środa, 30 września 2020

C552/C166 Modul z układami z interfejsem IIC (1993)

 C552/C166 Modul z układami z interfejsem IIC (1993)


 

Koniec zasady "Wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych. Polacy na nas pracuja" ?

 Koniec zasady "Wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych. Polacy na nas pracuja" ?

 Wyglada na to że rząd PIS w końcu zdecydował się złamać Swięte Mafijne Prawa Polityczne Okrągłego Stołu !
 Prokuratura ze służbami na drodze procesowej wreszcie przedstawia mechanizm jak obszczymurki zostają ministrami, prezesami, członkami zarządów i rad oraz urzędnikami.  Łapówka Misiu ! Ale też wpływy i protekcja.

Z doniesień medialnych wynika, że to nie jest tak, że Dariusz Krawiec wręczył łapówkę Sławomirowi Nowakowi i dzięki temu został prezesem Orlenu mając spokój i posadę. On później jeszcze latami opłacał regularny haracz ze swoich milionów branych z Orlenu.

https://www.bankier.pl/wiadomosc/W-sprawie-Slawomira-Nowaka-zatrzymany-m-in-byly-prezes-PKN-Orlen-7970405.html
"Były prezes PKN Orlen zatrzymany w sprawie Sławomira Nowaka. W środę przesłuchanie
Były prezes PKN Orlen Dariusz Krawiec zostanie przesłuchany w środę w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Biznesmen usłyszy zarzuty korupcyjne, bo według prokuratury miał płacić byłemu ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi za stanowisko w spółce.

Jak ustaliła PAP, we wtorek w godzinach popołudniowych zakończyło się przeszukanie miejsca zamieszkania Dariusza K. w PKN Orlen został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne po godz. 6 rano w swoim domu w Warszawie.

K. podejrzany jest o wręczenie Sławomirowi Nowakowi w sumie ok. 200 tysięcy złotych łapówki za korzystne warunki swojego kontraktu z Orlenem.

CBA zatrzymało we wtorek także Wojciecha T., byłego wiceprezesa PGE i Energi, podejrzanego o wręczanie łapówek w zamian za stanowiska w zarządach tych spółek. Wojciech T. miał dwukrotnie przekupić Sławomira Nowaka. Za pierwszym razem, gdy Nowak był jeszcze szefem gabinetu u premiera Donalda Tuska i za drugim razem, gdy Nowak pełnił już funkcję ministra transportu.

W przekazaniu pieniędzy pośredniczyć miał Leszek K. także zatrzymany we wtorek przez CBA. Wojciech T. i Leszek K. usłyszeli zarzuty i zostali przesłuchani w charakterze podejrzanych. Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie informuje o treści złożonych przez nich wyjaśnień do czasu przesłuchania ostatniego podejrzanego, czyli Dariusza K.

Były prezes PKN Orlen miał zostać przesłuchany jeszcze we wtorek, ale przeszukania jego miejsca zamieszkania zakończyły się dopiero około godz. 17. K. musiał także przejść obowiązkowe badania w związku z panującą epidemią koronawirusa, co przełożyło się na znaczne opóźnienie w możliwości doprowadzenia go do prokuratury. W związku z tym – jak ustaliła PAP – przesłuchanie Dariusza K. odbędzie się w środę w godzinach porannych. Planowane jest także kolejne przesłuchanie Sławomira Nowaka, ale jego termin nie jest jeszcze znany."

"Pamiętaj, regularne wpłaty na cele statutowe !"

PiS chcąc skutecznie i uczciwie rządzić musi się też rozprawić ze swoimi złodziejami.

wtorek, 29 września 2020

Centrum Glupoty w Lublinie

 Centrum Glupoty w Lublinie
Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na wielkich i zupełnie niepotrzebnych inwestycjach.

Ta stara prawda jest mottem całego okresu przynależności Polski do Unii Europejskiej i jeszcze kilku lat przedakcesyjnych.

W jej imię w całym kraju powstały deficytowe, samorządowe aquaparki, straszą betonowe gmachy parków naukowo-technologicznych, w których ni widu nauki, ni słychu technologii, stoją – a raczej leżą i pękają lotniska, z których nikt nie chce latać i hale targowe, na których nie ma już czego wystawiać, wycięto za to tysiące drzew, by na ich miejsce zabrukować kilometry zielonych dotąd placyków.

A wszystko to nazwano półtorej dekadą rozwoju, oczywiście zrównoważonego… I innowacyjności.

Co najważniejsze zaś – wszystko to pobudowano wg nowego, także… zrównoważonego klucza unijnego. Tzn. o ile kiedyś, żeby zostać realizatorem jakiejś publicznej inwestycji – trzeba było z góry wyłożyć jakieś 10-20 proc. jej wartości, o tyle teraz buduje się za jakąś jedną trzecią tego, co w kosztorysie, a reszta idzie do podziału i na zmarnowanie.

W Lublinie, czyli nigdzie

Lublin oczywiście nie odbiega od tego wzorca integracyjnej głupoty, na skalę o tyle mniejszą, że przy wszystkich swych uroszczeniach – pozostaje nadal prowincjonalnym miastem, za mało ambitnym, by gonić naprawdę rozwijających się, ale i za dużym, by jakieś chaotyczne inwestycje, np. infrastrukturalne dawały mieszkańcom znaczącą poprawę nie tylko formy, ale realnej jakości życia.

Jasne – powstało w Lublinie lotnisko tyle, że – jak ostrzegano od początku – jest ono wyłącznie źródłem strat i obciążeń budżetowych dla swych udziałowców, czyli samorządów miasta i województwa.

Pewnie, zbudowano w Lublinie piramidę nowych czasów, Centrum Spotkania Kultur (oczywiście na ponurym, nagrzanym latem i lodowym zimą betonowym placoklepisku) – tylko dla uzyskaniu efektu (zwłaszcza finansowego dla wydających stosowne decyzje) wcześniej zburzono stojący w tym miejscu i gotowy do ukończeniu gmach teatru wielkiego, w zamian uzyskując obiekt, który ze względów funkcjonalnych nie nadaje się ani na teatr, ani na operę, ani filharmonię, ani nawet salę konferencyjną i pałac zjazdów.

Oczywiście, przebudowano i dobudowano nieco ulic, jednak nadal nie układają się one w żaden sensowny układ komunikacyjny, a przy okazji w niemal każdym kluczowym miejscu coś spaprano – a to zrobiono kładkę zamiast pełnego motylego skrzyżowania, a to za wąski most, słowem miliardy poszło, a efekt robić może wrażenie co najwyżej na emigrantach wpadających na chwilę do Lublina do rodziny.

A, no i postawiono w Lublinie coś jeszcze – dziwaczną konstrukcję, nazwaną bombastycznie Lubelskim Parkiem Naukowo-Technologicznym, która od chwili swego powstania, przez całe 15 lat – służy dokładnie do niczego, może poza nakręceniem tam spotu wyborczego pewnego lubelskiego hochsztaplera kiedyś udającego polityka, a jeszcze wcześniej producenta wódki oraz stanowieniem tła dla fotografii, raczej tych rozebranych niż ślubnych.

Parki nieistniejącego przemysłu i braku technologii

Moda na takie obiekty przyszła do Polski na początku okresu akcesyjnego oczywiście z Zachodu – Francji, Niemiec, także Szwecji, wraz z wyjazdami studyjnymi naszych samorządowców, szukających pomysłów na wspomniane na wstępie wielkie inwestycje, na których można by zarobić prawdziwe pieniądze. Wyjaśniając jeszcze raz – zarobić je wydając stosowne decyzje, wybierając wykonawców i w tym podobne, normalne sposoby, a nie generując jakieś tam dochody dla regionów i ich mieszkańców, Unio broń!

Oczywiście, przywlekając takie koncepcje do kraju – nikt nawet nie próbował myśleć, że zagranicą parki takie powstawały przez dekady, stanowiąc węzły naturalnych połączeń między lokalnymi przemysłami, a ośrodkami naukowymi, podczas gdy w Polsce brakuje przede wszystkim tego pierwszego elementu: przemysłu zdolnego zaadaptować i wdrożyć do opłacalnej produkcji rozwiązań niekiedy może i faktycznie powstających w głowach polskich uczonych. Nic to, furda, nieważne – nie ma przemysłu, nauka kuleje, to pobudujemy pałace naukowoprzemysłowe! No i zbudowali…

A dokładniej – …śmy, bo byłem przy powstawaniu Lubelskiego Parku Naukowo-Technologicznego jeszcze jako radny, naście lat temu i na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że głosowałem przeciw. Od tamtej pory mogłem jedynie obserwować i opisywać, jak wszystkie zastrzeżenia zgłaszane do tego przedsięwzięcia – tylko się potwierdzają.

Sam LPNT powstał zresztą tylko dlatego, że – oprócz chęci zysku marszałków – jego motorem było dążenie jednej z lubelskich uczelni, Uniwersytetu Przyrodniczego, do pozbycia się kawałka ziemi, uzyskanej przed ćwierćwiekiem dzięki wywłaszczeniom, na których miały powstać akademickie obiekty dydaktyczne, no ale nie powstały, więc była do zwrotu. No chyba, żeby się udało je upchnąć jakiejś spółce, najlepiej z udziałem samorządu.

Tak więc oczywiście powstała i od kilkunastu lat jest niekończącym się źródłem kłopotów, strat, choć i małych (?) szwindelków dla kolejnych władz województwa. Właśnie mamy do czynienia z kolejną odsłoną tego pasma afer – awanturą wybuchłą o próbę stworzenia w paskudnym budynku Parku czegoś w rodzaju lunaparku, w modnym ostatnio, jeśli chodzi o marnowanie pieniędzy publicznych, stylu „centrum nauki”, czyli tzw. Koperników.

Prawo Koperników

PiS-owski Zarząd Województwa Lubelskiego zerwał właśnie umowę z mającą zrealizować projekt Centrum Nauki firmą TRIAS AVI, krajowym potentatem w tej branży – twierdząc, że wykazała się niemal zerowym zaangażowaniem w realizację lubelskiej placówki tego typu, ponadto zaś przedstawione marszałkowskim kontrolerom wyniki trwających zaledwie od maja prac okazały się „niskiej jakości”. Już samo to wydaje się zresztą ciekawe.

Niemal wszystkie przedsięwzięcia i inwestycje samorządu województwa ze zrozumiałych względów są opóźnione – ale tylko z Centrum Nauki wykonawcę wygoniono właśnie pod pretekstem niedotrzymania terminów. Wcześniej zaś z posadą pożegnał się pomysłodawca „lubelskiego Kopernika”, prezes marszałkowskiej spółki LPNT – Marcin Wieczorek. O co więc naprawdę chodzi w tym konflikcie?

Że właściwie od samego początku nie wiadomo ani do czego ma służyć ogromny, a niefunkcjonalny obiekt postawiony przed kilkunastu laty na Felinie, ani czym konkretnie miałyby się zajmować kolejne podmioty powoływane do zarządzania tym betonowym, duszącym bunkrowcem – to jedno. Że nie raz już w przeszłości zdarzały się problemy czy to z próbami zamiany LPNT w kuźnię start-upów, czy open office dla różnych podmiotów (a nawet… jednostek kultury) – to drugie. Obecna awantura pokazuje jednak, że kolejna już ekipa potyka się o to koromysło, jak zwykle jednak milionami w tle.

Prezes Wieczorek, przechodząc do Parku z doświadczeniami biznesowymi – musiał zapewne zderzyć się z faktem, że ma kierować spółką i obiektem służącymi dokładnie do niczego. I stąd pewnie postanowił wymyślić cokolwiek – czyli właśnie to nieszczęsne CN.

Zdaje się jednak, że albo wymyślił nie to, co trzeba – albo nie tym co potrzeba chciał dać przy okazji zarobić. Pierwszym problemem okazały się pieniądze – na lubelski Centrum poskąpiono, przeznaczając na ten cel tylko 7 mln zł, podczas gdy oparte na podobnym pomyśle, właśnie otwarte Epi-Centrum Nauki w Białymstoku – kosztowało ponad 25 mln zł.

Dalej – lokalizacja. Na Podlasiu zleceniodawcą również był tamtejszy Park Naukowo-Technologiczny, ale obiekt powstał na terenie Stadionu Miejskiego, a nie na zad… wylocie z miasta w szczere pole.

No i wreszcie czynnik trzeci – czas. Prace w Białymstoku trwały dwa lata, podczas gdy w Lublinie zakreślono z góry nierealny termin pięciu miesięcy. I tylko dwie rzeczy łączą oba te projekty – zrealizowany i przerwany: sam pomysł oraz podmiot wykonujący, właśnie TRIAS AVI. I na tym zdaniem osób dobrze poinformowanych – polega problem. Choć firma ta bowiem ma w swoim porfolio centra nauki i wielkie instalacje w całym kraju – nie była tą, która miała… wygrać przetarg także na CN w Lublinie, a w każdym razie odpowiednio dobrać podwykonawców.

I właśnie fakt, że prezes Wieczorek nie zrozumiał wystarczająco dokładnie jak organizuje się samorządowe zamówienia publiczne – miał być powodem jego dymisji i całkowitej niełaski w regionalnych strukturach Prawa i Sprawiedliwości.

Zarząd Województwa zapewnia, że nie poniesiono i nie zostaną poniesione żadne nakłady budżetowe na już wykonane prace – choć jeszcze kilka miesięcy temu chętnie chwalono się ich zaawansowaniem. Wobec zerwania umowy – nie można jednak wykluczyć roszczenia i pozwu ze strony TRIAS AVI, z pewnością też do otwarcia Centrum nie dojdzie w tym roku (co może i dobrze, wydaje się bowiem być ono tak samo zbędne, jak i sam Park – przynajmniej jako podmiot publiczny, finansowany z budżetu).

Tylko betonowe mury LPNT po staremu będą pylić się na marne – stanowiąc jeden z wielu rozsianych po Polsce pomników fikcyjności rozwoju i awansu cywilizacyjnego w wersji à la „fundusze unijne”.

Konrad Rękas
Nowy Tydzień w Lublinie"

niedziela, 27 września 2020

Rachunek do zaplacenia od atrapy państwa z dykty za 2019

 Rachunek do zaplacenia od atrapy państwa z dykty za 2019

Słabe nie-rządy boją się górniczej awantury w Warszawie gdzie należymisie będą palić opony i dewastować witryny sklepów. Górnicy wywalczyli w 2006 roku 96 mld złotych przywilejów emerytalnych ale w rzeczywistości jest tego o wiele więcej.
Teraz rząd obiecuje 3 i 4 letnie pełnopłatne urlopy dla górników i wysokie odprawy   To działanie na szkodę społeczeństwa i górników. Świadomość, że mam zapewnioną pracę do emerytury pozbawia mnie podejmowania jakiejkolwiek inicjatywy w przekwalifikowaniu się.

To jest po prostu wzięcie na utrzymanie przez całe społeczeństwo dużej grupy zawodowej fizycznych robotników niewykwalifikowanych i to na warunkach wyjątkowego komfortu przez wiele lat. Wydobywający "polskie złoto" są więc od wielu dekad utrzymankami narodu, co wymuszają na pasożytach u władzy brutalną siłą.
W ZUS są górnicy. Nic nie wkładają a bardzo dużo biorą. W taki sposób ukrywany jest nielegalny transfer środków do górnictwa.  Czy KE się na to zgodzi ? Raczej się nie zgodzi, a PiS ją obarczy odpowiedzialnością. Zła UE będzie na wszystkich kanałach TVPiS i przemówieniach rządowych matołów oraz w kościele kat. 
Pranie brudnych pieniędzy i odzyskiwanie skradzionych aktywów to tematy które są obszarem niewiedzy i niemocy dla naszego nadzoru KNF, wszystkich służb ścigania, wywiadu oraz prokuratury i sądów. Coś w temacie robią dziennikarze ale organy państwowe najchętniej  zamiatają pod dywan -Ani be ani me ani kukuryku w żadnym obcym języku, kompletna nieznajomość procedur stosowanych w świecie, zupełna nieporadność synekurantów.
Gdzie się podziało 5-6 miliardów skradzionych z polskich banków, SK Bank oraz SKOK. Nikogo to nie interesuje.

