legislacyjnych" - podkreśliła w piątek Komisja.

Urzędnicy w Brukseli stwierdzili, że różnica między faktycznie wypłaconą kwotą rekompensaty a zaktualizowanym szacunkiem opartym na danych liczbowych z 2004 r. była nieuzasadnioną korzyścią gospodarczą dla AW SA, co narusza unijne zasady pomocy państwa.

"Wynika to z faktu, że rekompensata faktycznie wypłacona na rzecz AW SA przekraczała bezpośrednie skutki zmiany legislacyjnej i doprowadziła do poprawy spodziewanej sytuacji finansowej spółki. AW SA musi teraz zwrócić państwu polskiemu 895 mln zł (około 200 mln euro) plus odsetki" - zaznaczono w komunikacie Komisji.

Cała sprawa zaczęła się w 2005 r., kiedy to Polska zmieniła przepisy dotyczące pojazdów ciężarowych, które były podwójnie obciążane opłatami za korzystanie z naszych autostrad (było to niezgodne z przepisami unijnymi). Zgodnie ze starymi zasadami pojazdy ciężarowe podlegały zarówno opłacie ryczałtowej (tzw. winieta), jak i opłatom autostradowym. W wyniku zmiany przepisów zostały zwolnione z opłat autostradowych.

Ówczesne władze naszego kraju postanowiły jednocześnie zrekompensować posiadaczom koncesji na autostrady utratę dochodów, wprowadzając tzw. myto wirtualne. Zostało to uzgodnione z każdym posiadaczem koncesji oddzielnie. W przypadku AW SA zgodzono się na utrzymanie wewnętrznej stopy zwrotu przedsiębiorstwa, związanej z inwestycją w autostradę A2 na tym samym poziomie, co przed zwolnieniem ciężarówek z opłat.

W sierpniu 2012 r. polskie władze zgłosiły Komisji, że wypłaciły zbyt wysokie rekompensaty na rzecz AW SA. Zdaniem Warszawy AW SA zawyżyła swoją wewnętrzną stopę zwrotu, korzystając z przestarzałego badania na temat ruchu drogowego i dochodów.

Zamiast skorzystać z najbardziej aktualnego badania z 2004 r., AW SA powołała się na badanie z 1999 r. W badaniu z 1999r. oszacowano znacznie wyższy poziom ruchu i przychodów, a tym samym większą oczekiwaną rentowność.

W rezultacie - jak wskazała Komisja - kwoty rekompensaty przekroczyły dochód, jaki AW SA byłaby zdolna wygenerować z opłat za pojazdy ciężarowe. Nadpłata wyniosła 895 mln zł w okresie od 1 września 2005 r. do 30 czerwca 2011 r. Dochodzenie komisji Europejskiej w tej sprawie toczyło się od połowy 2014 r.

KE zajmowała się wcześniej rekompensatami dla posiadacza koncesji na autostradę A4 Katowice­-Kraków. W grudniu 2013 r. stwierdziła, że rekompensata, jaką otrzymał ten operator nie była niedozwoloną pomocą państwa. Podstawowe zasady mechanizmu rekompensaty były takie same, jak w przypadku Autostrady Wielkopolskiej, inaczej jednak zastosowano system, co nie stwarzało problemów w zakresie konkurencji.

W przepisach UE dotyczących pomocy państwa wymaga się co do zasady odzyskania pomocy państwa niezgodnej z tymi regulacjami, by usunąć zakłócenia konkurencji spowodowane przez tę pomoc. KE podkreśliła, że zasady pomocy państwa nie przewidują grzywien, a odzyskanie pomocy nie ma na celu ukarania danego przedsiębiorstwa. Działanie to ma na celu jedynie przywrócenie równego traktowania wszystkich przedsiębiorstw.

Autor: z Brukseli Krzysztof Strzępka"

piątek, 25 sierpnia 2017

Kto zostawał ubekiem?

Kto zostawał ubekiem?

Margines społeczny !
Po wojnie do UB i Milicji szła analfabetyczna bandyterka i biedactwo ze wsi. Ludzie bez żadnych perspektyw i ambicji. Nauczyli się pisać i czytać, nauczyli się jeść nożem i widelcem. Wyższe pozycje w UB miała dzicz która przyjechała do polski na ruskich tankach.
Syn ojca z UB szedł do SB albo Milicji. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych do SB przychodzili absolwenci "studiów" humanistycznych, którzy po studiach nie chcieli wracać na wieś zabitą dechami na końcu świata. Kanalie za meldunek, mieszkanie i pieniądze były gotowe na wszystko ! 

G. Joniec, Ludzie krasnostawskiej bezpieki. Portret zbiorowy, [w:] Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Krasnymstawie w latach 1944-1956, pod red. J. Romanka, Lublin 2008, s. 34
- W oczach obywateli szerzył się pogląd jakoby każdy ubek miał rodowód starego komunisty o pochodzeniu żydowskim, który ukończył kurs w Kujbyszewie, powrócił do kraju i przybrał mundur polski aby kontrolować społeczność w, której funkcjonował. Jednak informacje i kwestionariusze przedstawiają przeciętnego pracownika Urzędu Bezpieczeństwa jako niedojrzałego, niewykształconego, często nietrzeźwego człowieka o mało interesującym życiorysie.

M. Chodkiewicz, Po zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944-1947, Warszawa 2008, s. 54
-W większości istniejących urzędów bezpieczeństwa na obszarze powiatu funkcjonariusze byli narodowości polskiej. Także przeważająca część funkcjonariuszy milicji i wojska była Polakami. Zważywszy jednak na to, że czołowe stanowiska na szczeblu centralnym były obsadzone przez Sowietów, Żydów i członków innych mniejszości, duża część zwykłych obywateli postrzegało nowe polskie władze jako obce

http://www.newsweek.pl/wiedza/historia/kto-zostawal-ubekiem-,artykuly,366125,1.html
"Kandydaci zgłaszający się do pracy w „organach” bezpieczeństwa w okresie środkowego i późnego PRL kierowali się trzema zasadniczymi typami motywacji – poszukiwali meldunku, mieszkania i przygody.

W latach 60 i 70 resort dysponował dobrem deficytowym o szczególnym znaczeniu - jako jedyna instytucja państwowa mógł zaoferować mieszkanie już na starcie drogi życiowej. Analiza teczek personalnych pokazuje, że wśród starających się o pracę w Służbie Bezpieczeństwa powtarzał się pewien schemat. Oto młody mężczyzna kończy studia, lub technikum, podejmuje pracę, żeni się. Z żoną wprowadzają się do pokoju w mieszkaniu rodziców lub teściów, wkrótce pojawia się dziecko, a także pierwsze problemy rodzinne. Teściowa wtrąca się w życie małżeństwa, matka skonfliktowana jest z synową, żona coraz natarczywiej domaga się przeprowadzki do własnego mieszkania. Wstąpienie do SB pełni w tej sytuacji rolę ostatniej deski ratunku, jest próbą zachowania przez mężczyznę twarzy, jako odpowiedzialnego i zaradnego ojca rodziny.
Niektórzy kandydaci, wyłuszczając dlaczego zgłaszają się do służby w resorcie, podkreślali, że po nowej pracy spodziewają się emocji, niecodziennych doświadczeń. Służba w SB miała być antidotum na szare, monotonne życie w PRL.

Jakie wyobrażenie o swojej pracy mieli przyszli ubecy?
Im bliżej końca Polski Ludowej, tym bardziej pragmatyczne są motywację kandydatów do pracy w SB. Oficerowie postrzegali służbę w resorcie, jako jedną z możliwych ścieżek kariery, a nie w kategoriach walki o ustrojowe pryncypia. Kierownictwo MSW cieszyło się pod koniec lat 70, że szeregi SB zapełniają się ludźmi z wyższym wykształceniem i dużą wiedzą zawodową, którzy będą w stanie zmodernizować pracę resortu. Rychło jednak okazało się, że nowe kadry mają stosunkowo niskie morale – po wybuchu rewolucji „Solidarności” blisko 10 proc. ogółu funkcjonariuszy operacyjnych odeszło z pracy. Większość zrobiła to na własną prośbę i w dodatku po zaledwie kilku latach służby. Tylko „starzy, wypróbowani towarzysze” trwali na posterunku"

czwartek, 24 sierpnia 2017

Za obniżenie emerytur UB-ecy będą kontratakować kwitami. "Kolega ma kartotekę gejów"

Za obniżenie emerytur UB-ecy będą kontratakować kwitami. "Kolega ma kartotekę gejów"
https://wiadomosci.wp.pl/za-obnizenie-emerytur-ub-ecy-beda-kontratakowac-kwitami-kolega-ma-kartoteke-gejow-6158234143197313a
"- Już wkrótce społeczeństwo dowie się wiele nowego o władzy. Trwa wielka mobilizacja wśród kolegów. Nie będziemy już tylko manifestować i publikować listy otwarte. Po prostu skompromitujemy tę bandę mściwych oszołomów - zapowiada pan Jerzy, były pracownik służby bezpieczeństwa i policji.

Ustawa deubekizacyjna spowodowała już 12 zgonów byłych funkcjonariuszy służb PRL. To udokumentowane przez Federację Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP przypadki samobójstw, zawałów serca i udarów, które nastąpiły po otrzymaniu decyzji MSWiA o obniżeniu świadczenia emerytalnego. Byli szefowie służb specjalnych publikują listy otwarte. Domagają się od posłów cofnięcia przepisów zmniejszających z dniem 1 października emerytury tysiącom byłych pracowników byłych służb PRL.
Jest mobilizacja!
Nie wierzę, że społeczeństwo będzie płakało po jakichś ubekach. Jest wielka mobilizacja wśród kolegów, by zacząć walczyć bardziej twardymi metodami. Odchodząc ze służby, wielu zabrało sobie jakieś teczki, materiały jako polisę ubezpieczeniową i do użycia w ostateczności. Jeśli nas zmuszą, to po prostu skompromitujemy tę bandę mściwych oszołomów, jaka jest u władzy - mówi dalej oficer SB i Policji.
Pan Jerzy przedstawia się tak: 8 lat pracował w Służbie Bezpieczeństwa, głównie w komórce paszportowej, a później wydziale techniki operacyjnej. Przyznaje, że jedyną kontrowersyjną operacją jakiej dokonał, było rozmieszczenie ukrytych mikrofonów w szkole dla księży. Po pozytywnej weryfikacji 15 lat pracował uczciwie w policyjnej dochodzeniówce. Służba kosztowała go jeden zawał i leczoną dziś leczy nerwicę. Oburza się, gdy nazywa się go teraz "oprawcą z komunistycznych służb".

Z emerytury w wysokości 3500 złotych netto miesięcznie żyje całkiem dobrze. Wylicza: mieszkanie, 3-letni samochód, działka z domkiem rekreacyjnym z lat 70. Przez lata przepracowane w SB miałby stracić 2000 zł miesięcznie i będzie biedował. - Mam znajomych, którzy po otrzymaniu decyzji zmniejszającej emeryturę wcale nie odwoływali się do sądu. Dzwonią do swoich dawnych "tewulców" (TW- tajny współpracownik), odtwarzają kontakty i planują zemstę przez publikację kompromitujących materiałów czy ujawnienie niewygodnych faktów - opowiada Jerzy.
W kogo i czym uderzą?

Konkretne nazwiska nie padają. Jak dodaje rozmówca WP, najłatwiej jest wziąć na cel polityków z pokolenia lat 50. To choćby Stanisław Piotrowicz, były senator obecnie poseł i gwiazda PiS w stanie wojennym był prokuratorem i oskarżał działaczy Solidarności między innymi Antoniego Pikula, obecnego burmistrza Jasła.

- Powszechnie znana w środowisku funkcjonariuszy sprawa, została upubliczniona dopiero w 2015 roku. Takich karier jest więcej. Nie jest trudno sprawić, by niektórzy politycy ugrzęźli w tłumaczeniach, stali się bohaterami memów w internecie - komentuje emerytowany oficer służb.
Najlżejszą amunicją są dokumenty archiwalne z uczelni, zakładów pracy, jednostek wojskowych, wśród nich opinie osobowe z podstawowych organizacji partyjnych i wnioski o nagrody itd. Roi się w nich od smaczków, po których politykom spłoną policzki. Sformułowań "wybitnie aktywny na rzecz partii" i temu podobne. Rozmówca WP dodaje, że wśród jego znajomych krąży już wyniesiona z jednej z Komend Wojewódzkich kartoteka gejów. Wprawdzie aktualna na koniec lat 80. ale przecież wielu wówczas "rozpracowywanych" to dziś osoby publiczne.
Pułkownik z niesmakiem o mężu posłanki
Jak myślą SB-ecy i dlaczego nie odpalili bomby obyczajowej? Oficer przypomina głośny w środowisku list Wiesława Poczmańskiego emerytowanego pułkownika SB z Olsztyna do posłanki Anny Sobeckiej. W odpowiedzi na jej interpelację "dlaczego funkcjonariusze dawnych służb mają wyższe emerytury niż reszta emerytów" pułkownik wyłożył jej kawę na ławę: kiedy przeszedł na emeryturę, ile zarabiał, co sądzi o władzy, która mu ją zmniejsza.

