Przeklęte papierosy
Konsumpcja papierosów w Polsce spada ale jest obecnie szczególnie popularna wśród osób o niższym statusie materialnym i społecznym co wraz z nadmiernym spożyciem alkoholu jest istotnym czynnikiem utrzymywania się w biedzie i skracaniem sobie życia.
Rynek wyrobów tytoniowych w Polsce był i jest znaczącym źródłem dochodów budżetowych państwa, 7-7,5% budżetu. Maleje fizyczne spożycie ale rosną obciążenia podatkowe nałożone na tytoń.
Drastyczne zdjęcia z opakowań papierosów nie robią na polskim palaczu większego wrażenia.
Na spadek konsumpcji tytoniu mają pozytywny wpływ zakazy reklam i surowo egzekwowane zakazy palenia w miejscach publicznych.
W USA mimo spadku sprzedaży wpływy ze sprzedaży odrobinę rosną ( w ubiegłym roku 138 mld dolarów ) co wynika ze wzrostu cen i podatków.
Na mapie pokazano roczną konsumpcje papierosów w Europie.
Obecnie trują się strasznym nałogiem głównie Azjaci. Modę na palenie, zwłaszcza wśród młodzieży i dzieci, zaprowadziły tam kampaniami reklamowymi zachodnie koncerny. Największym eksporterem trucizny są koncerny USA.
Produkcja tytoniu w świecie w tysiącach ton metrycznych:
China: 2,391
Brazil: 880
India: 799.96
US: 322
Zimbabwe: 181
Indonesia: 153
Zambia: 131
Pakistan: 117
Argentina: 117
(UN FAO)
niedziela, 31 marca 2019
Co po jednorazowej dywidendzie demograficznej ? Eutanazja !
Co po jednorazowej dywidendzie demograficznej ? Eutanazja !
Opieka zdrowotna na ludźmi starymi jest droga a nawet bardzo. Nawet przy limitowaniu świadczeń siedemdziesięciolatek kosztuje system ochrony zdrowia conajmniej 4 razy tyle co trzydziestolatek ale pod warunkiem że staruszkiem opiekuje się rodzina - taki model obecnie jeszcze szeroko funkcjonuje. Gdy staruszek nie ma rodziny ( albo chętnej do opieki rodziny ) trzeba go trzymać na szpitalnym oddziale i koszt przekracza relatywnie 20 razy koszty trzydziestolatka. Tego nie jest w stanie wytrzymać żaden system i budżet.
Także utrzymanie Domów Pomocy Społecznej dla zdrowych staruszków sporo budżety kosztuje. W japońskich domach starców zdrowi staruszkowie są zobligowani opiekować się chorymi - to jest dobry model funkcjonowania.
Demografia jest bezlitosna. Żaden system emerytalny i ochrony zdrowia nie zastąpi brakującego pokolenia. W świecie coraz mocniej różnymi przebiegłymi metodami świadomie ogranicza się wydatki na leczenie starszych pacjentów.
We wiodącej w dziedzinie starości i eutanazji Holandii obecnie zwolniono lekarzy z konieczności udzielania pomocy osobom conajmniej siedemdziesięcioletnim !
Wygląda na to że w nadchodzącej przyszłości bezdzietni staruszkowie en masse zostaną poddani eutanazji.
Opieka zdrowotna na ludźmi starymi jest droga a nawet bardzo. Nawet przy limitowaniu świadczeń siedemdziesięciolatek kosztuje system ochrony zdrowia conajmniej 4 razy tyle co trzydziestolatek ale pod warunkiem że staruszkiem opiekuje się rodzina - taki model obecnie jeszcze szeroko funkcjonuje. Gdy staruszek nie ma rodziny ( albo chętnej do opieki rodziny ) trzeba go trzymać na szpitalnym oddziale i koszt przekracza relatywnie 20 razy koszty trzydziestolatka. Tego nie jest w stanie wytrzymać żaden system i budżet.
Także utrzymanie Domów Pomocy Społecznej dla zdrowych staruszków sporo budżety kosztuje. W japońskich domach starców zdrowi staruszkowie są zobligowani opiekować się chorymi - to jest dobry model funkcjonowania.
Demografia jest bezlitosna. Żaden system emerytalny i ochrony zdrowia nie zastąpi brakującego pokolenia. W świecie coraz mocniej różnymi przebiegłymi metodami świadomie ogranicza się wydatki na leczenie starszych pacjentów.
We wiodącej w dziedzinie starości i eutanazji Holandii obecnie zwolniono lekarzy z konieczności udzielania pomocy osobom conajmniej siedemdziesięcioletnim !
Wygląda na to że w nadchodzącej przyszłości bezdzietni staruszkowie en masse zostaną poddani eutanazji.
sobota, 30 marca 2019
Plastiki w oceanach
Plastiki w oceanach
„W środę Euro-parlament przyjął nową ustawę, która zakazuje wyrobów z plastiku jednorazowego użytku, takich jak talerze, sztućce, słomki i patyczki do uszu” – podano w komunikacie prasowym.
Dokument popierający zakaz sprzedaży naczyń i sztuców jednorazowych poparło 560 europosłów, przeciw było 35 z nich.
Tworzywa sztuczne z powodu powolnego tempa rozkładu gromadzą się w morzach, oceanach, na plażach i organizmach morskich takich jak żółwie, foki, wieloryby i ptaki, także w organizmach ryb i skorupiaków, trafiają więc również do organizmu człowieka.
Dryfujące po powierzchni wód plastikowe śmieci znikną dopiero w ciągu wielu stuleci.
Plastikowe śmieci płyną do morza rzekami Azji i Afryki. Udział konsumentów Europy w zaśmiecaniu mórz i oceanów jest znikomy.
Obraz poniżej z Raportu niemieckiego przedstawionego Europarlamentowi.
„W środę Euro-parlament przyjął nową ustawę, która zakazuje wyrobów z plastiku jednorazowego użytku, takich jak talerze, sztućce, słomki i patyczki do uszu” – podano w komunikacie prasowym.
Dokument popierający zakaz sprzedaży naczyń i sztuców jednorazowych poparło 560 europosłów, przeciw było 35 z nich.
Tworzywa sztuczne z powodu powolnego tempa rozkładu gromadzą się w morzach, oceanach, na plażach i organizmach morskich takich jak żółwie, foki, wieloryby i ptaki, także w organizmach ryb i skorupiaków, trafiają więc również do organizmu człowieka.
Dryfujące po powierzchni wód plastikowe śmieci znikną dopiero w ciągu wielu stuleci.
Plastikowe śmieci płyną do morza rzekami Azji i Afryki. Udział konsumentów Europy w zaśmiecaniu mórz i oceanów jest znikomy.
Obraz poniżej z Raportu niemieckiego przedstawionego Europarlamentowi.
Jakość edukacji 2018.
Jakość edukacji 2018.
1. Szwajcaria
2. Singapur
3. Finlandia
4. Holandia
5. USA
6. Katar
7. Kanada
8. Nowa Zelandia
9. Zjednoczone Emiraty Arabskie
16. Niemcy
34. Indie
46. Rwanda
57. Polska
(World Economic Forum)
Nauczyciel matematyki z Kenii otrzymał nagrodę Global Teacher Prize 2019. 1 milion dolarów nagrody przekazał lokalnej społeczności . W szkole w której uczy jest 1 komputer wykorzystany cały dzień.
Taki nauczyciel zupełnie nie pasuje do polskiej szkoły gdzie rządzą pasożyci - sowieci ze Związku Nauczycielstwa Polskiego.
1. Szwajcaria
2. Singapur
3. Finlandia
4. Holandia
5. USA
6. Katar
7. Kanada
8. Nowa Zelandia
9. Zjednoczone Emiraty Arabskie
16. Niemcy
34. Indie
46. Rwanda
57. Polska
(World Economic Forum)
Nauczyciel matematyki z Kenii otrzymał nagrodę Global Teacher Prize 2019. 1 milion dolarów nagrody przekazał lokalnej społeczności . W szkole w której uczy jest 1 komputer wykorzystany cały dzień.
Taki nauczyciel zupełnie nie pasuje do polskiej szkoły gdzie rządzą pasożyci - sowieci ze Związku Nauczycielstwa Polskiego.
piątek, 29 marca 2019
Zydzi Cytaty 50
Zydzi Cytaty 50
Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego prof. Paweł Śpiewak:
Prof. Paweł Śpiewak w wywiadzie czeskiemu tygodnikowi "Tydenik Echo":
"Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców to... oczywisty fakt historyczny, czy raczej – rzecz niezwykle prawdopodobna".
Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego prof. Paweł Śpiewak:
Prof. Paweł Śpiewak w wywiadzie czeskiemu tygodnikowi "Tydenik Echo":
"Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców to... oczywisty fakt historyczny, czy raczej – rzecz niezwykle prawdopodobna".
Sowieckie geny autoryteta moralnego w walonkach Cimoszewicza
Sowieckie geny autoryteta moralnego w walonkach Cimoszewicza
Sowieckie sołdaty wycofując się na początku lat dziewiećdziesiątych z Polski dewastowali mieszkania koszarowe wyrywając krany, umywalki, muszle klozetowe ze spłuczkami, piece, posadzki, parkiety , boazerie, wyrywali gniazdka i instalacje elektryczne , kaloryfery i drzwi z framugami a nawet okna. Wszędzie koszary ( Legnica, Borne Sulinowo, Szczecin.... ) przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy.
Tak samo wyprowadził się z tanio wynajmowanej leśniczówki o powierzchni 220 m towarzysz Cimoszewicz. Nawyk od pokoleń, genów nie oszukasz. To było silniejsze od niego. Musiał to zrobić !
Były "premier" Włodzimierz Cimoszewicz wyprowadzając się z wynajmowanej za półdarmo przez 17 lat leśniczówki zabrał ze sobą piec, poszycie budynku gospodarczego, framugi w drzwiach oraz oknach, kontakty elektryczne, boazerię... Ale honorowo potomek gangreny Szczynukowiczów grzyba ze ścian ze sobą nie wziął !
czwartek, 28 marca 2019
Prokurator, która chciała wsadzić do więzienia M. Kamińskiego z CBA, sama dostała 6 lat za branie łapówek!
Prokurator, która chciała wsadzić do więzienia M. Kamińskiego z CBA, sama dostała 6 lat za branie łapówek!
http://niewygodne.info.pl/artykul9/04774-Prokurator-od-sprawy-Kaminskiego-skazana.htm
"Ta historia jest jednak niesamowita - Anna H. była szefem Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie. Przypomnijmy - to ona nadzorowała tworzenie aktu oskarżenia przeciwko szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. To jej podlegała prokuratura, która wymyśliła, że skuteczna prowokacja korupcyjna wobec przekupnych urzędników nosi znamiona przestępstwa. Kto by się wówczas spodziewał, że wkrótce sama zostanie oskarżona o wzięcie 170 tys. zł łapówek, sąd dyscyplinarny usunie ją z zawodu prokuratora, a sąd powszechny skaże ją na 6 lat bezwzględnego więzienia!
Anna H., która za czasów PO-PSL była szefem Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, miała swego czasu potężną władze i wpływy. To ona nadzorowała tworzenie aktu oskarżenia przeciwko szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. To ona we wrześniu 2010 roku z dumą stwierdziła dla Gazety Wyborczej: "Skierujemy akt oskarżenia przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu i innym osobom. Taki jest plan rzeszowskiej prokuratury okręgowej". Kto by się wówczas spodziewał, że swoją władze i wpływy wykorzysta również w przestępczych celach...
Okazało się bowiem, że Anna H., niedługo po tym jak ogłosiła plany wobec Mariusza Kamińskiego, sama usłyszała zarzuty w sprawie popełnienia sześciu przestępstw dotyczących korupcji, przekroczenia uprawnień oraz oszustwa.
Od Mariana D., głównego bohatera afery podkarpackiej (skazanego na 4 lata bezwzględnego więzienia), Anna H. miała wziąć 170 tys. zł łapówki. Zdaniem prokuratury była szefowa rzeszowskiej apelacji miała również używać swoich wpływów na przebieg prokuratorskich śledztw. Inne zarzuty dotyczyły tego, że dwóm osobom załatwiła pracę w Prokuraturze Regionalnej w Rzeszowie, sfałszowała dokumenty, by dostać 350 tys. zł pożyczki z Ministerstwa Sprawiedliwości, jak również obiecywała awans prokuratorowi, jeżeli ten uchyli grzywnę nałożoną na biegłego.
Sąd Rejonowy w Tarnowie, który rozpatrywał oskarżenie Anny H., nie miał wątpliwości. Była szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie za czasów PO-PSL została uznana winną wszystkich 6 przestępstw wskazanych w akcie oskarżenia (sąd zakwestionował jedynie wysokość łapówki uznając, że przyjęła 67 a nie 170 tys. zł). Wyrok? - 6 lat bezwzględnego więzienia, 5 tys. zł grzywny oraz 10-letni zakaz wykonywania zawodów prawniczych.
– "Kara jest adekwatna do wysokiego stopnia szkodliwości czynu. Oskarżona wykorzystała pełnioną funkcje, nadużyła zaufania i nie okazała żadnej skruchy. Sąd liczy, że taki wymiar kary skłoni oskarżoną do tego, aby przemyślała swoje zachowanie i wyciągnęła wnioski" – mówiła w uzasadnieniu sędzia Małgorzata Adamczyk.
Co istotne - wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Adwokat Anny H. zapowiedział, złożenie apelacji.
Powstaje pytanie - czy to przypadek, że do walki z Mariuszem Kamińskim, słynącym z bezwzględności wobec korupcji i innych patologii zżerających od środka III RP, zaciągnięto osobę, która sama miała brać łapówki, w zamian za obietnice pomocy w sprawach skarbowych czy prokuratorskich?"
http://niewygodne.info.pl/artykul9/04774-Prokurator-od-sprawy-Kaminskiego-skazana.htm
"Ta historia jest jednak niesamowita - Anna H. była szefem Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie. Przypomnijmy - to ona nadzorowała tworzenie aktu oskarżenia przeciwko szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. To jej podlegała prokuratura, która wymyśliła, że skuteczna prowokacja korupcyjna wobec przekupnych urzędników nosi znamiona przestępstwa. Kto by się wówczas spodziewał, że wkrótce sama zostanie oskarżona o wzięcie 170 tys. zł łapówek, sąd dyscyplinarny usunie ją z zawodu prokuratora, a sąd powszechny skaże ją na 6 lat bezwzględnego więzienia!
Anna H., która za czasów PO-PSL była szefem Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, miała swego czasu potężną władze i wpływy. To ona nadzorowała tworzenie aktu oskarżenia przeciwko szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. To ona we wrześniu 2010 roku z dumą stwierdziła dla Gazety Wyborczej: "Skierujemy akt oskarżenia przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu i innym osobom. Taki jest plan rzeszowskiej prokuratury okręgowej". Kto by się wówczas spodziewał, że swoją władze i wpływy wykorzysta również w przestępczych celach...
Okazało się bowiem, że Anna H., niedługo po tym jak ogłosiła plany wobec Mariusza Kamińskiego, sama usłyszała zarzuty w sprawie popełnienia sześciu przestępstw dotyczących korupcji, przekroczenia uprawnień oraz oszustwa.
Od Mariana D., głównego bohatera afery podkarpackiej (skazanego na 4 lata bezwzględnego więzienia), Anna H. miała wziąć 170 tys. zł łapówki. Zdaniem prokuratury była szefowa rzeszowskiej apelacji miała również używać swoich wpływów na przebieg prokuratorskich śledztw. Inne zarzuty dotyczyły tego, że dwóm osobom załatwiła pracę w Prokuraturze Regionalnej w Rzeszowie, sfałszowała dokumenty, by dostać 350 tys. zł pożyczki z Ministerstwa Sprawiedliwości, jak również obiecywała awans prokuratorowi, jeżeli ten uchyli grzywnę nałożoną na biegłego.
Sąd Rejonowy w Tarnowie, który rozpatrywał oskarżenie Anny H., nie miał wątpliwości. Była szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie za czasów PO-PSL została uznana winną wszystkich 6 przestępstw wskazanych w akcie oskarżenia (sąd zakwestionował jedynie wysokość łapówki uznając, że przyjęła 67 a nie 170 tys. zł). Wyrok? - 6 lat bezwzględnego więzienia, 5 tys. zł grzywny oraz 10-letni zakaz wykonywania zawodów prawniczych.