Ogórek, ogórek, ogórek, Zielony ma garniturek, I czapkę i sandały, Zielony, zielony jest cały.

Panowie Basarab, Tarasiejski

Kancelaria Radcy Prawnego Bogdan Basarab
Pan Bogdan Basarab
ul.Monte Cassino 7/43
70-465 Szczecin
kancelaria@basarab.pl

Szanowny Panie Basarab
 Postanowieniem z dnia 18.04.2019 roku Sąd Okręgowy ODDALIŁ Pana „Wniosek o nadanie klauzuli wykonalności i wydanie tytułu wykonawczego”.
Pan Michał Tarasiejski listem poleconym zażądał abym w istotnej części natychmiast wykonał wyrok nie podając mi nawet żądanego numeru rachunku bankowego Marcontrel Spj o co prosiłem. Ponieważ nigdy nie byłem dłużnikiem  żądanie to spełniłem używając kłopotliwych  Przekazów Pocztowych. Oczywiście nie wiem czy umyślnie wprowadził Pan w błąd czyli okłamał  Michała Tarasiejskiego  a on nieumyślnie wyłudził ode mnie środki czy też wiedział o odmowie nadania klauzuli wykonalności i licząc na to że się o tym nie dowiem wyłudził ode mnie środki.
Uprzejmie proszę Pana i Pana Tarasiejskiego o zwrot wyłudzonych środków wraz z odsetkami ustawowymi oraz kosztem przekazu pocztowego.
Poniżej mojej godności, i mam nadzieje także Pana i Pana Tarasiejskiego,  jest uzyskanie Nakazu Zapłaty dla egzekucji komorniczej lub zgłaszanie prokuraturze oszustwa. 

Szanowny Panie Basarab
 Na stronie basarb.pl podaje Pan że: 
„Jako radca prawny (prowadząc równolegle indywidualną kancelarię radcowską) pracował w latach 2004-2006 w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych Oddział Szczecin”
„Specjalizacja: Obsługa instytucji państwowych i prywatnych”

Przed Sądem Okręgowym stronami był ZUS i Ja a firma Marcontrel była tylko zainteresowanym. Pan Michał Tarasiejski był przedstawicielem ustawowym Marcontrel a radca Bogdan Basarab pełnomocnikiem zainteresowanego. Sprawy te mają swoją dziwną dla niezorientowanego specyfikę. W takich sprawach z reguły finansowy interes ZUS i budżetu państwa oraz ubezpieczonego są tożsame mimo w istocie pozornego sporu. I tak było w tej sprawie.
W dniu rozprawy 25.01.2019 na korytarzu sądu było sporo wolnych „krzeseł”  w rzędach. Na zdjęciu zasiada Pan ciasno obok siebie razem z Panią radcą … reprezentującą ZUS mimo iż w rzędzie są sąsiednie dwa wolne miejsca. Ponieważ pracował Pan w ZUS mógł Pan znać tą osobę i nie upatruje w tym niczego złego.
Jednak ze względu na oczywisty ostry konflikt interesów absolutnie niedopuszczalna była Wasza rozmowa na temat sprawy i wymiana akt do przejrzenia. W momencie gdy idąc do toalety zauważył Pan ze robię zdjęcia podbiegł Pan do mnie. Był Pan pobudzony i agresywny ( agresja słowna) ale Ja zignorowałem Pana uważając że nie użyje Pan siły w stosunku do mnie. Po powrocie z toalety jesteście już osobno.
Uprzejmie proszę o odpowiedź na pytania:
-Czy w tamtym czasie pracował Pan dla ZUS lub wykonywał zlecenia dla ZUS lub innej instytucji związanej z ZUS
-Co Pan dał Pani radcy... reprezentującej ZUS ?

Z poważaniem
Jerzy Matusiak

Panowie Basarab, Tarasiejski, Drozd

Panowie Basarab, Tarasiejski, Drozd

Kancelaria Radcy Prawnego Bogdan Basarab
Pan Bogdan Basarab
ul.Monte Cassino 7/43
70-465 Szczecin
kancelaria@basarab.pl

Szanowny Panie Basarab
 W imieniu Pana Michała Tarasiejskiego wniósł Pan przeciwko mnie dwa prywatne Akty Oskarżenia  W  imieniu przyjaciela Pana Tarasiejskiego Pana Leszka Drozda wniósł Pan przeciwko mnie prywatny Akt Oskarżenia. Dwie z tych spraw mimo Pana odwołań są zakończone prawomocnymi wyrokami – uniewinnieniem i umorzeniem chociaż przytoczyłem orzeczenia SN za tym że winno to być również być uniewinnienie. Proszę we właściwym czasie przypomnieć Panom Tarasiejskiemu i Drozdowi o zapłaceniu mi kosztów. Uważam że sięganie po egzekucje komorniczą to ostateczność. Natomiast Pana pozew w imieniu Leszka Drozda skierowany do Sądu Okręgowego o ogromne odszkodowanie został odrzucony.
Trzy prywatne akty oskarżenia podpisane są „Bogdan Basarab” i opatrzone Pana pieczątką.
Kopie Pana pism z załącznikami z Sądów otrzymałem w małych kopertach strasznie pogięte. Dodatkowo  kserokopie wykonane są w modzie Economic lub z kończącym się tonerem. W rezultacie dobrze funkcjonujący program z OCR nie odczytuje poprawnie Pana tekstów.
Uprzejmie proszę o przesłanie mi Pana Aktów Oskarżenia i Apelacji i innych pism w postaci elektronicznej. Przy czasochłonnym przepisywaniu pism może wkraść się nieintencjonalny błąd.  
 
Rocznik Statystyczny GUS podaje że rocznie wpływa w Polsce około 7200 prywatnych Aktów Oskarżenia. Dla publicznych aktów oskarżenia ( jest ich kilkadziesiąt razy więcej ) normą jest skazanie natomiast dla pieniackich prywatnych uniewinnienie lub umorzenie. Rzadko orzekane „kary” w sprawach prywatnych są na tle oskarżenia publicznego śmiesznie małe. W Internecie opublikowanych jest około 700 tysięcy orzeczeń. Portale  http://orzeczenia.ms.gov.pl   http://saos.org.pl/ mają wyszukiwarki i można się przekonać jakie zapadają wyroki w sprawach. Sądy oskarżenia prywatne lekceważą a coraz więcej jest głosów że oskarżenie subsydiarne jest szkodliwe i powinno być zniesione jako przejaw pieniactwa i złej woli. Fałszywe oskarżenie przed sądem, także prywatne jest przestępstwem z art. 234 KK i pieniacze są czasem oskarżani przez Prokuraturę.
W polskim systemie podstawową karą jest grzywna i może być ona orzeczona samoistnie nawet za poważne przestępstwa zagrożone karą do 8 lat pozbawienia wolności co już czasem może budzić sprzeciw. Pozbawienie wolności jest środkiem ostatecznym, Ultima Ratio,  gdy orzeczenie innych kar nie odniesie pożądanego skutku.
Pan w prywatnych Aktach Oskarżenia żądał ogromnych grzywien jakie z rzadka orzekane są przy ciężkich przestępstwach, kilkadziesiąt razy większych jakie orzekają sądy z oskarżenia prywatnego w dodatku z towarzyszącym zawieszeniem ich wykonania. Wielokrotnie w pismach mnie Pan obraża i poniża co wydaje się być na pograniczu mowy nienawiści. Ja ciesze się znakomitą opinią w środowisku ( proszę przeczytać zeznania świadków) i szczerze byłem zaskoczony, kiedy przed laty przeczytałem co o mnie mówiły osoby wydawałoby się niechętne czy wręcz wrogo do mnie usposobione. 
Zastanawiającym był fakt że sądy odrzucały początkowe wnioski o umorzenie z powodu oczywistego braku znamion czynu zabronionego, powtarzając dopiero w wyrokach tą samą argumentacje.

Szanowny Panie Basarab
W swoim imieniu ( nie  w imieniu klientów !) zawiadamiał Pan prokuraturę że Ja publikuję  w Internecie Zawiadomienia o ciężkich przestępstwach sędziów i inne dokumenty kompromitujące sądy i prokuratury. Prokuratura odmawiała wszczęcia postępowań przeciwko  mnie argumentując że każdy ma obowiązek zgłosić przestępstwo ( art.304 kpk ) a dodatkowo wymienieni funkcjonariusze publiczni wiedzą o publikacjach i mogli wystąpić na prywatną drogę sądową a prokuratura nie ma w tym żadnego interesu i tego nie poprze. Ja przypadkowo znam tylko z pisma prokuratury sygnaturę Odmowy wszczęcia postępowania z Pana donosu i jedną sygnaturę sprawy z pana donosu . Moją prośba o podanie mi sygnatur Pana doniesień lub dostępu do akt została od razu odrzucona stwierdzeniem że nie byłem stroną. 
Uprzejmie Pana proszę o podesłanie mi tych Zawiadomień jako plików lub choćby sygnatur spraw. 

Zatem wyjaśniło się dlaczego odważył się  Pan skierować fałszywe prywatne akty oskarżenia co jak widać z danych statystycznych jest apokaliptycznym nadużyciem. Pan oraz pan Michał Tarasiejski i Leszek Drozdz liczyliście na to że koledzy sędziów - przestępców będą za wszelką cenę chcieli mnie skazać pod byle pretekstem. Wyjaśnia się dlaczego sądy w sytuacji oczywistego braku znamion czynu zabronionego prowadziły postępowanie – Aby nie dać Panu argumentu do Apelacji.
Mnie kojarzy się to ze Szmalcownictwem oraz doniesieniami na Gestapo i UB.

 Pan Michał Tarasiejski żądał od sądu aby wyznaczyć mu z urzędu adwokata do wniesienia  kasacji tłumacząc to złą sytuacją firmy Marcontrel to znaczy brakiem środków. Sąd oczywiście odmówił Panu Tarasiejskiemu. Osobiście wątpię aby sytuacja finansowa firmy Marcontrel była aż tak zła. Uważam że nadużyliście Panowie sądu i fałszywe oskarżenie traktowaliście jako zabawę żądając nawet aby finansował ją podatnik.   

Z poważaniem
Jerzy Matusiak

sobota, 26 września 2020

Tematy zastepcze. Konfliktowanie i dzielenie. Kasa !

 Tematy zastepcze. Konfliktowanie i dzielenie. Kasa !

 Głupia, nachalna propaganda małych i śmiesznych ludzi jest antyskuteczna o czym wiedziano nawet w PRL.  

Uczniowie Dolnego Sląska słabo chodzą na religię. Zaniepokojony tym biskup Marek Mendyk apeluje do rodziców: To obowiązek! List biskupa został odczytany we wszystkich kościołach diecezji świdnickiej podczas niedzielnego nabożeństwa.

- Docierają do nas niepokojące informacje, że sporo młodych ludzi nie uczestniczy w zajęciach z religii lub się z nich wypisuje, gdyż odbywają się one w niedogodnym dla nich czasie (przed godziną 8.00 lub nawet po godz. 15.00) czy w zbyt licznych klasach i ciasnych salach. W przypadku, gdyby plan zajęć lub sposób ich organizacji uniemożliwiał lub znacznie utrudniał realizację prawa do udziału w zajęciach z religii, zalecam reakcję ze strony rodziców i domaganie się od dyrekcji takiego ułożenia planu zajęć, by ich dzieci mogły korzystać z katechezy. Rodzice mają do tego prawo, gdyż są pierwszymi wychowawcami swoich dzieci. Nie wolno być w tak ważnej sprawie obojętnym!.

Biskup twierdzi również, że szkoła nie może domagać się corocznego składania deklaracji. – Jest to jawne nadużycie, gdyż deklaracja złożona przy zapisie dziecka do szkoły obowiązuje do czasu jej ewentualnego wycofania - pisze biskup i podkreśla: - wszyscy katolicy uczęszczający do placówek oświatowych, w których odbywa się nauczanie religii, zobowiązani są w sumieniu uczestniczyć w tych zajęciach, a rodzice dzieci, które nie ukończyły 18 roku życia, mają OBOWIĄZEK  zapisać swe dzieci na lekcje religii.

Ewangelizacja przez przymus, przemoc i indoktrynację ? Rodzice nie mają obowiązku zapisywać dzieci na religię, gdyż jest to przedmiot nieobowiązkowy. Trzeba zacytować wybitny autorytet - Spiepszaj dziadu ! "Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę"


52 parafie z 244 (czyli 21%) w rzeszowskiej diecezji poinformowały na swoich stronach o zbiórce podpisów pod projektem "Stop LGBT". We włocławskiej diecezji  25 z 232, czyli 11%.  W Polsce jest 10 201 parafii.


 Z powodu hecy "Stop LGBT" Norwegia wypłaci Polsce o 292 mln złotych mniej funduszy !
Im więcej kościoła w telewizji i szkole tym mniej wiernych i spadające zaufanie do pasibrzuchów. Kłamstwo, demoralizacja, dojenie budzetu, złodziejstwo, agitacja polityczna, bezkarność, hipokryzja, oficjalna homofobia i jednocześnie pedofilia. Im więcej antyunijnej propagandy PIS, tym wyższe zaufanie do UE. Zaufanie do Unii Europejskiej idzie w górę, a zaufanie do polskiego Kościoła kat., widzącego w niej narzędzie szatana, spada rekordowo.

Niemal 1600 przypadków dziennie COVID19 przy zaledwie 24 tysiącach testów  a rząd zajmuje się sobą.
Okazało się że w konflikcie  rządzącej PIS z przystawkami w istocie chodziło o...  pieniądze czyli synekury  i haki do szantażu. Przystawki muszą oddać część synekur bowiem pożąda ich zaplecze PIS. Trwa bunt w Partii matce i kilku Brutusów jest chętnych na schedę po Naczelniku Państwa z Żoliborza.
Propaganda zastąpiła w Polsce wszelką działalność. Realne są tylko skok na kasę i stanowiska - synekury. Reszta jest wirtualna.
Skoro w procesie dojenia państwa trwa wojna o stołki to muszą być ofiary.
Przemysław Kubów, członek Solidarnej Polski, z wykształcenia politolog, został dyrektorem państwowego Gospodarstwa Rybackiego w Niemodlinie. Jego poprzednika Marka Adamusa, magistra ichtiologii z blisko 40 letnim stażem odwołano z dnia na dzień, 2 lata przed emeryturą.
Stadnina koni w Janowie Podlaskim jest  już nieatrakcyjna.
29 września przypadnie trzecia rocznica powołania zespołu posła Mularczyka ds. spopularyzowania osoby posła Mularczyka w związku ze sprawą reparacji od Niemiec.
Polska Agencja Ratingowa. 6 lat. 6 prezesów. 0 ratingów
Złotówka jest na trzecim miejscu wśród najgorszych dla oszczędzających walut świata!

piątek, 25 września 2020

Problem drogich mieszkan

 Problem drogich mieszkan

https://next.gazeta.pl/next/7,151003,26178814,jak-odebrac-250-tysiecy-mieszkan-prywatnym-firmom-trzeba-miec.html#s=BoxOpMT

"Jak odebrać 250 tysięcy mieszkań prywatnym firmom? Trzeba mieć niemiecką konstytucję
Cały czas fruwają argumenty, że "wracamy do NRD", że to "komunizm", a jednak większość mieszkańców Berlina popiera ten pomysł. Uważają, że bez naruszenia "świętego prawa własności" miasto powoli umrze - z badaczką miast dr Joanną Kusiak z Uniwersytetu w Cambridge rozmawia Grzegorz Sroczyński
Grzegorz Sroczyński: Będą zabierać? Wywłaszczać?

Joanna Kusiak: Uspołeczniać. To lepsze słowo, które znamy w Polsce z postulatów pierwszej „Solidarności”.