To jednak nie wszystko. Następnie opublikował ciętą ripostę. "Zamysł odpowiedzi na Pani list pozwoliłem sobie konsultować w gronie najbliższych mych znajomych, do których mam zaufanie. Niestety, z niesmakiem musiałem odrzucić sugestie, zalecające poruszenie sprawy emerytury Pani męża – wyższego oficera Ludowego Wojska Polskiego, jego ewentualnego udziału w operacji związanej z zabezpieczeniem ogłoszonego 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego" - czytamy na jego blogu. MSWiA planuje przeliczyć na nowo emerytury 50 tysiącom byłych funkcjonariuszy służb PRL. Wystarczy, że komuś zabraknie tego "poczucia niesmaku" i afera gotowa."

Modzelewski: Może prokuratorzy wreszcie naprawią podatek od towarów i usług?

Modzelewski: Może prokuratorzy wreszcie naprawią podatek od towarów i usług?

http://biznes.interia.pl/podatki/news/modzelewski-moze-prokuratorzy-wreszcie-naprawia-podatek-od,2534147,4211

"Prokurator Generalny wydał wytyczne dla prokuratorów ścigających przestępstwa związane z podatkiem od towarów i usług, w których szczegółowo instruuje, jak prowadzić te postępowania, a zwłaszcza jakich kar żądać dla sprawców tych oszustw. Mają być sprawdzone emaile, rozmowy telefoniczne.

Wytyczne są wyrazem determinacji rządzących, bo z istniejącą od kilku lat plagą oszustw w tym podatku poprzednie władze (ani skarbowe, ani organy ścigania) zupełnie sobie nie radziły. Przyzwyczailiśmy się już do niemocy naszego zarazem "teoretycznego" i "liberalnego" państwa: zostaliśmy okradzeni na około ćwierć biliona złotych (napad tysiąclecia?). I co? Nie wiadomo nawet ilu więc sprawców tych przestępstw przez te dziesięć lat prawomocnie skazano za te oszustwa, ale chyba są to ilości wręcz marginalne (ponoć na bezwzględne kary więzienia skazano tylko 34 osoby). Szkoda gadać, nasze państwo było z istoty "teoretyczne". Można mieć nadzieję, że tak już nie jest.

Od czasu naszego wuniowstąpienia spotykamy się na co dzień z "optymalizacją" podatku od towarów i usług, działania te nie były ( i nie są) przesadnie ukrywane, ludzie z tej "branży" są w pełni akceptowani przez otoczenie ("więcej pieniędzy zostało w kieszeni podatników"). Udział w tych działaniach miały również "renomowane" i "prestiżowe" podmioty biznesu podatkowego, które nie kryją swoich sukcesów na tej niwie. Rodzi się więc pytanie, skoro oszustwa związane ze wspólnotowym VAT-em, ich skala i formy są powszechnie znane (można przeczytać w internecie proste "patenty" jak otrzymać "zupełnie legalnie" zwrot nigdy nie zapłaconego podatku), zostaliśmy faktycznie okradzeni na tak gigantyczną kwotę, to dlaczego organy odpowiedzialne za ten stan rzeczy wykazywały się tak żenująco niską skutecznością? W liberalnych mediach prezentowane jest dość proste wytłumaczenie: są to sprawy "trudne" i "skomplikowane", a sprawców stać na "najlepszych doradców". Co do "trudności" i "skomplikowania" - nie wciskajmy kitu: czy wielokrotne "sprzedawanie" tej samej partii stali czy elektroniki po to, żeby wyłudzić dzięki temu zwrot podatku (towary te są w kraju objęte stawką 0% pod nazwą "odwrotnego obciążenia") wymagają skomplikowanych działań dowodowych? Przecież te towary z reguły nigdy nie opuściły magazynów lub nawet tam nigdy nie były. Wystarczy sprawdzić te "firmy", w których bezpośrednio po wprowadzeniu "odwrotnego obciążenia" gwałtowanie wzrosły obroty i uzyskane dzięki nim zwroty podatkowe. Od 2011 roku oszuści już nie muszą fizycznie wywozić za granicę towarów, aby wyłudzić przy ich pomocy zwroty: wystarczy "handlować" tym, na co lobbyści załatwili "odwrotne obciążenie". Faktury wystawione z tytułu tych " czynności" są przecież zwykłym fałszerstwem, bo ani nie było tych transakcji , a ten, kto to robi, dobrze wiedział po co je wystawia. Od początku marca 2017 r. wystawianie tych "faktur" jest na podstawie z art. 270a Kodeksu karnego przestępstwem zagrożonym karą do 8 lat więzienia, ale i przedtem można było postawić tu zarzuty na podstawie przepisu Kodeksu karnego. Czy naprawdę trzeba tu obszernej wiedzy specjalistycznej aby wszcząć śledztwo, zgromadzić dowody i postawić zarzuty? Nie gadajmy głupot: musiały być inne przyczyny dziwnej pasywności organów władzy w stosunku do oszustw podatkowych. Być może jedną z nich byli owi "najlepsi doradcy", którzy do dziś patronują największym rekinom "optymalizacji" tego podatku. W czasach liberałów mieli oni "wyśmienite relacje" z władzą, ba doradzali jej (oczywiście nie za darmo) jak ... uszczelniać podatek od towarów i usług. Nic nie wiadomo o ich "dojściach" do resortu sprawiedliwości, ale nikt nie krył powiązań z resortem finansów i salonami liberałów. Najważniejsze przepisy podatkowe dotyczące tego podatku wychodziły spod ręki owych "najlepszych doradców": ktoś również musiał dać na to polityczny placet na tego rodzaju związki i to na wysokim szczeblu.

Być może prokuratura stanie się liderem walki z patologiami podatkowymi, bo na skuteczne działania resortu finansów trzeba jeszcze poczekać. Zapowiadano od dwóch lat wprowadzenie tzw. podzielonej płatności oraz likwidacją patologii "odwrotnego obciążenia" nie tylko oddala się w czasie, ale również kontynuowane są "liberalne" pomysły uszczelniania tego podatku, czego najlepszym przykładem jest słynny JPK_VAT. Przyznajmy uczciwie: jest w 2017 roku jakaś poprawa w "ściągalności" tego podatku, ale na razie wykorzystywane są tylko płytkie rezerwy: jeśli prawdą jest, że utraconych co rok ponad 30 mld zł tylko połowa pochodzi z wyłudzonych zwrotów, bo po prostu nie należy wypłacać tych kwot i mamy o 15 mld zł więcej w budżecie. Proste? Częściowo się to już dzieje, bo do połowy tego roku zwrócono tylko około 40 mld zł, a w całym 2016 roku kwota ta wynosiła - w zależności od wersji podanej przez resort finansów albo około 94 albo prawie 100 mld zł. Według publikowanych danych wpływy z tego podatku przez pierwsze pół tego roku wynosiły 118 mld zł, co daje szansę, że na koniec roku osiągniemy poziom przekraczający 235 mld zł (czyli o 15 mld zł więcej niż w 2016 r.). Eliminację wyłudzeń zwrotów, czyli ich spadek o 15 mld zł skutkować będzie tym, że już nie wypłacimy - jak w zeszłym roku - ok. 100 mld zł, lecz tylko 80 - 85 mld zł (jak w 2015 roku). Oznacza to, że dochody mają szansę wzrosnąć do 150 mld zł. Oczywiście odmowa wypłacenia nienaliczonych zwrotów tego podatku wymaga woli ze strony rządzących, bo trzeba odmówić zarobku różnym "grubym rybom". W zeszłym roku jej nie było, a utrzymujące się w dalszym ciągu "wyśmienite relacje" z "najlepszymi doradcami" nie nastrajają optymizmem. Chyba jednak również szef resortu finansów zrozumiał, że bez radykalnego przecięcia wrzodu z tą gangreną nie da się tu nic naprawić i poprał oczywisty postulat powołania komisji śledczej w sprawie strat w tym podatku. A przecież dzieją się tu dziwne rzeczy: do resortu finansów przeszli byli pracownicy pewnej firmy doradczej, którzy teraz chwalą ów JPK, a ten wynalazek notabene wymyśliła właśnie ta firma. Przecież ci ludzie nie naprawią tego podatku. Aby oczyścić tę stajnię Augiasza potrzebna jest sejmowa komisja śledcza, która musi wyjaśnić przede wszystkim:

przyczyny powstania patologicznych przepisów tej ustawy o VAT, które służyły i dalej służą legalizacji wyłudzeń tego podatku,

powody zaniechania działań kontrolnych w stosunku do liderów unikania opodatkowania,

związki polityków i urzędników resortu finansów z "najlepszymi doradcami", którzy od lat pielęgnują lukę w tym podatku.

Inaczej mówiąc, bez tej komisji resort finansów zawłaszczony przez zagraniczny biznes podatkowy od lat z wielkim (dla siebie) sukcesem harmonizujący ten podatek nigdy nie będzie zdolny do działania w interesie politycznym.

Na razie to główny ciężar naprawy tego podatku przejmują prokuratorzy. Jeśli chcą mieć szybkie efekty, a przede wszystkim uderzyć w centa organizujące wyłudzenia tego podatku. Wystarczy zainteresować się:

firmami, które są beneficjentami owego "odwrotnego obciążenia", wykazując największe przyrosty wartości sprzedaży oraz uzyskują największe kwoty zwrotów: dane te ma resort finansów,

tym, kto organizował owe "struktury optymalizacyjne", które później szczyciły się wielkimi "sukcesami sprzedażowymi",

jaka była rola owych "najlepszych doradców", którzy tworzyli parasol dla firm będących liderami "optymalizacji obciążeń" w tym podatku.

Rozsądni, a przede wszystkim uczciwy podatnicy życzą władzy sukcesu, bo z nieopodatkowaną konkurencją nie da się wygrać. Wrogiem tych działań, który nie przebiera w środkach, atakując zwolenników naprawy tego podatku, jest mafia tucząca się na wspólnotowym podatku od towarów i usług: ma pieniądze i potrafi być groźna. Jak dotąd wygrywała z naszym państwem (czyli z Polską), a przegranymi była milcząca większość, czyli uczciwi, naiwni obywatele. Ciekawe po której stronie opowie się "totalna opozycja"?

Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych

środa, 23 sierpnia 2017

Islam, religia pokoju .... wiecznego. Epidemia depresji w EU.

Islam, religia pokoju .... wiecznego. Epidemia depresji w EU.

Roboty i wnioski dla nas 38

Roboty i wnioski dla nas 38
 W Polsce nie opłaca się stosować w przemyśle robotów ponieważ niskie są płace alternatywnych pracowników.
Właściwy poziom płac w gospodarce jest niezwykle ważny ! Decyduje on o inwestycjach i procesach modernizacyjnych decydujących z kolei o produktywności pracy. Gdy pracodawcy mają za silną pozycje wzgledem pracowników to płace stagnują i nie opłaca się modernizacja technologiczna - tak jak w Polsce. Gdy pracownicy mają za silną pozycje potrafią bez umiaru doić firmy, które tracą konkurencyjność a w końcu bankrutują. Zauważmy że w obu przypadkach za małe są inwestycje. W pierwszym przypadku choć firma ma pieniądze, nie ma po co inwestować a w drugim przypadku nie ma z czego inwestować w wydojonej firmie. Istnieje więc poziom płac przy którym inwestycje osiągają maksimum.  Toteż w krajach cywilizowanych wypracowano systemowe rozwiązania zapobiegające takim niebezpiecznym, skrajnym, patologicznym sytuacjom. System gospodarczy musi mieć wbudowane mechanizmy wiążące wzrost wynagrodzeń i wzrost produktywności.    
Ważną rolę do odegrania mają uczciwe i przytomne związki zawodowe. Destruktywne, mafijne związki zawodowe ( jak w polskim górnictwie ) muszą być zwalczane ogniem i mieczem.
Obecnie rzekomo w Polsce brak pracowników hamuje rozwój firm a problemy kadrowe ma już ponad połowa firm ale płace nadal rosną wolno lub stagnują. Bez owijania w bawęłne - Pracowników nie brakuje, brakuje chętnych niewolników !