– "Kara jest adekwatna do wysokiego stopnia szkodliwości czynu. Oskarżona wykorzystała pełnioną funkcje, nadużyła zaufania i nie okazała żadnej skruchy. Sąd liczy, że taki wymiar kary skłoni oskarżoną do tego, aby przemyślała swoje zachowanie i wyciągnęła wnioski" – mówiła w uzasadnieniu sędzia Małgorzata Adamczyk.
Co istotne - wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Adwokat Anny H. zapowiedział, złożenie apelacji.
Powstaje pytanie - czy to przypadek, że do walki z Mariuszem Kamińskim, słynącym z bezwzględności wobec korupcji i innych patologii zżerających od środka III RP, zaciągnięto osobę, która sama miała brać łapówki, w zamian za obietnice pomocy w sprawach skarbowych czy prokuratorskich?"
środa, 27 marca 2019
wtorek, 26 marca 2019
Mściciele w togach
Mściciele w togach
https://fakty.interia.pl/opinie/ziemkiewicz/news-msciciele-w-togach,nId,2897550
"Tomasz Lis nie zawsze był tym elegancikiem w drogich garniturach, którego znacie państwo z telewizji. Jego szkolni koledzy wspominają, że w młodości był strasznym brudasem - nie miał zwyczaju myć się ani zmieniać bielizny, capiło od niego na kilometr skarpetą; żadna dziewczyna nie chciała mieć z flejtuchem do czynienia, i pewnie to sprawiło, że redaktor naczelny "Newsweeka" rozładowuje dziś swoje kompleksy i zahamowania w tak brzydki sposób.
Jacy to znajomi z czasów szkolnych opowiedzieli mi te nieznane fakty z życia czołowego hejtera polskiej żurnalistyki? Żadni. Zmyśliłem ich sobie. Że tak nie można? Otóż właśnie można, mam na to zgodę sądu rejonowego w Warszawie. Co prawda, nieprawomocną. No, mówiąc ściśle - stosuję tu nieco rozszerzoną interpretację decyzji pani sędzi, która, mówiąc ściśle, przyznała takie prawo nie mnie, a właśnie Lisowi. To jemu wolno zmyślać moich rzekomych "znajomych ze studiów", opowiadających mające mnie poniżyć, kompletnie wyssane z palca kocopały.
Konkretnie, na łamach "Newsweeka" ukazał się swego czasu tekst, jak wszystkie inne teksty polityczne w tej gazecie, poświęcony dyskredytowaniu i poniżaniu ludzi postrzeganych jako wrogowie obozu "Okrągłego Stołu". W odniesieniu do mnie bazował on właśnie na świadectwie jakichś rzekomych znajomych z młodości, którzy mieli "Newsweekowi" naopowiadać, że zawsze byłem tchórzem, więcej, otwartym zwolennikiem "władzy ludowej", wyśmiewałem opozycjonistów jako "frajerów" i wszystkim opowiadałem, że zależy mi tylko na karierze.
Tzw. skrin z tym lisowym gównem (bardzo przepraszam redakcję i czytelników, ale to musi zostać napisane tak właśnie) krąży od tego czasu po internecie i nie ma dyskusji, w której peowskie trolle nie przypinałyby go jako "dowodu". Proszę wybaczyć, że piszę o sobie, ale to tylko dlatego, że cała sprawa jest charakterystyczna - podobne zniesławiające fejki są standardowym orężem propagandowym obozu "żeby znowu było jak było", wyprodukowano ich wiele, na czele z osławionym "gorszym sortem". Użyję jednak dla objaśnienia, jak ten system propagandowych zniesławień funkcjonuje, swojego przykładu, bo tak mi po prostu najbliżej.
Otóż od wielu lat wystarczy zerknąć w mój biogram w Wikipedii, żeby przeczytać o podziemnej oficynie wydawniczej "Stop", a jeśli ktoś chce być bardzo dociekliwy, znajdzie przy tej informacji odnośnik do książki Marka Kamińskiego "Gry Więzienne". Marek Kamiński, twórca i szef tego podziemnego wydawnictwa, po wpadce (dziś wiemy, że przypadkowej - nic nie było jasne) przesiedział osiem miesięcy, nikogo nie sypnął, dziś jest profesorem na Uniwersytecie Irvine w Kalifornii. Swego czasu, gdy w podobnym duchu - jako rzekomego tchórza - zaatakował mnie Jacek Żakowski, napisał list do "Polityki", opisując dokładniej naszą współpracę; którego to listu zresztą "Polityka" nie zamieściła, ale wrzuciłem go do internetu. Mam więc wiarygodnego świadka, że z działalnością podziemną zetknąłem się dość wcześnie, jak zresztą wielu rówieśników z klubów science-fiction, które, przez nikogo, a najmniej przez władzę, nietraktowane poważnie, były dla takich działań wymarzoną wręcz przykrywką - dość przypomnieć, że centrala podziemnej "Nowej" mieściła się pod samym nosem komuny, w redakcji serii science fiction jednego z oficjalnych wydawnictw, i do samego końca nikt tego nie wyniuchał.
Nie nawojowałem się w podziemiu zbyt wiele i nigdy nie uważałem, że jest się czym chwalić, ale w każdym razie wystarczająco udowodniłem samemu sobie, że posiadam tę "odrobinę niezbędnej odwagi", by znosić oczywiste kłamstwa karierowicza, o którego antykomunistycznej odwadze w PRL niczego bliższego nigdy nie słyszałem. Ponieważ na listy z żądaniem sprostowania Ringer Axel Springer nie zwykł odpowiadać, z prośbą o zmuszenie "Newsweeka" do sprostowania i przeprosin zwróciłem się do sądu.
I tu jest clou całej sprawy. Lis oczywiście nie był w stanie przedstawić żadnego z owych "kolegów ze studiów", przy których miałem jakoby wyśmiewać noszących "bibułę" i opowiadać, że trzeba robić karierę. Powołał kilka osób z mojego roku, które zgodnie zeznały, że "Newsweek" skontaktował się z nimi dopiero po moim pozwie, i które zawartych w tekście cytatów nie potwierdziły, ograniczając się do stwierdzenia, że nic o moim zaangażawaniu w działalność polityczną nie wiedzieli, oraz autora tekstu, który twierdził, że o opozycjonistach jako o "frajerach" słyszał ode mnie osobiście - problem w tym, że poznaliśmy się dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to, istotnie, pisałem, że młodzi, którzy uwierzyli różnym Michnikom okazali się frajerami i zostali przez nich wydudkani. Podtrzymuję to zresztą - ale to jednak co innego, niż się w gazecie ukazało.
Niedotrzymanie elementarnych wymogów rzetelności dziennikarskiej było więc tak oczywiste, że nawet nie przejąłem się specjalnie "mową ciała" pani sędzi i jej kapralskim przesłuchaniem, wyraźnie pokazującym, że w sporze kogoś takiego jak ja z kimś takim jak Lis racja jest jej zdaniem z góry oczywista. Naiwnie uznałem, że w takiej sytuacji sędzia nie zdoła "wydrukować", choćby się nie wiem jak starała.
Myliłem się - na podstawie przedstawionego przez Lisa materiału dowodowego, czyli niczego, ostatecznie pani sędzia mój pozew oddaliła, uzasadniając... No właśnie, nie mogę się na to uzasadnienie doczekać. Nie wiem doprawdy, jak wybrnie ona na piśmie z czegoś tak kontrfaktycznego, jak twierdzenie, że przypisując mi rzeczy stuprocentowo sprzeczne z prawdą w celu odebrania dobrego imienia, Lis nie złamał prawa i nie naruszył moich dóbr osobistych.
Gdyby pani sędzia chciała być szczera, to jej uzasadnienie pewnie brzmiałoby: "nie ma sprawiedliwości dla wrogów wymiaru sprawiedliwości".
Sprawę uważam za absolutne kuriozum, ale, powtórzę, nie zawracałbym nią Państwu głowy, gdyby nie była ona częścią zauważalnej w naszym "bezmiarze sprawiedliwości" tendencji. Właściwie jednej z dwóch tendencji.
Tendencja pierwsza to szereg wyroków skazujących - często w absurdalnych okolicznościach - osoby publiczne, które sędziowski establishment uznaje za "pisowców". Marcin Rola z wrealu24.pl skazany został za użycie powszechnie znanego określenia Rusha Limbaugha "feminazistki", z pozwu jakiejś pani z Torunia, która poskarżyła się tamtejszemu sądowi, iż czuje się feministką i jaka taka czuje się przez Rolę osobiście znieważona. Wojciech Biedroń skazany został z osławionego art. 212 kk. za pisanie o sędzim Łączewskim (tym, który obiecywał internetowemu rozmówcy, sądząc, że to Tomasz Lis, że nauczy go, jak skutecznie walczyć z PiS, a potem kłamał, że ktoś włamał mu się na konto. Tak, mówimy o tym człowieku, który z oskarżenia prokurator-aferzystki wlepił wyrok trzech lat więzienia szefowi CBA w sprawie wcześniej dwukrotnie rozstrzygniętej na jego korzyść, i wlepił go tuż przed wyborami, a pisemne uzasadnienie pisał aż dziewięć miesięcy, tak że przypadkiem stało się atutem Salonu w kolejnej kampanii). Biedroń co prawda wszystkie draństwa Łączewskiego opisał rzetelnie, ale do skazania wystarczyło, że napisał o "postępowaniu dyscyplinarnym", gdy w istocie chodziło o "postępowanie wyjaśniające". Mówiąc nawiasem - Łączewskiemu, tak jak wielu innym skompromitowanym przedstawicielom "nadzwyczajnej kasty ludzi" jak dotąd włos z głowy nie spadł.
Sędzia apelacyjny z Sopotu w starej sprawie przeciwko dziennikarzom "Rzeczpospolitej", którzy opisali jedną z licznych afer na Wybrzeżu, nagle przywalił im po sto tysięcy grzywny - nie tylko wbrew sprawiedliwości, ale i wielokrotnie więcej, niż żądał zamieszany w aferę uczestnik. Inny w sprawie jeszcze bardziej oczywistej niż moja, wulgarnego znieważenia przez kodziarza dyrektora Polskiego Radia, Mariusza Staniszewskiego, kodziarza owego uniewinnił, oznajmiając, że prowadząc taką działalność (?) dziennikarz powinien się do obelg przyzwyczaić.
I tak dalej - rzecz dotyczy nie tylko dziennikarzy, wspomnijmy o skazaniu Mariusza Dzierżawskiego za jakoby zbyt dosłowny antyaborcyjny bilbord (w sytuacji, gdy przestrzeń publiczna atakowana jest np. obrzydliwymi szczegółami medycznymi malowanymi na każdej paczce papierosów) czy wsadzenie do więzienia działaczki ruchu narodowego za to, że jakoby "podrapała" policjantowi rękę.
Druga tendencja to natomiast masowe uniewinnianie łamiących prawo zwolenników opozycji. Wprawdzie prawo stanowi, że nie wolno atakować ani blokować legalnej demonstracji, a ci państwo blokowali, atakowali jej uczestników i szarpali się z policją - ale ja jako sędzia zawsze mogę orzec, że "nie było to szkodliwe społecznie". I w wypadku KOD czy "Obywateli" sędzia tak właśnie orzeka - co innego, gdy w analogicznej sprawie ma osądzić np. narodowców. Takie uniewinnienia w imię noszenia takiej samej koszulki z opozycyjnym logo takie idą już w setki, jeśli nie tysiące, nabrały charakteru rutynowego, a rekord pobił warszawski sędzia, który za nieszkodliwe społecznie uznał atakowanie manifestacji ONR, ponieważ - uwaga! - nie podoba mu się tradycja, do której ONR swoją nazwą nawiązuje. Czyli wziął pod uwagę nawet nie ONR współczesny, w świetle prawa organizację tak samo mogącą manifestować jak każda inna, ale ten przedwojenny! A co, jestem sędzia, to se orzeknę, i - jak w "Misiu" - co mi zrobicie?
Z prawnego punktu widzenia to mniej więcej tak samo, jakby sąd orzekł, że wolno ciskać kamieniami w "Paradę Równości", bo homoseksualizm jest obrzydliwy. Co ciekawe, kibice opozycji, przyklaskujący takim wyrokom, zdają się zupełnie tego nie rozumieć.
Znana z nadmiernej szczerości sędzia Kamińska, która podrzuciła propagandzie PiS zgrabną samoidentyfikację sędziów jako "nadzwyczajnej kasty", przysłużyła się jej niedawno ponownie, otwarcie opowiadając o tym, że, podobnie jak inni sędziowie, "pragnie zemsty". Przy czym najbardziej horrendalna była nawet nie sama ta deklaracja, ale jej dalszy ciąg - stwierdzenie, że skoro nie da się w sposób odpowiedni dla zemsty zmienić prawa, to nic, bo i z istniejącego stanu prawnego sędziowie mogą sobie co potrzebują "wyinterpretować". Otóż właśnie to robią. PiS uderzył na tyle mocno, że sądowy establishment poczuł się zagrożony, ale i na tyle słabo, że wcale się nie zaczął PiS-u bać. Konsekwencję tej nieudolnej pół-reformy, obliczonej, zamiast na naprawę systemu, na zastąpienie ludzi starego układu ludźmi nowego układu (zresztą często tymi samymi, tylko po zmianie afiliacji) ponoszą nie tylko przypadkowi "pisowcy", którzy się sędziom nawiną - to mało ważne, konsekwencje te są poważne dla państwa.
Polskie prawo nie opiera się, jak anglosaskie, na precedensach, ale kryterium "orzecznictwa" ma w nim swoje znaczenie. Sędziowie, którzy orzekają podług swoich politycznych zaangażowań, ośmieszają i kompromitują wymiar sprawiedliwości, któremu i tak już mało kto w Polsce ufa. Skoro sąd sankcjonuje posługiwanie się oczywistym kłamstwem i zmyśleniem, skoro sankcjonuje agresje i przemoc w walce politycznej, bo tym przecież jest masowe uniewinnianie kodziarzy, to zachęca do tego, by po prostu zorganizować bojówki, zrobić marsz na Warszawę i zreformować taki wymiar sprawiedliwości pałą. Co oby się nie stało, ale wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, mało - oczekiwane przez społeczeństwo."
https://fakty.interia.pl/opinie/ziemkiewicz/news-msciciele-w-togach,nId,2897550
"Tomasz Lis nie zawsze był tym elegancikiem w drogich garniturach, którego znacie państwo z telewizji. Jego szkolni koledzy wspominają, że w młodości był strasznym brudasem - nie miał zwyczaju myć się ani zmieniać bielizny, capiło od niego na kilometr skarpetą; żadna dziewczyna nie chciała mieć z flejtuchem do czynienia, i pewnie to sprawiło, że redaktor naczelny "Newsweeka" rozładowuje dziś swoje kompleksy i zahamowania w tak brzydki sposób.
Jacy to znajomi z czasów szkolnych opowiedzieli mi te nieznane fakty z życia czołowego hejtera polskiej żurnalistyki? Żadni. Zmyśliłem ich sobie. Że tak nie można? Otóż właśnie można, mam na to zgodę sądu rejonowego w Warszawie. Co prawda, nieprawomocną. No, mówiąc ściśle - stosuję tu nieco rozszerzoną interpretację decyzji pani sędzi, która, mówiąc ściśle, przyznała takie prawo nie mnie, a właśnie Lisowi. To jemu wolno zmyślać moich rzekomych "znajomych ze studiów", opowiadających mające mnie poniżyć, kompletnie wyssane z palca kocopały.
Konkretnie, na łamach "Newsweeka" ukazał się swego czasu tekst, jak wszystkie inne teksty polityczne w tej gazecie, poświęcony dyskredytowaniu i poniżaniu ludzi postrzeganych jako wrogowie obozu "Okrągłego Stołu". W odniesieniu do mnie bazował on właśnie na świadectwie jakichś rzekomych znajomych z młodości, którzy mieli "Newsweekowi" naopowiadać, że zawsze byłem tchórzem, więcej, otwartym zwolennikiem "władzy ludowej", wyśmiewałem opozycjonistów jako "frajerów" i wszystkim opowiadałem, że zależy mi tylko na karierze.