Bo prawo własności już nie jest święte?

Przestaje być. Na świecie trwa teraz debata o prawie własności, o tym, jak daleko ono powinno sięgać. Czy jeśli czyjeś prawo własności szkodzi społeczeństwu, to nie należy w pewnym momencie powiedzieć „dość”? Myślę, że to będzie jedna z ważniejszych zmian w XXI wieku. I Berlin jest takim laboratorium tej zmiany. Dlatego zajęłam się tym naukowo.
Co się dzieje w Berlinie?

Zanosi się na to, że międzynarodowe fundusze inwestycyjne zostaną wywłaszczone z setek tysięcy mieszkań. Jeśli większość berlińczyków w referendum zagłosuje „za” - a sondaże na to wskazują - to do tego dojdzie. Senat Berlina będzie musiał wtedy skorzystać z artykułu piętnastego niemieckiej konstytucji i wywłaszczyć wszystkich korpo-landlordów.
Czyli kogo?

Uspołecznieniu podlegaliby właściciele, którzy mają powyżej trzech tysięcy mieszkań w Berlinie. Do końca nie wiadomo, ilu ich jest, bo poza korporacjami giełdowymi takimi jak Deutsche Wohnen czy Akelius, na rynku mieszkaniowym funkcjonują różne spółki-cienie, „spółki w spółce”, spółki-córki międzynarodowych korporacji rozsiane po rajach podatkowych. Walka mieszkańców Berlina z podwyżkami czynszów często rozpoczyna się od żmudnych prób zorientowania się, czyje właściwie jest mieszkanie, w którym żyję. Te spółki mają dziwne poetyckie nazwy, a potem się okazuje, że na końcu jest tylko skrzynka na listy. Po internecie krążyło zdjęcie z Luksemburga, gdzie na jednej skrzynce znajdowało się siedemdziesiąt różnych nazw firm, chodzi w tym wszystkim oczywiście o unikanie podatków. Jeżeli uspołecznimy korporacje oraz te „spółki-cienie”, o których już wiemy dzięki śledztwom dziennikarskim, to jest to łącznie ponad 250 tysięcy mieszkań.
I po co je zabierać prywatnym firmom i funduszom inwestycyjnym?

Bo przez działania tych firm ceny tak oszalały, że za chwilę nie będzie się dało się tu żyć – już są badania, które pokazują, że 40 proc. berlińczyków w wieku 45-55 lat nie będzie stać na pozostanie w mieście na emeryturze, jeśli dynamika cen się nie zmieni.

Berlin to miasto najemców, aż 85 procent ludzi żyje w mieszkaniach wynajmowanych, obowiązują tu mocne prawa lokatorskie, które oczywiście nie spadły z nieba, tylko zostały wywalczone dekady temu. Kiedyś większość berlińskich mieszkań na wynajem albo należała do miasta, albo do dużego niemieckiego przemysłu, do fabryk - tak było w Berlinie Zachodnim. Uważano to za ważny element ordoliberalnej polityki ekonomicznej: w interesie kapitalistycznego państwa jest to, żeby mieszkania były tanie, bo wtedy można bez wielkich protestów utrzymywać płace na umiarkowanym poziomie, co z kolei pozwala obniżyć koszty eksportu. Te tanie mieszkania na wynajem były jednym z motorów powojennego sukcesu ekonomicznego Niemiec Zachodnich i - to jest ciekawe - postrzegano je jako element polityki ekonomicznej, a nie jako politykę społeczną czy jakiś „socjal”. Ale to były lata 60-te. Natomiast po 2000 roku wszystko się zmieniło, uznano, że to są przestarzałe idee, nowe czasy wymagają „więcej efektywności”. Władze w Berlinie objęli socjaldemokraci, którzy zdecydowali, że te mieszkania trzeba sprzedać.
Socjaldemokraci?

No trochę jak w Polsce. Berlinem rządziła wtedy SPD, czyli formalnie byli to lewicowcy -  takie nasze SLD - i oni prowadzili politykę neoliberalną, masowo prywatyzowali mieszkania.
Ale zrobili to podobnie, jak w Polsce? Bo u nas też odbyła się masowa prywatyzacja zasobów komunalnych, sprzedawano mieszkania najemcom z 90 proc. bonifikatą.

Inaczej. Mieszkań nie sprzedawano lokatorom tylko funduszom inwestycyjnym, w pakietach po kilkadziesiąt czy kilkaset kamienic. Była to prywatyzacja i równocześnie finansjalizacja, czyli proces zwiększania wpływu rynków finansowych na gospodarkę, w tym wypadku mieszkaniową. Nie uniknięto przy tym korpucji, chociaż formalnie nikt nie został za nią skazany. No ale polityk, który te mieszkania sprzedawał, rok później został wiceprezesem jednej z tych sprywatyzowanych spółek. Wszystko odbyło się pod hasłem „optymalizacji”. Na poziomie miejskim był wtedy nacisk na politykę austerity, oszczędności, cięcia, zaciskanie pasa. Teoretycznie po to, żeby wzmocnić budżet miasta.
I wzmocniono budżet?

Kompletnie nie. Bo te mieszkania zostały sprzedane strasznie tanio, a miasto wcześniej miało z nich jednak stabilny dochód. Tak samo sprzedano mieszkania przemysłowe, bo w niemieckim biznesie pojawiła się z kolei moda na „lean management”, czyli „szczupłe zarządzanie” - firma ma się odchudzić, jak najbardziej zmniejszyć, żeby sprawniej konkurować. I też stworzono pakiety tysięcy mieszkań, najpierw je sprzedano jakimś spółkom, potem tamte sprzedały kolejnym, powstało całe domino, na koniec wyłoniło się kilka największych funduszy inwestycyjnych. I odkąd się pojawiły zmieniły sytuację na rynku mieszkaniowym.
Jak?

Już mówiłam. Nastąpił nieprawdopodobny wzrost czynszów i cen mieszkań.

Berlin umie się bronić, ruchy lokatorskie są tu silne i nie chodzi tylko o to, że organizują protesty na ulicach, kluczem są procesy sądowe, ciągła walka w sądach. Na poziomie lokatora wygląda to tak, że zawierając umowę najmu zapisujesz się do takiego związku lokatorów - to coś jak związek zawodowy. Moja roczna opłata wynosi 70 euro i w tym jest zawarte ubezpieczenie od kosztów sądowych. Super sprawa, bo jak pojawia się konflikt z właścicielem, który na przykład podnosi czynsz bez powodu, to idziesz do swojego związku lokatorów na dyżur prawnika, on ocenia, czy podwyżka czynszu jest legalna, czy jednak można ją prawnie podważyć, a później ubezpieczenie pokrywa wszystkie koszty sądowe, nawet jeśli przegrasz.
Zaraz. Czyli prywatny właściciel, który ci wynajmuje mieszkanie, nie może ustalać czynszu według własnego uznania?

No skąd.
Miałaś taką sprawę?

I cztery razy wygrałam. Klasyka. Właściciel mojego mieszkania chciał wymienić okna na plastikowe, a mieliśmy takie berlińskie drewniane okna skrzynkowe, niestety w fatalnym stanie, bo on ich od lat nie remontował. Zaniedbał. Nazwał tę wymianę „termomodernizacją” i twierdził, że to oznacza „podniesienie standardu mieszkania”. Bo wtedy mógłby podnieść czynsz, natomiast jeżeli naprawa czy remont służy jedynie „utrzymaniu mieszkania w dobrym stanie” - to nie może. I nam w sądzie udało się dowieść, że te okna i tak wymagały remontu.
Ile chciał podnieść czynsz?

150 euro.
Z ilu?

Płaciłam niecałe 1000 euro. I nadal tyle płacę.
To chyba dużo?

No nie. Mieszkanie ma 120 metrów, wysokie sufity i jest blisko centrum. W Warszawie za podobne zapłaciłabym dużo więcej. Najpierw było to mieszkanie studenckie - mieszkaliśmy tam w czwórkę, każdy miał swój pokój i wszyscy w czwórkę podpisaliśmy tę samą umowę jako „Wohngemeinschaft”, czyli "wspólnota mieszkaniowa niebędąca rodziną", każdy z nas płacił po 250 euro. Teraz mieszkam tu z mężem i córką.

Dla mnie te cztery procesy sądowe z właścicielem to była lekcja demokracji, bo jako studentka bez wielkiego dochodu, w dodatku imigrantka z Polski, mogłam bez problemu dochodzić swoich praw lokatorskich, co w Polsce w ogóle by się nie wydarzyło. Tutaj masz ochronę sądową i ogromną świadomość lokatorów, co wolno, a czego nie. Umowa najmu, którą podpisujesz jest bezterminowa. W zasadzie możesz przemieszkać w tym mieszkaniu całe życie, jeśli tylko płacisz czynsz. I wiele osób tak robi.
A stawki?

Są regulowane. Istnieje tzw. zwierciadło czynszu, które pokazuje średnie stawki w danej okolicy i każda podwyżka musi być uzasadniona. Właściciele mieszkań mieli do niedawna większe pole manewru przy zawieraniu nowych umów, wtedy dużo łatwiej zrobić ten skok czynszu. Co oczywiście prowadziło do tego, że wielu właścicieli próbowało się pozbyć dawnych lokatorów ze starymi umowami.
Fikcyjne remonty, wymontowywanie okien w zimie, wiercenie dziur w suficie i lanie przez nie wody na dywan?

Nie, nie, takie rzeczy to w Warszawie i Poznaniu. W Berlinie pozbywano się lokatorów - bo nie można ich wyrzucić - czasem w złotych rękawiczkach. Płacono spore sumy, żeby się wyprowadzili. Mój znajomy profesor, który wynajmował ogromne mieszkanie - 170 metrów - dostał 80 tysięcy euro, żeby się wyniósł. Właściciel kamienicy wiedział, że to i tak mu się na dłuższą metę opłaci.
No dobrze. To skoro w Berlinie tak bardzo uregulowane są czynsze i prawa lokatorów, to skąd ta eksplozja cen po wejściu do gry funduszy inwestycyjnych?

Bo one stworzyły coś na kształt monopolu. Taki fundusz inwestycyjny bardzo się różni - i to trzeba mocno podkreślić - od typowego landlorda, przysłowiowego pana Müllera, który ma dwie kamienice i je wynajmuje, tak jak właściciel mojego mieszkania. Korporacja, która posiada 120 tysięcy mieszkań to jest zupełnie inna sytuacja.
Dlaczego inna?

Po pierwsze ten Müller zazwyczaj sam mieszka w Berlinie i żyje w pewnej ekonomicznej symbiozie z lokatorami, zależy mu, żeby oni w tych mieszkaniach czuli się w miarę dobrze i mieli za co płacić czynsz. Natomiast spółki giełdowe w ogóle nie odpowiadają przed lokatorami Berlina, tylko przed udziałowcami, którzy z tym miastem nie mają nic wspólnego. Z różnych danych widać, że właścicielami berlińskich mieszkań są na przykład jakieś fundusze emerytalne z Norwegii i kompletnie ich nie interesuje, co się tu dzieje, a spółka giełdowa tak jest skonstruowana, że musi maksymalizować zysk, do tego prezesi są zobowiązani prawnie. Niezależnie, co się dzieje na lokalnych rynkach mieszkaniowych, oni muszą cały czas czynsze podnosić, albo szukać innych form dochodu, na przykład oszczędzać na standardach remontowych, albo wręcz nie remontować, żeby ten krótkoterminowy wynik finansowy zadowolił inwestorów, a zarząd dostał bonusy.
No ale mówiłaś, że prawa lokatorów są w Berlinie mocno chronione i tych czynszów nie da się podnosić ot tak.

Owszem. Tyle że te przepisy wiążą ręce głównie Müllerowi. Natomiast wielka korporacja finansowa ma zupełnie inną pozycję przetargową. Jak oni tylko kupili te setki tysięcy mieszkań, to natychmiast zatrudnili najlepszych prawników, utrzymują całe działy prawne, które zajmują się jedynie tym, jak skutecznie obejść prawo lokatorskie.
Czyli robią rzeczy, na które Müller by nie wpadł?

Bo by nie wiedział, że tak można. Poza tym oni brutalnie grają efektem skali. Elementem regulacji czynszów było to zwierciadło czynszowe, czyli - w dużym uproszczeniu - średni czynsz w danej okolicy. Ale jeżeli taka spółka ma w dzielnicy 50 tysięcy mieszkań, to może tym zwierciadłem manipulować i jest w stanie zmienić wszystkie wskaźniki.
Czyli ceny poszybowały i teraz twój Müller zgrzyta zębami, że nie może cię usunąć z mieszkania, bo by wziął więcej?

Pewnie ze dwa razy więcej, co najmniej 2000 euro. Ale już się chyba z tym pogodził, jak przegrał cztery procesy. Zresztą teraz i tak by nie mógł zmienić czynszu, nawet gdyby mnie skłonił do wyprowadzki i podpisał nową umowę z nowym lokatorem, bo władze Berlina ogłosiły tzw. pokrywkę czynszową.
Pokrywkę?

Senat Berlina odgórnie zakazał podwyżek czynszów przez pięć lat.
Wszystkim prywatnym właścicielom?!

No oczywiście. Ja rozumiem, że ciebie z polskiej perspektywy to dziwi, bo jak tak można, przecież mamy wolny rynek, prawo własności itd., mnie też by to kiedyś dziwiło, ale tutaj jest inaczej. Berlińczycy zaczęli protestować przeciwko drożyźnie i w końcu władze wprowadziły na pięć lat całkowite zamrożenie. Teraz nawet przy wymianie lokatorów i zawarciu nowej umowy nie można radykalnie zmienić opłat. To zresztą ratuje Berlin przed kompletnym zastojem.
Zastojem?

Bo ten podział na „stare umowy” z niższymi czynszami i „nowe umowy” totalnie zablokował mobilność w mieście. Ludzie trzymają się kurczowo mieszkań wynajętych przed szokiem cenowym, zanikł taki naturalny ruch związany z potrzebami mieszkaniowymi, zmianą pracy, urodzeniem dziecka. Wiele osób, które miały małe mieszkania i powiększała im się rodzina, nadal w nich siedziało, bo różnica ceny przy zamianie na większe nie była prostą różnicą metrażową, tylko następował na przykład trzykrotny skok opłat. I odwrotnie - część ludzi, którzy mogliby mieć mniejsze mieszkania, siedzi w dużych, bo to mniejsze byłoby i tak trzy razy droższe przy podpisaniu nowej umowy. Po wprowadzeniu zamrożenia czynszów na pięć lat ten kawałek układanki się zmienił, widzę dużo więcej wewnętrznej mobilności w mieście, ludzie bardziej dostosowują mieszkania do swoich potrzeb.

Berlińska pokrywka czynszowa jest dość radykalna. Wiele czynszów udało się obniżyć post factum, bo tutaj prawa lokatorskie są ważniejsze niż umowa. Możesz podpisać umowę, która jest za droga i już po jej podpisaniu pozwać wynajmującego, żeby obniżył ci czynsz.
Słucham?!

No, idziesz do sądu, udowadniasz, że to za wysoka cena i obniżają ci.
I sądy takie wyroki wydaja? Że w umowie, na którą sam miesiąc wcześniej się zgodziłem, czynsz jest za wysoki?

Oczywiście, bo jeśli ktoś podsunął ci umowę z zapisami, które łamią prawo lokatorskie, to te zapisy są nielegalne.
A jaka była atmosfera przy wprowadzeniu tej „pokrywki” przez władze Berlina? Że to „komunizm”, „koniec wolnego rynku”, „to przypomina rządy Chaveza” itd?

To jest ciekawe. Bo ta przykrywka jest efektem ubocznym inicjatywy dotyczącej wywłaszczeń. Przykrywkę czynszową ruchy lokatorskie proponowały już pięć lat temu i wtedy SPD - czyli znowu socjaldemokraci, którzy współrządzą miastem - powiedzieli, że to zbyt radykalne i nierynkowe rozwiązanie, „tak nie można robić”. A teraz ci sami socjaldemokraci to rozwiązanie zachwalali jako umiarkowane.
Dlaczego?