Jak rządy mogą pomóc gospodarce ? Czy przykładowo polityka wspierania małych i średnich firm jest sensowna i może coś dobrego dać ? Jak to już wielokrotnie podnoszono w krajach cywilizowanych wielkie koncerny modernizują i organizują całą gospodarkę wokół siebie. Jeśli zgłaszają one popyt na określone usługi to rząd żadnym małym i średnim firmom nie musi pomagać, one powstaną same z siebie bo jest popyt i duży pieniądz do zarobienia. Wystarczy że rząd tym małym i średnim firmom nie będzie przeszkadzał choćby nękając je wiecznymi kontrolami i biurokracją. Co da pomoc małym i średnim firmom gdy brak jest koncernów w systemie ? Da niepotrzebnie wysokie zatrudnienie w tych firmach i spadek (!) a nie wzrost produktywności ! Pomoc rządu była szkodliwa !  
Nasz mały demograficznie pólnocny sąsiad ma koncerny światowe a Polska nie ma ani jednego ! Tu jest cały problem. Polska gospodarka jest tylko niesamodzielnym podwykonawcą dla zachodu !

Do servomechanizmów jeszcze wrócimy.

Problem z obsługą przerwań w komputerach pojawił się już na początku lat sześćdziesiątych.
W uproszczeniu - we współczesnych systemach operacyjnych - ‌Linux, Unix, macOS, Microsoft Windows... obsługa przerwań jest podzielona na dwie fazy:
-First Level Interrupt Handler (FLIH) czyli szybki i prosty handler "sprzętowy" reagujący na przychodzące fizyczne przerwanie od peryferiów. Ma on tylko momentalnie zareagować na przychodzące przerwanie i zapisać minimum niezbędnych, krytycznych informacji aby później dokończyć zadanie obsługi przerwania.
-Second Level Interrupt Handlers (SLIH) czyli wolny handler wykonujący pod kontrolą systemu operacyjnego dalszą część zadania obsługi przerwania. W Windows system nazwany jest Deferred Procedure Calls czyli DPC.

FLIH w momencie przyjścia przerwania przerywa aktualnie wykonywane zadanie ( przełącza kontekst ) powodując w uruchomionym procesie zakłócenie zwane jitter. Z tego względu czas obsługi winien być naprawdę krótki aby zakłócenie było zawsze zupełnie nieszkodliwe. Zresztą nie ma tam specjalnie co robić. Liczne przykłady handlerów są w sieci i każdy może je przeanalizować. W systemie Windows czas obsługi FLIH  nie powinien przekraczać 20us. Wymaganie jest liberalne. Biorąc po uwagę szybkość pracy współczesnych procesorów czas ten może być wielokrotnie mniejszy. 
Jądro systemu operacyjnego w odpowiedzi na okresowy sygnał systemowego Timera ( na przykład co 1 ms ) uruchamia według swojego priorytetu-widzimisie (!) handlery SLIH , które mają dokończyć zadania obsługi przerwań. Czas obsługi nie powinien przekroczyć 100 us. Zwróćmy uwagę że przy teoretycznym zbiegu wielu przerwań przykładowy czas 1 ms może być za krótki. Zachodzi pytanie czy w takim razie w ogóle nieobsłużone przerwanie system ma obsłużyć jako pierwsze w następnym (albo kolejnym) timer ticku czy je teraz zlekceważyć. Co zrobić z handlerem niskiego priorytetu który jeszcze działał gdy nadszedł kolejny timer tick i trzeba uruchomić handler o wysokim priorytecie ? Złe obsługiwanie przerwań daje przykładowo zakłócenia w streamingu audio czy drop-outy w video, czyli dźwięk albo obraz się zacina. 

Bezpłatny program "DPC Latency Checker", www.thesycon.de/eng/free_download.shtml, pokazuje nam na bieżaco konsumpcje czasu procesora przez przerwania i zdolność czasu rzeczywistego systemu. "The DPC Latency Checker tool determines the maximum DPC latency that occurs on your Windows system and thus enables you to check the real-time capabilities of your computer ".
Na komputerze na którym powstaje ten tekst, testowy "Test Interval" wynosi 976 us zaś w kolejnych okresach pomiaru Latency czyli opóźnienie wynosi 20-150 us. Gdy są jakieś problemy możemy powyłączać obsługę róznych driverów ( szczegółowe instrukcje są dostępne w sieci ) i usług działających w tle i ustalić jakie urządzenie źle działa. Jak mieliśmy urządzenie z programem zrobionym przez indyjskich nawijaczy makaronu na uszy to trzeba je niestety wyrzucić. Warto stosować oryginalne i aktualne sterowniki, upewnić się że funkcja HPTE oszczędzania energii nie czyni zakłóceń. Funkcje C1E / C2 / C4 procesora mogą nie działać prawidlowo na konkretnej konfiguracji sprzętowej. ITD.
Po obserwacji wykresu można dojść do wniosku że Windows jest systemem czasu rzeczywistego. Uzbrojmy się w ciepliwość... Działa jak należy... Ale to nie jest ostatnie słowo systemu Windows. Po dniu obserwacji mamy incydent ca 40000 us. Wokół incydentu coś się działo.
Program Latency Mon ( http://www.resplendence.com/downloads ) podaje czas wykonania dla każdego procesu i drivera systemowego. Pozwala znaleźść przyczynę ale niestety nie zawsze.
Wyłączamy co tylko się da. Obciążenie systemu spadło ale te makabryczne zakłócenia nadal rzadko występują. Możemy "goły" system zainstalować na dwóch zupełnie różnych różnych komputerach i te zakłócenia ca "40000 us" nadal występują co rodzi podejrzenie że tajną akcje podejmuje sam z siebie system Windows. Po każdej takiej akcji "40000 us" albo pojawia się nowy ukryty "plik" albo powiększany jest istniejący. Szum jest zawartością tego pliku to znaczy że jest on zaszyfrowany. Rodzi się podejrzenie ze system Windows szpieguje użytkowników i plik przy okazji innego transferu zostanie siecią gdzieś wysłany.
Microsoft w odpowiedzi na zapytanie czy reklamacje, tradycyjnie odpowiada po prostu że system Windows NIE jest systemem czasu rzeczywistego co jest wyraźnie podane i reklamacja nie może zostać uwzględniona. Na pytanie co zawiera zaszyfrowany plik nie dostajemy odpowiedzi.
W Chinach w 2014 roku stwierdzono że Windows 8 jest niebezpieczny, w związku z czym kategorycznie zabroniono jego używania w administracji. Tam gdzie już był zainstalowany polecono trwałe wymazanie dysku. Kreml zamierza zabronić rosyjskiej administracji korzystania z niebezpiecznych Windowsów.

Żadnych tajnych akcji nie podejmuje system Linux ale nie wszystkim profesjonalnym nabywcom się on podoba i nie wszyscy go znają.
W wielu zastosowaniach czasu rzeczywistego drogą komplikacji programu możemy przełknąć tajną akcje systemu Windows zajmującą komputer na 40ms (!) ale niestety nie w przypadku maszyn CNC i robotów.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Parę faktów o "polskich" sądach 16

Parę faktów o "polskich" sądach 16

1. Polskie ‘niezawisłe i niezależne’ sądy i ich ‘bezstronni’ sędziowie nie widzą niczego złego w występowaniu na politycznych wiecach. Nic złego nie widzą w powszechnie znanych przypadkach politycznej dyspozycyjności i serwilizmu, tychże ‘bezstronnych’ sędziów.

2. Niemiecki sędzia cywilny w tamtejszym Sądzie Rejonowym  ma około 585 spraw rocznie a w Sądzie Krajowym 180 ale sprawy bywają tam skomplikowane. Średni czas rozpoznania w pierwszej instancji wynosi 4,8 miesiąca a w Sądzie Krajowym około 8 miesięcy.

3. Sprzedajność, korupcja, buta i zepsucie doprowadziły do sytuacji wyalienowania "polskich" sędziów ze społeczeństwa.  Bydło uważa uzasadnioną ingerencje w sądownictwo przez obywateli (za pośrednictwem parlamentu pochodzącego z wyborów) za zamach na ich absolutną władzę. Władza korumpuje a władza absolutna korumpuje absolutnie.
Początek tworzenia samostanowiącej nadzwyczajnej kasty dała tak zwana transformacja ustrojowa. Porozumienia okrągłostołowe gwarantowały że nikomu z komunistycznej nomenklatury  nie mógł spaść włos z głowy. Początek tej kastowości dali sędziowie doskonale prosperujący w okresie pełnej zależności od władz PRL.

4. Największy zakres immunitetów mają sędziowie w Rosji ! Ale tam wszyscy wiedzą że sądy są telefoniczne i sprzedajne ! Wyroki się normalnie kupuje.

5. Charles Louis de Montesquie (1689-1755) zwany Monteskiuszem, w swoim dziele „O duchu praw” z 1748 roku, wypowiedział się o wolności obywateli i organizacji władz. Był jednym z najwybitniejszych myślicieli i filozofów tamtej epoki.  Podał i rozwinął zasadę trójpodziału władzy i jej wzajemnej równowagi. W myśl tej koncepcji władza powinna dzielić się na wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą (sprawowaną przez sądy i trybunały). Taki podział miał zapobiec niebezpieczeństwu pojawieniu się władzy despotycznej, gdyż każda z tych trzech władz ma się wzajemnie kontrolować i ograniczać.
Monteskiusz był za wybieraniem sędziów, zakazem długoletniego sprawowania tej funkcji oraz przeciwko oddaniu jej w ręce jednej grupy czyli kasty!
"Samorząd" sądów i sędziów to karalna uzurpacja władzy ustawodawczej i wykonawczej !
Najlepiej  „O duchu praw” przeczytać samemu i nie dać sobie mącić w głowie różnym przygłupom:
https://wolnelektury.pl/media/book/pdf/o-duchu-praw.pdf

6. Według artykułu  62 konstytucji PRL sędziowie też byli „niezawiśli i podlegali tylko ustawom”. Ale w połowie lat osiemdziesiątych 86% sędziów należało do partii komunistycznej czyli do mafii ! Do komunistycznych sędziów sekretarze partyjnie nie musieli dzwonić podając wyrok bo sędziowie w lot starali się chwytać myśl władzy i dbać o interes mafijnych układów.
Nawet w Korei Północnej sędziowie są „niezawiśli i podlegają tylko ustawom”. Jest tak napisane żeby było ładniej ! 

7. Profesor Sławomir Cenckiewicz w książce „Długie ramię Moskwy”, podał że wywiad wojskowy czyli WSI w roku 1990 dysponował agenturą w liczbie 2500 konfidentów. A były to osoby znakomicie uplasowane w organach państwa. Nie wiadomo ilu wśród konfidentów było sędziów ale biorąc pod uwagę ilość nieukaranych afer w sądach apelacyjnych i w SN co któryś sędzia to komunistyczny szpieg i agent !  

8. Już w "demokratycznej" III RP prowadzona była przez UOP operacja „Temida”, w której werbowano agenturę wśród sędziów. Wyszło to na jaw m. in. przy okazji procesu sędziego Andrzeja Hurasa, oskarżonego o korupcję. UOP twardo odmówił sądowi informacji !

Roboty i wnioski dla nas 37

Roboty i wnioski dla nas 37

Jeszcze w latach osiemdziesiątych producenci maszyn CNC i robotów byli też producentami wbudowanych w system  mini-mikrokomputerów sterujących te maszyny. Ponieważ rynkowe komputery były drogie opłacało się opracować własny projekt i podjąć produkcje. Producent sterowań do maszyn CNC lub robotów musiał mieć duże zaplecze badawczo-konstrukcyjne i odpowiednio adekwatną pozycję kapitałową aby podołać kosztom prac. 
Sytuacja zmieniła się diametralnie w miarę popularyzacji komputerów PC. Niestety sprawę użycia w systemach sterowania komputerów PC komplikuje system Windows który NIE jest systemem czasu rzeczywistego. Do tej przykrej czy wręcz paskudnej cechy systemów Windows jeszcze szczegółowo wrócimy.

Obecnie za kilka dolarów ( cena producenta ) można kupić mikrokontroller rodziny ARM lub inny o wydajności ca 200 MIPS z peryferiami do servo driv-u.
W systemie Kuka KRC-1 cieżki i duży moduł PM6-600 zawiera 6 inverterów wraz z analogowymi regulatorami prądów fazowych i zabezpieczeniami. Moduł zawiera też rozbudowany zasilacz. Łącznie jest w nim około 200 układów scalonych ! Liczba zapierająca dech w piersi. Nic dziwnego że w nowszej rodzinie robotów KRC-2 moduły KSD (Kuka Servo Drive ) regulatory prądu są wykonane na wydajnych mikrokontrollerach.