Tzw. skrin z tym lisowym gównem (bardzo przepraszam redakcję i czytelników, ale to musi zostać napisane tak właśnie) krąży od tego czasu po internecie i nie ma dyskusji, w której peowskie trolle nie przypinałyby go jako "dowodu". Proszę wybaczyć, że piszę o sobie, ale to tylko dlatego, że cała sprawa jest charakterystyczna - podobne zniesławiające fejki są standardowym orężem propagandowym obozu "żeby znowu było jak było", wyprodukowano ich wiele, na czele z osławionym "gorszym sortem". Użyję jednak dla objaśnienia, jak ten system propagandowych zniesławień funkcjonuje, swojego przykładu, bo tak mi po prostu najbliżej.
Otóż od wielu lat wystarczy zerknąć w mój biogram w Wikipedii, żeby przeczytać o podziemnej oficynie wydawniczej "Stop", a jeśli ktoś chce być bardzo dociekliwy, znajdzie przy tej informacji odnośnik do książki Marka Kamińskiego "Gry Więzienne". Marek Kamiński, twórca i szef tego podziemnego wydawnictwa, po wpadce (dziś wiemy, że przypadkowej - nic nie było jasne) przesiedział osiem miesięcy, nikogo nie sypnął, dziś jest profesorem na Uniwersytecie Irvine w Kalifornii. Swego czasu, gdy w podobnym duchu - jako rzekomego tchórza - zaatakował mnie Jacek Żakowski, napisał list do "Polityki", opisując dokładniej naszą współpracę; którego to listu zresztą "Polityka" nie zamieściła, ale wrzuciłem go do internetu. Mam więc wiarygodnego świadka, że z działalnością podziemną zetknąłem się dość wcześnie, jak zresztą wielu rówieśników z klubów science-fiction, które, przez nikogo, a najmniej przez władzę, nietraktowane poważnie, były dla takich działań wymarzoną wręcz przykrywką - dość przypomnieć, że centrala podziemnej "Nowej" mieściła się pod samym nosem komuny, w redakcji serii science fiction jednego z oficjalnych wydawnictw, i do samego końca nikt tego nie wyniuchał.
Nie nawojowałem się w podziemiu zbyt wiele i nigdy nie uważałem, że jest się czym chwalić, ale w każdym razie wystarczająco udowodniłem samemu sobie, że posiadam tę "odrobinę niezbędnej odwagi", by znosić oczywiste kłamstwa karierowicza, o którego antykomunistycznej odwadze w PRL niczego bliższego nigdy nie słyszałem. Ponieważ na listy z żądaniem sprostowania Ringer Axel Springer nie zwykł odpowiadać, z prośbą o zmuszenie "Newsweeka" do sprostowania i przeprosin zwróciłem się do sądu.
I tu jest clou całej sprawy. Lis oczywiście nie był w stanie przedstawić żadnego z owych "kolegów ze studiów", przy których miałem jakoby wyśmiewać noszących "bibułę" i opowiadać, że trzeba robić karierę. Powołał kilka osób z mojego roku, które zgodnie zeznały, że "Newsweek" skontaktował się z nimi dopiero po moim pozwie, i które zawartych w tekście cytatów nie potwierdziły, ograniczając się do stwierdzenia, że nic o moim zaangażawaniu w działalność polityczną nie wiedzieli, oraz autora tekstu, który twierdził, że o opozycjonistach jako o "frajerach" słyszał ode mnie osobiście - problem w tym, że poznaliśmy się dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to, istotnie, pisałem, że młodzi, którzy uwierzyli różnym Michnikom okazali się frajerami i zostali przez nich wydudkani. Podtrzymuję to zresztą - ale to jednak co innego, niż się w gazecie ukazało.
Niedotrzymanie elementarnych wymogów rzetelności dziennikarskiej było więc tak oczywiste, że nawet nie przejąłem się specjalnie "mową ciała" pani sędzi i jej kapralskim przesłuchaniem, wyraźnie pokazującym, że w sporze kogoś takiego jak ja z kimś takim jak Lis racja jest jej zdaniem z góry oczywista. Naiwnie uznałem, że w takiej sytuacji sędzia nie zdoła "wydrukować", choćby się nie wiem jak starała.
Myliłem się - na podstawie przedstawionego przez Lisa materiału dowodowego, czyli niczego, ostatecznie pani sędzia mój pozew oddaliła, uzasadniając... No właśnie, nie mogę się na to uzasadnienie doczekać. Nie wiem doprawdy, jak wybrnie ona na piśmie z czegoś tak kontrfaktycznego, jak twierdzenie, że przypisując mi rzeczy stuprocentowo sprzeczne z prawdą w celu odebrania dobrego imienia, Lis nie złamał prawa i nie naruszył moich dóbr osobistych.
Gdyby pani sędzia chciała być szczera, to jej uzasadnienie pewnie brzmiałoby: "nie ma sprawiedliwości dla wrogów wymiaru sprawiedliwości".
Sprawę uważam za absolutne kuriozum, ale, powtórzę, nie zawracałbym nią Państwu głowy, gdyby nie była ona częścią zauważalnej w naszym "bezmiarze sprawiedliwości" tendencji. Właściwie jednej z dwóch tendencji.
Tendencja pierwsza to szereg wyroków skazujących - często w absurdalnych okolicznościach - osoby publiczne, które sędziowski establishment uznaje za "pisowców". Marcin Rola z wrealu24.pl skazany został za użycie powszechnie znanego określenia Rusha Limbaugha "feminazistki", z pozwu jakiejś pani z Torunia, która poskarżyła się tamtejszemu sądowi, iż czuje się feministką i jaka taka czuje się przez Rolę osobiście znieważona. Wojciech Biedroń skazany został z osławionego art. 212 kk. za pisanie o sędzim Łączewskim (tym, który obiecywał internetowemu rozmówcy, sądząc, że to Tomasz Lis, że nauczy go, jak skutecznie walczyć z PiS, a potem kłamał, że ktoś włamał mu się na konto. Tak, mówimy o tym człowieku, który z oskarżenia prokurator-aferzystki wlepił wyrok trzech lat więzienia szefowi CBA w sprawie wcześniej dwukrotnie rozstrzygniętej na jego korzyść, i wlepił go tuż przed wyborami, a pisemne uzasadnienie pisał aż dziewięć miesięcy, tak że przypadkiem stało się atutem Salonu w kolejnej kampanii). Biedroń co prawda wszystkie draństwa Łączewskiego opisał rzetelnie, ale do skazania wystarczyło, że napisał o "postępowaniu dyscyplinarnym", gdy w istocie chodziło o "postępowanie wyjaśniające". Mówiąc nawiasem - Łączewskiemu, tak jak wielu innym skompromitowanym przedstawicielom "nadzwyczajnej kasty ludzi" jak dotąd włos z głowy nie spadł.
Sędzia apelacyjny z Sopotu w starej sprawie przeciwko dziennikarzom "Rzeczpospolitej", którzy opisali jedną z licznych afer na Wybrzeżu, nagle przywalił im po sto tysięcy grzywny - nie tylko wbrew sprawiedliwości, ale i wielokrotnie więcej, niż żądał zamieszany w aferę uczestnik. Inny w sprawie jeszcze bardziej oczywistej niż moja, wulgarnego znieważenia przez kodziarza dyrektora Polskiego Radia, Mariusza Staniszewskiego, kodziarza owego uniewinnił, oznajmiając, że prowadząc taką działalność (?) dziennikarz powinien się do obelg przyzwyczaić.
I tak dalej - rzecz dotyczy nie tylko dziennikarzy, wspomnijmy o skazaniu Mariusza Dzierżawskiego za jakoby zbyt dosłowny antyaborcyjny bilbord (w sytuacji, gdy przestrzeń publiczna atakowana jest np. obrzydliwymi szczegółami medycznymi malowanymi na każdej paczce papierosów) czy wsadzenie do więzienia działaczki ruchu narodowego za to, że jakoby "podrapała" policjantowi rękę.
Druga tendencja to natomiast masowe uniewinnianie łamiących prawo zwolenników opozycji. Wprawdzie prawo stanowi, że nie wolno atakować ani blokować legalnej demonstracji, a ci państwo blokowali, atakowali jej uczestników i szarpali się z policją - ale ja jako sędzia zawsze mogę orzec, że "nie było to szkodliwe społecznie". I w wypadku KOD czy "Obywateli" sędzia tak właśnie orzeka - co innego, gdy w analogicznej sprawie ma osądzić np. narodowców. Takie uniewinnienia w imię noszenia takiej samej koszulki z opozycyjnym logo takie idą już w setki, jeśli nie tysiące, nabrały charakteru rutynowego, a rekord pobił warszawski sędzia, który za nieszkodliwe społecznie uznał atakowanie manifestacji ONR, ponieważ - uwaga! - nie podoba mu się tradycja, do której ONR swoją nazwą nawiązuje. Czyli wziął pod uwagę nawet nie ONR współczesny, w świetle prawa organizację tak samo mogącą manifestować jak każda inna, ale ten przedwojenny! A co, jestem sędzia, to se orzeknę, i - jak w "Misiu" - co mi zrobicie?
Z prawnego punktu widzenia to mniej więcej tak samo, jakby sąd orzekł, że wolno ciskać kamieniami w "Paradę Równości", bo homoseksualizm jest obrzydliwy. Co ciekawe, kibice opozycji, przyklaskujący takim wyrokom, zdają się zupełnie tego nie rozumieć.
Znana z nadmiernej szczerości sędzia Kamińska, która podrzuciła propagandzie PiS zgrabną samoidentyfikację sędziów jako "nadzwyczajnej kasty", przysłużyła się jej niedawno ponownie, otwarcie opowiadając o tym, że, podobnie jak inni sędziowie, "pragnie zemsty". Przy czym najbardziej horrendalna była nawet nie sama ta deklaracja, ale jej dalszy ciąg - stwierdzenie, że skoro nie da się w sposób odpowiedni dla zemsty zmienić prawa, to nic, bo i z istniejącego stanu prawnego sędziowie mogą sobie co potrzebują "wyinterpretować". Otóż właśnie to robią. PiS uderzył na tyle mocno, że sądowy establishment poczuł się zagrożony, ale i na tyle słabo, że wcale się nie zaczął PiS-u bać. Konsekwencję tej nieudolnej pół-reformy, obliczonej, zamiast na naprawę systemu, na zastąpienie ludzi starego układu ludźmi nowego układu (zresztą często tymi samymi, tylko po zmianie afiliacji) ponoszą nie tylko przypadkowi "pisowcy", którzy się sędziom nawiną - to mało ważne, konsekwencje te są poważne dla państwa.
Polskie prawo nie opiera się, jak anglosaskie, na precedensach, ale kryterium "orzecznictwa" ma w nim swoje znaczenie. Sędziowie, którzy orzekają podług swoich politycznych zaangażowań, ośmieszają i kompromitują wymiar sprawiedliwości, któremu i tak już mało kto w Polsce ufa. Skoro sąd sankcjonuje posługiwanie się oczywistym kłamstwem i zmyśleniem, skoro sankcjonuje agresje i przemoc w walce politycznej, bo tym przecież jest masowe uniewinnianie kodziarzy, to zachęca do tego, by po prostu zorganizować bojówki, zrobić marsz na Warszawę i zreformować taki wymiar sprawiedliwości pałą. Co oby się nie stało, ale wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, mało - oczekiwane przez społeczeństwo."
poniedziałek, 25 marca 2019
niedziela, 24 marca 2019
Odsetek osób używających kokainy w 2014 roku
Odsetek osób używających kokainy w 2014 roku
UK: 4.2%
Spain: 3.3%
Netherlands: 3%
Ireland: 2.8%
Denmark: 2.4%
France: 2.4%
Italy: 1.8%
Germany: 1.6%
Sweden: 1.2%
Finland: 1%
Belgium: 0.9%
Czech Republic: 0.6%
Poland: 0.4%
Hungary: 0.4%
Portugal: 0.4%
Greece: 0.2%
Za European Drug Report
UK: 4.2%
Spain: 3.3%
Netherlands: 3%
Ireland: 2.8%
Denmark: 2.4%
France: 2.4%
Italy: 1.8%
Germany: 1.6%
Sweden: 1.2%
Finland: 1%
Belgium: 0.9%
Czech Republic: 0.6%
Poland: 0.4%
Hungary: 0.4%
Portugal: 0.4%
Greece: 0.2%
Za European Drug Report
piątek, 22 marca 2019
Czy sztuczna inteligencja może podejmować lepsze decyzje niż politycy?
Czy sztuczna inteligencja może podejmować lepsze decyzje niż politycy?
https://mediaphilia.pl/2019/03/czy-sztuczna-inteligencja-moze-podejmowac-lepsze-decyzje-niz-politycy/
"Na to pytanie twierdząco odpowiedziało zaskakująco wielu Europejczyków, którzy wzięli udział w ankiecie prywatnego uniwersytetu IE z hiszpańskiej Segowii. Jedna czwarta badanych stwierdziła, że wolałaby, aby za tworzenie nowych regulacji prawnych odpowiadali nie politycy, a sztuczna inteligencja. Jednocześnie ponad połowa ankietowanych uważa, że rozwój nowych technologii stwarza wiele zagrożeń, m.in. na rynku pracy.
Badanie przeprowadzono wśród 2,5 tys. respondentów z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemiec, Francji, Irlandii, Włoch i Holandii w styczniu 2019 r. W odpowiedziach udzielanych przez ankietowane osoby widać wiele obaw związanych z gwałtownym rozwojem nowych technologii, które obecne są w niemal wszystkich dziedzinach naszego życia.
70 proc. badanych ocenia, że niekontrolowany rozwój technologiczny może wyrządzić społeczeństwu więcej złego niż dobrego, wyraźnie rysują się również obawy o to, jak nowe technologie wpływają na relacje międzyludzkie (przede wszystkim dzięki temu, że coraz więcej czasu spędzamy przed ekranami swoich urządzeń elektronicznych).
Sztuczna inteligencja powinna zastąpić polityków
Tego zdania była jedna czwarta uczestników ankiety. Według dyrektora działającego przy uniwersytecie w Segowii Center for the Governance of Change Diega Rubio, wyniki te odzwierciedlają brak zaufania, jakim darzymy obecne rządy sprawujące władzę w państwach członkowskich Unii Europejskiej i mogą poddawać w wątpliwość aktualność modelu demokracji przedstawicielskiej, do której przywykliśmy. Zdaniem Rubio chęć zastąpienia w procesach decyzyjnych polityków sztuczną inteligencją rzuca wyzwanie modelowi suwerenności społeczeństw.
Najchętniej władzę w ręce sztucznej inteligencji oddaliby Holendrzy (43 proc.), następnie zaś Brytyjczycy i Niemcy (po 31 proc.). Najostrożniej do tej kwestii odnoszą się Portugalczycy (jedynie 19 proc. deklaruje chęć zastąpienia polityków przez algorytmy).
Sztuczna inteligencja nie jest remedium na problemy demokracji
Decyzje podejmowane przez algorytmy nie mogą stanowić odpowiedzi na nasze rozczarowanie demokracją, które w ostatnich latach ujawniło się tak w krajach Unii Europejskiej, jak i w Stanach Zjednoczonych, gdzie w siłę rosną ruchy populistyczne.
Algorytmy działają w oparciu o dane, które pochodzą od człowieka. Bardzo często zbiory danych, na których „uczy się” sztuczna inteligencja mogą być zmanipulowane, a decyzje podejmowane przez algorytm w konsekwencji obciążone skrzywieniem, skłonnością do dyskryminacji i uprzedzeń. Manipulacja ta może być całkowicie świadoma, jak i zupełnie przypadkowa – warto jednak wziąć pod uwagę, że właśnie dzięki temu decyzje podejmowane w zautomatyzowanych procesach przez algorytmy nie są tak obiektywne, jak wielu wydaje się, kiedy myślą o neutralności światopoglądowej maszyn. Co więcej – ta ostatnia nie istnieje, a maszyna ma taki światopogląd, jaki narzucił jej programista podczas „uczenia” algorytmu w oparciu o zbiory zawierające określone typy danych.