Bo w październiku 2018 roku pojawił się nowy ruch, który wyciągnął z szafy zapomniany przez wszystkich artykuł 15 konstytucji niemieckiej, który mówi o możliwości uspołecznienia własności prywatnej. Kiedy wywłaszczenie wielkich korporacji z mieszkań stało się realną opcją, to SPD sobie przypomniała, że przykrywka czynszowa nie musi być „komunizmem”, tylko jest cywilizowaną alternatywą. Artykuł 15-ty konstytucji właściwie wprost pozwala odebrać te mieszkania funduszom inwestycyjnym.
Jak to?

Tam zapisano, że ziemia, zasoby naturalne i kluczowe branże przemysłu mogą zostać uspołecznione, jeśli monopol lub quasi-monopol zagraża dobru wspólnemu. Historia artykułu 15-go jest bardzo ciekawa. Niemiecka konstytucja została napisana w 1949 roku, tuż po wojnie, kiedy duża część niemieckich parlamentarzystów miała za sobą historię prześladowań przez faszystów, a wszyscy świeżo nosili w pamięci to, w jaki sposób wielki przemysł i monopole pomagały Hitlerowi dojść do władzy, a potem prowadzić wojnę. Więc nawet chadecja - CDU - uważała wtedy, że państwo musi mieć jakieś narzędzia do przerwania monopolu ekonomicznego w sytuacji, kiedy to zagraża demokracji. Artykuł 15-ty stał się taką kartą przetargową całej konstytucji, a SPD - która wtedy była dużo bardziej lewicowa - walczyła o te zapisy do upadłego, nawet proponowała bardziej radykalną ich formę. Artykuł do konstytucji wszedł, ale potem nigdy nie został użyty. Bo zaraz ogłoszono amerykański Plan Marshalla, za nim przyszedł niemiecki cud gospodarczy i nie było dobrego powodu, żeby z tego prawa korzystać. Aż do teraz. Kiedy tworzono artykuł 15-ty ówcześni prawnicy pisali, że on może zostać uruchomiony przeciwko „nadużywaniu władzy ekonomicznej”. I to bardzo pasuje do dzisiejszej sytuacji Berlina i tego, co robią na rynku mieszkaniowym fundusze inwestycyjne. Mają wielką władzę ekonomiczną i używają jej do nieustannych podwyżek, co niszczy miasto - i jako organizm społeczny, i jako podmiot gospodarczy.
Ale czy to, że artykuł 15-ty konstytucji może zostać w ten sposób użyty to interpretacja działaczy lokatorskich, czy potwierdza to też niemieckie środowisko prawnicze?

Działacze lokatorscy wyciągnęli ten artykuł, bo po latach walk z korporacjami w sądach doszli do wniosku, że samo prawo lokatorskie nie wystarczy. Że nawet jeśli zostaną wprowadzone kolejne obostrzenia i jeszcze większa regulacja czynszów, to lokatorzy i tak będą w defensywie, bo korporacje zaraz znajdują nowe sposoby, żeby to obejść. Müllerowi, który ma dwie kamienice, te nowe obostrzenia rzeczywiście zawiążą ręce, a tamci i tak będą robić swoje, bo mają nieograniczone środki i przewagę w grze rynkowej. Müller zwykle stara się znaleźć jakiś balans między interesem własnym i lokatorów, on ich zna, a korporacje w ogóle takiej relacji nie potrzebują. Müller ma te swoje dwie kamienice często przez całe życie, albo sprzeda je innemu Grünowi, a model spółki działa tak, że ona musi wycisnąć z tych mieszkań, ile się da, nakręcić ceny na rynku i ewentualnie szybko te mieszkania sprzedać bez żalu następnej korporacji. Dlatego ruchy lokatorskie stwierdziły, że problem trzeba rozwiązać u korzeni, czyli pogrzebać w prawie własności. Zbudowali argument prawny na podstawie artykułu 15-go konstytucji i prawnicy byli zaskoczeni, że faktycznie, to się absolutnie broni. Kiedy pomysł wywłaszczenia korporacji pojawił się w przestrzeni publicznej, to zaczęła się walka na argumenty, wszyscy zamówili profesjonalne opinie prawne. Senat Berlina zamówił swoją, partie polityczne - każda zamówiła własną, przeciwnicy wywłaszczenia też zamówili. Wszystkie te opinie - poza jedną, napisaną przez konserwatywnego prawnika, który zawsze mówi to samo - pokazały, że to się da zrobić. Nawet skrajnie prawicowa AfD zamówiła opinię prawną, żeby pokazać, że to nie ma sensu, zapłacili za nią, a tam jest napisane, że jak najbardziej można wywłaszczyć i artykuł 15-ty dobrze do tego pasuje.
Czyli można odebrać 250 tysięcy mieszkań prywatnym firmom?

Tak. Jest to zgodne z niemiecką konstytucją. Od strony prawnej nie mam w tym niczego niewłaściwego, procedury istnieją, jest to do zrobienia. Pytanie, czy pojawi się wystarczająca wola polityczna. Ale być może politycy nie będą mieli wyjścia, bo - jak mówiłam - sondaże pokazują, że już ponad połowa Berlińczyków uważa ten pomysł za rozsądny.
W kraju, gdzie obowiązuje „święte prawo własności”? Ten argument nie fruwał w mediach?

Cały czas fruwa. Że „wracamy do NRD”, że to „komunizm”. Ale jednak debata o prawie własności przesunęła punkt ciężkości w opinii publicznej. Zresztą w Berlinie leży on w zupełnie innym miejscu niż w Polsce i chyba zawsze tak było.
Dlaczego?

Bo tutaj opinia publiczna od dawna uważa, że mieszkanie to podstawowe prawo człowieka, a nie tylko towar. A skoro 85 proc. ludzi w Berlinie to lokatorzy, no to z taką siłą trzeba się liczyć. Chodzi o uspołecznienie tych mieszkań, czyli stworzenie nowego systemu zarządzania nimi. No i ważna jest kwestia odszkodowań po uspołecznieniu. Konstytucja mówi, że kwestia odszkodowań ma zostać określona odrębną ustawą.
Czyli miasto będzie musiało tym funduszom po prostu za mieszkania zapłacić miliardy euro? I oni jeszcze na tym zarobią?

Nie zarobią. Prawo jasno mówi, że odszkodowanie - jeśli wykorzystujesz art. 15 konstytucji - musi być poniżej cen rynkowych. Inaczej to nie byłoby uspołecznienie, tylko po prostu zakup. Odszkodowanie może wynosić dowolną sumę z punktu widzenia prawa: pomiędzy jednym euro za całe portfolio mieszkań, a jednym euro mniej niż cena rynkowa takiego portfolia. Generalnie mówi się, że to będą sumy znacznie niższe niż na rynku. Są różne kalkulacje, niektóre mówią o połowie wartości.
No to korporacje pójdą do sądów, jak usłyszą, że mają dostać 50 proc. wartości rynkowej. Wściekną się i zaczną wielką batalię.

Oczywiście. Ale pamiętajmy też, że „cena rynkowa” sama w sobie też nie jest stabilną wartością. W dniu, w którym ogłoszono zmrożenie czynszów na pięć lat akcje Deutsche Wohnen poleciały na łeb na szyję. I do tej pory się nie podniosły. Natychmiast też pojawiła się mocna kontra: międzynarodowa agencja Moody’s ogłosiła, że obniży Berlinowi rating, jeśli wywłaszczy korporacje z mieszkań. Ten dokument jest bardzo charakterystyczny, jedna strona komunikatu bez żadnego argumentu, działanie czysto medialne, chodzi o to, żeby ukazały się nagłówki w mediach: „Rating Berlina spadnie”. Potęga finansowa tych firm jest też potęgą PR-ową i trzeba się z tym liczyć.
Jakie są argumenty przeciwników uspołecznienia?

Główny: że to „komunizm” i tak dalej. Drugi, że ten ruch nic nie zmieni, że to nieskuteczne, nie przybędzie od tego mieszkań. A trzecia metoda walki - chyba najgroźniejsza - to rozgrywanie Müllerów przeciwko wywłaszczeniu, czyli mobilizowanie tych drobnych właścicieli, żeby to oni protestowali w imieniu wielkich korporacji.
Na ale przecież Müllerów wywłaszczenie w ogóle by nie objęło.

Oczywiście. Zresztą wielu drobnych właścicieli uważa, że wywłaszczenie korporacji byłoby w ich interesie, bo potem władze miasta mogłyby nieco poluzować regulacje czynszowe. Dla Müllera koszmarem jest stan obecny, kiedy miasto z powodu agresywnych działań korporacji wprowadza kolejne obostrzenia - jak ta przykrywka czynszowa - firmy przy pomocy najlepszych kancelarii prawnych próbują to obchodzić, a drobni właściciele mają kompletnie związane ręce.

Władzom miasta też zaczyna zależeć, żeby międzynarodowe fundusze jednak wygonić. Z Berlina szerokiem strumieniem wypływają pieniądze, udziałowcy firm są rozsiani po całym świecie, lokatorzy płacą im krocie, ale ta kasa do miasta nie wraca np. w postaci podatków, bo wiele firm nic nie płaci. Przychody z czynszów też nie są reinwestowane w Berlinie, tylko wypływają gdzieś za granicę. Jak ten Müller ma dwie kamienice, to jego pieniądze jednak cyrkulują w mieście.

Cała ta sprawa już prawie rozwaliła koalicję rządzącą Berlinem - czyli SPD, Die Linke i Zielonych. Bo o ile Die Like jest mocno za wywłaszczeniem, to SPD i Zieloni są podzieleni, mają swoje progresywne frakcje, które są „za”, ale wielu polityków się temu sprzeciwia. No i jest też trochę niejasnych interesów, część polityków ma rozmaite kontakty w tych spółkach.
To kiedy będzie referendum, które zdecyduje, co dalej?

Senat Berlina zajmuje się tym od wielu miesięcy, pierwszy etap zbierania podpisów już został odhaczony, za chwilę ma się zacząć druga faza zbierania podpisów. Myślę, że referendum może się odbyć w przyszłym roku. Jeśli zostanie wygrane przez zwolenników wywłaszczenia, to władze Berlina będą musiały to przeprowadzić. Nie ma takiego precedensu, żeby głos obywateli pozostał bez reakcji. Parę lat temu miasto musiało z powrotem przejąć sprywatyzowane wodociągi od firmy Veolia, bo odbyło się w tej sprawie referendum i obywatele się tego domagali. W Niemczech rząd nie może stanąć przeciwko demokracji bezpośredniej.
Kto byłby właścicielem tych mieszkań po uspołecznieniu? Miasto?

Nie do końca. Powstałoby nowe ciało - trudno to przetłumaczyć na polski - „spółka prawa publicznego”. W jej zarządzie połowę stanowiliby lokatorzy wybierani w wyborach, byłoby kilku reprezentantów władz Berlina oraz przedstawiciele administracji, która na co dzień zarządza mieszkaniami. Ważne też, żeby nie stworzyć takiego mechanizmu, że fajnie jest, jak już masz takie mieszkanie, ale jak jesteś z zewnątrz, to go nie dostaniesz, bo wszyscy rozdzielają je między swoimi. Więc w zarządzie będzie również reprezentacja lokatorów, którzy nie mieszkają w tych zasobach. No i politycy nie będą mieli w zarządzie większości.
I taka „spółka prawa publicznego” nie byłaby nastawiona na zysk?

W statucie miałaby wpisany całkowity zakaz prywatyzacji mieszkań, nie można by ich już sprzedać. I kolejny zapis, że wszystkie zyski musiałyby iść na remonty oraz na budowę nowych mieszkań. Mieszkania przed prywatyzacją w 2000 roku przynosiły miastu dochody. To policzono. I to największy skandal prywatyzacji: nie było tak, że trzeba było je sprzedać, bo przynosiły straty. Oczywiście, trzeba te zasoby remontować, utrzymywać w dobrym stanie, ale w długiej perspektywie - a miasto przecież może myśleć w perspektywie dziesięciu lat, a nie bilansu kwartalnego jak korporacja - one pozwalały finansować budowę nowych mieszkań.
Te szaleństwa cenowe na rynku mieszkaniowym to nie tylko problem Berlina. Metropolie na całym świecie cierpią na tę chorobę. Dlaczego?

Najczęściej przyczyną jest tzw. finansjalizacja. Ona przyjmuje lokalne formy, trochę inaczej się przejawia w Paryżu, inaczej Londynie, Warszawie czy w Caracas, ale generalnie chodzi o to, że międzynarodowy kapitał ma gigantyczne nadwyżki wolnych środków i nie bardzo wie, co z nimi zrobić. Ten nadmiar pieniędzy zaczął się przelewać na rynki mieszkaniowe i odkryto w tym żyłę złota.
Dlaczego akurat w tym?

Bo mieszkaniami łatwo spekulować. One są zasobem unikalnym, nie da się ich pomnażać w nieskończoność, mamy ograniczoną liczbę mieszkań, domów, działek w danej lokalizacji np. w centrum Berlina. Więc im więcej uda ci się ich przejąć, tym stają się droższe, bo dla innych powstaje brak, deficyt. To przelewanie nadwyżek finansowych na rynek mieszkaniowy jest ruchem nawet lepszym niż spekulacja złotem, bo spekulujesz czymś, co jest pierwszą potrzebą każdego człowieka. Z jednej strony to brutalne i cyniczne, a z drugiej strony zapewnia ci nieskończone profity, przecież ludzie zawsze będą musieli gdzieś mieszkać i będą gotowi wydać na to nieproporcjonalnie dużą część swoich dochodów, bo nie mają alternatywy. To nie jest produkt luksusowy, że możesz zazgrzytać zębami - „Ale drogo!” - i sobie odmówić.
I te nadwyżki kapitału przelewają się na rynki mieszkaniowe kolejnych miast?

Tak. Raquel Rolnik napisała o tym książkę zatytułowaną „Wojna o miasta” ("Urban warfare"). Autorka prowadziła na zlecenie ONZ badania na temat finansjalizacji. I pokazała szczegółowo przepływy kapitału. Najwięcej płynie do krajów anglosaskich, bo mają mniej regulacji czynszów i rynków mieszkaniowych. Tam do niedawna funkcjonowała wolna amerykanka - Londyn, San Francisco, Nowy York - teraz też się przerazili szoku cenowego, coś próbują z tym robić i wprowadzają regulacje. Sytuacja w Berlinie jest o tyle dobra, że nawet jeśli się mieszkaniami spekuluje, to przynajmniej zachowana jest ich podstawowa funkcja, trzymanie pustych lokali jest tu nielegalne. Ale w Londynie - gdzie nie ma takich ograniczeń - tysiące mieszkań stoi pustych w niektórych dzielnicach jako lokata kapitału. Firmy nawet nie próbują ich wynajmować, bo ceny mieszkań i tak rosną, zyski rosną, więc po co się męczyć z lokatorami. A jednocześnie Londyn cierpi na ogromny niedobór mieszkań.

Spekulacja mieszkaniami przybrała już tak patologiczne formy, że one obracają się przeciwko samym rynkom. Na przykład w San Francisco ceny nieruchomości tak wzrosły, że w mieście brakuje pracowników usług publicznych, na wynajęcie mieszkania nie stać pielęgniarek, nauczycieli, śmieciarze rezygnują z pracy, bo muszą dojeżdżać codziennie dwie godziny z innych miejscowości, gdzie ceny mieszkań nie oszalały. Więc to musi w końcu upaść, przecież bogacze z Doliny Krzemowej, którzy osiedlili się w San Francisco, nie będą chcieli żyć w mieście, w którym nikt nie wywozi śmieci. Nawet strona neoliberalna zaczyna podważać ten reżim własności, cały numer „The Economist” był o tym, że spekulacja nieruchomościami doszła już do ekstremy. Napisali, że to „podważa dobre imię kapitalizmu”.
Mówiłaś, że Berlin to takie laboratorium dla reszty świata. Dlaczego?