W systemie KRC-1 trójfazowe moduły IGBT ( na przykład Toshiba MG25Q6ES42 ) są dołączone do bramkowych driverów kablami. Ponieważ szkodliwa indukcyjność tego połączenia jest duża to istniała konieczność stosowania ujemnego napięcia bramkowego. Karty driverów  INZ52-6 z drogimi układami HCPL-3160 były złożone.
W nowszym systemie KRC-2  6 prostych i tanich ( cena fabryczna poniżej dolara ) driverów bramkowych HCPL-3120 ( J312 ) upakowano blisko brzegu modułu IGBT co przy krótkich połączeniach o małej indukcyjności pozwoliło na rezygnacje z ujemnego napięcia bramki i rezygnacje z transformatorków i prostowników zasilających drivery. W zamian zastosowano do zasilania górnych driverów układ Bootstrap, który ma jednak swoje wady i ograniczenia, które należy pokonać programem mikrokontrollera.

Wysokonapięciowa (1200V ) monolityczna technologia CMOS jest znana od około 30 lat. Pionierem jej masowego zastosowania jest koncern International Rectyfier ( obecnie włączony do Infineon ) który zastosował ją w swoich popularnych driverach tranzystorów Power MOS i IGBT.
Czy realne jest stworzenie tanich wysokonapięciowych trójfazowych monolitycznych CMOS-owych ( lub w innej technologii ) mostków inverterów wraz z diverami i układami pomiaru prądów fazowych na średnie moce ?
Od lat masowo produkowane są przez wiele firm proste, niskonapięciowe, małej mocy mostki do sterowania silników krokowych i silników BLDC.
Od 15 lat koncerny Texas Instruments, NXP oraz SONY oferują i masowo produkują tanie monolityczne wzmacniacze akustyczne pracujace w klasie D coraz większej mocy. Przykład układu wzmacniacza Texas Instruments: TPA3255 315-W Stereo, 600-W Mono PurePath™ Ultra-HD Analog-Input Amplifier. Wykonane w technologi CMOS układy mają niestety dość małe maksymalne napięcie zasilające bo tylko 53V. Ale układy koncernu NXP typu TDA8953 ( 2x210 W lub 420 W ) mogą pracowac z napieciem 85V.  
Optymalne napięcie stałe zasilające servo drive wynosi 600Vdc ( Zostanie to później objaśnione ). Tranzystory Mosfet wykonywane są w procesie produkcyjnym razem z pasożytniczą "diodą" ( jest to faktycznie  tranzystor o zwartym złaczu E-B ) antyrównoległą. Im wyższe napięcie maksymalne tranzystora Mosfet tym wolniejsza i paskudniejsza jest ta dioda. Nie stwarza ona w inverterach problemów tylko do napięcia 100V. Ta więc klasyczna technologia jest bezużyteczna.
Do niedawna kompletny "tranzystor" IGBT składał się ze wspólnie zamontowanego tranzystora IGBT i szybkiej antyrównoległej diody, wyprodukowanych w osobnych procesach. Ale koncern Infineon wynalazł sposób scalenia obu elementów !  Patrząc na wynalazek pracowników Infineona aż dziw bierze że nikt wcześniej tego nie odkrył i nie zastosował.
Pomysłowość ludzka jest nieskończona i niejedno odkrycie jeszcze zobaczymy.  

Popularyzacja i umasowienie określonych rozwiązań-produktów powoduje w konkurencyjnym wyścigu wysyp coraz to lepszych technologii. Omawiane już moduły trójfazowych mostków IGBT z driverami bramkowymi rodziny IRAM, Integrated Power Modules, koncernów  International Rectyfier - Infineon już mają niskie ceny co było przecież warunkiem koniecznym szerokiego zastosowania ich w sprzętach domowych. Póki co invertery IRAM, Appliance Motor Drive Applications , są jednak stosowane tylko w lepszych pralkach, lodówkach, piecach gazowych. Ale z czasem invertery trafią w domowych sprzętach pod strzechy i w III Swiecie. Taka jest natura postępu technologicznego.     

Szkoda że tranzystory w modułach IRAM są na maksymalne napięcie 600V ( z konicznym marginesem bezpieczne napięcie zasilania wynosi 450V ) co wynika z jednofazowego zasilania sprzętów domowych. Wyklucza je to niestety z zastosowania w systemach zasilanych trójfazowo jak maszyny CNC i roboty.  

Tranzystory Mosfet i IGBT często produkuje się na liniach na których wcześniej produkowano układy scalone.
W przypadku gdy driver bramki ma nieskończoną wydajność i szybkość, szybkość przełączania bramki wynika z indukcyjnosci połączeń, wewnętrznej oporności bramki oraz koniecznej oporności Rg do stłumienia oscylacji. Harris Semicondustor w 1992 roku wprowadził tranzystor mocy Mosfet RFV10N50BE, "Very Fast Turn-Off Characteristics, Nanosecond Switching Speeds", który ma zintegowany pomocniczy tranzystorek Mosfet do szybkiego wyłączania głównego tranzystora. Czas opadania prądu Tf tego tranzystora mocy wynosi 5ns. Współczesną technologią można by osiągnąć znacznie lepszy wynik ale jest to bezcelowe.
Widać więc że w przypadku integracji monolitycznej szybkość przełączania bramki może być bardzo duża. Harris wprowadził także na rynek "Mos Controlled Thyristor" włączany i wyłączany bramką  typu  MCTV75P60E1 ( 75A/600V ) ale klucz nie wytrzymał konkurencji z tranzystorami IGBT.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Zydowscy zolnierze Hitlera

Zydowscy zolnierze Hitlera

https://superhistoria.pl/druga-wojna-swiatowa/39112/Zydowscy-zolnierze-Hitlera.html
"Ci ludzie czuli się Niemcami i uważali, że służba w wojsku własnej ojczyzny jest nie tylko obowiązkiem, ale także powodem do dumy. Chcieli walczyć z wrogami Niemiec - mówi amerykański historyk Bryan Mark Rigg. Większość żołnierzy Wehrmachtu żydowskiego pochodzenia nie wiedziała o Holokauście, byli jednak oficerowie, jak feldmarszałek Erhard Milch - fanatyczny narodowy socjalista, który wiedział o eksterminacji Żydów i popierał ją.
Piotr Zychowicz: Ilu Żydów służyło w armii Hitlera?

Bryan Mark Rigg: Około 150 tys.

Co to byli za ludzie?

Używając terminologii niemieckiej: 60 tys. pół-Żydów, 90 tys. ćwierć-Żydów. Do tego od 5 do 10 tys. pełnych Żydów, czyli takich, których oboje rodziców było Żydami. Wśród nich było co najmniej 21 generałów, siedmiu admirałów i jeden feldmarszałek. Wielu spośród tych żołnierzy walczyło niezwykle dzielnie, wielu z nich poległo za Niemcy.

Domyślam się, że czytelnicy „Historii Do Rzeczy” są w tym momencie zszokowani.

Tak samo zszokowani byli czytelnicy w Ameryce i Izraelu, gdy wyszły tam moje książki. Proszę jednak pamiętać, że podczas II wojny światowej przez Wehrmacht i inne formacje wojskowe III Rzeszy przewinęło się około 17 mln żołnierzy. A więc Żydzi stanowili mniej niż 1 proc. Zgadzam się jednak, że w kontekście Holokaustu wyniki moich badań mogą być dla wielu ludzi zaskakujące.

Skąd oni się wzięli w armii Hitlera?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Zostali do niej powołani. Pół-Żydzi i ćwierć-Żydzi byli w Niemczech objęci obowiązkiem służby wojskowej. Pełni Żydzi, którzy nosili mundury Wehrmachtu, na ogół ukrywali zaś swoje pochodzenie.

Jak żydowscy poborowi czuli się w tej armii?

Gdy zabierałem się do moich badań, spodziewałem się, że się okaże, iż byli tą służbą sfrustrowani, że traktowali ją jako szykanę czy coś nieprzyzwoitego. Służyli w końcu paskudnemu, antysemickiemu reżimowi. Tymczasem w większości przypadków wcale tak nie było. Wielu z tych żołnierzy pochodziło z rodzin o długich tradycjach wojskowych. W rozmaitych konfliktach – począwszy od wojen napoleońskich, poprzez wojnę prusko-francuską, na I wojnie światowej skończywszy – walczyli ich pradziadowie, dziadowie i ojcowie. Wielu miało Żelazne Krzyże i tytuły oficerskie.

Niemieccy Żydzi byli na ogół całkowicie zasymilowani.

Otóż to. Ci ludzie czuli się więc Niemcami i uważali, że służba w wojsku własnej ojczyzny jest nie tylko obowiązkiem, ale także powodem do dumy. Chcieli walczyć z wrogami Niemiec, tak jak wszyscy inni obywatele. Oczywiście zdecydowana większość z nich była niechętnie nastawiona do reżimu narodowo-socjalistycznego, ale armię uważali za apolityczną. Kochali Niemcy, a nie Hitlera. Mało tego, część uważała, że właśnie bijąc się dzielnie w Wehrmachcie, udowodni znienawidzonym hitlerowcom, że Żydzi wcale nie są gorsi i zasługują na miano prawdziwych Niemców.

Polityka III Rzeszy wobec żołnierzy pochodzenia żydowskiego jednak z czasem się radykalizowała.

Tak jak cały reżim Hitlera. Gdy wybuchła II wojna światowa, służba tych żołnierzy spowodowała poważne komplikacje. Otóż niemieckie urzędy zalewały tony skarg żydowskich rodzin. Ich członkowie pisali, że jest czymś całkowicie skandalicznym, że kiedy ich synowie przelewają w Polsce krew za ojczyznę, oni w domach są poddawani antysemickim szykanom. Wyjścia były dwa: zapewnić tym rodzinom specjalne traktowanie albo wyrzucić pół-Żydów, czyli – jak mówili narodowi socjaliści – „mischlingów”, z wojska.

Którą opcję wybrał Hitler?

Oczywiście drugą. Odpowiedni rozkaz został wydany w kwietniu 1940 r. Ćwierć-Żydzi nadal mogli służyć w wojsku – choć mieli utrudnioną ścieżkę awansu – ale pół-Żydzi mieli zostać usunięci z szeregów armii. Ponieważ jednak trwały przygotowania do inwazji na Francję, nikt nie miał głowy, żeby się tym zajmować. Przypomniano sobie o tym rozkazie dopiero po zajęciu Paryża. Problem tylko w tym, że rozkaz ten był niewykonalny.

Dlaczego?

Jak bowiem zlokalizować tych pół-Żydów? Ze względu na ich głęboką asymilację jedynym sposobem było dokonanie bardzo szczegółowych badań genealogicznych przodków wszystkich żołnierzy! A więc przeanalizowanie ksiąg urodzeń i zgonów, uzyskanie dostępu do dokumentów religijnych i archiwów sądowych, sprawdzenie rejestrów cmentarnych. Skoro w armii służyło 17 mln żołnierzy, urzędnicy, aby wyśledzić te 150 tys. ludzi, musieliby sprawdzić pochodzenie ponad 150 mln ludzi! Rodziców, dziadków i pradziadków. Byłby to prawdziwy biurokratyczny horror. A przecież trwała wojna, więc urzędy i tak miały kupę roboty.

Jak więc próbowano zlokalizować żydowskich żołnierzy?

Na ogół zwoływano jednostki na apel i mówiono: „Baczność, pół-Żydzi wystąp!”. Wielu ludzi pozostało więc w Wehrmachcie do końca wojny tylko dlatego, że wtedy, w 1940 r., stali w miejscu. Tyle wystarczyło. Zresztą oficerowie nawet jeżeli wiedzieli o tym, że mają w oddziale żołnierzy pochodzenia żydowskiego, na ogół o tym nie meldowali. Po prostu ignorowali rozkaz.

Dlaczego?

Uważali ich za dobrych żołnierzy. Więzi, jakie powstały na polu bitwy między tymi mężczyznami, były silniejsze niż ideologia. Ci ludzie przelewali razem krew. Ten, kto nie brał udziału w wojnie, tego nie zrozumie. Oficerowie wyrzucali więc rozkaz Hitlera do kosza. Modelowym przykładem był feldmarszałek Erwin Rommel. W Afrika Korps żydowskim pochodzeniem żołnierzy w ogóle się nie przejmowano. Dla Rommla liczyło się tylko to, czy ktoś jest dobrym żołnierzem. Było to dla niego o tyle ważne, że w Afryce u jego boku walczyli Włosi i jego doświadczenia z nimi były po prostu koszmarne.