Rozczarowani władzą wołamy do niej o pomoc, kiedy boimy się zmian
Warto wgłębić się w wyniki badania zespołu z Segowii. Chociaż ankieta uwidacznia rozczarowanie demokracją i poszukiwanie możliwości rozwiązania jej problemów w zautomatyzowanych procesach decyzyjnych, to to samo badanie wskazuje, iż większość z nas oczekuje, że rządy naszych krajów pomogą nam rozwiązać kłopoty związane z szybkim rozwojem nowych technologii.
67 proc. badanych uważa, że rządy państw powinny stworzyć specjalne podatki dla firm, które zamiast zatrudniać pracowników zlecają dotychczas wykonywaną przez człowieka pracę robotom. 70 proc. z kolei ocenia, że rządy powinny troszczyć się o pracowników zwolnionych w wyniku automatyzacji procesów pracy, nawet jeśli oznacza to podniesienie podatków w danym kraju."
https://mediaphilia.pl/2019/03/czy-sztuczna-inteligencja-moze-podejmowac-lepsze-decyzje-niz-politycy/
"Na to pytanie twierdząco odpowiedziało zaskakująco wielu Europejczyków, którzy wzięli udział w ankiecie prywatnego uniwersytetu IE z hiszpańskiej Segowii. Jedna czwarta badanych stwierdziła, że wolałaby, aby za tworzenie nowych regulacji prawnych odpowiadali nie politycy, a sztuczna inteligencja. Jednocześnie ponad połowa ankietowanych uważa, że rozwój nowych technologii stwarza wiele zagrożeń, m.in. na rynku pracy.
Badanie przeprowadzono wśród 2,5 tys. respondentów z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemiec, Francji, Irlandii, Włoch i Holandii w styczniu 2019 r. W odpowiedziach udzielanych przez ankietowane osoby widać wiele obaw związanych z gwałtownym rozwojem nowych technologii, które obecne są w niemal wszystkich dziedzinach naszego życia.
70 proc. badanych ocenia, że niekontrolowany rozwój technologiczny może wyrządzić społeczeństwu więcej złego niż dobrego, wyraźnie rysują się również obawy o to, jak nowe technologie wpływają na relacje międzyludzkie (przede wszystkim dzięki temu, że coraz więcej czasu spędzamy przed ekranami swoich urządzeń elektronicznych).
Sztuczna inteligencja powinna zastąpić polityków
Tego zdania była jedna czwarta uczestników ankiety. Według dyrektora działającego przy uniwersytecie w Segowii Center for the Governance of Change Diega Rubio, wyniki te odzwierciedlają brak zaufania, jakim darzymy obecne rządy sprawujące władzę w państwach członkowskich Unii Europejskiej i mogą poddawać w wątpliwość aktualność modelu demokracji przedstawicielskiej, do której przywykliśmy. Zdaniem Rubio chęć zastąpienia w procesach decyzyjnych polityków sztuczną inteligencją rzuca wyzwanie modelowi suwerenności społeczeństw.
Najchętniej władzę w ręce sztucznej inteligencji oddaliby Holendrzy (43 proc.), następnie zaś Brytyjczycy i Niemcy (po 31 proc.). Najostrożniej do tej kwestii odnoszą się Portugalczycy (jedynie 19 proc. deklaruje chęć zastąpienia polityków przez algorytmy).
Sztuczna inteligencja nie jest remedium na problemy demokracji
Decyzje podejmowane przez algorytmy nie mogą stanowić odpowiedzi na nasze rozczarowanie demokracją, które w ostatnich latach ujawniło się tak w krajach Unii Europejskiej, jak i w Stanach Zjednoczonych, gdzie w siłę rosną ruchy populistyczne.
Algorytmy działają w oparciu o dane, które pochodzą od człowieka. Bardzo często zbiory danych, na których „uczy się” sztuczna inteligencja mogą być zmanipulowane, a decyzje podejmowane przez algorytm w konsekwencji obciążone skrzywieniem, skłonnością do dyskryminacji i uprzedzeń. Manipulacja ta może być całkowicie świadoma, jak i zupełnie przypadkowa – warto jednak wziąć pod uwagę, że właśnie dzięki temu decyzje podejmowane w zautomatyzowanych procesach przez algorytmy nie są tak obiektywne, jak wielu wydaje się, kiedy myślą o neutralności światopoglądowej maszyn. Co więcej – ta ostatnia nie istnieje, a maszyna ma taki światopogląd, jaki narzucił jej programista podczas „uczenia” algorytmu w oparciu o zbiory zawierające określone typy danych.
Rozczarowani władzą wołamy do niej o pomoc, kiedy boimy się zmian
Warto wgłębić się w wyniki badania zespołu z Segowii. Chociaż ankieta uwidacznia rozczarowanie demokracją i poszukiwanie możliwości rozwiązania jej problemów w zautomatyzowanych procesach decyzyjnych, to to samo badanie wskazuje, iż większość z nas oczekuje, że rządy naszych krajów pomogą nam rozwiązać kłopoty związane z szybkim rozwojem nowych technologii.
67 proc. badanych uważa, że rządy państw powinny stworzyć specjalne podatki dla firm, które zamiast zatrudniać pracowników zlecają dotychczas wykonywaną przez człowieka pracę robotom. 70 proc. z kolei ocenia, że rządy powinny troszczyć się o pracowników zwolnionych w wyniku automatyzacji procesów pracy, nawet jeśli oznacza to podniesienie podatków w danym kraju."
Nauczyciele i ich uczniowie - studenci to ciemnota !
Nauczyciele i ich uczniowie - studenci to ciemnota !
Studenci najlepszej uczelni w Polsce czyli Uniwersytetu Warszawskiego w szokującej, kompromitującej sondzie TVP nieudolnie próbowali pokazać, gdzie na mapie Polski znajduje się województwo lubuskie i kujawsko-pomorskie.
Jerzy Dobrowolski: Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję.
Nauczycieli jest dużo za dużo i dużo za dużo zarabiają !
Zachodzą pytania
- Co robili nauczyciele w liceum doprowadzając do edukacyjnej katastrofy ?
- Dlaczego utrzymywana jest fikcja edukacyjna i naukowa oraz "wyższe szkoły tego i owego"
- Czy komunista Broniarz i reszta komunistycznego ZNP oglądali tą sondę?
Studenci najlepszej uczelni w Polsce czyli Uniwersytetu Warszawskiego w szokującej, kompromitującej sondzie TVP nieudolnie próbowali pokazać, gdzie na mapie Polski znajduje się województwo lubuskie i kujawsko-pomorskie.
Jerzy Dobrowolski: Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję.
Nauczycieli jest dużo za dużo i dużo za dużo zarabiają !
Zachodzą pytania
- Co robili nauczyciele w liceum doprowadzając do edukacyjnej katastrofy ?
- Dlaczego utrzymywana jest fikcja edukacyjna i naukowa oraz "wyższe szkoły tego i owego"
- Czy komunista Broniarz i reszta komunistycznego ZNP oglądali tą sondę?
czwartek, 21 marca 2019
środa, 20 marca 2019
Fake news czy horror i nędza w Polsce ?
Fake news czy horror i nędza w Polsce ?
https://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1403652,liczba-zgonow-z-powodu-ubostwa-energetycznego.html?
"Nie mają pieniędzy na ogrzewanie. Ekspert policzył, ile osób zmarło z powodu ubóstwa energetycznego w Polsce
W 2017 roku z powodu zimna zmarło w Polsce łącznie 35 046 osób. Najczęściej są to osoby starsze. Jak wynika z szacunków dr. Grzegorza Libora koszt przedwczesnych zgonów spowodowanych zimnem to niemal 54 mld euro, a zatem ponad 213 mld złotych.
Ubóstwo energetyczne dotyka nieco ponad 12 proc. Polaków. Mierzy się je za pomocą wskaźnika WK-ND. Jak wyjaśnia Instytut Badań Strukturalnych w raporcie „Ubóstwo energetyczne w Polsce 2012-2015” aby gospodarstwo domowe zostało zaklasyfikowane jako ubogie energetycznie, musi spełnić jednocześnie dwa kryteria: wysokich hipotetycznych wydatków na energię oraz niskich dochodów.
Spełnia je 4,6 mln Polaków. Jak wynika z badań IBS nie są wyłącznie osoby ubogie dochodowo. 2,1 mln Polaków jest uboga energetycznie, choć nie doświadcza ubóstwa dochodowego.
Z opracowań IBS wynika, że liczba osób ubogich energetycznie systematycznie spada. Wciąż są jednak na nie narażone głównie osoby mieszkające na wsi oraz mieszkańcy przedwojennych kamienic. W tym roku po raz pierwszy zostały policzone skutki tego rodzaju ubóstwa.
Niewystarczająco ogrzane mieszkania sprzyjają rozwojowi chorób układu oddechowego, układu krążenia, alergiom czy zaburzeniom hormonalnym, wpływają także na zdrowie psychiczne. W skrajnych przypadkach stan ubóstwa energetycznego może prowadzić nawet do śmierci. Według szacunków dr Grzegorza Libora z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego zawartych w opracowaniu Ubóstwo energetyczne – śmiertelność i jej koszt, w którym przeanalizował on dostępne dane pod kątem wpływu ubóstwa energetycznego na życie Polaków i stan gospodarki, w 2017 r. na skutek zimna w Polsce zmarło ponad 35 tys. ludzi.
Najwięcej osób z powodu zimna umiera w województwie mazowieckim i śląskim, najmniej natomiast w województwie opolskim oraz lubuskim. Dane te nie pokrywają się jednak z danymi dotyczącymi skali ubóstwa energetycznego w poszczególnych województwach, wyliczonymi przez Instytut Badań Strukturalnych dla 2014 roku. – Wykorzystanie do pomiaru ubóstwa energetycznego miary obiektywnej (LIHC) prowadzi bowiem do koncentracji osób żyjących w ubóstwie energetycznym głównie w województwie opolskim oraz na wschodzie Polski. Wykorzystanie miary subiektywnej skutkuje z kolei wzrostem odsetka takich osób w województwach zachodnich. Powyższe dane wymagają jednak uwzględnienia liczby ludności każdego województwa z osobna. Wówczas okaże się, że najwięcej osób umiera z powodu zimna w województwie łódzkim i świętokrzyskim, najmniej w podkarpackim oraz pomorskim. Powyższy rozkład jest już nieco bliższy rozkładowi skali ubóstwa energetycznego przy zastosowaniu miary LIHC. W każdym województwie dostrzec można jednak tendencję, bądź co bądź naturalną, do wzrostu liczby zgonów wraz z wiekiem, również jeśli chodzi o zgony z zimna – wyjaśnia dr Libora.
Wśród ofiar ubóstwa energetycznego częściej występują mężczyźni niż kobiety. W 2017 roku z powodu zimna zmarło 19 729 mężczyzn i 18 542 kobiet. Najwięcej mężczyzn umiera z powodu zimna w województwie świętokrzyskim i łódzkim, najmniej z kolei w województwie małopolskim i podkarpackim. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku kobiet, z tą tylko różnicą, że najmniej kobiet umiera z powodu zimna nie w województwie małopolskim, a w województwie pomorskim.
Ekspert wyliczył także, ile kosztują budżet przedwczesne zgony wywołane zimnem. „Przyjmując za koszt utraconego przedwcześnie życia wskaźnik, którym posłużono się w raporcie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, a więc 1,57 mln euro, okazuje się, że koszt zgonów spowodowanych zimnem w Polsce wynosi około 54 mld euro, tj. ponad 213 mld złotych, zakładając jednak, że wszystkie zgony spowodowane zimnem miały charakter przedwczesny, a jeden taki zgon równa się kilkunastu latom życia. Oczywiście podane kwoty są kwotami maksymalnymi dla wartości waluty z 2010 roku. Tym samym koszt zgonów spowodowanych zimnem, w przeliczeniu na 1 mieszkańca Polski, wynosi 1509 euro tj. prawie 6 tysięcy złotych” – czytamy w analizie.
Mamy smog i wysokie ceny energii z powodu węgla kamiennego"
https://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1403652,liczba-zgonow-z-powodu-ubostwa-energetycznego.html?
"Nie mają pieniędzy na ogrzewanie. Ekspert policzył, ile osób zmarło z powodu ubóstwa energetycznego w Polsce
W 2017 roku z powodu zimna zmarło w Polsce łącznie 35 046 osób. Najczęściej są to osoby starsze. Jak wynika z szacunków dr. Grzegorza Libora koszt przedwczesnych zgonów spowodowanych zimnem to niemal 54 mld euro, a zatem ponad 213 mld złotych.
Ubóstwo energetyczne dotyka nieco ponad 12 proc. Polaków. Mierzy się je za pomocą wskaźnika WK-ND. Jak wyjaśnia Instytut Badań Strukturalnych w raporcie „Ubóstwo energetyczne w Polsce 2012-2015” aby gospodarstwo domowe zostało zaklasyfikowane jako ubogie energetycznie, musi spełnić jednocześnie dwa kryteria: wysokich hipotetycznych wydatków na energię oraz niskich dochodów.
Spełnia je 4,6 mln Polaków. Jak wynika z badań IBS nie są wyłącznie osoby ubogie dochodowo. 2,1 mln Polaków jest uboga energetycznie, choć nie doświadcza ubóstwa dochodowego.
Z opracowań IBS wynika, że liczba osób ubogich energetycznie systematycznie spada. Wciąż są jednak na nie narażone głównie osoby mieszkające na wsi oraz mieszkańcy przedwojennych kamienic. W tym roku po raz pierwszy zostały policzone skutki tego rodzaju ubóstwa.
Niewystarczająco ogrzane mieszkania sprzyjają rozwojowi chorób układu oddechowego, układu krążenia, alergiom czy zaburzeniom hormonalnym, wpływają także na zdrowie psychiczne. W skrajnych przypadkach stan ubóstwa energetycznego może prowadzić nawet do śmierci. Według szacunków dr Grzegorza Libora z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego zawartych w opracowaniu Ubóstwo energetyczne – śmiertelność i jej koszt, w którym przeanalizował on dostępne dane pod kątem wpływu ubóstwa energetycznego na życie Polaków i stan gospodarki, w 2017 r. na skutek zimna w Polsce zmarło ponad 35 tys. ludzi.
Najwięcej osób z powodu zimna umiera w województwie mazowieckim i śląskim, najmniej natomiast w województwie opolskim oraz lubuskim. Dane te nie pokrywają się jednak z danymi dotyczącymi skali ubóstwa energetycznego w poszczególnych województwach, wyliczonymi przez Instytut Badań Strukturalnych dla 2014 roku. – Wykorzystanie do pomiaru ubóstwa energetycznego miary obiektywnej (LIHC) prowadzi bowiem do koncentracji osób żyjących w ubóstwie energetycznym głównie w województwie opolskim oraz na wschodzie Polski. Wykorzystanie miary subiektywnej skutkuje z kolei wzrostem odsetka takich osób w województwach zachodnich. Powyższe dane wymagają jednak uwzględnienia liczby ludności każdego województwa z osobna. Wówczas okaże się, że najwięcej osób umiera z powodu zimna w województwie łódzkim i świętokrzyskim, najmniej w podkarpackim oraz pomorskim. Powyższy rozkład jest już nieco bliższy rozkładowi skali ubóstwa energetycznego przy zastosowaniu miary LIHC. W każdym województwie dostrzec można jednak tendencję, bądź co bądź naturalną, do wzrostu liczby zgonów wraz z wiekiem, również jeśli chodzi o zgony z zimna – wyjaśnia dr Libora.
Wśród ofiar ubóstwa energetycznego częściej występują mężczyźni niż kobiety. W 2017 roku z powodu zimna zmarło 19 729 mężczyzn i 18 542 kobiet. Najwięcej mężczyzn umiera z powodu zimna w województwie świętokrzyskim i łódzkim, najmniej z kolei w województwie małopolskim i podkarpackim. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku kobiet, z tą tylko różnicą, że najmniej kobiet umiera z powodu zimna nie w województwie małopolskim, a w województwie pomorskim.
Ekspert wyliczył także, ile kosztują budżet przedwczesne zgony wywołane zimnem. „Przyjmując za koszt utraconego przedwcześnie życia wskaźnik, którym posłużono się w raporcie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, a więc 1,57 mln euro, okazuje się, że koszt zgonów spowodowanych zimnem w Polsce wynosi około 54 mld euro, tj. ponad 213 mld złotych, zakładając jednak, że wszystkie zgony spowodowane zimnem miały charakter przedwczesny, a jeden taki zgon równa się kilkunastu latom życia. Oczywiście podane kwoty są kwotami maksymalnymi dla wartości waluty z 2010 roku. Tym samym koszt zgonów spowodowanych zimnem, w przeliczeniu na 1 mieszkańca Polski, wynosi 1509 euro tj. prawie 6 tysięcy złotych” – czytamy w analizie.