Ma wysoki odsetek lokatorów, to oznacza dużą ich siłę, ma tradycję ruchów lokatorskich, które tego nie odpuszczą, więc radykalna zmiana - wywłaszczenie - jest tu bardziej prawdopodobna niż w innych miastach. Poza tym w Niemczech panuje jednak zaufanie do państwa. Jest takie poczucie wśród ludzi, że jak się zorganizujemy, naciśniemy na polityków, to coś możemy zdziałać.

Problem własności bardzo wyraźnie krąży na naszym światem. Po pandemii dyskutuje się na przykład o tym, co zrobić z prywatną służbą zdrowia, czy prywatne szpitale w sytuacji zagrożenia zdrowia publicznego nie powinny zostać uspołecznione. W Wielkiej Brytanii na fali neoliberalnej mody sprywatyzowano kolej, co skończyło się kompletną klapą i stratami, więc teraz próbują to odwracać – część kolei ponownie upubliczniono. Kwestia własności infrastruktury publicznej to moim zdaniem główna oś współczesnego napięcia i sporu. Jak na nowo to wszystko zorganizować? Noblistka Elinor Ostrom pisze, że pod pojęciem „własność” kryją się tak naprawdę dwa osobne problemy: samej własności i zarządzania. Historycznie mamy przykłady dobrze i źle zarządzanych spółek publicznych, mamy też przykłady dobrze i źle zarządzanych spółek prywatnych, czyli rodzaj własności nie determinuje sposobu i jakości zarządzania. Dlatego model zarządzania trzeba włączyć do definicji nowym modeli własności.
Czyli chodzi ci o to, że potrzebne są nowe modele własności - ani prywatnej, ani państwowej?

Tak. Brytyjska Partia Pracy założyła nawet think-tank i dała mu zadanie, żeby wymyślili nowe formy własności dla „demokratycznej ekonomii”. Takie, które by lepiej pasowały do XXI wieku niż te, które dziś znamy. Dlatego uważam, że najbliższa dekada to będzie zmiana w sposobie myślenia o własności. I zaczniemy budować formy nowe, nie zero-jedynkowe, że coś jest albo „państwowe” albo „prywatne”, tylko będą jakieś nowe pomysły na własność wspólnotową, spółdzielczą, ale te stare słowa nie do końca pewnie oddają istotę nowych form, które dopiero będą wymyślane. Dziś trudno nam pamiętać, co było przed erą prywatyzacji, ale pewne idee wracają. Uspołecznienie - od tego zresztą zaczęłam tę rozmowę - to również nasza polska tradycja. Pierwsza „Solidarność” miała to hasło na sztandarach w 1981 roku. I mam nadzieję, że czeka nas powrót tej idei w jakiejś nowocześniejszej odsłonie.

***
Dr Joanna Kusiak - socjolożka i badaczka miast z Uniwersytetu w Cambridge. Mieszka w Berlinie. W 2019 jej artykuł dotyczący reprywatyzacji w Warszawie został uznany za „artykuł roku” przez International Journal of Urban and Regional Research, najlepsze czasopismo branżowe w dziedzinie studiów miejskich. Opublikowała książkę „Chaos Warszawa. Porządki przestrzenne polskiego kapitalizmu”.

wtorek, 22 września 2020

Emerytury cd.

 Emerytury cd.
Kraje grupy OECD wydają na emerytury średnio  8,5% PKB. Korea na emerytury przeznacza 3.1% PKP i emerytury są tam "niskie". Na emeryturę w Korei idzie się póżno co zaprzecza neoliberalnemu twierdzeniu że emerytury przy długiej pracy są wysokie. Z powodu znacznego zróżnicowania wielkości emerytur, 49% emerytów żyje  w Korei w biedzie. To najwyższy wskaźnik w OECD. W Polsce w biedzie żyje poniżej 10% emerytów. Duże nakłady na polskich emerytów skutkują rabunkiem młodych ludzi i kryzysem demograficznym oraz małym poziomem inwestycji.


niedziela, 20 września 2020

Wegiel kamienny w Polsce

 Wegiel kamienny w Polsce

W okresie niepełnych  lat 2015-2019:
-Wydobycie węgla kamiennego spadło o 25 %
-Efektywność wydobycia spadła o o 16%
-Cena węgla dla ciepłownictwa  / energetyki wzrosła o 34 / 19 %
-Koszty wydobycia wzrosły o 38 %
-Import węgla wzrósł o 58 %

Mafia węglowa uparcie wulgarnie kłamała twierdząc że polski węgiel jest znacznie lepszej jakości niż węgiel importowany. Jest dokładnie odwrotnie. Polski węgiel jest podłej jakości. Prof. Michał Wilczyński, były Główny Geolog Kraju mówił, że „W Polsce nie ma właściwie kopalń, które wydobywają węgiel o tak wysokiej kaloryczności. W przypadku polskiego węgla uzyskanie takiej jakości jest praktycznie niemożliwe. To wskazuje, że jest to raczej rosyjski węgiel”.

Nie-rządy tradycyjnie podejmują działania pozorne tworząc kolejne synekury. Powołano niedawno  Pełnomocnika rządu ds reformy górnictwa.
Był pełnomocnik ds energetyki  atomowej i "mamy" elektrownie jądrowe.
Był pełnomocnik ds OZE i pięknie "spełniamy" cel OZE na 2020.
Był pełnomocnik ds górnictwa i branża węglowa "kwitnie".
Był pełnomocnik ds gazu z łupków i "mamy" ogromne wydobycie gazu głupkowego
Milionami Polacy opłacają zarząd Centralnego Pola Kwiatowego....

piątek, 18 września 2020

Nieplacenie podatkow panstwu pasozytniczemu jest wlasciwe 4

Nieplacenie podatkow panstwu pasozytniczemu jest wlasciwe 4

 Geneza III RP przedstawiona w "Peryferyjny Kapitalizm Zależny", dostępny w GoogleBooks, jest aktualna mimo upływu 15 lat
Michalkiewicz: "Transformację ustrojową w naszym nieszczęśliwym kraju zaprojektowały dwie osoby: urzędnik amerykańskiego Departamentu Stanu Daniel Fried i szef Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, czyli KGB, Władimir Kriuczkow. To, co ustalili, przekazali do wykonania generałowi Czesławowi Kiszczakowi, który wszystko zrobił, jak się patrzy, opierając się na wypróbowanych kadrach bezpieczniaków oraz gronie osób zaufanych z kręgu tzw. „lewicy laickiej”. To wtedy właśnie położony został kamień węgielny pod III Rzeczpospolitą, w postaci niepisanej zasady: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. I kiedy wydawało się, że nic nie zakłóci spontanicznego rozwoju naszej młodej demokracji, diabeł podkusił amerykańskiego prezydenta Obamę do dokonania „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Ten „reset” polegał na wycofaniu Stanów Zjednoczonych z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, a powstałą w ten sposób próżnię natychmiast wypełnili strategiczni partnerzy, to znaczy – Niemcy i Rosja. Nikt już dzisiaj nie pamięta uroczystego podpisania przez patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla oraz arcybiskupa Józefa Michalika, ówczesnego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, deklaracji o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podobnie jak nikt nie chce dzisiaj specjalnie pamiętać o „hołdzie pruskim”, jaki Naszej Złotej Pani złożył w Berlinie Książę-Małżonek, czyli minister Radosław Sikorski. Ale prezydentowi Obamie się odmieniło, zresetował swój poprzedni reset, co objawiło się w urządzeniu w Kijowie „Majdanu”, w następstwie którego zaprowadzono na Ukrainie demokrację, na czele z prezydentem Piotrem Poroszenką, który teraz jest oskarżany o różne przestępstwa, podobnie jak pan Sławomir Nowak, czy Wdowa Narodowa.

Swój udział w Magdalenkowej Mafii Politycznej stworzonej przez  KGB we współpracy ze służbami USA ma też w Polsce kościół kat.  Arcybiskupi wytrwale pracują na rzecz maksymalnego przyspieszenia laicyzacji polskiego społeczeństwa
Pedofilii w sutannach latami  chronił sam Wojtyła. Kiedy biskupi zorientują się że wierni odchodzą i juz nie wrócą, że szantażowanie władzy świeckiej jest coraz trudniejsze, że autorytet Kościoła zniknął skutkiem pogardy, pazerności, wulgarnego złodziejstwa, ukrywania pedofilii, arogancji i buty hierarchów - będzie już za późno.
Kościół jest coraz bardziej chciwy i pazerny.
W 2015 roku papież Franciszek podjął decyzję o zniesieniu drugiej instancji badającej zasadność wyroku rozwodowego pierwszej instancji kościoła kat. Proces rozwodowy został uproszczony i stał się szybki - przykład Kurskiego. Trzeba tylko pasibrzuchom słono zapłacić. Uzasadnienie wyroku jest tajne i prawdopodobnie nikt uzasadnień nie pisze ciesząc się łatwym zarobkiem.  
Prezesa Nikodema Dyzme, który przeprowadził unieważnienie małżenstwa Niny Kunickiej, aż "portfel zabolał".

Edmund Krassowski i Elżbiera Isakiewicz w dobrze udokumentowanej książce ”Afery. UOP. Mafia” (wydanej przez Antyk w 1993r.) opisuje tragiczny bilans nie-rządów Tadeusza Mazowieckiego, czyli afery o skali nie notowanej dotąd w gospodarczej historii państw współczesnego świata.
Negatywna selekcja kadr w mafijnej atrapie państwa z dykty i pażdzierzu trwa od dawna. "Bardzo zdolny" wówczas przyjaciel esbeków Niemczyk mając 28 lat był już dyrektorem  Biura Analiz i Informacji w UOPie i wiceministrem przy boku Milczanowskiego który twierdził że w Polsce żadnej mafii nie ma. Jego osoba na współczesnym zdjęciu.

Doskonale jest prowadzona reforma administracji realizowana na podstawie prozy Gogola.  W ramach "dojnej zmiany" PIS chce wprowadzić wielką innowację do polskiej polityki nieznaną nawet w Afryce i Ukrainie: ustawową bezkarność od zarzutów o pospolite, kryminalne przestępstwa. Mowa tu zwłaszcza o apostołach Mateuszu i Łukaszu z braciszkiem. Natomiast przemęczeni lekarze za drobną pomyłkę mają iść do więzienia !
PISowcy chcą mieć licencje na bezkarność także obowiązującą wstecz !  Ustawa Bezkarność+ przypomina oczywiście słynny Ermächtigungsgesetz, czyli ustawę, którą 23 marca 1933 przyjął Reichstag. Kanclerz Hitler za nic już nie odpowiadał i mógł rządzić dekretami. Wśród prawotwórców PiS są fani jurysprudencji III Rzeszy !

Oburzało i oburza zawołanie TKM stworzone przez matołów z AWS - to obecna PO i PIS.
Ale PISowcom podobają się też działa Lenina: "Prawy bolszewik, obdarzony zaufaniem Partii, może kierować czymkolwiek, żadnych szczególnych umiejętności tu nie trzeba".
Onet przeanalizował informacje o 63 byłych posłach PiS, którzy znaleźli się poza parlamentem. 31 znalazło "zatrudnienie" w spółkach Skarbu Państwa i organach administracji publicznej. Niektórzy w kilku naraz. Bardzo dobrze płatne "zatrudnienie" !
PiS za pośrednictwem instytucji o nazwie Narodowy Instytut Wolności przelewa miliony złotych na konta zaprzyjaźnionych i synekuralnych organizacji pozarządowych. Wiele z nich kierowanych jest przez ludzi bezpośrednio związanych ze Zjednoczoną Prawicą. Organizacje, w których działa wiceszef Ordo Iuris, dostały za rok prawie 2 mln zł.
Dla socjalistów i komunistów ,,pieniądze nigdy nie były najważniejsze". Zeki umierali milionami w obozach pracy przymusowej na Syberii, żeby Stalin miał zegarek Patek i Rollsroyca.
 
https://fakty.interia.pl/polska/news-dotacje-unijne-sposob-na-zycie,nId,4720949
"Dotacje unijne - sposób na życie
Od 2007 r. na badania i rozwój prywatne spółki otrzymały miliardy złotych dotacji unijnych. Jeśli dzięki nim zarobiły, nie musiały zyskiem dzielić się z państwem - pisze Marek Czarkowski na łamach "Przeglądu".
24 sierpnia br. o godz. 9 wielu małych przedsiębiorców z Wielkopolski w napięciu czekało na możliwość złożenia za pośrednictwem internetu wniosku o dofinansowanie. Wielką zaletą owych grantów było to, że nie należało ich zwracać. Instytucją odpowiedzialną za podział pieniążków w ramach "Wielkopolskiej Tarczy Antykryzysowej" była Wielkopolska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości. Wystarczyła minuta, by ponad 94 mln zł zostało rozdysponowane wśród 3133 chętnych. Pieniądze dzielono według zasady: kto pierwszy, ten lepszy. Chętnych - jak przyznała w późniejszym komunikacie Agencja - było ponad 50 tys. Aby ich zaspokoić, potrzeba było 1,696 mld zł. Wybuchł skandal. Dziennikarze mówili i pisali o "patologii". Wojewoda wielkopolski zawiadomił NIK i prokuraturę. Do akcji wkroczyli funkcjonariusze CBA. W Agencji wszczęto kontrolę.

Identyczna historia zdarzyła się na Podkarpaciu. Tam bezzwrotne dotacje dzieliła lokalna Agencja Rozwoju Regionalnego. W kilku innych województwach miało dojść do podobnych nieprawidłowości, ale na razie sprawy zamieciono pod dywan.
Piękne zastawy obiadowe, które uświetnią każdą uroczystość. Sprawdź!

Nie były to pierwsze przypadki, gdy bezzwrotne dotacje wywołały niezdrowe emocje. W roku 2009 Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości zorganizowała prawdziwą orgię rozdawnictwa. Chodziło o podział środków unijnych z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka - poddziałania oznaczonego symbolem 8.1, czyli "Wspierania działalności gospodarczej w dziedzinie gospodarki elektronicznej", oraz 8.2, czyli "Wspierania wdrażania elektronicznego biznesu typu B2B".

Tylko w Warszawie po pieniążki w kolejce ustawiło się ponad 500 osób. W innych dużych miastach także nie próżnowano. Otrzymali je ci, który byli pierwsi. Przy czym kasa była znacznie większa niż w 2020 r. w gospodarnej Wielkopolsce. Rzecz jasna, w 2009 r. nie starczyło dla wszystkich i wybuchł skandal. By uspokoić sytuację, ówczesne kierownictwo PARP obiecało rozmowy z "pokrzywdzonymi".

Setki milionów złotych, które Agencja rozdysponowała w ramach tych dwóch "poddziałań", zostały wyrzucone w błoto. W 2011 r. badała to NIK i nie wystawiła laurki.

Zacznijmy od tego, że mówienie w 2009 r. o "gospodarce elektronicznej" i "elektronicznym biznesie" w kraju, którego fundamentem rozwoju były - i nadal są - węgiel, wieprzowina i służby specjalne, trąciło absurdem. Były darmowe unijne środki, których nie trzeba było zwracać, za to trzeba było je szybko wydać. No to wydawano. W latach 2007-2009 na badania i rozwój przeznaczano nad Wisłą od 0,7 do 0,8% PKB, co plasowało nas w ogonie krajów Unii Europejskiej, w towarzystwie takich gigantów jak Bułgaria i Rumunia. Pieniądze z Brukseli miały poprawić sytuację.
W oparach absurdu

Wiadomo, że innowacje w biznesie nie są tanie. Stać na nie duże firmy. Małe nie mają takich pieniędzy. Lecz pomysł, że unijne dotacje ożywią ducha wynalazczości i przedsiębiorczości w Pcimiu, Pacanowie i Koziej Wólce, okazał się szalony.