Byli jednak żołnierze, których udało się wytropić i wyrzucić z Wehrmachtu. Jak na to reagowali?

Dla wielu z nich była to prawdziwa tragedia. W jednej ze swoich książek cytuję list napisany przez młodego oficera. Stwierdził w nim, że w momencie, gdy musiał zdjąć mundur, zawalił się cały jego świat. Wojsko było dla niego całym życiem. Kochał to, co robił, kochał Niemcy i po prostu nie mógł się pogodzić z tym, że jego ojczyzna potraktowała go tak tylko dlatego, że w jego żyłach płynęła „zła” krew. Dla takich żołnierzy był to wielki dramat.

Jednak bywało też chyba inaczej.

To prawda. Postawy były różne, szczególnie po rozpoczęciu wojny ze Związkiem Sowieckim i po pierwszych niemieckich porażkach. Wielu żołnierzy, którzy walczyli w tym piekle, widzieli śmierć swoich kolegów, głodowali i marzli na kość, marzyło o wydostaniu się z frontu. Wielu pół-Żydów uznało, że rozkaz o wyrzuceniu ich z wojska spadł im jak z nieba. Gdy tylko udowodnili, że są żydowskiego pochodzenia, natychmiast odsyłano ich do Rzeszy.

To chyba nie było zbyt przyjemne?

Znowu kolejny paradoks historii. Gdyby Hitler wygrał wojnę, niemieccy pół-Żydzi zapewne podzieliliby los Żydów. Zostaliby wymordowani w komorach gazowych. Podczas wojny niemieccy pół-Żydzi byli poddawani rozmaitym szykanom, ale ich nie eksterminowano. Byli względnie bezpieczni. Żołnierze, którzy zostali wyrzuceni z armii i wrócili do domu, mogli więc pracować, uczyć się, chodzić na randki z dziewczynami. Mogli przeżyć. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale bycie pół-Żydem było najlepszą kategorią, jaką można było mieć w niemieckim wojsku. To był bilet do domu. Dopiero pod sam koniec wojny Hitler zaczął wysyłać pół-Żydów do obozów pracy.

Wróćmy do żydowskich żołnierzy Wehrmachtu. Wygląda na to, że nie różnili się zbytnio od żołnierzy wszystkich innych armii na świecie.

Oczywiście. Byli wśród nich tacy, którzy marzyli o wydostaniu się z frontu, byli też tacy, którzy chcieli bić się do ostatniej kropli krwi. Choćby oficer artylerii okrętowej Paul Ascher, który dostał się niewoli po zatopieniu okrętu „Admiral Graf Spee”. Uciekł zza drutów, przedostał się do Niemiec i wrócił do Kriegsmarine, gdzie trafił na słynnego „Bismarcka”. Inny przykład – płk Ernst Bloch. Został wyrzucony z wojska za żydowskie pochodzenie, ale pod koniec wojny zaciągnął się do Volkssturmu i bił się z bolszewikami w 1945 r. pod Berlinem. Również wielu innych żydowskich żołnierzy po usunięciu z szeregów armii robiło wszystko, aby dostać się do niej z powrotem. Jeden z nich starał się o to rok. Wreszcie dostał zgodę… w czerwcu 1941 r. Poległ w pierwszych dniach operacji „Barbarossa”.

W jaki sposób udało mu się uzyskać tę zgodę?

Otóż gdy na mocy rozkazu Hitlera zabrano się do tropienia Żydów w wojsku, pojawił się pewien problem. Żołnierze, którzy w kampanii polskiej i francuskiej zostali bohaterami. Dostali wysokie odznaczenia, zostali ciężko ranni, wykazali się męstwem w boju. Hitler uznał, że nie można ich wyrzucić z wojska, że to byłaby... niewdzięczność. Stworzono więc specjalną procedurę, w wyniku której żydowski żołnierz mógł ubiegać się o warunkową zgodę na pozostanie w armii (Genehmigung). A wyjątkowi szczęśliwcy mogli liczyć nawet na certyfikat niemieckiej krwi (Deutschblütigkeitserklärung). Wszystkie podania w tej sprawie były osobiście rozpatrywane przez Adolfa Hitlera.

Ile Hitler wydał takich zezwoleń?

Dobre kilka tysięcy.

Ile?

Tak, wydaje się to niewiarygodne. Adolf Hitler, choć miał na głowie prowadzenie wojny światowej i rządzenie Niemcami, naprawdę całymi godzinami analizował te wnioski i ferował wyroki. A niektóre podania miały po sto stron! Można by od biedy zrozumieć, że osobiście rozpatrzyłby prośbę jakiegoś generała, ale on zajmował się nawet prośbami szeregowców i kaprali! Oglądał ich zdjęcia (osoby o niearyjskim wyglądzie nie miały szans, nawet jeżeli miały trzy Krzyże Żelazne), analizował drzewa genealogiczne. Nie ma chyba lepszego dowodu na to, że ten człowiek był całkowicie opętany swoimi niedorzecznymi rasowymi fobiami. To była obsesja.

Mówi pan, że wielu żołnierzy ukrywało swoje pochodzenie. Było to chyba jednak bardzo trudne, większość była obrzezana.

Weterani, z którymi rozmawiałem, twierdzili, że nie stanowiło to większego problemu. Na ogół na komisjach wojskowych, a później w koszarach mówili, że usunęli sobie napletki z powodów higienicznych. Jeden z żołnierzy Helmuth Kopp opowiedział mi, że zapytany o brak napletka powiedział, iż jako dziecko miał zakażenie związane ze zbyt wąskim napletkiem. I lekarz ten napletek mu usunął. Inny weteran, gdy zapytałem go o tę intymną sprawę, odrzekł: „Na froncie wschodnim mieliśmy ważniejsze rzeczy do roboty, niż gapić się na swoje członki”.

Co żydowscy żołnierze Wehrmachtu wiedzieli o Holokauście?

To był kolejny pogląd, który musiałem zweryfikować podczas moich badań. Gdy je zaczynałem, byłem przekonany, że wszyscy Niemcy dokładnie wiedzieli, co się działo w obozach zagłady. Okazało się jednak, że tak nie było. Udało mi się dotrzeć do około 100 weteranów. Każdy z nich stracił w Holokauście średnio po siedmiu–ośmiu krewnych. A mimo to nie mieli pojęcia, co się działo. Proszę pamiętać, że nawet Żydzi, którzy stali w kolejce do komór gazowych w Auschwitz-Birkenau, nie mieli pojęcia, co ich czeka. A więc co dopiero zwykli żołnierze służący gdzieś na froncie wschodnim.

Na froncie wschodnim mogli jednak zobaczyć działania Einsatzgruppen. Musiały do nich dochodzić jakieś pogłoski.

Zgoda, na froncie wschodnim widzieli masowe rozstrzeliwania. Większość z tych żołnierzy uważała jednak, że to straszne, ale jednak jednostkowe przypadki zbrodni wojennych. Nie mieściło im się w głowie, że gdy oni walczą na froncie, ich własne państwo eksterminuje miliony ludzi w fabrykach śmierci. Coś takiego było po prostu niewyobrażalne. Młodzi żydowscy chłopcy na froncie sami starali się przeżyć. Robili wszystko, aby nie zginąć od pocisków wroga, nie zamarznąć, nie umrzeć z głodu. Gdy mieli trochę spokoju, uganiali się zaś za dziewczętami. Informacje o obozach zagłady do nich nie docierały.

Część weteranów występujących w pańskiej książce mówi jednak, że „wojsko było jedynym miejscem, w którym mogli czuć się bezpiecznie”. Inni uważali, że ich ofiarna służba w armii ochroni ich rodziny.

Zgoda. Jednak im chodziło o ochronę przed rozmaitymi dotkliwymi antysemickimi prześladowaniami i szykanami, a nie o fizyczną eksterminację. Wiedzieli, że członkowie ich rodzin są pomijani przy rozdzielaniu żywności, upokarzani, muszą nosić gwiazdę Dawida, wreszcie są deportowani do obozów pracy. Bali się o nich. Powtarzam – o fabrykach śmierci jednak nie wiedzieli. Dotarło to do nich dopiero po wojnie. Podczas moich rozmów z weteranami często słyszałem to samo: „Gdybym tylko wiedział, ukryłbym matkę”, „Gdybym tylko wiedział, wysłałbym siostrę do Szwajcarii”, „Gdybym tylko mógł cofnąć czas, ocaliłbym babcię”... To były tragiczne rozmowy i nie ma powodu, żeby tym ludziom nie wierzyć.

Większość żydowskich żołnierzy Hitlera służyła w Wehrmachcie. Trafiali jednak również do SS czy jednostek policyjnych. Czy się zdarzało, że brali udział w zbrodniach przeciwko innym Żydom?

Tak, niestety były takie przypadki. Był to jednak całkowity margines. Na ponad 2 tys. zbadanych przeze mnie przypadków około 20 żołnierzy żydowskiego pochodzenia było zaangażowanych w Holokaust. Na ogół działali na najniższych szczeblach, choć był również przypadek feldmarszałka Erharda Milcha, który po wojnie został skazany w Norymberdze za zbrodnie wojenne. Otóż był on pół-Żydem i fanatycznym narodowym socjalistą. Wiedział o eksterminacji Żydów, popierał ją. Był to straszny człowiek. W każdej społeczności znajdą się jednak jednostki zdemoralizowane, socjopaci i sadyści.

Mówi pan, że spotkał wielu żydowskich weteranów Wehrmachtu. Jak dzisiaj traktują swoją służbę?

Mają mieszane uczucia. Oczywiście nie są zachwyceni tym, że służyli w armii, na której czele stał Hitler. Nie są zachwyceni, że orzeł na ich piersiach trzymał w szponach swastykę. Do dziś jednak podkreślają, że nie bili się dla Führera, tylko dla ojczyzny. Czyli że robili dokładnie to samo, co ich żydowscy dziadkowie i ojcowie. Szczególnie służbę na froncie wschodnim uważają do dziś za coś szczytnego, bili się tam bowiem z bolszewikami. Weterani nie widzą więc w swojej służbie niczego zdrożnego. Co innego ich dzieci, którym trudno zrozumieć mentalność tamtych czasów. Raz jeden z żydowskich weteranów wziął mnie do knajpy na spotkanie ze swoimi kolegami z wojska. Siedział wśród tych Niemców, pił piwo i snuł z nimi nostalgiczne frontowe opowieści.

A jak traktują ich służbę inni Żydzi?

Reakcje były różne. Gdy po raz pierwszy – w wywiadzie prasowym dla „The Daily Telegraph” – poinformowałem o moich badaniach, podniósł się wielki krzyk. O mojej pracy, ale przede wszystkim o tych żołnierzach powiedziano wiele złego. Nazywano ich „nazistami” i zbrodniarzami. Gdy jednak książka pojawiła się na rynku i ludzie mogli się z nią zapoznać, nastroje się uspokoiły. Od tego czasu przeprowadziłem kilkaset wykładów w rozmaitych żydowskich instytucjach. Większość zebranych okazywała sytuacji żydowskich żołnierzy Wehrmachtu wiele zrozumienia. Nie potępiali ich, starali się zrozumieć ich dramatyczne położenie.

Czy to prawda, że wielu żołnierzy Wehrmachtu po wojnie wyjechało do Izraela?

Tak. I wyjechali tam, aby walczyć w wojnie o niepodległość państwa żydowskiego, która miała miejsce w roku 1948. Doświadczenie zdobyte w Wehrmachcie na froncie wschodnim wykorzystali do walki z Arabami. Jeszcze osiem lat temu w Izraelu żyło 150 osób pobierających emerytury Wehrmachtu za służbę podczas II wojny światowej. Można więc tylko sobie wyobrazić, ilu takich ludzi musiało być w latach 40. Nie jest tajemnicą, że na odbywające się regularnie w Niemczech zjazdy weteranów z poszczególnych jednostek Wehrmachtu przyjeżdża sporo uczestników z Izraela.