Mamy smog i wysokie ceny energii z powodu węgla kamiennego"
Liczba Noblistów
Liczba Noblistów
Za: The Spectator Index
US: 377
UK: 130
Germany: 108
France: 70
Sweden: 32
Japan: 27
Canada: 26
Switzerland: 26
Russia 25
Austria: 21
Netherlands: 21
Italy: 20
Poland: 14
Denmark: 13
Norway: 13
Hungary: 13
Australia: 12
Israel: 12
Belgium: 11
India: 10
South Africa: 10
China: 8
Spain: 8
Dane o Polsce są nieścisłe i zawyżone. Polskimi laureatami są: Maria Skłodowska-Curie, Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Czesław Miłosz, Lech Wałęsa, Józef Rotblat, Wisława Szymborska. Niektórzy dostali nagrodę stale żyjąc i tworząc poza Polską.
Pozostali Nobliści mieli tylko związki z Polską.
Za: The Spectator Index
US: 377
UK: 130
Germany: 108
France: 70
Sweden: 32
Japan: 27
Canada: 26
Switzerland: 26
Russia 25
Austria: 21
Netherlands: 21
Italy: 20
Poland: 14
Denmark: 13
Norway: 13
Hungary: 13
Australia: 12
Israel: 12
Belgium: 11
India: 10
South Africa: 10
China: 8
Spain: 8
Dane o Polsce są nieścisłe i zawyżone. Polskimi laureatami są: Maria Skłodowska-Curie, Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Czesław Miłosz, Lech Wałęsa, Józef Rotblat, Wisława Szymborska. Niektórzy dostali nagrodę stale żyjąc i tworząc poza Polską.
Pozostali Nobliści mieli tylko związki z Polską.
wtorek, 19 marca 2019
Zydzi, Cytaty 49
Zydzi, Cytaty 49
Żydówka Janina Fischler:
"Bardzo dobrze znałam granatowych policjantów. Nigdy nie miałem powodu, aby się ich bać.Wyślizgnięcie się z getta w Krakowie było dość proste, nie trzeba było nawet mieć przepustki-nigdy jej nie miałam. Wychodziłam i wchodziłam do getta przez całe 2 lata"
Żyd Dr.Icchak Rubin:
"Funkcjonariusze Komitetów Żydowskich w Polsce,mianowani przez partię komunistyczną,którzy zbierali zeznania na temat Holokaustu, wskazywali piszącym : kto jest winien i na co zasługuje"
Żydówka Janina Fischler:
"Bardzo dobrze znałam granatowych policjantów. Nigdy nie miałem powodu, aby się ich bać.Wyślizgnięcie się z getta w Krakowie było dość proste, nie trzeba było nawet mieć przepustki-nigdy jej nie miałam. Wychodziłam i wchodziłam do getta przez całe 2 lata"
Żyd Dr.Icchak Rubin:
"Funkcjonariusze Komitetów Żydowskich w Polsce,mianowani przez partię komunistyczną,którzy zbierali zeznania na temat Holokaustu, wskazywali piszącym : kto jest winien i na co zasługuje"
Prokurator Okręgowy w Szczecinie Remigiusz Dobrowolski
Prokurator Okręgowy w Szczecinie Remigiusz Dobrowolski
prokuratura@szczecin.po.gov.pl
19.03.2019
W dniu 10 kwietnia 2018 skierowałem "Zawiadomienie o przestępstwie" do Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej według przepisów właściwej do tak poważnej sprawy - podłożenie sfałszowanego protokołu rozprawy w poważnej sprawie cywilnej.
Cytat zawiadomienia : "Głównym beneficjentem przestępstwa jest SSO Zbigniew Ciechanowicz. W mniejszym stopni także SSO Sławomir Krajewski oraz SSO Halina Musiał, która przecież kiedyś zarządziła przestępczą "kombinacją operacyjną"."
Zawiadomienie o przestępstwie zostało przekazane w "dół".
Jako ostatnie otrzymałem sygnowane przez prokurator Prokuratury Okręgowej Agatę Badurę, króciutkie pisemko o przekazaniu Zawiadomienia do Prokuratury Rejonowej.
Nie zamierzam się wygłupiać pytając w Urzędzie Pocztowym czy może zwrócono nieodebrane przez mnie pismo.
Niezależnie od Zawiadomienia chcę skierować "Wniosek o wniesienie skargi nadzwyczajnej od prawomocnego orzeczenia sądu w którym m.in. zachodzi, oczywista sprzeczność istotnych ustaleń sądu z treścią zebranego w sprawie materiału dowodowego" na marginesie podnosząc przy tym stosowany przez oligarchiczną mafię szantaż sędziów i prokuratorów ( prokurator Barbara Kaszucka - Klimczyk szantażowana była ciężkiego gatunku materiałami obyczajowymi ) oraz łapówkarstwo ( m.in zbrodniarzyka komunistycznego i niedawnego zastępcy prokuratora apelacyjnego Tadeusza Kulikowskiego ) i ogólną korupcje.
Uprzejmie proszę o podanie mi sygnatury sprawy abym mógł podjąć stosowne działanie to znaczy wnieść do sądu skargę na bezczynność oraz wnieść o przeniesienie sprawy poza obszar działania prokuratury regionalnej bowiem SSO Zbigniew Ciechanowicz, SSO Sławomir Krajewski oraz SSO Halina Musiał są może z prokuratorami związani rodzinnie, towarzysko, koleżeństwo, seksualnie, biznesowo, korupcyjnie i zawodowo.
Z poważaniem
Jerzy Matusiak
prokuratura@szczecin.po.gov.pl
19.03.2019
W dniu 10 kwietnia 2018 skierowałem "Zawiadomienie o przestępstwie" do Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej według przepisów właściwej do tak poważnej sprawy - podłożenie sfałszowanego protokołu rozprawy w poważnej sprawie cywilnej.
Cytat zawiadomienia : "Głównym beneficjentem przestępstwa jest SSO Zbigniew Ciechanowicz. W mniejszym stopni także SSO Sławomir Krajewski oraz SSO Halina Musiał, która przecież kiedyś zarządziła przestępczą "kombinacją operacyjną"."
Zawiadomienie o przestępstwie zostało przekazane w "dół".
Jako ostatnie otrzymałem sygnowane przez prokurator Prokuratury Okręgowej Agatę Badurę, króciutkie pisemko o przekazaniu Zawiadomienia do Prokuratury Rejonowej.
Nie zamierzam się wygłupiać pytając w Urzędzie Pocztowym czy może zwrócono nieodebrane przez mnie pismo.
Niezależnie od Zawiadomienia chcę skierować "Wniosek o wniesienie skargi nadzwyczajnej od prawomocnego orzeczenia sądu w którym m.in. zachodzi, oczywista sprzeczność istotnych ustaleń sądu z treścią zebranego w sprawie materiału dowodowego" na marginesie podnosząc przy tym stosowany przez oligarchiczną mafię szantaż sędziów i prokuratorów ( prokurator Barbara Kaszucka - Klimczyk szantażowana była ciężkiego gatunku materiałami obyczajowymi ) oraz łapówkarstwo ( m.in zbrodniarzyka komunistycznego i niedawnego zastępcy prokuratora apelacyjnego Tadeusza Kulikowskiego ) i ogólną korupcje.
Uprzejmie proszę o podanie mi sygnatury sprawy abym mógł podjąć stosowne działanie to znaczy wnieść do sądu skargę na bezczynność oraz wnieść o przeniesienie sprawy poza obszar działania prokuratury regionalnej bowiem SSO Zbigniew Ciechanowicz, SSO Sławomir Krajewski oraz SSO Halina Musiał są może z prokuratorami związani rodzinnie, towarzysko, koleżeństwo, seksualnie, biznesowo, korupcyjnie i zawodowo.
Z poważaniem
Jerzy Matusiak
poniedziałek, 18 marca 2019
Gdyby PRL skończył się w 1960 r., mielibyśmy o nim dobre zdanie
Gdyby PRL skończył się w 1960 r., mielibyśmy o nim dobre zdanie
https://forsal.pl/amp/1402338,gdyby-prl-skonczyl-sie-w-1960-r-mielibysmy-o-nim-dobre-zdanie.html
"Rozwój gospodarczy w Polsce sabotowały elity postszlacheckie. Strukturę społeczną wyrównał dopiero PRL. Gdyby nie PRL, nie byłoby polskiego kapitalizmu – twierdzi dr Marcin Piątkowski, ekonomista, który obecnie pracuje w Pekinie.
ObserwatorFinansowy.pl: Prezentuje Pan hipotezę, że gdyby Polska po wojnie była kapitalistyczna, to niekoniecznie osiągnęłaby sukces. Czy dobrze rozumiem?
Dr Marcin Piątkowski: Często bezwiednie zakłada się, że gdyby po 1945 r. Polska nie dostała się w sferę wpływu ZSRR, to jako kraj kapitalistyczny rozwinęłaby się jak nigdy dotąd. Sądzę jednak, że sukces takiej alternatywnej Polski wcale nie byłby pewny, z tych samych powodów dla których nasza gospodarka nie potrafiła dogonić Zachodu przez 500 lat wcześniej. Głównym hamulcem rozwoju był oligarchiczny system społeczno-gospodarczy, który służył tylko wąskim elitom i blokował rozwój większości społeczeństwa.
Taka szkodliwa struktura społeczna byłaby najprawdopodobniej odtworzona po 1945 r, tak jak ją odtworzono po 1918 r. Dopiero PRL dokonał społecznej rewolucji, wyeliminował stare, oligarchiczne i często jeszcze feudalne elity i po raz pierwszy w historii stworzył społeczeństwo inkluzywne, dając wszystkim, szczególnie tym najsłabszym, szanse na rozwój.
Zdaje się, że elity wyeliminowała już II Wojna Światowa, w trakcie której mordowano polską inteligencję, polską arystokrację i polskich przedsiębiorców.
To oczywiście wielka tragedia narodowa, ale elity te funkcjonowały w ramach systemu, który szkodził rozwojowi gospodarczemu. II RP to wielki sukces patriotyczny, ale porażka gospodarcza, bo poziom dochodu Polaka w stosunku do Zachodu w 1938 r. był niższy niż w 1913 r. Praktycznie nigdy nie mieliśmy też rodzimych przedsiębiorców, a w czasie II RP nie powstała żadna duża firma prywatna!
Zaraz – a Lilpop, Łukasiewicz i inni?
Jeden był imigrantem, a biznes drugiego skończył się wraz z jego śmiercią. Polscy przedsiębiorcy w XIX w. i w XX w. przed II Wojną Światową stanowili mniejszość. Większość przemysłowców na naszym terytorium stanowili Niemcy, Żydzi oraz inni imigranci. Było tak nie bez powodu. To wielowiekowej świadomej polityki szlachty polskiej, która od XIV w. tworzyła i utrwalała w Polsce oligarchiczny system polityczno-gospodarczy. Mieszczaństwo i chłopstwo to siły, które uznawała za potencjalnie wrogie, a nie chciała, by ktokolwiek zagroził jej uprzywilejowanemu statusowi. Wobec tego chłopstwu zabrała wolność osobistą, a mieszczaństwu polskiemu utrudniała, jak mogła prowadzenie interesów.
Na początku XVI wieku zabroniono np. polskim kupcom eksportu zboża, oddając go w ręce Niemców i Holendrów, a do końca XVIII w. kupiectwo było uznawane za zajęcie haniebne, które szlachcica mogło pozbawić tytułów. Szlachta wiedziała jednak, że z samego chłopstwa nie wyżyje, więc sprowadzała kupców i przemysłowców z zagranicy, pozwalając im działać w specjalnych rewirach. Oddanie biznesu w ręce mniejszości, które nie miały siły politycznej, było sposobem na czerpanie zysków bez ryzyka utraty władzy i zmiany systemu. Oto jeden z powodów, dlaczego przez 500 lat, aż do wybuchu największej wojny światowej w dziejach nie udało nam się osiągnąć sukcesu gospodarczego.
Przecież po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. nasza gospodarka – z problemami – ale ruszyła, czy nie tak?
Ruszyła wszędzie w Europie, tylko w Polsce mniej niż gdzie indziej. Elity arystokratyczne były zbyt mocno historycznie zakorzenione i uprzywilejowane, by Polska mogła się zmodernizować w dwadzieścia lat. Były uprzywilejowane tak mocno, że nie potrafili zmienić tego nawet reformatorsko nastawieni przywódcy niepodległej Polski, zachłyśnięci przecież socjalizmem i egalitaryzmem. Upraszczając, cały dorobek II RP to Gdynia, której odpowiedniki budujemy dzisiaj za unijne pieniądze raz na kwartał, niedokończony Centralny Okręg Przemysłowy, który nie wiadomo, czy przetrwałby na wolnym rynku i dwie potiomkinowskie reformy rolne, które niczego nie zmieniły, bo mimo całej propagandy rozparcelowano mniej niż 10 proc. ziemi. Elity wciąż trzymały się mocno. Odsetek ludzi idących na studia wynosił w 1938 r. zaledwie 1,2 proc. i dziwnym trafem na studia szły dzieci z bogatych rodzin. Dzisiaj ten wskaźnik to 55 proc. Dzisiejsi polscy przedsiębiorcy, w przeciwieństwie do tych sprzed 1939 r., noszą mało szlacheckie nazwiska i są, z kilkoma wyjątkami, prawdziwymi „self-made menami”.
Zorientowani wolnorynkowo ekonomiści uważają PRL za stratę czasu i marnowanie zasobów. Niesłusznie?
Realny socjalizm świetnie sobie radził przez pierwsze 15 lat istnienia: do 1960 r. Polska rozwijała się równie szybko, jak na przykład Hiszpania. Dopiero później PRL wpadł w stagnację i skończył się gospodarczą katastrofą. Gdyby PRL skończył się w 1960 r. a nie w 1989 r., to mielibyśmy o nim całkiem dobre zdanie, podobnie jak dzisiaj mówi się o autorytarnym sukcesie Singapuru, Tajwanu czy Korei Południowej. PRL miał jednak jedną wielką zaletę: otworzył na oścież polskie społeczeństwo, zlikwidował przywileje klasowe, wyedukował, uprzemysłowił i unowocześnił społeczeństwo. Dla przykładu, już w 1960 r. na uniwersytetach studiowało 7 proc. Polaków, prawie tyle samo, ile w kilkakrotnie bogatszej Francji. PRL również oderwał od archaicznego rolnictwa prawie 30 proc. społeczeństwa i przeniósł do przemysłu, 30-krotnie przekraczając COP-u (chociaż jakoś nikt nie zamierza budować pomników np. Hilaremu Mincowi).
Krótko mówiąc, PRL stworzył inkluzywne, otwarte, egalitarne społeczeństwo, które stało się fundamentem polskiego bezprecedensowego sukcesu po 1989 r.
Jaka więc była rola reform po 1989 roku?
Zasługą reformatorów po 1989 r. było wykorzystanie pozostawionego po PRL ludzkiego potencjału, uwolnienie gospodarki od wcześniejszych absurdów, i włączenie nas w nurt rozwoju globalnego. Byliśmy jak łódka w martwym dorzeczu Amazonki, która po 1989 r. nagle znów uzyskała łączność z nurtem. Wreszcie mogliśmy zarabiać i się bogacić.
"II RP to wielki sukces patriotyczny, ale porażka gospodarcza, bo poziom dochodu Polaka w stosunku do Zachodu w 1938 r. był niższy niż w 1913 r."
Czy Polska historia była wyjątkowa?