Dzięki unijnym dobrodziejstwom fryzjer w Kielcach, mający przychody miesięczne rzędu 8-10 tys. zł, mógł otrzymać nawet 850 tys. na stworzenie programu komputerowego, dzięki któremu klienci mogli wirtualnie dobrać rodzaj fryzury. Pobożny student programista, zarabiający na umowy-zlecenia 5-7 tys. zł, mógł się wzbogacić o kilkaset tysięcy złotych, jeśli dobrze udokumentował wniosek o dofinansowanie strony internetowej, za pośrednictwem której można było zamawiać msze albo modlitwy w pobożnej intencji. Spółce z o.o. Zjedz24.pl przyznano ponad 834 tys. zł na projekt "Zjedz24.pl interaktywnym medium dla rynku gastronomicznego". Wolno zgadywać, kto tu kogo zjadał. Inna firma z równie ograniczoną odpowiedzialnością o wdzięcznej nazwie Dosłuchania.pl została uszczęśliwiona dotacją 831 tys. zł na realizację projektu... "Dosłuchania.pl"! Według KRS głównym jej udziałowcem jest Stereo.pl Spółka Akcyjna, której numer KRS odpowiada podmiotowi o nazwie Favente Spółka Akcyjna. Ta z kolei firma wyłoniła się ze spółki z o.o. PMA Invest. PMA posiada numer REGON. Weryfikując go w KRS, trafiamy na wielce wymowny komunikat "Pusta lista".

Nie mam pojęcia, czym zakończył się finansowany ze środków unijnych projekt firmy 3XU Damian Joachimski, którego celem było "Wprowadzenie na rynek kompleksowej e-usługi wspomagającej organizację uroczystości weselnych", dotacja wyniosła 817 tys. zł. W KRS nie ma śladu po niej.

Na szczęście istnieje firma Surfpeople sp. z o.o., której przyznano dotację w kwocie 820 tys. zł na "Stworzenie pierwszego w Polsce profesjonalnego portalu dostarczającego kompleksową usługę e-surfpeople dla ludzi nadających na tych samych falach". Rozumiecie: palmy, hawajskie koszule, Elvis Presley, Beach Boys... i ludzie coś "nadający".

Podobnych przykładów, godnych Sławomira Mrożka, znam tysiące. Dziś wiemy, że większość projektów była tworzona, by otrzymać bezzwrotną dotację. W normalnych warunkach "kompleksowa usługa e-surfpeople" czy "Zjedz24" nie miałyby sensu. Nikt nie wyłożyłby na to grosza.
Wyobraźmy sobie małą firmę zajmującą się tworzeniem i obsługą stron internetowych, która chce zainwestować w ryzykowny projekt milion złotych. Jej właściciel lub właściciele nie dysponują takimi środkami. Gdyby złożyli w banku wniosek o kredyt inwestycyjny, zostaliby wyśmiani z powodu wybujałej ambicji. Na szczęście były środki unijne i Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości. Jeśli wniosek został wypełniony poprawnie i złożony odpowiednio wcześnie, można było dostać kilkaset tysięcy złotych. Potem należało umiejętnie je "rozprowadzić". Metod było bez liku. Oczywiście zgodnych z prawem.

W sklepie przyzwoity laptop kosztuje 2,5-3,5 tys. zł. Cena w przypadku pieniędzy "unijnych" rośnie dwu- albo trzykrotnie. Ta sama zasada dotyczy podwykonawstwa. Jeśli dobrze to rozegrano - w gronie przyjaciół - wychodziło się na swoje.

Nic dziwnego, że "Wspieranie działalności gospodarczej w dziedzinie gospodarki elektronicznej" oraz "Wspieranie wdrażania elektronicznego biznesu typu B2B" nie miało żadnego wpływu na wzrost innowacyjności polskiej gospodarki. I szybko o tych działaniach zapomniano. Nikt też nie szukał przyczyn klęski ani się nie tłumaczył. Za to rodzimy biznes oswoił się z myślą, że rząd i jego agendy rozdają na lewo i prawo bezzwrotne unijne dotacje na idiotyczne projekty.
Wyższa szkoła jazdy

Pieniądze na badania i rozwój rzędu 500-800 tys. zł są niegodne uwagi. Ciekawsze są te liczone w dziesiątkach milionów. Przyjrzyjmy się firmom biotechnologicznym i farmaceutycznym, które od lat finansują w części swoją działalność środkami unijnymi. Celem ich działalności jest najczęściej opracowanie innowacyjnej cząsteczki o znacznym potencjale terapeutycznym czy też nowego leku, który na pewnym etapie badań będzie można sprzedać ze znacznym zyskiem większym firmom lub koncernom.

Polskie firmy farmaceutyczne nie dysponują dziś funduszami, które pozwoliłyby im na wprowadzenie na rynek odkrytego, przebadanego i chronionego patentami nowego leku. Oznaczałoby to wydatek rzędu kilku miliardów złotych i wiele lat obarczonej ryzykiem niepowodzenia ciężkiej pracy. O wiele łatwiej postarać się o dotacje na badania, wyemitować obligacje czy wejść na giełdę i dzięki sprzedanym akcjom uzyskać niezbędne środki. Problem w tym, że obligacje należy w uzgodnionym terminie wykupić. Akcje powinny przynosić zysk. Unijne dotacje zaś są bezzwrotne. Jeśli spółka zbankrutuje, nikt nie będzie się handryczył. A jeśli odniesie sukces, jej akcjonariusze zarobią. Co wtedy z dotacjami? Czy nie należałoby ich zwrócić? Choćby w części? Zapytałem o to Narodowe Centrum Badań i Rozwoju.

Odpowiedziano mi, że jeśli wsparcie dla przedsiębiorcy stanowi pomoc publiczną, to umowa o dofinansowanie, którą zawiera NCBR, nie obliguje podmiotu gospodarczego do zwrotu dochodów powiązanych z realizowanym projektem. Centrum odwołuje się w tym miejscu do obowiązującego prawa unijnego i wskazuje: "Nieracjonalnym byłoby zobowiązanie przedsiębiorców do zwrotu dochodu z tytułu komercjalizacji wyników badań. Po pierwsze, projekty finansowane z POIR powinny przyczyniać się przede wszystkim do rozwoju przedsiębiorstwa i poprawy jego konkurencyjności na rynku - wymaganie zwrotu środków w momencie powodzenia projektu mogłoby w praktyce skłaniać przedsiębiorców do minimalizowania dochodów po ukończeniu projektu - byłoby to sprzeczne z logiką instrumentu wsparcia. Po drugie, przedsiębiorcy nie otrzymują dofinansowania w wysokości 100% kosztów kwalifikowalnych - obowiązkowo muszą dołożyć własne środki do budżetu projektu, więc tym bardziej instytucja udzielająca wsparcia nie powinna żądać zwrotu dochodów wygenerowanych po zakończeniu projektu".

Zostawmy na boku słynną spółkę OncoArendi Therapeutics, która pozyskała ponad 100 mln zł dotacji, a której prezesuje pan Marcin Szumowski, brat byłego już ministra zdrowia. Są inne, równie interesujące firmy. Na przykład biotechnologiczna spółka Selvita SA. W latach 2007-2013 realizowała ona kilkanaście projektów, które w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka uzyskały dofinansowanie na łączną kwotę niewiele ponad 42 mln zł. W roku ubiegłym nastąpił jej podział na część innowacyjną, która przyjęła nazwę Ryvu Therapeutics, oraz część usługową, która utrzymuje nazwę Selvita. Dziś jej wycena to ponad 200 mln zł. Drugie tyle, a może nawet więcej, jest warta spółka Ryvu Therapeutics.

Wydawać by się mogło, że te podmioty nie powinny mieć problemów z pozyskaniem środków na badania i rozwój w bankach albo na giełdzie. Jeśli więc składają wnioski o dofinansowanie z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, to fakt, że dotacje są bezzwrotne, musi mieć dla nich znaczenie. W ostatnich latach Selvita - w ramach Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój - zawarła sześć umów na łączną kwotę 112 519 812,57 zł. Spółka Ryvu Therapeutics podpisała zaś pięć umów na kwotę 126 090 901,71 zł.

Nie najgorzej też radziła sobie inna spółka biotechnologiczna - Mabion SA. Przyznano jej trzy bezzwrotne dotacje na kwotę 118 695 881,5 zł.

Za to wybitnymi osiągnięciami może się pochwalić Celon Pharma, której w latach 2007-2013 udało się pozyskać dotacje na kwotę nie mniejszą niż 66 mln zł. Dziś jej wycena zbliża się do 2 mld zł. Od dawna jest ona aktywna na rynkach międzynarodowych i jej przyszłość - jak się wydaje - jest zabezpieczona. W maju br. Celon Pharma podpisała umowę z NCBR na dofinansowanie prac badawczo-rozwojowych na kwotę 31,2 mln zł. Była to skromna część środków, które udało się jej pozyskać. W ostatnich latach spółka zawarła aż 14 umów na bezzwrotne dofinansowanie, łącznie na kwotę 327 408 167,29 zł!

Na tym tle osiągnięcia braci Szumowskich nie wydają się imponujące.
Coś jest nie tak

Głosiciele myśli liberalnej wszelką pomoc ze strony państwa dla bezrobotnych, osób starszych, niepełnosprawnych itp. zwykli nazywać rozdawnictwem. I przestrzegają przed finansowaniem tzw. patologii, która nie orze, nie sieje, tylko pije.

Inaczej rzecz wygląda, gdy środki publiczne trafiają do sektora bankowego, górnictwa, energetyki czy - jak w tym przypadku - prywatnych spółek działających w obszarze biotechnologii i farmacji. To są cenione inwestycje! Nawet jeśli nie przyniosą zapowiadanych efektów, a zyski trafią do kieszeni udziałowców i kadry zarządzającej.

Oczywiście nikomu nie przychodzi do głowy, by w przypadku komercyjnego sukcesu, który jest obiecywany przy każdej okazji, oczekiwać od tych firm zwrotu choć części przyznanych dotacji. Ma to uzasadnienie w unijnych regulacjach prawnych.

Nie jest tajemnicą, że wszelkiej maści lobbyści pracujący w Brukseli skwapliwie dbają, by zarówno europejskie banki, jak i wielkie zachodnie koncerny miały zapewniony dostęp do gigantycznych bezzwrotnych dotacji i bardzo tanich kredytów, które dadzą im przewagę konkurencyjną. Bo wbrew hasłom o równości szans i zakazie korzystania z pomocy publicznej praktyka jest inna.

W 2015 r. brytyjski "Guardian" ujawnił, że Bank Światowy i Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju udzieliły niemieckiej Grupie Schwarz, do której należą Lidl i Kaufland, 900 mln dol. preferencyjnych kredytów na rozwój sieci sklepów w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. PSS "Społem" raczej nie miałoby szans na podobną uprzejmość.

Obawiam się, że w polskich warunkach bezzwrotne dotacje unijne spełniają swoje funkcje w ograniczonym stopniu. Dane Eurostatu, które wielokrotnie przywoływaliśmy na łamach "Przeglądu", wskazują, że mimo wpompowania miliardów złotych środków unijnych w programy Innowacyjna Gospodarka i Inteligentny Rozwój, nasza gospodarka pod względem innowacyjności niezmiennie wlecze się w ogonie krajów Unii, wyprzedzając Rumunię i Bułgarię. Także polskie uczelnie w światowych rankingach plasują się w szóstej, siódmej i ósmej setce. I nikogo to nie interesuje."

wtorek, 15 września 2020

Bog i moralnosc

 Bog i moralnosc
Na mapie pokazano udział osób łączących wiarę w Boga z moralnością. Bogaci raczej słabo wiążą Boga z moralnością w przeciwieństwie do biednych.


 

sobota, 12 września 2020

Nieplacenie podatkow panstwu pasozytniczemu jest wlasciwe 3

 Nieplacenie podatkow panstwu pasozytniczemu jest wlasciwe 3

 Wszystkie partie rządzące w Polsce grabiąc podatnika na synekurach w urzędach, samorządach, spółkach skarbu państwa umieszczają swoje niekompetentne rodziny, kochanków i przyjaciół.  Celuje w tym PSL, która to partia jest wirusem w polskiej polityce. Media opisują tylko najbardziej oburzające i kontrowersyjne przypadki. Następuje dymisja ujawnionego publicznie ancymonka i prace dostaje... kolejna osoba z rodzinnej  listy. Ale ekipa PiS posuwa sie do kryminalnej racjonalizacji tych przestępstw:  Dlaczego żona ( syn, córka, kuzyn... kochanka, przyjaciel, znajomi ) polityka ma mieć mniejsze prawa ? Co z tego, że ma 25 lat i zero doświadczenia ? Młodym ludziom trzeba dawać szanse bo są bez pracy. "Nam się to po prostu należy"  Dłonie się same odruchowo zaciskają w pięści !
LOT za 2019 rok zaliczył blisko 400 mln złotych straty. PiS wyciąga z tego wnioski. Trzeba wyrzucić cały zarząd i wsadzić tam swoje żony, kuzynów oraz armię dzieciaków na pierwszą pracę po "studiach" Stratę pokryją podatnicy.
O tym że synekuralne rady nadzorcze w spółkach Skarbu Państwa są w ogóle niepotrzebne mówi się od ponad ćwierć wieku.
W Polsce funkcjonuje silny stereotyp uszlachcenia - awansu przygłupów z nizin społecznych i marginesu w zamian za wierność Wodzowi. Nowa szlachta tworzona metodami kryminalnymi przez neosanacyjnego Małego Naczelnika  z Zoliborza uzupełnia obrosłą już w tłuszcz pasożytniczą szlachtę Magdalenkową.

Przedwojenna sanacyjna Polska miała najwyższy w świecie procentowy udział wydatków na wojsko w budżecie państwa ! Gro środków szło na koszta osobowe. Na tle ogólnej nędzy pobory i przywileje oficerów były szokująco wysokie ale o naborze i awansach decydowała korupcja i lojalność śliskiej sanacyjnej bandy Piłsudskiego a nie względy merytoryczne. Dowództwo zamówiło wykonanie filmu pokazującego jak oficer - szlachcic ma w domu postępować ze służbą. Coś w klimatach  "Kariera Nikodema Dyzmy"
Korupcyjną ( bo jakże by inaczej ) modernizacje wojska rozpoczęto dopiero po śmierci szkodnika Piłsudskiego. Obronę przed formacjami pancernymi agresora miały stanowić m.in.udane  licencyjne działka Bofors 37 mm wzór 36. Planowana ilość 3038 sztuk działek zapewniała skuteczną obronę przeciwpancerną nawet przy nieoptymalnym rozmieszczeniu obrony. Niemieckie czołgi w 1939 roku miały słaby pancerz i działko to było bardzo skuteczne. Tylko kapral Leonard Żłób ze swoimi żołnierzami zniszczył ze swego działka Bofors 37 mm  14 niemieckich czołgów. Lekkie działka były na wyposażeniu piechoty. Od Boforsa kupiono tylko 300 działek a wyprodukowano ich w Polsce zaledwie 900. Cena ( oczywiście z doliczoną łapówką ) około 22 900 złotych była potwornie zawyżona jako że z nakładu pracy i kosztów materiałów wynikało że nie powinno ono kosztować więcej niż około 6 tysiące złotych. Wystarczył jeden celny strzał do wrogiego czołgu nabojem przeciwpancernym za ... 32 złote.
Ale tylko za cenę zbędnych okrętów  Grom, Błyskawica i Orzeł można było kupić ponad 2 000 tysiące tych działek ppanc Boforsa z amunicją po zawyżonej cenie. Działek tych bardzo zabrakło polskim żołnierzom na polu walki.
Cztery niszczyciele „Burza”, „Wicher”, „Grom” i „Błyskawica” oraz 5 okrętów podwodnych „Wilk”, „Ryś”, „Sęp”, „Orzeł” i „Żbik” nie oddały ani jednego strzału armatą lub torpedą do niemieckich okrętów a kosztowały Polaków bajońskie sumy. Zabawki te były zupełnie zbędne i nie miały w planie obrony żadnej funkcji i zadania do wykonania. Były tylko zwierzyną łowną dla Niemców. Okręty drogo zamówiono w zachodnich stoczniach aby... wziąć łapówki.