Bryan Mark Rigg jest amerykańskim historykiem z Southern Methodist University w Dallas. Przeszedł na judaizm, walczył w szeregach armii Izraela. Napisał głośne książki „Żydowscy żołnierze Hitlera” (Wingert) oraz „Losy żydowskich żołnierzy Hitlera” (Rebis). "

Roboty i wnioski dla nas 36

Roboty i wnioski dla nas 36

 Do zasilania regulowanych silników asynchronicznych dla wentylatorów, pomp, mieszalników, przenośników... stosuje się chętnie falowniki. Falownik najczęściej pracuje w otwartej pętli sprzężenia zwrotnego choć niektóre mogą ( ale nie muszą ) pracować w pętli zamkniętej. Najczęściej stosuje się algorytm V/F lub jego modyfikacje. Użycie falownika ( z reguły sterowanego w systemie przez PLC ) jest łatwe w przeciwieństwie do servo napędu.
Czym rózni się falownik z silnikiem od servo napędu ? Od napędu z falownikiem nie oczekujemy żadnych własności dynamicznych i precyzji działania.
Konstrukcja invertera falownika jest bardzo podobna do konstrukcji invertera servo napędu. W falowniku jednak najczęściej nie ma pomiaru prądów fazowych.  Jest tylko wykrywanie sytuacji przeciążenia napędu.

Poważnym problemem w drapaczach chmur był pionowy transport osób w budynku. Pierwsze szybkobieżne windy międzystrefowe  stosowały silnik prądu stałego zasilany z maszynowego układu Leonarda. Później w latach siedemdziesiątych silnik prądu stałego zasilany był przez  inverter tyrystorowy. Od 20 lat stosuje się silniki prądu zmiennego. Czy do zasilania silnika szybkobieżnej windy wystarczy falownik czy konieczny jest servo napęd ? A czy windy powinny mieć redudantny albo wielokrotny system hamowania ?
Zwróćmy uwagę że system redudantny po uszkodzeniu działa dalej. Może mieć gorszą funkcjonalność ale jednak ma działać. Szczególnie jest to istotne w samolotach i innych obiektach ruchomych. System po awarii podniesie Alarm i operator musi alarm skwitować, który jednak będzie do momentu naprawy wisiał na liście alarmów. Zdarza się że naprawy nie są wykonywane latami bo "przecież to działa". Niestety kolejne uszkodzenie oznaczać może wypadek !  

Podniesiono już wcześniej że sensory prądu fazowego bazujące na efekcie Halla mają szkodliwy spory offset i dryft. W module KSD ( Kuka Servo Drive ) rodziny robotów KRC2 zapoczątkowanej w 2005 roku zastosowano na płycie mocy sensory prądu CSNX25 ( prąd do 25A ), koncernu ( znów ) Honeywell:  
"The CSN Series MR current sensor builds on patented Honeywell technology to offer superior sensor performance and accuracy in current measuring applications.
The current sensor utilises an ASIC (Application Specific Integrated Circuit) and a magnetoresistive (MR) Honeywell magnetic sensor to provide extremely low offset drift with temperature resulting in stable, repeatable, accurate measurements".
Rzeczywiście znacznie mniejszy jest dryft sensorów magnetorezystancyjnych niż sensorów Halla
Lord Kelvin już w 1851 roku odkrył zjawisko magnetorezystancji w żelazie. Uzyskiwał zmianę oporności do 5%. Istnieje szereg zjawisk (Giant, Tunnel, Colossal, Extraordinary ) magnetorezystancyjnych. Efekt Giant Magnetoresistance czyli GMR odkryto dopiero w 1988 roku co uhonorowano dopiero w 2007 roku nagrodą Nobla.
Sensory magnetorezystancyjne stosuje się w elektronicznych kompasach, detektorach ruchu, pozycji i kąta ( także servodrivy ) oraz jako głowice w twardych dyskach i właśnie sensory prądu. Największymi producentami tych sensorów są koncerny Honeywell, NXP Semiconductors i STMicroelectronics.

Bezpieczeństwo ludzi jest sprawą pierwszorzędnej wagi i w systemach bezpieczeństwa robotów stosuje się systemy redudantne a nawet wielokrotnie redudantne. Wcześniej pokazano fragment schematu invertera z użyciem przekaźnika zwierającego silnik synchroniczny celem awaryjnego hamowania.
W mechanicznych łącznikach prądu zmiennego ( na każde napięcie, nawet 750 KV ) po rozwarciu styków zapala się łuk (jeśli wystarczająco duży był prąd  w przerywanym obwodzie ), który po przejściu prądu zmiennego przez zero i dejonizacji przestrzeni międzystykowej zostanie przerwany i zgaszony. Typowy przekaźnik na prąd 10A-250Vac jest zdolny przy napięciu 250Vdc rozłączyć prąd stały o natężeniu tylko 100 mAdc czyli moc 25 W. Kuka stosowała przekaźniki typu V23077-A1007-A403 zdolne rozłączyć przy prądzie stałym o napięciu 250Vdc moc 100 Watt mimo iż przekaźnik jest na prąd 16Aac. Nie można więc bezmyślnie operować przekaźnikami aby nie były obiektem jednorazowego użytku. 
Albert Einstein mylił się twierdząc że tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat ( co do tego nie był pewny ) oraz ludzka głupota. Oczywiście pomysłowość ludzka też jest nieskończona.
Wymyślono "wyłączniki" nawet do sieci HVDC na napięcie 500 KVdc i gigantyczne prądy stałe ! 

W imię Hitlera i Allacha

W imię Hitlera i Allacha

Wiosną 1943 roku Reichsfūhrer SS Heinrich Himmler utworzył 13 Dywizję Górską SS „Handschar”. Słowo „handschar” oznacza bośniacki nóż bojowy do podżynania gardła. Symbol ten żołnierze nosili na patkach kołnierzyków.
Według chorej teorii Reichsfūhrera SS bośniaccy muzułmanie, którzy mieli stanowić trzon nowej dywizji są ludem „gockim” wywodzącym się od starożytnych Persów, a więc byli Aryjczykami. Zdaniem Himlera islam bardzo przypomina narodowy socjalizm. Obowiązuje tam zasada wodzostwa i posłuszeństwa zwierzchnikom. Muzułmanie podobnie jak narodowi socjaliści widzieli rolę kobiety w społeczeństwie.

Himmler przekonał Hitlera, że nowo sformowana jednostka wspomoże 7 Ochotniczą Dywizję Górską SS „Prinz Eugen”, która walczyła z partyzantami Josipa Broz Tity, którzy ostro i skutecznie walczyli z  Niemcami.
Szef Głównego Urzędu SS-Obergruppenfūhrer Gottlob Berger nakłonił muzułmańskiego przywódcę, Wielkiego Muftiego Jerozolimy al-Husajniego do agitowania-nakłonienia bośniackich muzułmanów do wstępowania do nowej dywizji. Al-Husajni  postawił jednak kilka warunków. Żołnierze nie powinni mieć do czynienia z wieprzowiną i alkoholem, a o ich duchowe potrzeby mieli się troszczyć imamowie. Muzułmańscy żołnierze mieli się modlić pięć razy dziennie zwróceni twarzą do Mekki, oczywiście o ile nie uczestniczyli w akcji bojowej. Wprowadzono mułłów, a każdy batalion otrzymał imama, czyli kapelana muzułmańskiego. Był to pierwszy przypadek obecności duchownych w jednostkach Waffen SS. Niemcy mieli także przygotować specjalne mundury, których charakterystycznym elementem stał się fez.

Do nowej dywizji SS skierowano oficerów z „Prinz Eugen”, którzy mieli tworzyć korpus oficerski „Handscharu”. Szkolenie przebiegało z oporami. Niemieccy oficerowie i podoficerowie pogardzali swoimi dzikimi, analfabetycznymi podwładnymi. Aby rekruci mogli zapoznać się z regulaminami, instrukcjami i materiałami propagandowo-ideologicznymi tworzono grupy z jednej osoby czytającej i 3-5 analfabetów.
Podczas szkolenia  dywizję dwa razy odwiedził Himmler. W przemówieniu stwierdził: „Niemcy i Rzesza są przyjaciółmi islamu od dwóch stuleci, nie ze względu na celowość, ale przyjazne przekonania. Mamy te same cele”. Także al-Husajni wizytował dywizje.
Od lutego 1944 roku dywizja  „Handscharu” miała w  Bośni walczyć z jugosłowiańską partyzantką. Wartość bojowa dywizji była niewielka. Do dywizji trafiło kilkudziesięciu lub więcej agentów i agitatorów komunistycznych. Dywizja uczestniczyła głównie w okrutnych masakrach ludności serbskiej. Późniejsze okrucieństwa wojny w rozpadającej się Jugosławii to pokłosie tamtych masakr i okrucieństw.
Część oficerów i podoficerów z dywizji oddelegowano do sformowania drugiej muzułmańskiej dywizji SS – 23 Dywizji Górskiej SS „Kama” (2 Chorwacka) ale już pod koniec 1944 roku "Kama" została rozformowana. Wobec zbliżania się oddziałów Armii Czerwonej i masowych dezercji 13 Dywizja Górska SS została rozformowana w październiku 1944 roku.

Na fotografii modlący się żołnierze 13 Dywizji SS "Handschar" w Świętoszowie na Dolnym Śląsku.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Roboty i wnioski dla nas 35

Roboty i wnioski dla nas 35
W przemyśle motoryzacyjnym firmy w Polsce ( w większości niepolskie ) mają 131 robotów, Słowacja ma 920, Czechy 399 robotów.
Międzynarodowa Federacji Robotyki (IFR) podaję że Polska z 16 sztukami robotów na 10 tysięcy pracowników w przemyśle (z wyłączeniem sektora motoryzacyjnego) jest nawet opóźniona w stosunku do innych krajów postkomunistycznych. Czechy mają 45 robotów a więc blisko trzy razy tyle co my. Korea Południowa ma wskaźnik aż 411 !
Polska ma tanich pracowników co skutkuje małym popytem na roboty przemysłowe.

Dawniej uważano że wiedzę i dokumentacje kradnie ZSRR a następnie wszystko podrabia, podróbki produkuje Japonia, Korea a teraz Chiny. Od ćwierćwiecza sytuacja uległa zmianie. Teraz wszyscy szpiegują wszystkich ale najmocniej koncerny szpiegują inne koncerny. Na rzecz koncernów USA pracuje National Security Agency ( No Such Agency ) ! Tak jest w każdym normalnym, nieteoretycznym państwie.
Rysunek za obserwatorfinansowy.pl
Obecnie koniem roboczym energoelektroniki są tranzystory IGBT dla wygody użycia w trójfazowym  inverterze umieszczone w module. Antyrównolegle do każdego tranzystora IGBT jest przyłączona, wykonana innym procesem szybka dioda aby klucz był dwukierunkowy co jest konieczne. Niemiecki półprzewodnikowy koncern Infineon ( wcześniej wydzielony i usamodzielniony z potężnego narodowego niemieckiego koncernu elektrotechnicznego Siemens ) wynalazł parę lat temu  innowacje na integracje monolityczną tranzystora IGBT i diody. Oczywiście zintegrowana para tranzystora i diody zajmuje mniejsza powierzchnie i jest tańsza niż osobne dwa elementy !
Infineon opracował tez dość dawno nowatorską obudowę trójfazowego modułu IGBT specjalnie dla samochodów elektrycznych do bezpośredniego chłodzenia wodą.
Infineon w mikroelektronice - energoelektronice zajmował i zajmuje bardzo silną pozycje. Po niedawnym połączeniu się z amerykańskim gigantem International Rectyfier ( też półprzewodniki mocy ) są liderem światowym. Nietrudno zgadnąć że Infineon najlepsze opracowania przeznaczy dla niemieckich producentów samochodów elektrycznych. Raczej trudno będzie z nimi konkurować.