Nie jest wyjątkowa w tym sensie, że — jak pokazuję w swojej książce – przejście od społeczeństwa oligarchicznego, które hamuje rozwój, do społeczeństwa inkluzywnego, które go wspiera, na przestrzeni wieków wymagało radykalnych, krwawych i siłą narzucanych zmian społecznych. To jednak nie jest wiedza powszechna. Daron Acemoglu i James Robinson, autorzy znanej książki pt. „Dlaczego państwa przegrywają”, analizują znaczenie instytucji dla rozwoju gospodarczego, ale skupiają się na Wielkiej Brytanii, Holandii czy Francji, które na różnym etapie przeżyły egalitarystyczne rewolucje, ale ja popatrzyłem szerzej – na wszystkie rozwinięte kraje świata. Pokazuję, że na 44 państwa, które Bank Światowy definiuje jako kraje wysoko rozwinięte – z wyłączeniem krajów posiadających ropę i małych krajów wyspiarskich – przeważająca większość ma taki moment w historii, w którym doszło do eliminacji bądź znacznego osłabienia starych, oligarchicznych elit, najczęściej w wyniku zewnętrznej interwencji. Czym dla Europy Zachodniej był Napoleon, tym Amerykanie dla Japonii, Tajwanu i Korei, i Stalin dla Europy Środkowo-Wschodniej.
Popatrzmy zaś na kraje, w których wciąż rządzą takie klasyczne, klanowe elity, np. na Nigerię. Od ogłoszenia niepodległości w latach 60. XX w. kraj ten uzyskał ok. 800 mld dol. przychodów z ropy i co? Wciąż 40 proc. Nigeryjczyków żyje w skrajnej biedzie. Afryka jako taka jest świetnym przykładem mojej tezy, że społeczeństwa oligarchiczne same się prawie nigdy nie reformują. Mimo, że w ramach pomocy międzynarodowej przez ostatnie dziesięciolecia przekazano Afryce już kilka bilionów dolarów, w relacji do np. Azji kontynent ten się cofa.
Instytucje międzynarodowe od dekad próbują instalować tam zachodni model gospodarczy i to się nie udaje. Może trzeba interwencji siłowej? Czy to nie wniosek z pańskich badań?
Każdy szef afrykańskiego rządu wie albo łatwo może się dowiedzieć, jaką prowadzić politykę gospodarczą, aby się rozwijać. Problem jednak w tym, że elity krajów oligarchicznych nie zawsze chcą zmian, bo wygodnie im tak, jak jest. Na tym polega oligarchiczne, wykluczające społeczeństwo – że garstka tworzy instytucje dla siebie, dzięki czemu wyzyskuje innych. To jest fakt historyczny, że właściwie jedynym skutecznym sposobem na zmianę tego stanu rzeczy jest jakaś forma interwencji zewnętrznej, rewolucji, a w najgorszym razie – wojny.
Oczywiście, nie można nawoływać do przemocy, ponadto dzisiaj prowadzenie wojen mających na celu otwieranie rynków i demokratyzację nie działa. Wychodzą z tego różne „Iraki” i „Afganistany”. Stąd w państwach biednych potrzeba raczej strategii małych kroków, np. wspierania masowej edukacji, podnoszenia podatków dla bogatych, demonopolizacji rynków, a także wiary, że kiedyś suma tych działań zadziała. Warto też uważać, żeby nie paść ofiarą propagandy części elit Zachodu, które we własnym interesie promują retorykę niskich podatków, wąskiej roli państwa, braku regulacji. To szkodliwe idee, utrwalające podziały i nierówności.
Trump obniża podatki. Amerykańska elita szkodzi sama sobie?
Trump robi ze Stanów społeczeństwo oligarchiczne. Oszukał Amerykanów.
Oszukał?
Oczywiście. Przekonując swoich wyborców, że obniżki podatków będą dla ich dobra, a nie dla dobra tylko 1 proc. czy 10 proc. najbogatszych Amerykanów. Obniżki podatków utrwalą katastrofalny model amerykańskiego rozwoju, w ramach którego od 40 lat prawie cały wzrost PKB jest przejmowany przez 10 proc. najbogatszych, a dochody biedniejszej połowy społeczeństwa się nie zmieniają.
Zastanawia mnie, jak w świetle pańskich tez wypadają Chiny, państwo, w którym Mao Zedong bardzo radykalnie „spłaszczył” strukturę społeczną. Da się go obronić?
Są świetnym przykładem na potwierdzenie tego, co mówię! Tam także przez wieki przed 1945 r. dominował ustrój oligarchiczny. Aż do Rewolucji Przemysłowej, która zapoczątkowała rozwój gospodarczy, cały świat był biedny jak mysz kościelna, a ponad 80 proc. społeczeństwa żyło w skrajnej biedzie. Chinom nie udało się jednak wykorzystać Rewolucji Przemysłowej. Dodatkowo, Chiny padły ofiarą zachodniego imperializmu, zostały od Zachodu uzależnione i upokorzone, bo innego słowa Chińczycy na traktowanie ich przez Brytyjczyków, Francuzów, Rosjan, czy Niemców w XIX w. nie mają. Po upadku cesarstwa w 1911 r., Chiny rozpadły się wewnętrznie, rząd w prowincjach objęli lokalni watażkowie, ichnia „szlachta”, i dalej utrwalano system oligarchiczny. Aż do czasów Mao.
Oczywiście, nijak nie można usprawiedliwić ofiar rewolucji kulturalnej i wielkiego skoku naprzód, ale trzeba odnotować fakt, że to Mao zniszczył wielowiekowe instytucje oligarchiczne, które hamowały chiński rozwój i położył podwaliny pod największy w historii cud gospodarczy: w ciągu ostatnich 40 lat Chiny pomnożyły dochód na mieszkańca ponad 25 razy.
Chiny pozostały krajem autorytarnym, monopartyjnym. Elita wciąż czerpie korzyści kosztem reszty społeczeństwa. Aż tak wiele się zmieniło?
Dzisiejsze Chiny trudno wpisać w jakiś model uniwersalny. To zupełnie wyjątkowy przypadek. Owszem, to wciąż są rządy elit, tam komunistycznych, ale elit merytokratycznych i świadomych, że zwykły Chińczyk musi się bogacić, by bogacić mogły się i one. To elity bardzo pragmatyczne, kierujące się dewizą ukutą przez Deng Xiaopinga, największego reformatora Chin i jednego z największych reformatorów świata, by „szukać prawdy w faktach” i „przekraczać rzekę ostrożnie stąpając po kamieniach”. Chińczycy stawiają na rozwiązania sprawdzone i nie robią niczego pośpiesznie.
I kierując się tą dewizą rozpoczęły w latach 80. XX w. wprowadzanie reform od kopiowania modelu gospodarczego Hongkongu, najbardziej wolnorynkowego państwa świata, a nie np. krajów skandynawskich, które wówczas rozwijały swoje struktury socjalne i redystrybucyjne. Z pańskich wypowiedzi a z kolei, że to właśnie takie mieszane modele: otwarte rynki plus element socjalny są dla współczesnych gospodarek najlepsze.
Chiny są wyjątkowe i trudno przykładać do nich znane miary. To np. jedyny rozwijający się kraj, w którym to władza kontroluje biznes, a nie biznes władzę, jak jest np. w krajach Ameryki Łacińskiej. Co więcej, żyje z tym biznesmen w symbiozie. Członkowie partii to miliarderzy. Jack Ma, właściciel Alibaby, ujawnił np. niedawno, że należy do partii komunistycznej. Ale uwaga – nie znaczy to, że partyjni miliarderzy są bogaci, bo ich rodzice byli bogaci. To również, tak jak Ma, self-made mani. Tak, jak żadnego zachodniego modelu nie można do końca skopiować w Chinach i Chiny jednak nie są Hongkongiem-bis, tak nie można skopiować chińskiego modelu w innych krajach. Stąd na przykład a słabość teorii Justina Yifu Lina, byłego głównego ekonomisty Banku Światowego, promującego teorię, że dla rozwoju gospodarczego wystarczy zidentyfikowanie przez rząd tzw. ukrytych przewag komparatywnych i próba ich „wydobycia” na światło dzienne. To byłoby zbyt łatwe.
"Mao zniszczył wielowiekowe instytucje oligarchiczne, które hamowały chiński rozwój i położył podwaliny pod największy w historii cud gospodarczy: w ciągu ostatnich 40 lat Chiny pomnożyły dochód na mieszkańca ponad 25 razy."
Kraje biedne muszą przede wszystkim mieć elity, które chcą zmian, a strategia Yifu Lina skierowana jest do krajów, które chcą prowadzić politykę gospodarczą dobrą dla całego społeczeństwa. Takich krajów niestety nie jest zbyt wiele. Ja mam wrażenie, że teoria Lina to głównie wyjaśnienie ex post sukcesu Chin, a nie uniwersalne narzędzie polityki gospodarczej. W tej nie ma – jak przekonaliśmy się, odkąd upadł konsensus waszyngtoński oparty na prywatyzacji i stabilizacji – rozwiązań typu „jeden rozmiar dla wszystkich”.
Wróćmy wobec tego do realiów polskich. Do naszej polskiej gospodarczej łódki. Co zrobić, żeby szybciej płynęła po Amazonce globalnego rozwoju?
Pytanie nie o to, co zrobić, żeby płynęła szybko, a o to, co zrobić, żeby po prostu płynęła spokojnie w mniej więcej równym tempie przez wiele dziesięcioleci. Kraje stają się bogate nie dlatego, że rosną szybko przez krótki czas, ale dlatego, że rosną w dobrym tempie przez długi czas. Taka np. Dania jest bogata dlatego, że od ponad 100 lat rośnie w tempie ok. 2 proc. rocznie, unikając przy tym głębokich kryzysów. Odpowiedź na pytanie, co robić, jest więc dość jasna: nie kołysać naszą łódką, niech płynie, skoro już płynie od 30 lat.
Wydaje mi się, że polska polityka gospodarcza sprzyja dzisiaj spokojnemu doganianiu innych łódek – chociaż zawsze wiele jeszcze można zrobić, o czym szczegółowo piszę w książce. Czasem machamy prawym wiosłem mocniej niż lewym, czasem odwrotnie, ale machamy."
https://forsal.pl/amp/1402338,gdyby-prl-skonczyl-sie-w-1960-r-mielibysmy-o-nim-dobre-zdanie.html
"Rozwój gospodarczy w Polsce sabotowały elity postszlacheckie. Strukturę społeczną wyrównał dopiero PRL. Gdyby nie PRL, nie byłoby polskiego kapitalizmu – twierdzi dr Marcin Piątkowski, ekonomista, który obecnie pracuje w Pekinie.
ObserwatorFinansowy.pl: Prezentuje Pan hipotezę, że gdyby Polska po wojnie była kapitalistyczna, to niekoniecznie osiągnęłaby sukces. Czy dobrze rozumiem?
Dr Marcin Piątkowski: Często bezwiednie zakłada się, że gdyby po 1945 r. Polska nie dostała się w sferę wpływu ZSRR, to jako kraj kapitalistyczny rozwinęłaby się jak nigdy dotąd. Sądzę jednak, że sukces takiej alternatywnej Polski wcale nie byłby pewny, z tych samych powodów dla których nasza gospodarka nie potrafiła dogonić Zachodu przez 500 lat wcześniej. Głównym hamulcem rozwoju był oligarchiczny system społeczno-gospodarczy, który służył tylko wąskim elitom i blokował rozwój większości społeczeństwa.
Taka szkodliwa struktura społeczna byłaby najprawdopodobniej odtworzona po 1945 r, tak jak ją odtworzono po 1918 r. Dopiero PRL dokonał społecznej rewolucji, wyeliminował stare, oligarchiczne i często jeszcze feudalne elity i po raz pierwszy w historii stworzył społeczeństwo inkluzywne, dając wszystkim, szczególnie tym najsłabszym, szanse na rozwój.
Zdaje się, że elity wyeliminowała już II Wojna Światowa, w trakcie której mordowano polską inteligencję, polską arystokrację i polskich przedsiębiorców.
To oczywiście wielka tragedia narodowa, ale elity te funkcjonowały w ramach systemu, który szkodził rozwojowi gospodarczemu. II RP to wielki sukces patriotyczny, ale porażka gospodarcza, bo poziom dochodu Polaka w stosunku do Zachodu w 1938 r. był niższy niż w 1913 r. Praktycznie nigdy nie mieliśmy też rodzimych przedsiębiorców, a w czasie II RP nie powstała żadna duża firma prywatna!
Zaraz – a Lilpop, Łukasiewicz i inni?
Jeden był imigrantem, a biznes drugiego skończył się wraz z jego śmiercią. Polscy przedsiębiorcy w XIX w. i w XX w. przed II Wojną Światową stanowili mniejszość. Większość przemysłowców na naszym terytorium stanowili Niemcy, Żydzi oraz inni imigranci. Było tak nie bez powodu. To wielowiekowej świadomej polityki szlachty polskiej, która od XIV w. tworzyła i utrwalała w Polsce oligarchiczny system polityczno-gospodarczy. Mieszczaństwo i chłopstwo to siły, które uznawała za potencjalnie wrogie, a nie chciała, by ktokolwiek zagroził jej uprzywilejowanemu statusowi. Wobec tego chłopstwu zabrała wolność osobistą, a mieszczaństwu polskiemu utrudniała, jak mogła prowadzenie interesów.
Na początku XVI wieku zabroniono np. polskim kupcom eksportu zboża, oddając go w ręce Niemców i Holendrów, a do końca XVIII w. kupiectwo było uznawane za zajęcie haniebne, które szlachcica mogło pozbawić tytułów. Szlachta wiedziała jednak, że z samego chłopstwa nie wyżyje, więc sprowadzała kupców i przemysłowców z zagranicy, pozwalając im działać w specjalnych rewirach. Oddanie biznesu w ręce mniejszości, które nie miały siły politycznej, było sposobem na czerpanie zysków bez ryzyka utraty władzy i zmiany systemu. Oto jeden z powodów, dlaczego przez 500 lat, aż do wybuchu największej wojny światowej w dziejach nie udało nam się osiągnąć sukcesu gospodarczego.
Przecież po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. nasza gospodarka – z problemami – ale ruszyła, czy nie tak?
Ruszyła wszędzie w Europie, tylko w Polsce mniej niż gdzie indziej. Elity arystokratyczne były zbyt mocno historycznie zakorzenione i uprzywilejowane, by Polska mogła się zmodernizować w dwadzieścia lat. Były uprzywilejowane tak mocno, że nie potrafili zmienić tego nawet reformatorsko nastawieni przywódcy niepodległej Polski, zachłyśnięci przecież socjalizmem i egalitaryzmem. Upraszczając, cały dorobek II RP to Gdynia, której odpowiedniki budujemy dzisiaj za unijne pieniądze raz na kwartał, niedokończony Centralny Okręg Przemysłowy, który nie wiadomo, czy przetrwałby na wolnym rynku i dwie potiomkinowskie reformy rolne, które niczego nie zmieniły, bo mimo całej propagandy rozparcelowano mniej niż 10 proc. ziemi. Elity wciąż trzymały się mocno. Odsetek ludzi idących na studia wynosił w 1938 r. zaledwie 1,2 proc. i dziwnym trafem na studia szły dzieci z bogatych rodzin. Dzisiaj ten wskaźnik to 55 proc. Dzisiejsi polscy przedsiębiorcy, w przeciwieństwie do tych sprzed 1939 r., noszą mało szlacheckie nazwiska i są, z kilkoma wyjątkami, prawdziwymi „self-made menami”.
Zorientowani wolnorynkowo ekonomiści uważają PRL za stratę czasu i marnowanie zasobów. Niesłusznie?
Realny socjalizm świetnie sobie radził przez pierwsze 15 lat istnienia: do 1960 r. Polska rozwijała się równie szybko, jak na przykład Hiszpania. Dopiero później PRL wpadł w stagnację i skończył się gospodarczą katastrofą. Gdyby PRL skończył się w 1960 r. a nie w 1989 r., to mielibyśmy o nim całkiem dobre zdanie, podobnie jak dzisiaj mówi się o autorytarnym sukcesie Singapuru, Tajwanu czy Korei Południowej. PRL miał jednak jedną wielką zaletę: otworzył na oścież polskie społeczeństwo, zlikwidował przywileje klasowe, wyedukował, uprzemysłowił i unowocześnił społeczeństwo. Dla przykładu, już w 1960 r. na uniwersytetach studiowało 7 proc. Polaków, prawie tyle samo, ile w kilkakrotnie bogatszej Francji. PRL również oderwał od archaicznego rolnictwa prawie 30 proc. społeczeństwa i przeniósł do przemysłu, 30-krotnie przekraczając COP-u (chociaż jakoś nikt nie zamierza budować pomników np. Hilaremu Mincowi).