Banda sanacyjna ucieczkę za granice z rodziną ( także kochankami ) i majątkiem planowała już miesiąc wcześniej przez najazdem Niemców. Fałszywa propaganda w prasie i radio miała ułatwić ucieczkę bandytom. Pisano m.in. że polskie samoloty zbombardowały Berlin. „Polska Zbrojna” 14 września na pierwszej stronie tubalnie donosiła  „Bijemy Niemców na lądzie i morzu”. Wedle obrazu propagandowego wojnę wygrywaliśmy i chyba mieliśmy wkroczyć do Rzeszy !
Nic dziwnego ze sanacyjni politycy oficerowie bali się po wojnie wracać do Polski. Czuli się winni i gruby sznur im się po prostu należał.   

Sekretarz Mike Pompeo odwiedził niedawno Czechy. Straszenie rzekomo narastającym autorytaryzmem Chin i Rosji, które mają zagrażać wolności na świecie, nic nie dało. Premier Babis grzecznie ale stanowczo odprawił gościa i jego propozycje. Czechy nie chcą wojsk USA u siebie i specjalnych warunków dla  zbankrutowanego koncernu jądrowego Westinghouse ( chodzi o elektrownie jądrowe ) nie stworzą,  mimo iż Ameryka naciska w tej sprawie  już prawie 10 lat. Odprawiony Pompeo wrócił z pustymi rękami.
Polska co chwile się wygłupia z serwilizmem wobec hegemona. Wykreowała kolejny skandal dyplomatyczny. Czeski premier Babis postawił zdecydowane weto i nie zgodził się, by Cichanouska na zaproszenie Morawieckiego uczestniczyła w spotkaniu V4. Stanowisko Babisza wspiera także Słowacja uważając mieszanie się w wewnętrzne sprawy suwerennej Białorusi za niedopuszczalne. Premier Morawiecki na pewno nie reprezentuje interesu Polski.

czwartek, 10 września 2020

Religia w szkolach. Wiekszosc Polaków jej nie chce !

 Religia w szkolach. Wiekszosc Polaków jej nie chce !

https://www.o2.pl/informacje/religia-w-szkolach-obowiazkowa-czy-nie-polacy-stanowczo-badanie-6552103316216704a
"Religia w szkołach - obowiązkowa czy nie? Polacy stanowczo
Nauczanie religii w szkołach publicznych od wielu lat budzi ogromne emocje. Każdego roku pojawiają się głosy, że ten przedmiot powinien zostać wycofany. Postanowiliśmy zapytać Polaków, co sądzą na temat religii w szkołach.
W najnowszym badaniu przeprowadzonym dla o2.pl na panelu Ariadna zapytaliśmy Polaków, czy uważają, że religia powinna być przedmiotem obowiązkowym w szkołach publicznych. Większość ankietowanych (62 proc.) jest temu przeciwna.
Za tym, by religia była przedmiotem obowiązkowym, opowiedziało się zaledwie 25 proc. osób. 13 proc. ankietowanych wybrało wariant "trudno powiedzieć".
Postanowiliśmy również uwzględnić, jak odpowiadają na to pytanie wyborcy Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego. Widać między nimi duże dysproporcje. Zdecydowana większość zwolenników Trzaskowskiego (82 proc.) uważa, że religia nie powinna być przedmiotem obowiązkowym. Za było jedynie 12 proc. osób. Tymczasem wśród wyborców Dudy zdania są bardzo podzielone. 43. proc. osób uważa, że religia powinna być obowiązkowa, a 45. proc. jest temu przeciwnych.
Wielu Polaków chce wycofania religii ze szkół.

Polacy biorący udział w badaniu odpowiedzieli także, z którym z 3 opisów dotyczących nauczania religii w szkołach zgadzają się najbardziej. Najwięcej, bo 40 proc. osób, wybrało odpowiedź, że należy całkowicie zaprzestać nauczania religii w szkołach publicznych. Wśród nich było 62 proc. wyborców Rafała Trzaskowskiego i 19 proc. wyborców Andrzeja Dudy.
27 proc. ankietowanych uznało, że należy zmniejszyć liczbę godzin religii w szkołach na rzecz innych przedmiotów. Odpowiedziało tak 31 proc. zwolenników obecnego prezydenta i 21 proc. zwolenników jego konkurenta.
7. proc Polaków stwierdziło, że lekcji religii powinno być więcej, a 26 proc. wybrało wariant "trudno powiedzieć". Za zwiększeniem liczby godzin religii kosztem innych przedmiotów opowiedziało się 15 proc. wyborców Dudy i 4 proc. wyborców Trzaskowskiego.W ostatnim czasie popularność w mediach społecznościowych zyskała grafika, którą udostępnił m.in. Robert Biedroń. Widać na niej liczbę godzin przeznaczonych na konkretne przedmioty w czasie 8 lat nauki w szkole podstawowej. Religia, która obecnie nie jest przedmiotem obowiązkowym, znalazła się w tym zestawieniu na 5. miejscu - wyżej niż historia i przedmioty przyrodnicze. Przeznaczono na nią 608 godzin lekcyjnych. Wiele osób uważało, że ta grafika może być fake newsem. Okazało się jednak, że została ona opracowana w ubiegłym roku przez redakcję Konkret24, na podstawie rozporządzenia MEN, a dane w niej zawarte są prawdziwe.
Nota metodologiczna: Badanie na panelu Ariadna. Próba ogólnopolska licząca N=1095 osób w wieku od 18 lat wzwyż. Struktura próby dobrana wg reprezentacji w populacji dla płci, wieku i wielkości miejscowości zamieszkania. Metoda: CAWI. Termin realizacji: 3 – 7 września 2020 roku.

https://www.o2.pl/informacje/religia-w-szkolach-wiekszosc-polakow-jej-nie-chce-duchowny-komentuje-6552211717868448a
"Zgodnie z wynikami badania, które przeprowadzono dla portalu o2.pl na platformie Ariadna, ponad połowa Polaków nie chce obowiązkowych lekcji religii w szkołach. Komentarza w tej sprawie udzielił na antenie programu #Newsroom rzecznik Konferencji Episkopatu Polski. Czy Kościół ma powód do zmartwień?
Do przeciwników lekcji religii należy 62 proc. uczestników badania. Prym wiodą zwolennicy kandydatury Rafała Trzaskowskiego na prezydenta Polski. Stanowią oni aż 82 proc. osób, które oceniły obowiązek takich zajęć w szkołach negatywnie.Lekcje religii w szkołach. Komentarz rzecznika Konferencji Episkopatu Polski

Na temat wyników badania wypowiedział się ks. dr Leszek Gęsiak. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski przedstawił opinię Kościoła w programie #Newsroom Wirtualnej Polski. Prowadząca na wstępie spytała, czy wyniki, które przedstawił portal o2.pl, są niepokojące dla Episkopatu. Duchowny przyznał, że należy im się dokładnie przyglądać. Jak jednak podkreślił, zaledwie kilka dni wcześniej na Jasnej Górze miała miejsce rozmowa na temat lekcji religii. Księża biskupi dyskutowali wówczas o poziomie zadowolenia uczniów z zajęć katechezy. Jeden z uczestników spotkania miał przytoczyć statystyki dotyczące zadowolenia uczniów z poszczególnych przedmiotów.

Ks. dr Gęsiak zauważył, że podopieczni są krytycznie nastawieni do większości zajęć obowiązkowych, a nie tylko lekcji religii. Jedynym przedmiotem, do którego aż 90 procent miało odnosić się pozytywnie, było wychowanie fizyczne.(...) Mamy sytuację taką, że religia jest przedmiotem do wyboru (...) natomiast jeśli mówimy o tym, czy dzieci chcą, czy nie chcą uczestniczyć, to myślę, że spojrzenie na to, czy chciałyby uczestniczyć w zajęciach z matematyki, mogłoby tutaj być dobrym materiałem porównawczym – podkreślił ks. dr Gęsiak w rozmowie z prowadzącą #Newsroom. Dziennikarka dopytywała duchownego o powody niechęci dzieci i młodzieży do udziału w katechezie. Powołała się na własne doświadczenia z przeszłości, kiedy – w przeciwieństwie do obecnej sytuacji – na lekcjach religii można było spotkać komplet uczniów.
   Tak, oczywiście, ta sytuacja jest monitorowana przez Kościół, my staramy się temu przyglądać i patrzeć, co się dzieje i rzeczywiście to nie jest tak, że poparcie dla zajęć religii jest powszechne – zapewnił ks. dr Gęsiak w programie #Newsroom. Ks. dr Gęsiak wskazywał, że jedną z przyczyn niechęci uczniów do katechezy jest dobrowolność. Ponieważ udział w lekcjach religii wynika z decyzji ucznia lub rodziców, a nie programu szkolnego, podopieczni mają szczególne trudności z mobilizacją. Jednocześnie duchowny położył nacisk na konieczność istnienia zajęć, na których dzieci i młodzież mogliby poznawać system wartości.

    Natomiast ta rezygnacja często wynika z prostego faktu, że właśnie pewnej dobrowolności. (...) Jeden z postulatów (...) to by była pewna "obowiązkowa alternatywa", to znaczy jakieś zajęcia aksjologiczne, (...) które młody człowiek musiałby podjąć, gdzie uczyłby się pewnego systemu wartości. Takim przedmiotem mogłaby być etyka – wyraził opinię ks. dr Gęsiak w rozmowie z prowadzącą #Newsroom.
W programie #Newsroom duchowny wyraził nadzieję, że gdyby wybór między etyką a religią był obowiązkowy, większość osób zwróciłaby się w stronę drugich z zajęć. Na koniec przyznał jeszcze, że spadek zainteresowania katechezą wśród uczniów jest niepokojący, a Kościół zamierza podjąć kroki w celu naprawy sytuacji.Więc gdyby istniał wybór między religią a etyką, ale zajęcia byłyby obowiązkowe, wtedy mam nadzieję, że ta proporcja uczestniczących w zajęciach byłaby duża wyższa, niż w zajęciach etyki – zaznaczył ks. dr Gęsiak w programie #Newsroom.

Archiwum Centrala. Informacja

Archiwum Centrala. Informacja

 Informacje pozyskujemy, przetwarzamy ją dla podjęcia działań i przechowujemy po to aby uzyskać konkretną, wymierną korzyść z tego działania.

 „Komputery” ( dalej słowo to oznacza wszelkie mikrokontrolery, mikrokomputery, minikomputery i komputery) informacje przetwarzają według algorytmu zawartego w programie. Informacje przechowuje się w pamięciach.
Pierwsze komputery nie miały pamięci operacyjnej a tylko rejestry. Historycznie pamięciami RAM były kolejno ultradźwiękowe  linie opóźniające ze specjalną lampą rtęciową, lampy pamięciowe a potem długo pamięci ferrytowe, które osiągnęły znaczny poziom doskonałości. Udoskonalono ich architekturę aby powiększyć pojemność i skrócić czas dostępu. Obniżono stopę błędu praktycznie do zera. Zmechanizowano a potem zautomatyzowano szycie drucikiem macierzy koralików ferrytowych. Scalono układy wyboru i wzmacniacze odczytu pamięci. Koszt jednego bita ciągle malał. Ale już w pierwszych latach ubiegłej dekady stało się jasne że pamięci ferrytowe  przegrają z pamięciami półprzewodnikowymi.
Pamięci masowe na bębnach magnetycznych szybko zostały wyparte przez dyski twarde i elastyczne. Na taśmach przechowuje się głównie „archiwa” jako że czas dostępu jest bardzo długi. Za to koszt bita informacji zapamiętanego na taśmie jest bardzo mały. Gęstość zapisu na taśmie komputerowej jest mała w porównaniu z gęstością zapisu na magnetowidzie. Daje to wyobrażenie o przyszłych gęstościach w pamięciach z nośnikiem magnetycznym. W przypadku bardzo pojemnej pamięci taśmowej na dysku możemy mieć informacje o informacji czyli MetaInformacje. Efektywne dotarcie do informacji w potężnym zbiorze plików nie jest wcale łatwe.
Czytniki taśmy perforowanej i kart są już anachronizmem i określenie pamięć „masowa” do nich nie pasuje. Czytniki taśmy perforowanej były i są nadal stosowane w maszynach NC i CNC.
Informacje na pamięciach masowych są wtórne.

Pierwotne informacje pochodzą z:

-Klawiatury komputera. Tworzymy plik lub wydajemy polecenia. Wskaźnik XY używany jest do programów komputerowego wspomagania projektowania. Dane z wielu źródeł mogą być opracowane statystycznie i jako wiarygodne rozpowszechniane.

-Widełek telefonu i tarczy impulsowej telefonu lub układu wybierania dwuczęstotliwościowego. Komputer w centrali odbiera informacje od abonenta i zestawia żądane połączenie oraz m.in. nalicza jednostki opłat. Informacje od abonenta mogą też dotyczyć wyboru i parametrów automatycznych, płatnych usług.        

-Wszelkie sensory binarne. Sygnał z tych sensorów podobnie jak sygnał z klawiatury i aparatu telefonicznego musi być wpierw pozbawiony drgań styków.
Sygnały z sensorów binarnych, analogowych i cyfrowych generalnie służą do sterowania oraz do Monitoringu i Alarmu.

-Sensorem binarnym jest także pętla indukcyjna umieszczona w jezdni drogi detekująca przejeżdżające pojazdy. Daje ona informacje komputerkowi sygnalizacji świetlnej skrzyżowania  Komputerki informacje po przetworzeniu mogą dalej przesłać centralnemu komputerowi kierowania ruchem i zmian konfiguracji dróg. Sensory na torach kolejowych detekują przejeżdżające  wagony i lokomotywy. Ich informacje służą głównie systemowi blokad i bezpieczeństwa.

-Wszelkie sensory analogowe przetwarzają parametry fizyczne na finalnie standardowy sygnał analogowy. Prym w popularności wiodą sensory temperatury i ciśnienia używane też ( jako różnicowe ) w roli sensora przepływu.   Sygnał z układu interfejsu ( kondycjonera sensora ) podany jest do przetwornika analogowo – cyfrowego „komputerka” Czas reakcji sensorów jest generalnie dość krótki. Natomiast badania w laboratoriach trwają dość długo i z reguły nie mogą być użyte w czasie rzeczywistym on-line. Laborant może komputerowi wprowadzić uzyskane wyniki pomiarów lub przyrząd z interfejsem sam wyśle komputerowi zaetykietowane dane z pomiarów. Jednak badanie próbki gorącej surówki lub stali przeprowadzamy szybko aby podjąć ewentualną akcje korekcyjną w produkcji. Można zbadać kaloryczność węgla ( do celów rozliczeniowych z kopalnią i monitoringu sprawności bloku elektrowni ), udziału cukru w masie buraka cukrowego ( rozliczenie i monitoring ), zasiarczenie  ropy i jej składu...
Przy zmianie dostawcy lub partii surowców do sporządzania ciasta naleśnikowego trzeba przetestować parametry uzyskanego ciasta. Ciasto mechanicznie nanosi / nalewa się na górę powoli obracającego się ogrzewanego bębna o średnicy rzędu >2m i wstęga naleśnika  na dole sama odrywa się pod własnym ciężarem od bębna. Bęben jest delikatnie smarowany mgiełką oleju lub przyciśniętymi dużymi płatami słoniny, której wyczerpanie jest monitorowane sensorem binarnym. Jeśli ciasto o niewłaściwych parametrach ( głownie mierzona jest lepkość ) przyklei się do bębna to całą linie produkcyjną trzeba unieruchomić i czyścić bęben !
Oczywiście temperatura bębna jest stabilizowana. Taśma naleśnika może być dalej pokryta nadzieniem, cięta i zwinięta.
Tak samo jest z innymi ciastami do przemysłowych wypieków.