Imposybilizm III RP

Imposybilizm III RP

Stanisław Janecki:
 "Przez praktycznie całą III RP kluczowe było to, czego się nie da zrobić. Nie dawało się urządzić prawdziwie wolnego rynku i wolnej konkurencji zamiast postkomunistycznego pseudokapitalizmu łączącego cechy rosyjskiego oligarchizmu i latynoamerykańskiego paternalizmu. Nie udawało się zrobić dekomunizacji, która oznaczałaby przywrócenie równości w sferze biznesu, finansów, kultury, nauki czy mediów. Nie było mowy, żeby zrobić porządną lustrację, czyli skończyć z uprzywilejowaniem ubeków i ich agentury we wszystkich sferach życia. Nie udawało się zreformować sądownictwa i całego systemu sprawiedliwości, czyli odciąć komunistycznych i resortowych korzeni oraz rozwalić zbudowanych na nich klanach, kastach i towarzystwach wzajemnej adoracji czy samopomocy. Nie sposób było ograniczyć szarej strefy, czyli doprowadzić do realnej równości podatkowej, gdyż powszechne złodziejstwo, oszustwa i przeróżne optymalizacje miały ochronę w najwyższych sferach polityki, w wymiarze sprawiedliwości, organach ścigania czy kontroli skarbowej. Nie udawało się, poza krótkimi wyjątkami, walczyć z korupcją, a jeśli nawet się udawało, to potem system karał nie skorumpowanych, lecz tych, którzy ich ścigali. III RP to było państwo powszechnego imposybilizmu, i on w wielu sferach wciąż trwa – w imię zasad, najogólniej demokratycznych. Próba pokonania imposybilizmu w wymiarze sprawiedliwości spotkała się z rewoltą ulicy, manipulowaną przez zainteresowanych. Rewoltą na tyle skuteczną, że zablokowano dwie kluczowe ustawy i nie ma żadnej pewności, że to, co otrzymamy w zamian nie będzie umocnieniem zasady imposybilizmu."

sobota, 19 sierpnia 2017

Towarzysz, komunista Balcerowicz z PZPR

Towarzysz, komunista Balcerowicz z PZPR

Reparacje wojenne 6

Reparacje wojenne 6

https://www.salon24.pl/u/nanofiber/802356,ile-polska-stracila-na-reparacjach-po-ww-ii
"Ile Polska straciła na reparacjach po WW II
 Pół roku po rozpoczęciu kłótni między gangsterami: sowieckim i niemieckim, i po dołączeniu Związku Sowieckiego do koalicji antyhitlerowskiej, koalicjanci rozpoczęli rozmowy o reparacjach wojennych.

Brytyjski minister spraw zagranicznych, Anthony Eden, podczas pobytu w Moskwie w grudniu 1941 roku, oznajmił Stalinowi, że rząd Jego Królewskiej Mości nie akceptuje pomysłu reparacji w formie pieniężnej, natomiast popiera „restytucję dóbr materialnych (towary, maszyny, itd.) które Niemcy zniszczyły lub sobie przywłaszczyły”. Jego rozmówca, Józef Stalin zgodził się z tą opinią i oświadczył:

„Także Związek Sowiecki stoi na stanowisku, że świadczenia reparacyjne w formie pieniężnej są mało przydatne i że Niemcy muszą uregulować świadczenia reparacyjne in natura. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Niemcy i Włochy oddały okupowanym i zniszczonym krajom swoje nowoczesne obrabiarki.”

Latem 1943 r. przy Ludowym Komisariacie Spraw Zagranicznych została powołana Komisja ds. Traktatów Pokojowych i Ładu Powojennego, której przewodniczącym został Maksim Litwinow. Na posiedzeniu Komisji w dniu 14 marca 1944 roku Litwinow oświadczył:

„Krajom które ucierpiały pod niemiecką okupacja, przysługują zaraz po wojnie świadczenia reparacyjne w postaci niemieckich obrabiarek, maszyn innych urządzeń produkcyjnych, całych zakładów oraz ruchomego sprzętu transportowego. To wszystko ma być wywiezione z Niemiec jako dobra reparacyjne. Ponadto w ramach rozbrojenia zdemontowana zostanie znaczna część przemysłu niemieckiego. Jednak zamiar pozbawienia Niemiec przemysłu nie powinien być bezpośrednio poruszany. Ta dezindustrializacja Niemiec musi odbywać się pod przykrywką rozbrojenia i świadczeń reparacyjnych, ale wynik będzie taki sam: przekształcenie Niemiec w kraj rolniczy.”

W kwietniu 1944 r. w Moskwie została powołana Komisja ds. Odszkodowań, kierowana przez Iwana Majskiego, która opracowała „Zasady programu reparacyjnego”. Zadaniem komisji było ustalenie rozmiaru strat wojennych i opracowanie listy sowieckich roszczeń odszkodowawczych. Przyjęto, że roszczenia będą realizowane „w formie jednorazowej konfiskaty obiektów reparacyjnych pod koniec wojny oraz już po zawarciu pokoju – corocznych danin w postaci dostaw towarów, świadczeń pracy i rekompensat pieniężnych”. W opracowanych „Zasadach…” zapisano „[…] jednorazowe konfiskaty mają na celu z jednej strony jak najszybsza odbudowę ZSRS, z drugiej strony redukcje do absolutnego minimum potencjału wojennego Niemiec”.

Biorąc pod uwagę dysproporcję między sowieckimi stratami wojennymi a możliwościami płatniczymi Niemiec, komisja zaleciła „odebrać Niemcom wszystko, co jest do odebrania” . Zamierzano skonfiskować maszyny i urządzenia przemysłowe, silniki, generatory, lokomotywy, wagony, tory kolejowe, a także konie bydło, świnie, nawozy, cukier, maszyny rolnicze, sprzęt laboratoryjny. Zaplanowano również przejmowanie części własności komunalnej (tramwaje, autobusy, gazownie miejskie) oraz dobra w sferze handlu i nauki. Wartość planowanych konfiskat w sektorze rolnym miała wynosić 2 mld dolarów, w sektorze komunalnym – tyle samo.

Przewidywano, ze coroczne wypłaty reparacyjne o łącznej wartości 10 mld. dolarów zakończą się po upływie 10 lat. Oprócz tego na rzecz ZSRS miało przez 10 lat pracować 5 mln robotników przymusowych z Niemiec. Przez taki sam okres reparacje wojenne w formie świadczeń pieniężnych miały wypłacać Związkowi Sowieckiemu także państwa satelickie: Finlandia, Rumunia, Węgry i Włochy.

Plany sowieckiej komisji były zbieżne z amerykańskim programem  powojennej polityki wobec Niemiec, opracowanym przez sekretarza skarbu USA, Henry’ego Morgenthaua. Przewidywał on rozbicie państwa niemieckiego na kilka mniejszych, internacjonalizację Zagłębia Ruhry, likwidację przemysłu ciężkiego i lotniczego, całkowitą demilitaryzację oraz przekształcenie w kraj rolniczy.  Jednak plan Morgenthaua pozostał jedynie na papierze, natomiast Stalinowi udało się wprowadzić w życie swoje zamierzenia na terenach  „wyzwolonych” przez Armię Czerwoną. Specjalnie powołane oddziały prowadziły demontaż urządzeń przemysłowych i infrastruktury na obszarach ówczesnych Niemiec wschodnich i środkowych, państwa polskiego w jego granicach sprzed września 1939 roku, Austrii oraz innych krajów zajętych przez Związek Sowiecki. Stalin traktował te kraje jako rezerwuar rozmaitych dóbr inwestycyjnych - nowoczesnych maszyn, cennych surowców (uran) i produktów, laboratoriów naukowych, urządzeń przemysłowych i infrastrukturalnych.

Podczas konferencji Wielkiej Trójki w Poczdamie latem 1945 roku alianci uzgodnili, że Niemcy zapłacą 20 miliardów dolarów reparacji wojennych. Połowa tej kwoty miała przypaść Związkowi Sowieckiemu, który poniósł w liczbach absolutnych największe straty ludzkie. Niewątpliwie to Armia Czerwona pokonała Wehrmacht. Wkład wojsk amerykańskich i brytyjskich był co prawda znaczący, ale na pewno nie decydujący. Natomiast francuski wysiłek wojenny był zgoła nikły - polski przewyższał go zdecydowanie mimo mniejszego potencjału ludzkiego i gospodarczego. Alianci zdecydowali również, ze że polskie żądania reparacyjne zostaną zaspokojone z części, która przypadła Związkowi Radzieckiemu.
Pięć dni po zakończeniu konferencji poczdamskiej do Moskwy wyruszyła delegacja polska z Bolesławem Bierutem na czele. 16 sierpnia 1945 roku między Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej a Związkiem Sowieckim została zawarta umowa o wynagrodzeniu szkód wojennych wyrządzonych Polsce przez Niemcy. W myśl tej umowy Związek Sowiecki zrzekł się wszelkich roszczeń do mienia poniemieckiego i innych aktywów na całym terenie Polski oraz przyznał Polsce 15% wszystkich dostaw reparacyjnych z radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech jak również 15% sprawnych przemysłowych dóbr kapitałowych, pochodzących z zachodniej strefy okupacyjnej Niemiec, o łącznej wartości 1.5 miliarda dolarów. Równocześnie jednak Mołotow uznał, że majątek przejęty przez Polskę na skutek dołączenia do niej Ziem Północnych i Zachodnich, przekroczył wartość reparacji, co spowodowało, że to Polska stała się dłużnikiem Związku Sowieckiego. Z tego względu rząd polski został zobowiązany do corocznych dostaw węgla po specjalnych cenach (na poziomie ok. 10 % cen światowych) w wysokości 8 milionów ton w roku 1946, po 13 milionów ton w następnych czterech latach (1947 - 1950) oraz po 12 milionów ton w kolejnych. Strona sowiecka narzuciła cenę w wysokości 1,22 dolara za tonę węgla oraz 1,44 dolara za tonę koksu. Narzucona cena stanowiła mniej niż 10 proc. ceny rynkowej i nie pokrywała nawet kosztów wydobycia i transportu.

W tej sytuacji nawet ten rząd, który wówczas sprawował w Polsce władzę, chciał w ogóle zrezygnować z takich "reparacji". Już na początku 1947 r. Polska podjęła próbę renegocjacji porozumienia, stwierdzając, że wartość wywożonego węgla przewyższa wartość otrzymywanych reparacji. Stalin zgodził się na zmniejszenie ilości dostaw węgla o 50 % i o tyle samo zmniejszył polski udział w reparacjach, z 15 do 7.5 % całej sowieckiej masy reparacyjnej. Do kolejnego obniżenia dostaw doszło trzy lata później, gdy Moskwa przystała na prośbę NRD i zmniejszyła sumę płaconych reparacji. 15 maja 1950 r. podobną decyzję „w porozumieniu z Rządem ZSRR” podjął również rząd polski, wyrażając „zgodę na obniżenie sum wypłacanych przez Niemcy”.

Polska poniosła ogromne straty z tytułu dostaw węgla po narzuconej przez Związek Sowiecki śmiesznej cenie. Jak podaje Bogdan Musiał, gdyby Polska sprzedała ten węgiel na rynku światowym, uzyskałaby około 836 milionów dolarów więcej. A co zyskała w zamian? Według wewnętrznych danych sowieckich wartość dostaw do Polski z tytułu reparacji wyniosły do 1 stycznia 1950 roku 186,5 miliona dolarów. Było to 5,6 proc. otrzymanych do tego czasu przez Związek Radziecki reparacji, które wyniosły 3326,4 miliona dolarów. W sumie do 1953 roku, kiedy zakończyły się wypłaty reparacyjne, Polska otrzymała - także według danych sowieckich - urządzenia i towary na sumę 228,3 miliona dolarów (a miała dostać na kwotę 750 milionów dolarów). Jest jednak wątpliwe, czy te liczby są prawidłowe, ponieważ strona polska nie miała możliwości ich zweryfikowania. […]Realizacja reparacji wojennych za zniszczenia spowodowane przez okupację niemiecką była dla Polski w istocie ogromnym obciążeniem. Polska, zamiast zyskać, straciła około 600 milionów dolarów. Suma ogromna w tamtych czasach, zwłaszcza dla tak zrujnowanego kraju. Kiedy państwa zachodnie otrzymywały pomoc w ramach planu Marshalla - także zachodnie Niemcy - Polska płaciła haracz sowieckim "wyzwolicielom".

Pobieraniem reparacji miała zajmować się Polsko-Sowiecka Komisja Mieszana. Polski delegat do tej komisji, Henryk Różański, nie miał jednak łatwego życia. Przede wszystkim, żeby móc stwierdzić, czy Polska rzeczywiście otrzymała zagwarantowane 15 %, trzeba najpierw wiedzieć, ile wynosiło 100 %. Jednak Związek Sowiecki zachowywał daleko posunieta ostrożność w dzieleniu się tą wiedzą. Dalztego w czerwcu 1947 r., prawie dwa lata po zawarciu umowy, polska delegacja bezradnie oceniała, że „dotychczasowe dostawy reparacyjne nie zostały z niczym porównane i właściwego stosunku do reparacji ZSRR nie ma dotychczas sposobu określić”.