Krótko mówiąc, PRL stworzył inkluzywne, otwarte, egalitarne społeczeństwo, które stało się fundamentem polskiego bezprecedensowego sukcesu po 1989 r.
Jaka więc była rola reform po 1989 roku?
Zasługą reformatorów po 1989 r. było wykorzystanie pozostawionego po PRL ludzkiego potencjału, uwolnienie gospodarki od wcześniejszych absurdów, i włączenie nas w nurt rozwoju globalnego. Byliśmy jak łódka w martwym dorzeczu Amazonki, która po 1989 r. nagle znów uzyskała łączność z nurtem. Wreszcie mogliśmy zarabiać i się bogacić.
"II RP to wielki sukces patriotyczny, ale porażka gospodarcza, bo poziom dochodu Polaka w stosunku do Zachodu w 1938 r. był niższy niż w 1913 r."
Czy Polska historia była wyjątkowa?
Nie jest wyjątkowa w tym sensie, że — jak pokazuję w swojej książce – przejście od społeczeństwa oligarchicznego, które hamuje rozwój, do społeczeństwa inkluzywnego, które go wspiera, na przestrzeni wieków wymagało radykalnych, krwawych i siłą narzucanych zmian społecznych. To jednak nie jest wiedza powszechna. Daron Acemoglu i James Robinson, autorzy znanej książki pt. „Dlaczego państwa przegrywają”, analizują znaczenie instytucji dla rozwoju gospodarczego, ale skupiają się na Wielkiej Brytanii, Holandii czy Francji, które na różnym etapie przeżyły egalitarystyczne rewolucje, ale ja popatrzyłem szerzej – na wszystkie rozwinięte kraje świata. Pokazuję, że na 44 państwa, które Bank Światowy definiuje jako kraje wysoko rozwinięte – z wyłączeniem krajów posiadających ropę i małych krajów wyspiarskich – przeważająca większość ma taki moment w historii, w którym doszło do eliminacji bądź znacznego osłabienia starych, oligarchicznych elit, najczęściej w wyniku zewnętrznej interwencji. Czym dla Europy Zachodniej był Napoleon, tym Amerykanie dla Japonii, Tajwanu i Korei, i Stalin dla Europy Środkowo-Wschodniej.
Popatrzmy zaś na kraje, w których wciąż rządzą takie klasyczne, klanowe elity, np. na Nigerię. Od ogłoszenia niepodległości w latach 60. XX w. kraj ten uzyskał ok. 800 mld dol. przychodów z ropy i co? Wciąż 40 proc. Nigeryjczyków żyje w skrajnej biedzie. Afryka jako taka jest świetnym przykładem mojej tezy, że społeczeństwa oligarchiczne same się prawie nigdy nie reformują. Mimo, że w ramach pomocy międzynarodowej przez ostatnie dziesięciolecia przekazano Afryce już kilka bilionów dolarów, w relacji do np. Azji kontynent ten się cofa.
Instytucje międzynarodowe od dekad próbują instalować tam zachodni model gospodarczy i to się nie udaje. Może trzeba interwencji siłowej? Czy to nie wniosek z pańskich badań?
Każdy szef afrykańskiego rządu wie albo łatwo może się dowiedzieć, jaką prowadzić politykę gospodarczą, aby się rozwijać. Problem jednak w tym, że elity krajów oligarchicznych nie zawsze chcą zmian, bo wygodnie im tak, jak jest. Na tym polega oligarchiczne, wykluczające społeczeństwo – że garstka tworzy instytucje dla siebie, dzięki czemu wyzyskuje innych. To jest fakt historyczny, że właściwie jedynym skutecznym sposobem na zmianę tego stanu rzeczy jest jakaś forma interwencji zewnętrznej, rewolucji, a w najgorszym razie – wojny.
Oczywiście, nie można nawoływać do przemocy, ponadto dzisiaj prowadzenie wojen mających na celu otwieranie rynków i demokratyzację nie działa. Wychodzą z tego różne „Iraki” i „Afganistany”. Stąd w państwach biednych potrzeba raczej strategii małych kroków, np. wspierania masowej edukacji, podnoszenia podatków dla bogatych, demonopolizacji rynków, a także wiary, że kiedyś suma tych działań zadziała. Warto też uważać, żeby nie paść ofiarą propagandy części elit Zachodu, które we własnym interesie promują retorykę niskich podatków, wąskiej roli państwa, braku regulacji. To szkodliwe idee, utrwalające podziały i nierówności.
Trump obniża podatki. Amerykańska elita szkodzi sama sobie?
Trump robi ze Stanów społeczeństwo oligarchiczne. Oszukał Amerykanów.
Oszukał?
Oczywiście. Przekonując swoich wyborców, że obniżki podatków będą dla ich dobra, a nie dla dobra tylko 1 proc. czy 10 proc. najbogatszych Amerykanów. Obniżki podatków utrwalą katastrofalny model amerykańskiego rozwoju, w ramach którego od 40 lat prawie cały wzrost PKB jest przejmowany przez 10 proc. najbogatszych, a dochody biedniejszej połowy społeczeństwa się nie zmieniają.
Zastanawia mnie, jak w świetle pańskich tez wypadają Chiny, państwo, w którym Mao Zedong bardzo radykalnie „spłaszczył” strukturę społeczną. Da się go obronić?
Są świetnym przykładem na potwierdzenie tego, co mówię! Tam także przez wieki przed 1945 r. dominował ustrój oligarchiczny. Aż do Rewolucji Przemysłowej, która zapoczątkowała rozwój gospodarczy, cały świat był biedny jak mysz kościelna, a ponad 80 proc. społeczeństwa żyło w skrajnej biedzie. Chinom nie udało się jednak wykorzystać Rewolucji Przemysłowej. Dodatkowo, Chiny padły ofiarą zachodniego imperializmu, zostały od Zachodu uzależnione i upokorzone, bo innego słowa Chińczycy na traktowanie ich przez Brytyjczyków, Francuzów, Rosjan, czy Niemców w XIX w. nie mają. Po upadku cesarstwa w 1911 r., Chiny rozpadły się wewnętrznie, rząd w prowincjach objęli lokalni watażkowie, ichnia „szlachta”, i dalej utrwalano system oligarchiczny. Aż do czasów Mao.
Oczywiście, nijak nie można usprawiedliwić ofiar rewolucji kulturalnej i wielkiego skoku naprzód, ale trzeba odnotować fakt, że to Mao zniszczył wielowiekowe instytucje oligarchiczne, które hamowały chiński rozwój i położył podwaliny pod największy w historii cud gospodarczy: w ciągu ostatnich 40 lat Chiny pomnożyły dochód na mieszkańca ponad 25 razy.
Chiny pozostały krajem autorytarnym, monopartyjnym. Elita wciąż czerpie korzyści kosztem reszty społeczeństwa. Aż tak wiele się zmieniło?
Dzisiejsze Chiny trudno wpisać w jakiś model uniwersalny. To zupełnie wyjątkowy przypadek. Owszem, to wciąż są rządy elit, tam komunistycznych, ale elit merytokratycznych i świadomych, że zwykły Chińczyk musi się bogacić, by bogacić mogły się i one. To elity bardzo pragmatyczne, kierujące się dewizą ukutą przez Deng Xiaopinga, największego reformatora Chin i jednego z największych reformatorów świata, by „szukać prawdy w faktach” i „przekraczać rzekę ostrożnie stąpając po kamieniach”. Chińczycy stawiają na rozwiązania sprawdzone i nie robią niczego pośpiesznie.
I kierując się tą dewizą rozpoczęły w latach 80. XX w. wprowadzanie reform od kopiowania modelu gospodarczego Hongkongu, najbardziej wolnorynkowego państwa świata, a nie np. krajów skandynawskich, które wówczas rozwijały swoje struktury socjalne i redystrybucyjne. Z pańskich wypowiedzi a z kolei, że to właśnie takie mieszane modele: otwarte rynki plus element socjalny są dla współczesnych gospodarek najlepsze.
Chiny są wyjątkowe i trudno przykładać do nich znane miary. To np. jedyny rozwijający się kraj, w którym to władza kontroluje biznes, a nie biznes władzę, jak jest np. w krajach Ameryki Łacińskiej. Co więcej, żyje z tym biznesmen w symbiozie. Członkowie partii to miliarderzy. Jack Ma, właściciel Alibaby, ujawnił np. niedawno, że należy do partii komunistycznej. Ale uwaga – nie znaczy to, że partyjni miliarderzy są bogaci, bo ich rodzice byli bogaci. To również, tak jak Ma, self-made mani. Tak, jak żadnego zachodniego modelu nie można do końca skopiować w Chinach i Chiny jednak nie są Hongkongiem-bis, tak nie można skopiować chińskiego modelu w innych krajach. Stąd na przykład a słabość teorii Justina Yifu Lina, byłego głównego ekonomisty Banku Światowego, promującego teorię, że dla rozwoju gospodarczego wystarczy zidentyfikowanie przez rząd tzw. ukrytych przewag komparatywnych i próba ich „wydobycia” na światło dzienne. To byłoby zbyt łatwe.
"Mao zniszczył wielowiekowe instytucje oligarchiczne, które hamowały chiński rozwój i położył podwaliny pod największy w historii cud gospodarczy: w ciągu ostatnich 40 lat Chiny pomnożyły dochód na mieszkańca ponad 25 razy."
Kraje biedne muszą przede wszystkim mieć elity, które chcą zmian, a strategia Yifu Lina skierowana jest do krajów, które chcą prowadzić politykę gospodarczą dobrą dla całego społeczeństwa. Takich krajów niestety nie jest zbyt wiele. Ja mam wrażenie, że teoria Lina to głównie wyjaśnienie ex post sukcesu Chin, a nie uniwersalne narzędzie polityki gospodarczej. W tej nie ma – jak przekonaliśmy się, odkąd upadł konsensus waszyngtoński oparty na prywatyzacji i stabilizacji – rozwiązań typu „jeden rozmiar dla wszystkich”.
Wróćmy wobec tego do realiów polskich. Do naszej polskiej gospodarczej łódki. Co zrobić, żeby szybciej płynęła po Amazonce globalnego rozwoju?
Pytanie nie o to, co zrobić, żeby płynęła szybko, a o to, co zrobić, żeby po prostu płynęła spokojnie w mniej więcej równym tempie przez wiele dziesięcioleci. Kraje stają się bogate nie dlatego, że rosną szybko przez krótki czas, ale dlatego, że rosną w dobrym tempie przez długi czas. Taka np. Dania jest bogata dlatego, że od ponad 100 lat rośnie w tempie ok. 2 proc. rocznie, unikając przy tym głębokich kryzysów. Odpowiedź na pytanie, co robić, jest więc dość jasna: nie kołysać naszą łódką, niech płynie, skoro już płynie od 30 lat.
Wydaje mi się, że polska polityka gospodarcza sprzyja dzisiaj spokojnemu doganianiu innych łódek – chociaż zawsze wiele jeszcze można zrobić, o czym szczegółowo piszę w książce. Czasem machamy prawym wiosłem mocniej niż lewym, czasem odwrotnie, ale machamy."
niedziela, 17 marca 2019
Globalna siła robocza 2018
Globalna siła robocza 2018
Za: Spectator Index
Amazon: 647,500
Oracle: 137.000
Apple: 132,000
Microsoft: 131,000
Intel: 107,400
Alphabet: 98,771
Tesla: 45,000
Facebook: 35,587
PayPal: 21,800
Ebay: 14,000
Za: Spectator Index
Amazon: 647,500
Oracle: 137.000
Apple: 132,000
Microsoft: 131,000
Intel: 107,400
Alphabet: 98,771
Tesla: 45,000
Facebook: 35,587
PayPal: 21,800
Ebay: 14,000
Wniosek o wniesienie skargi nadzwyczajnej od prawomocnego orzeczenia sądu
Prokurator
Generalny
Wniosek
o wniesienie skargi nadzwyczajnej od prawomocnego orzeczenia sądu w
którym m.in. zachodzi, oczywista sprzeczność istotnych ustaleń
sądu z treścią zebranego w sprawie materiału dowodowego
Skarga
nadzwyczajna może być wniesiona od prawomocnego orzeczenia sądu
powszechnego lub sądu wojskowego kończącego postępowanie w
sprawie, jeżeli jest to konieczne dla zapewnienia praworządności i
sprawiedliwości społecznej i: - orzeczenie narusza zasady lub
wolności i prawa człowieka i obywatela określone w Konstytucji, -
orzeczenie w sposób rażący narusza prawo przez błędną jego
wykładnię lub niewłaściwe zastosowanie, - zachodzi oczywista
sprzeczność istotnych ustaleń sądu z treścią zebranego w
sprawie materiału dowodowego, a orzeczenie nie może być uchylone
lub zmienione w trybie innych nadzwyczajnych środków zaskarżenia.
Przed
Sądem Rejonowym Szczecin Centrum ( sygnatura akt II Ns 970/11, SSR
Urszula Persak ) a następnie Sądem Okręgowym w Szczecinie ( IICa
1076/12, SSO Iwona Siuta , SSO Violetta Osińska i SSO Małgorzata
Grzesik ) trwało zainicjowane przeze mnie postępowanie o podział
majątku i dział spadku po zmarłych rodzicach z zaliczeniem dużych
darowizn na schedę spadkową.
Akta
sprawy mają 596 stron. Sądy dowody pominęły lub potwierdziły
nieprawdę stwierdzając wbrew temu co stanowią niekwestionowane
dokumenty wsparte zeznaniami świadków.
Adwokat
Włodzimierz Łyczywek, były senator Senatu RP, oraz dziekan
Okręgowej Rady Adwokackiej jako pełnomocnik wnioskodawcy
kompetentnie zaskarżył Postanowienie SSR Urszuli Persak. Sąd
Okręgowy w składzie SSO Iwona Siuta, SSO Violetta Osińska i SSO
Małgorzata Grzesik, nie rozpoznał zarzutów Apelacji. Kasacja
została zatrzymana przez Sąd Okręgowy z powodu rzekomo zbyt
niskiej wartości przedmiotu zaskarżania.
Zażalenie
skierowane do SN zostało przez SN oddalone. Centralny
punkt wywodu SN jest w zdaniu -
"Jest
tak dlatego, że o zaliczaniu darowizn w postępowaniu o dział
spadku, co podkreśla się także w piśmiennictwie, sąd rozstrzyga
w drodze przesłanki. "
- a dokładniej w jego ostatniej części. Co to znaczy "sąd
rozstrzyga w drodze przesłanki."
? Nikt nie wie.
Po
wpisaniu w wyszukiwarkę Google ("sąd
rozstrzyga w drodze przesłanki ")
otrzymujemy jeden wynik wyszukiwania, link do postanowienia II
CZ 110/13 !
Zatem centralny fragment wywodu SN jest nieznany w języku polskim i
nic nie znaczy. Został stworzony na potrzeby tego postanowienia.
Szerokie
powtarzanie zarzutów oraz argumentacji Apelacji i Kasacji wydaje się
zbędne. Apelacja i Kasacja są aktualne.
1.
Niekwestionowany Akt Notarialny - Umowa Darowizny z 1984 roku, karta
17 akt .
Sądy
przekroczyły uprawnienia i złamały prawo:
Art.
244. § 1. Dokumenty urzędowe, sporządzone w przepisanej formie
przez powołane do tego organy władzy publicznej i inne organy
państwowe w zakresie ich działania, stanowią dowód tego, co
zostało w nich urzędowo zaświadczone.
Sądy nie
przedstawiając żadnej sensownej argumentacji uznały że nie jest
on dowodem darowizny gdy w rzeczywistości darowizna miała miejsce
co potwierdzono a forma darowizny notarialnej była wymagana przez
KPC. Akt Notarialny oczywiście nie został unieważniony i sądy
doprowadziły do sytuacji kabaretowej lub tragifarsy !
Akt Notarialny można
unieważnić ale są to bardzo rzadkie przypadki. Nie ma jednak w
sprawie żadnego powodu aby Akt Notarialny unieważnić i nie został
on unieważniony i jest to niemożliwe. W publikowanych w internecie
orzeczeniach sądów nie ma podobnego przypadku. Taki ekstremalny
wybryk sędziów nie jest znany w literaturze. Skala naruszeń prawa
w sprawie jest bezprecedensowa.