-Elektrody EKG ( ElektroKardioGram) umieszczone na ciele pacjenta dają słaby sygnał ( który po wzmocnieniu) zawierający informacje o pracy serca pacjenta. Czynione są próby automatycznego rozpoznawania tego sygnału. Na razie jednak zapis EKG musi przeanalizować i opisać kardiolog. Automatyczny defibrylator z tego sygnału wyznacza optymalny moment akcji serca dla podania silnego impulsu elektrycznego do elektrod dociśniętych do klatki piersiowej ratowanego człowieka.  

-Specyficznym sensorem o szerokim zastosowaniu  jest mostek tensometryczny. Służy do monitoringu stanu mostu lub budowli lub automatycznego ważenie ( wjeżdżająca ciężarówka z surowcem i wyjeżdżająca pusta lub wagony pociągu z surowcem i pustego ) lub naważania surowców.

-Niektóre egzotyczne sensory są produkowane w małych seriach. „Mętnościomierz” mierzy ilość pyłu SiO2 w wodzie. Stosowane są tylko w stacjach uzdatniania wody do oceny jakości pobranej wody do uzdatnienia. Mętność początkowa wyznacza czas i skuteczność filtrowania i koagulacji

-Zestaw sensorów „stacji pogodowej” daje informacje o temperaturze, ciśnieniu,  wilgotności, natężeniu opadu, sile i kierunku wiatru oraz natężeniu światła. Informacje z radaru pogodowego na razie musi interpretować człowiek. Radar pogodowy ( dla ominięcia burz ) winien mieć także duży samolot pasażerski.
Użyteczność informacji o pogodzie jest oczywista.   

-Pracownik wchodząc do firmy wkłada /przesuwa dziurkowaną kartę plastikową ( są też karty z paskiem magnetycznym ) i czytnik przesyła cyfrową informacje (numer przypisany pracownikowi ) do komputera. System płacowy nalicza wynagrodzenia i zawsze wiadomo kto jest obecny w firmie. Dzięki temu na przykład przy katastrofie w kopalni wiadomo ile uwięzionych osób trzeba odszukać i gdzie one były.

-W maszynach sterowanych numerycznie resolvery ( selsyn) i induktosyny oraz kwadraturowe impulsowe sensory optyczne oraz sensory kodowe dostarczają CPU informacje o położeniu X,Y,Z narzędzia. Tak samo jest w robotach przemysłowych

-Sensor położenia wału korbowego silnika spalinowego i sensor masy zasysanego przez silnik powietrza dają stosowane informacje mikrokontrolerowi systemu wtrysku paliwa i zapłonu elektronicznego  

-Przyrządy pomiarowe z interfejsem komunikacyjnym do komputera mają z reguły wbudowany swój mikrokomputer rządzący m.in. sekwencjami czynności w przyrządzie. Na zewnątrz przyrządy dostarczają już gotową informacje z całego procesu pomiarowego taka samą ( może być bogatsza ) jak prezentowana na swoim wyświetlaczu.  Zintegrowany zestaw sensorów - przyrządów może być analizatorem właściwości wody po procesie uzdatniania lub oczyszczania ścieków.
Hewlett Packard stosuje w przyrządach 8 bitowy mikroprocesor Motorola 6800 ale w najbardziej wyrafinowanych swój własny procesor 16 bitowy.

-Dalmierz laserowy ma już wbudowany mikrokontroler. Z reguły są one zintegrowane z dwoma dokładnymi sensorami kąta jako „Total Station” Są bardzo użyteczne głównie we wszelkim budownictwie, zwłaszcza infrastrukturalnym. 

-Scaner daje cyfrowy obraz zeskanowego dokumentu lub zdjęcia. Scaner wbudowany jest w Fax. Aby przesłanie obrazu linią telefoniczną było w miarę szybkie stosowany jest stratny ale wydajny algorytm kompresji informacji z obrazu.

-Digitiser dostarcza współrzędne X,Y(Z) punktu wskazanego przez operatora

-Fotoradar wykonuje zdjęcie samochodu przekraczającego ( z marginesem ) na dopuszczalną prędkość na drodze na którym jest też pasek wskazujący na prędkość.
Po wywołaniu bębna zdjęć odczytuje się numery rejestracyjne samochodów i wystawia ( drukuje je komputer na podstawie bazy danych po podaniu odczytanego numeru rejestracyjnego samochodu, przystawka do drukarki zagina i odrywa  papier i wciska do kopert z okienkiem foliowym na adres ) mandaty doręczane pocztą. Dyscyplinuje to kierowców co owocuje spadkiem ilości ciężkich i bardzo kosztownych wypadków. Pieniądze wpływają też do kasy miasta lub państwa. Kierowcy notorycznie przekraczającemu prędkość co jest wykroczeniem, zabieramy Prawo Jazdy i kierujemy „na łopatę” czyli prace społecznie użyteczne.   

-Kamery (off line sygnał z magnetowidu ), radary, sensory ultradźwiękowe, mikrofony (magnetofon), echosondy, radioodbiornik. Sygnał przed przetwarzaniem A/D musi być poddany filtracji dolnoprzepustowej celem uniknięcia aliasingu. Minimalna częstotliwość próbkowania określona jest twierdzeniem Clausa Shannona. Mniej niż 10 firm w świecie oferuje karty z przetwornikami A/D do sygnałów Video. Masowa produkcja tanich scalonych monolitycznych NMOS przetworników A/D sygnałów Video do cyfrowych odbiorników telewizyjnych ( patrz artykuł w Elektor Electronic ) zostanie niedługo uruchomiona.
Synteza mowy jest opanowana od lat ale dalej trwają badania nad analizą – zrozumieniem mowy ludzkiej. Mikroprocesor do zastosowań „Digital Signal Processing” musi mieć szybkie mnożenie najlepiej połączone w jednym rozkazie z dodawaniem. Na razie takowych brak ale potrzeba jest matką wynalazku.
Informacja z echosondy pozwala namierzyć statkowi rybackiemu ławicę ryb. Kapitan musi mieć wstępną informacje o zasobnym łowisku. Firma może zbierać informacje z różnych źródeł.

-Sensorami zbiera się informacje po podaniu do Ziemi silnego impulsu. Zarejestrowane fale odbite od złóż surowców mineralnych zawierają wiele użytecznych w poszukiwaniu złóż informacji. 

Dla wszystkich firm bardzo użyteczne są informacje o cenach na rynkach surowców i produktów. Na razie są to informacje drukowane ale z pewnością będą niedługo udostępnianie on - line elektronicznie.
 
Narodziny komputerów w Stanach Zjednoczonych nikogo nie mogą dziwić. Dopóki USA planem Marshalla nie uruchomiły stojącej w miejscu, zrujnowanej wojną gospodarki Europy, nie była ona liczącym się graczem. Pod koniec lat czterdziestych produkcja przemysłowa USA przekraczała 60% produkcji świata.
Najważniejsze gospodarczo zachodnie obszary ZSRR doznały apokaliptycznych zniszczeń. ZSRR stracił 27.5 mln ludzi w większości z cennych gospodarczo młodych roczników mężczyzn.
 
Przed maszynami lampowymi Bell Laboratories wykonał „komputer” na przekaźnikach.
Pierwsze zastosowania komputerów to bankowość, płace, obsługa transakcji. Komputery do zastosowań biznesowych miały arytmetyka dziesiętną BCD. Także obecnie do „liczenia pieniędzy” procesory mają arytmetykę BCD.
USA mają gospodarkę rynkową, kapitalistyczną, prywatną co nie oznacza że państwo amerykańskie nie ma nic do powiedzenia w gospodarce. Ma i to bardzo dużo.
W USA po 1940 roku prywatne koncerny na zlecenie rządu federalnego uruchomiły gigantyczną produkcje nowoczesnych samolotów wojskowych, czołgów, samochodów i wszelkiego uzbrojenia. NASA realizująca za pieniądze podatnika programy kosmiczne ogromną większość potrzebnych rzeczy kontraktuje w prywatnych koncernach, które same podejmują badania i opracowanie prototypów.
Rząd USA wszelkie opracowania ( to jest informacja ) wykonane bezpośrednio i pośrednio za pieniądze podatnika udostępnia amerykańskim firmom. Zatem potężne środki wyłożone na badania kosmiczne modernizują gospodarkę ! 

Rynkowe firmy muszą być rentowne bowiem w przeciwnym razie czeka je plajta i upadek. Gigantyczne koncerny Westinghouse i General Electric w drugiej połowie lat pięćdziesiątych na lampowych komputerach kupionych od IBM optymalizowały transformatory energetyczne i silniki / generatory. Stało się od razu jasne że poważna optymalizacja jest trudne i potrzeba bardzo wydajnych maszyn.
Na zachodzie koncerny ciągną do przodu całą gospodarkę i rządy mając świadomość tego jak ważna jest ich rola przymykają oczy na nielegalne praktyki monopolistyczne i quasi-monopolistyczne czy zmowy firm.  

Prywatne firmy stosują systemy używające komputerów dla zysku po to aby oszczędzić na liczbie pracowników i podnieść jakość produkcji.

Pierwsze lokalne automatyczne centrale telefoniczne funkcjonowały już na przełomie wieków. Telefonia nośna pozwoliła podnieść jakość dalekiego połączenia czyli zrozumiałość rozmowy i obniżyć jego cenę. Ale połączenia międzymiastowe wykonywały nadal telefonistki. AT&T automatyzacje ruchu międzymiastowego podjął  w połowie lat pięćdziesiątych ale przełom stanowiły dopiero „elektroniczne” centrale telefoniczne No1 ESS, w których do odbioru informacji wybierczych od abonenta i zestawienia połączeń użyto tranzystorowego komputera. Komputer też rozliczał abonentów. Komputery central komunikowały się już cyfrowo ! Amerykanie chętnie korzystają z automatycznych usług świadczonych przez centrale czyli przez ich komputery ze stosownym oprogramowaniem.
Rozwija się gospodarka - Jest nowy towar rynkowy czyli te automatyczne usługi. Armia programistów tworzy programy do tych usług ale najważniejsza jest osoba która wymyśla te usługi, które spodobają się abonentom. Cena tych usług też musi być odpowiednia. Telekomunikacja jest gigantycznym działem gospodarki w USA i Zachodu i tak samo powinno być w Polsce i całym bloku. 

Detale do elementów samolotu muszą być dokładnie wykonane aby uniknąć pracochłonnego parowania lub jeszcze gorzej kompletowania zestawu detali. Przemysł lotniczy USA ogromnie rozwinął się  w czasie wojny i coraz popularniejsze było lotnictwo cywilne. Nic dziwnego że zastosowano tam maszyny z pionierskim sterowaniem numerycznym Numerical Control głównie po to aby trzymać ostre tolerancje wymiarów z czym przy ludzkiej obsłudze maszyny zawsze są problemy. Gdy sterowania NC stały się makabrycznie skomplikowane zastosowano do sterowania minikomputery tworząc numeryczne sterowanie komputerowe CNC.
Chociaż roboty przemysłowe są bardzo drogie to ich zastosowania ( na Zachodzie ) na linii produkcyjnej samochodów do spawania – zgrzewania i malowania jest już rentowne jako że pracują 24 godziny na dobę przez cały tydzień.
Oczywiście wyobrażalnych obszarów zastosowania robotów przemysłowych jest mnóstwo. 

Dobre rezultaty przynosi automatyzacja w energetyce i przemyśle „chemicznym”. Bardzo trudnym zadaniem jest ustalenie nastaw regulatorów PI lub PID. Zadaniu temu są w stanie podołać tylko i wyłącznie koncerny mające zakumulowaną odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Przy nieodpowiednim ustawieniu regulatorów działają one źle lub bardzo źle i obsługa przełącza je na Manual czy sterowanie ręczne. Prace nad regulatorami samonastrajającymi się i adaptacyjnym nie dały jeszcze satysfakcjonujących rezultatów.
Sprawę automatycznego sterowania bierze się pod uwagę już na etapie konstruowania urządzeń procesowych !  Sterowanie binarne PLC pozwala nawet zautomatyzować rozruch lub zmianę awaryjnej konfiguracji systemu produkcyjnego.
Silne technologicznie koncerny o wielkim repertuarze produkcji w dziedzinie automatyzacji nowo projektowanego zakładu mają miażdżąca przewagę nad mniejszą konkurencją.

Automatyzacja jest kolejnym krokiem po mechanizacji „produkcji”. W zakładach Forda już przed wojną po mechanizacji podejmowano próby automatyzacji.     
Pierwsza mechaniczna maszyna do produkcji papierosów powstała w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Obecnie PLC nadzoruje pracę ( informacje z sensorów )  mechanicznej maszyny produkującej papierosy i gdy wystąpią nieprawidłowości wyłącza napęd i podnosi Alarm.  
Produkcja mikroelektroniki ma coraz więcej etapów i jej automatyzacja jest niezbędna. Produkcja mikroelektroniki ma więc pośrednie dodatnie sprzężenie zwrotne.

Cyfrowe Przetwarzanie Sygnałów czyli Digital Signal Procesing narodziło się do analizy sygnałów z hydrofonów łodzi podwodnych celem rozpoznania i namierzenia wrogiego okrętu podwodnego. Ludzka mowa jest już tanio syntezowana ale prace nad wydajną analizą nowy trwają dalej. Automatyzacja rozpoznawania głosu umożliwi automatyzacje prac wywiadowczych. Politycy i wysocy urzędnicy mają w samochodach radiotelefony i można ich bez problemu nagrać tak samo jak komunikacje wszelkich służb i wojska.  
DSP pozwala istotnie poprawić parametry systemu radarowego.
Anteny cywilnych radarów razem z sygnałem radarowych odbitym od samolotu odbierają też sygnał nadawany przez transponder samolotu. Samolot podaje swój numer przydzielony mu przez administracje lotnictwa i swoją wysokość jako że radar wysokości samolotu  nie mierzy. Lotniskowa obsługa na monitorze radaru ma na symbolu  samolotu podany jego numer. W czasie pokoju umyślne wyłączenie transpondera przesyłającego informacje  jest przestępstwem. Wprowadza straszne zamieszanie i może spowodować poderwanie samolotów myśliwskich obrony przeciwlotniczej lub nawet zestrzelenie nie odpowiadającego intruza. Gdy transponder uległ uszkodzeniu ( na przykład zadziałał bezpiecznik zasilania ) piloci muszą o tym natychmiast zameldować radiotelefonem VHF lub radiostacją KF.
Automatyzacja ruchu samolotu na lotniskach wymagałaby śledzenia ich ruchu na lotnisku co jest jak najbardziej wykonywalne. Wszystkie samoloty na Ziemi może śledzić specjalny radar. Lądujący samolot może w określonym miejscu dokładnie skalibrować swój inercyjny Żyrokompas i meldować o pozycji aż do miejsca „rozładunku” cargo lub pasażerów. Ponowna kalibracja byłaby dokonana tuż przed oddaleniem się od miejsca „rozładunku”.
Systemu rezerwacji miejsc i sprzedaży biletów lotniczych są już skomputeryzowane.

 O ile skomputeryzowana automatyzacja procesów w prywatnych  firmach ( w państwowych też powinna być rentowna ) musi być rentowna to  bardziej skomplikowane jest sprawa infrastruktury. Tutaj państwa często subsydiują infrastrukturę po to aby długofalowo uzyskać globalnie większe korzyści. Budowany system dróg winien aktywować gospodarczo martwe dotychczas tereny. Były dotychczas  martwe z powodu odcięcia ich od świata. Jednak przewidywania ( to przetwarzanie informacji ) są tym mniej trafne im dalszy jest horyzont. Marginesem muszą być sytuacje budowy dróg do nikąd.        
Do planowania szlaków komunikacyjnych bardzo użyteczne są mapy w postaci plików. Oczywiście ktoś musi je wpierw sporządzić.