W umowie z 16 sierpnia 1945 roku rząd sowiecki zrzekł się roszczeń do mienia niemieckiego i innych aktywów niemieckich na terenie całej Polski, w tym także na nowych ziemiach zachodnich. Jednak wcześniej, od lutego do sierpnia 1945 roku, na terytorium dzisiejszej Polski sowieckie trofiejnyje komanda przeprowadziły systematyczną akcję rabunkową - demontowały i wywoziły całe fabryki, elektrownie, młyny, urządzenia, tory kolejowe, stacje telefoniczne, rzeźnie, surowce, półfabrykaty, bydło, z całej "wyzwolonej" Polski. Rabunek ten był zaplanowany i przeprowadzany systematycznie na osobiste polecenie Stalina. Już 31 stycznia 1945 r. Stalin wydał rozporządzenie, aby rozpoznać stan przemysłu na Śląsku. W tym samym dniu marszałek Żukow zameldował Stalinowi, że zakłady przemysłowe na terenach właśnie wyzwolonej Polski prawie nie ucierpiały, ponieważ Niemcy nie mieli czasu, aby je zniszczyć, a tym bardziej ewakuować. Podobnie było na pozostałych terenach na wschód od Odry. W lutym 1945 r. Gosudarstwiennyj Komitet Oborony (GKO) wydelegował do Polski, głównie na Górny Śląsk, komisje ekspertów, których zadaniem była rejestracja wszystkich ważnych zakładów i urządzeń przemysłowych.
Wprawdzie Stalin podpisał rozporządzenie w którym określono, że na terenach wschodnioniemieckich, które miały być przyłączone do Polski, demontaże maszyn i urządzeń mogły się odbywać jedynie w porozumieniu z polskimi władzami, ale rzeczywistość była zupełnie inna. Demontaże na Górnym Śląsku przybrały ogromne rozmiary, a szczególnie spektakularne były demontaże w kombinatach paliw syntetycznych w Blachowni Śląskiej, w Zdzieszowicach oraz w Policach koło Szczecina.  Rozmiar demontaży na Górnym Śląsku niepokoił polskie władze – w powiecie gliwickim sowieckie „trofiejne komanda” pozostawiły mniej niż 10 % maszyn i urządzeń; podobnie w powiecie zabrzańskim.

Już 2 marca 1945 r. Stalin podpisał siedem pierwszych rozporządzeń dotyczących demontażu i wywozu całych zakładów z terenów Polski. Pierwsze rozporządzenie, dotyczyło urządzeń z walcowni rur w Gliwicach (Oberhütte Rohlstahlwerke), które zostały wywiezione do zakładów imienia Lenina w Dniepropietrowsku. Następne dwa rozporządzenia dotyczyły urządzeń z Julienhütte w Bobrku koło Bytomia, które wywieziono do zakładu imienia Dzierżyńskiego, również w Dniepropietrowsku, oraz z walcowni w Łabędach, które trafiły do zakładów Dnieprospecstal wmieście Zaporoże.

Kolejne rozporządzenie dotyczyło wywozu z Górnego Śląska stali walcowanej, w sumie 26 tysięcy ton, 2 tysięcy ton rur i 4 tysięcy 560 ton innych rodzajów stali. Rozporządzenie nr 7612 dotyczyło wywozu 86 ton rtęci z Chrzanowa. Rozporządzenie nr 7614 regulowało wywóz ze Śląska 19 turbin o mocy 507 tysięcy kilowatów oraz 32 kotłów wysokociśnieniowych.

Następne rozporządzenia dotyczące demontażu i wywózek Stalin podpisał 6 marca. Dotyczyły one między innymi fabryki sztucznego kauczuku w Oświęcimiu, fabryki dynamitu w Bydgoszczy, 2000 km linii kolejowych wraz z całym oporządzeniem (stacje, łączność itd.), urządzeń z zakładów zbrojeniowych Osthütte oraz Graf Renard w Sosnowcu. A także innych urządzeń z zakładów w Gliwicach, Dąbrowie Górniczej, Siemianowicach, Zgodzie, Chorzowie, Częstochowie oraz Katowicach.

Do lipca 1945 r. Stalin podpisał setki rozporządzeń dotyczących demontażu i wywozu urządzeń, fabryk, surowców, produktów i półfabrykatów z terenu całej Polski. Zajął się także bydłem, owcami i końmi.

Widząc powszechny rabunek urządzeń, materiałów i infrastruktury, zainstalowany przez Stalina komunistyczny rząd „polski” próbował interweniować. Jednak na protesty władze sowieckie odpowiadały: „Oddamy wam tylko mury i pustą ziemię, wszystko pozostałe wywieziemy”. I konsekwentnie realizowały swoje zapowiedzi. Zarząd miejski Gliwic wycenił straty miasta powstałe w wyniku sowieckiej grabieży na blisko 35 mln złotych (8.75 mln dolarów). Wywieziono m.in. kompletne wyposażenie dwóch szpitali, a także urządzenia rzeźni miejskiej, od maszynowi po urządzenia biurowe.

Bogdan Musiał podaje dane sowieckie, zgodnie z którymi do 2 sierpnia 1945 roku wywieziono jako zdobycz wojenną 1 milion 821 tysięcy ton urządzeń, sprzętu, a także różnych cennych materiałów, czyli 145 tysięcy 680 wagonów kolejowych. Jest to jednak liczba dalece niepełna. Nie zawiera między innymi dostaw węgla z Polski do Związku Radzieckiego oraz do Berlina w roku 1945. Za dostarczony wtedy polski węgiel Niemcy płacili Związkowi Radzieckiemu produktami przemysłowymi. Liczby te nie zawierają także wspomnianych już wcześniej setek tysięcy bydła i koni przegonionych na teren Związku Radzieckiego.

W 1953 r., Związek Sowiecki wydał oświadczenie, że „całkowicie przerywa” pobieranie reparacji od NRD; wcześniej rząd sowiecki poinformował rząd PRL, że zamierza „zwolnić NRD od wszelkich obowiązków reparacyjnych, a więc i od części należności reparacyjnych przypadających na rzecz Polski, do czego winien ustosunkować się rząd PRL”. Rosjanie poinformowali, że zamierzają „anulować również związane z reparacjami niemieckimi zobowiązania obejmujące dostawy węgla przez Polskę na warunkach ulgowych”. W rezultacie 19 sierpnia 1953 r. prezydium rządu PRL jednomyślnie postanowiło przyłączyć się do decyzji i zrzec się polskiej części reparacji oraz przyjęło „z wdzięcznością” decyzję ZSRR w sprawie węgla.

Porozumienie między NRD i Związkiem Sowieckim zostało zawarte 22 sierpnia 1953 r., a następnego dnia, 23 sierpnia, w niedzielę o godz. 19 rozpoczęło się półgodzinne posiedzenie Rady Ministrów PRL podczas którego  rząd polski „powziął decyzję o zrzeczeniu się z dniem 1 stycznia 1954 r. spłaty odszkodowań”.

Kwestia polsko-radzieckich rozliczeń reparacyjnych była przedmiotem rozmów w 1956 roku po powrocie do władzy Władyslawa Gomułki, kiedy nastąpiła zmiana sytuacji w relacjach między Polska a Związkiem Sowieckim.

W dniach 15 - 19 listopada 1956 roku przebywająca w Moskwie polska delegacja partyjno-rządowa z I sekretarzem  КС PZPR Władysławem Gomułką przeprowadziła rozmowy z kierownictwem partyjno-rządowym ZSRR na tematy polityczne i gospodarcze; postanowiono umorzyć zadłużenie Polski na dzień 1 listopada 1956 powstałe z tytułu kredytów udzielonych przez ZSRR Polsce, biorąc pod uwagę konieczność skompensowania różnicy, jaka zachodziła między ceną węgla dostarczonego przez Polskę ZSRR na zasadzie umowy z 1945 roku a cenami rynkowymi; („Calendarium  Polski Ludowej 1944 -1963. Część 2.”)
Ostatecznie sprawę polsko-radzieckich rozliczeń reparacyjnych zamknął protokół podpisany 4 lipca 1957 r., w którym ustalono, że wielkość reparacji wyniosła „3081,9 mil. dolarów amerykańskich według cen z 1938 r., z czego Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przypadało 7,5 proc., tj. 231,1 mil. dolarów amerykańskich”. Obie strony zgodziły się też, że „rzeczywiste dostawy do Polski na rachunek jej udziału w reparacjach z Niemiec (…) wyniosły 228,3 mil. dolarów”, a brakującą sumę ZSRR zgodził się przekazać Polsce „na clearingowy rachunek” we wzajemnym obrocie towarowym.

Trzeba pamiętać, ze podane sumy nie są rezultatem ścisłych wyliczeń, ale rozmów negocjacyjnych.

W latach następnych rząd PRL podejmował jeszcze próby uzyskania dalszych świadczeń z Niemiec - w 1968 r. MSZ postulowało powołanie międzyresortowego zespołu ds. odszkodowań niemieckich. Jednak Biuro Polityczne KC PZPR „poleciło zaprzestać podnoszenia roszczeń z tego tytułu przez stronę polską i uznać sprawę za zamkniętą w wyniku definitywnego załatwienia w 1956 r. sprawy reparacji wojennych”. Prawdopodobnie ta decyzja była związana z chęcią doprowadzenia do normalizacji stosunków z RFN.

***
Reparacje dla państw koalicji antyhitlerowskiej (z artykułu Piotra Długołęckiego)

Ogólna kwota reparacji miała wynieść 20 mld dol., w tym 10 mld dla ZSRR i Polski oraz 10 mld dla 18 innych państw (Albania, Australia, Belgia, Czechosłowacja, Dania, Egipt, Francja, Grecja, Indie, Jugosławia, Kanada, Luksemburg, Niderlandy, Norwegia, Nowa Zelandia, Unia Południowoafrykańska, USA i Wielka Brytania), które ustaliły zasady podziału w czasie konferencji paryskiej (listopad–grudzień 1945 r.).

Państwa te powołały Międzysojuszniczą Agencję Reparacyjną, a same reparacje podzieliły na dwie grupy: A i B. W grupie B znalazł się sprzęt przemysłowy i statki handlowe, w grupie A pozostałe towary. W czasie konferencji paryskiej ustalono także procentowy podział towarów z obydwu grup pomiędzy 18 państw. Największymi beneficjentami zostały Stany Zjednoczone (28 proc. dóbr z grupy A i 11,8 proc. z grupy B) oraz Wielka Brytania (28 proc. dóbr z grupy A i 27,8 proc. z grupy B).

Realizacja porozumienia zawartego w Paryżu napotykała w praktyce szereg trudności natury tak politycznej, jak i czysto technicznej, a ostatecznie w 1949 r. całkowicie zaprzestano pobierania reparacji. Powodem była zaostrzająca się sytuacja na linii Wschód–Zachód oraz wzrost znaczenia zachodnich Niemiec. Oficjalnie wartość reparacji pobranych oszacowano na 517 mln dol. Choć zapewne była ona nieco wyższa, jednakże daleko jej do zakładanej początkowo kwoty 10 mld dol. Ustalenie dokładnej sumy reparacji pobranych przez ZSRR wydaje się niemożliwe (z porozumienia zawartego z Polską wynika, że wyniosły 3,082 mld dol., ale z porozumienia z NRD – 4,292 mld dol., według cen z 1938 r.).

W kolejnych latach już po zakończeniu oficjalnego pobierania reparacji RFN wypłacała świadczenia odszkodowawcze dla ofiar prześladowań hitlerowskich. Otrzymały je m.in. (w milionach marek niemieckich): Izrael – 3450, Francja – 400, Austria – 250, Holandia – 125, Grecja – 115, Belgia – 80, Norwegia – 60, Włochy – 40, Luksemburg – 18, Dania – 16, Szwajcaria – 10. Polska uzyskała w 1972 r. odszkodowania dla ofiar eksperymentów pseudomedycznych (100 mln marek) oraz kilkanaście lat temu odszkodowania dla robotników przymusowych.

Warto dodać, że reparacje nałożono również na kraje sprzymierzone z Niemcami – Włochy (360 mln dol., według wartości z 1938 r.), Finlandię, Rumunię (po 300 mln dol.), Węgry (300 mln dol.) i Bułgarię (70 mln dol.).

Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji

1.       Bogdan Musiał, Haracz za "wyzwolenie" Polski, Rzeczpospolita 22.07.2007

2.       Bogdan Musiał, Wojna Stalina 1939-1945. Terror, grabież, demontaże, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań, 2012

3.       Piotr Dlugołęcki, Siekierka na kijek, Polityka nr 17, 21 kwietnia 2015 r. http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1616213,2,jak-wygladalo-przekazywanie-reparacji-wojennych-przez-niemcy.read

Norbert Kołomiejczyk, Ryzard Halaba, Władysław Góra, Calendarium Polski Ludowej 1944 -1963, cz.2 1954-1963, Przegląd Historyczny 55/3, s. 454-491"