Już same
bezpodstawne, bezczelne, głupie i puste insynuacje ( wbrew dowodom,
nielogiczne i niezrozumiałe ) skierowane przez łapówkarskie sądy
w stosunku do moich SP Rodziców powinny skutkować postępowaniem
karnym i oczywiście dyscyplinarnym. Jak można za łapówkę
idiotyczne oszczerstwa kierować w stosunku do ŚP Zmarłych, którzy
nie mogą się bronić ? Zniżanie się przez sędziów do poziomu
rynsztoka narusza powagę urzędu.
2. Niekwestionowana
Opinia Biegłego JZ na K486-489 z aktualną wyceną jednego
przedmiotu darowizny na 87.400 zł
Uznając
Postanowienie Sądu Okręgowego za dokument o znaczeniu prawnym Sąd
Okręgowy pisząc w uzasadnienie że przedmiot darowizny wart jest
zdaniem biegłego zero złotych poświadczył nieprawdę popełniając
przestępstwo z art 271 KK.
W literaturze znany
jest przypadek sprzed ponad ćwierć wieku gdy sąd opinie biegłego
zastąpił swoją opinią. Ale w sprawie nie ma żadnej opinii sądu
a jest tylko zabronione poświadczenie nieprawdy.
3. Niekwestionowane
dokumenty:
- Informacja o
stanie konta ubezpieczonego (uczestnika) w ZUS, karta 20. Cytat:
"Hipotetyczna emerytura 34,8 zł"
- Świadectwo pracy
uczestnika, karta 158
- Zaświadczenie o
wynagrodzeniu uczestnika, karta 159
Z dokumentów wynika
że uczestnik w istotnych dla sprawy latach osiemdziesiątych
objętych dokumentami zarabiał bardzo mało, około dwudziestu do
trzydziestu kilku procent ówczesnych miesięcznych wynagrodzeń,
k482.
Tymczasem sądy
wbrew dowodom, bezczelnie i kłamliwie napisały że uczestnik
zarabiał bardzo dużo i starczyło to na wejście w posiadanie
spółdzielczego własnościowego mieszkania o powierzchni 78.5 metra
gdy w rzeczywistości środki pochodziły oczywiście od darczyńców.
We Wniosku o dział spadku, mieszkanie to "wyceniono" na
108,2 przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń. Według
przeciętnego wynagrodzenie w grudniu 2018 roku, które wyniosło
5274,95 złotych stanowi to obecnie 570 749,59 złotego.
4. Niekwestionowane
dokumenty:
- Dokument PKO BP.
Cytat: "nie posiada książeczki mieszkaniowej", karta 115
- Umowa zakupu
mieszkania z 1988 , karty załączone na końcu akt
Sądy wbrew dowodom
napisały że istniała książeczka mieszkaniowa wnioskodawcy i
wnioskodawca tak jak uczestnik otrzymał identyczny dar od rodziców
( czyli nowe mieszkanie o powierzchni 78.5 metra kwadratowego ).
Oczywiście w aktach nic nie wskazuje na istnienie takiego
mieszkania.
W rzeczywistości
wnioskodawca z żoną w 1988 roku kupili mieszkanie za własne
środki. Po zakończeniu postępowania zbulwersowany wnioskodawca
załączył odnalezioną umowę z 1988 roku ( kupno mieszkania z
drugiej ręki ) aby pokazać występność i rażącą głupotę
sądów.
O udzielaniu
prawdziwych informacji przez PKO BP świadczy pochodzący od niego
dokument na karcie 132. Bank mógł informacje ukryć i zatrzymać
środki Zmarłych.
5. Niekwestionowane
dokumenty:
- Decyzja Prezydenta
Miasta Szczecina z 23.02.2007 o wymeldowaniu z urzędu, karta 22.
- List Email mężatki
X , karta 224-225
- Kopia pisma
autorstwa uczestnika z akt sądowych, k481
Wnioskodawca żądał
zaliczenia na schedę spadkową kilkuletniego okresu zamieszkiwania –
pełnego utrzymywania / pasożytowania uczestnika, który po
sprzedaży darowanego mu mieszkania przeniósł się do rodziców i
pozostawał na ich pełnym utrzymaniu. Zamieszkiwanie - utrzymanie
potwierdziła cześć świadków. Długie utrzymywanie przez
wiekowych rodziców zdrowego, sprawnego do pracy mężczyzny w wieku
ponad 40 lat powinno być zaliczone jako darowizna.
W piśmie na k481
uczestnik w 2005 roku napisał że pod adresem rodziców nie mieszka
od kilkunastu miesięcy. W uzasadnieniu Decyzji administracyjnej
Prezydenta ( dokument urzędowy, znów art 244 KPC ) stwierdzono ( po
przesłuchaniu świadków i wykonaniu właściwych czynności ) że
uczestnik nie zamieszkuje tam od 2000 roku.
Uczestnik utrzymywał
że u Rodziców, po sprzedaży ( darowanego mu ) mieszkania, mieszkał
w 1996 roku tylko kilka miesięcy mimo iż był tam zameldowany a
faktycznie mieszkał pod podanym adresem konkubiny X. Jednak pod tym
sprawdzonym adresem wieloletnia mężatka (!) X w liście Email
kategorycznie temu zaprzecza twierdząc że uczestnik nigdy tam nie
mieszkał a był to tylko kontakt towarzyski z uczestnikiem i nic
więcej.
Sądy wbrew dowodom
uznały że dorosły uczestnik nie zamieszkiwał u rodziców i nie
był przez nich latami utrzymywany. Znów orzekanie wbrew dowodom.
Takich twardych
sprzeczności między niekwestionowanymi dokumentami wspartym
zeznaniami świadków a konfabulacjami sądów jest dużo. Z lektury
uzasadnień postanowień można by wnosić że akta są niewielkie.
Tymczasem mają one 596 stron i jest w nich dużo kompletnie
pominiętych dokumentów falsyfikujących uzasadnienia postanowień.
Sfalsyfikowana
została cała litania kłamstw uczestnika czego sądy nie
dostrzegły. Na karcie 89 znajduje się list Email ( potwierdzony
przez przesłuchanego przez Policję świadka ) byłego przyjaciela
uczestnika i jego wspólnik, oszukany przez uczestnika na sumę
kilkuset tysięcy złotych. Kulturalny, zrównoważony świadek
określa uczestnika jako „gówno”. Do tego obrazu należy dodać
to że uczestnik nie przyszedł na pogrzeb Matki.
Postanowienia
zapadły za ŁAPÓWKE ! Wątek wymaga bardzo obszernego opisu i
powołania dowodów.
Konieczne jest
podjęcie postępowania w sprawie złożonego przeze mnie
Zawiadomienia o przestępstwie z 2002 roku ( dotyczy ciężkiego
przestępstwa i zorganizowanego mafijnego mechanizmu ŁAPÓWKARSTWA
szczecińskich sędziów w dużej skali ) i kolejnych o co niniejszym
wnoszę. Zawiadomienie i dalsze pismo zostało wówczas skierowane do
Prokuratury Krajowej i jego kopia wraz z licznymi dowodami powinna
się tam zachować.
Mam nadzieje że
Polska ze skorumpowanego postkomunistycznego państwa teoretycznego z
dykty z atrapą prokuratury, zmieni się stopniowo w prawdziwe
państwo. Dlatego składam niniejszy Wniosek.
Obraz szczecińskiego
sądu okręgowego jest przerażający.
Zawieszonym „sędzią”
II wydziału SO ( o czynach sędziów tego wydziale mowa w niniejszym
Wniosku ) jest oszustka Wiesława Buczek-Markowska, co to w markecie
przeklejała etykiety na towarach. Skoro sędzia-oszustka połasiła
się na kilkadziesiąt złotych to mniemać należy że przyjmowane
były także małe łapówki w tym wydziale.
Pijana "sędzia"
SO Małgorzata Jankowska spowodowała dwie kolizje i w obu
przypadkach była to jej wina, a w jednym z przypadków odjechała z
miejsca kolizji. Po jednej z nich, świadkowie wyrwali sędzi
kluczyki ze stacyjki jej samochodu. Sama Małgorzata J., po
spowodowaniu dwóch kolizji pojawiła się…w sądzie, gdzie
zostawiła zaświadczenie lekarskie!
Wydalony przez Sąd
Apelacyjny z zawodu SSO karnista, złodziej Paweł Marycz, który
ukradł część do wiertarki za 95 złotych został pieszczotliwie
ukarany przez SN potrąceniem 20% pensji i nadal jest sędzią.
Z
poważaniem
Jerzy Matusiak
Zaufanie do Putina w świecie
Zaufanie do Putina w świecie
Za: The Spectator Index
Russia: 77%
India: 75%
Indonesia: 60%
Pakistan: 52%
Nigeria: 50%
Italy: 45%
South Africa: 41%
Turkey: 39%
Germany: 36%
Canada: 35%
UK: 33%
Mexico: 32%
US: 31%
France: 29%
Japan: 20%
Poland: 16%
Saudi: 12%
Za: The Spectator Index
Russia: 77%
India: 75%
Indonesia: 60%
Pakistan: 52%
Nigeria: 50%
Italy: 45%
South Africa: 41%
Turkey: 39%
Germany: 36%
Canada: 35%
UK: 33%
Mexico: 32%
US: 31%
France: 29%
Japan: 20%
Poland: 16%
Saudi: 12%
sobota, 16 marca 2019
Jak oceniać II PR? Porażka, czy powód do dumy? Przeczytaj dyskusję historyków
Jak oceniać II PR? Porażka, czy powód do dumy? Przeczytaj dyskusję historyków
https://www.focus.pl/artykul/jak-oceniac-ii-pr-porazka-czy-powod-do-dumy-przeczytaj-dyskusje-historykow
"Dwudziestolecie międzywojenne: Marszałek Piłsudski, Legiony, „Cud nad Wisłą”, Port w Gdyni, Centralny Okręg Przemysłowy, pułkownicy, kabarety, Ordonka i Kiepura. W czasach PRL Druga Rzeczpospolita i jej elity – zostali opluci i skompromitowani. Czy słusznie? W dyskusji „Focusa Historia” biorą udział Leszek Moczulski, prof. Wojciech Roszkowski i Andrzej Gass.
Andrzej Gass: Kolejna rocznica napaści Niemiec, a potem Rosji Sowieckiej, na Polskę, pewnie minęłaby jak co roku, dostojnie i patriotycznie, ale na Westerplatte, wśród europejskich premierów i ministrów, pojawił się także premier Rosji Władimir Putin. Mamy pretensje do Rosjan, że 17 września wkroczyli na nasze wschodnie ziemie i wraz z Niemcami dokonali kolejnego rozbioru Polski. W rewanżu Putin wytknął nam, że Polska w 1938 roku brała, wraz z Niemcami, udział w agresji na Czechosłowację. Rosyjski premier nie dodał, że polskie wojsko zdobyło wówczas także kilkanaście słowackich wsi na Spiszu i Orawie. W odwecie żołnierze słowaccy razem z Niemcami wkroczyli do Polski w 1939 roku. Szczęśliwie nie ruszyliśmy na Litwę, choć na ulicach polskich miast maszerowały pochody skandujące: „Wodzu, prowadź na Kowno!”. Kolejny cios w nasze dobre samopoczucie zadano z Londynu. Profesor historii Niall Ferguson w gazecie „Guardian” napisał: „W zakresie wolności politycznych i swobód obywatelskich dla mniejszości narodowych Polska w 1939 roku niewiele się różniła od hitlerowskich Niemiec”. Zaprotestowała nasza ambasada, stwierdzając w liście do gazety, że choć Polska nie była dobrym przykładem na demokrację, to jednak nigdy nie doszło w niej do zbrodni, jak w tym czasie w hitlerowskich Niemczech. Jaka naprawdę była ta II RP? Powinniśmy być z niej wyłącznie dumni czy też trochę się za nią wstydzić?
Leszek Moczulski: Historia jest dla polityków niebezpieczna, zwłaszcza w szczegółach. Bardzo niebezpieczne jest przypominanie przez Rosjan roli Polski w 1938 roku. We wrześniu tamtego roku nowy sowiecki attaché wojskowy w Paryżu zgłosił się do szefa francuskiego sztabu generalnego i zapowiedział mu, że jeśli Niemcy ruszą na Czechosłowację, to oni od razu zaatakują Polskę. To samo zgrupowanie wojsk weszło do akcji we wrześniu 1939 roku. Nawiasem mówiąc, w Armii Czerwonej panował niewiarygodny bałagan...
Andrzej Gass: Ale po polskiej stronie bałagan był jeszcze większy. Po ośmiu dniach wojska niemieckie stanęły już pod Warszawą. Nie istniał plan ewakuacji władz, ludności cywilnej. Generał Stefan Rowecki na początku 1940 roku napisał broszurę pt. „Czy naród polski okrył się niesławą?”. I sam odpowiedział na to pytanie: nie. Ale późniejszy komendant Armii Krajowej przyznał: „Wraz z ludnością cywilną, nie kierowaną, pozostawioną sobie, uciekały równocześnie władze administracyjne i władze bezpieczeństwa. Uciekali starostowie z całym personelem, burmistrzowie, władze więzienne, policja. Uciekały nawet straże pożarne, pozostawiając palące się osiedla. Uciekali lekarze, zamiast zostać przy szpitalach. Ogarnął wszystkich szał ucieczki i zapanował na całym obszarze działań wojennych oraz na tyłach wojska chaos nieprawdopodobny”. Najgorszą decyzją była „dzika” ucieczka z Warszawy władz państwowych. „Każdy jechał, jak chciał, i zabierał, co chciał. Ważne tajne akta państwowe pozostawiono, niepotrzebne osoby i rzeczy pozabierano. Tysiące państwowych samochodów, naładowanych prywatnymi rzeczami, rodzinami, nawet psami i kanarkami, opuszczało Warszawę.
Natomiast akta lub przedmioty pierwszorzędnej wagi, jeśli chodziło o dalsze prowadzenie walki, pozostawiono w opuszczonych biurach lub wyrzucono wprost na ulicę”.
L.M.: Wojna jest stanem kosmicznego, zorganizowanego bałaganu. Jednym z celów wojny jest bałagan, który wywołuje się na terenie przeciwnika. Zresztą bałagan podczas wojny jest nie do uniknięcia.
Wojciech Roszkowski: To nieprawda, że Polska współpracowała z Niemcami w rozbiorze Czechosłowacji. Nie było żadnej współpracy. Była konferencja w Monachium, na której ustalono to, co ustalono, a Polska zajęła Zaolzie niezależnie od tego, oczywiście korzystając z Monachium. Trudno tej akcji bronić, bo w tamtym czasie była ona błędem politycznym, ale stanowiła spóźnioną reakcję na zapomniany epizod z roku 1919. Kiedy armia polska była zaangażowana na wschodzie w wojnę z Ukrainą, armia czeska złamała porozumienie o linii demarkacyjnej. Ta linia pozostawiała po stronie polskiej powiaty z większością polską. Czesi w styczniu 1919 roku pogwałcili to porozumienie, zajmując teren aż do Wisły. Polska kontrofensywa doszła do Olzy i w tym momencie interweniowała Rada Ambasadorów, doprowadzając do zawieszenia broni. Decyzja, która podzieliła Śląsk Cieszyński, została zawarta podczas konferencji w Spa w lipcu 1920 roku, kiedy bolszewicy podchodzili pod Warszawę.
L.M.: Nawiasem mówiąc, w 1938 roku Czesi wysłali do Warszawy doktora Vaclava Fialę, który rozmawiał z całą opozycją na temat ewentualnego porozumienia. Warunkiem porozumienia było obalenie polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. To była akcja ambasadora francuskiego Leona Nöela w Warszawie, on doprowadził do tego spotkania.
A.G.: Jest taka broszurka, licząca niewiele ponad 60 stron, autorstwa Juliusza Łukasiewicza, polskiego ambasadora w Paryżu, zatytułowana „Polska jest mocarstwem”. Napisana została po zajęciu Zaolzia. Broszurka stanowi przygnębiający dowód megalomanii ekipy rządzącej wówczas Polską. Łukasiewicz pisał: „Zwycięstwo Cieszyńskie (dużymi literami!) to nowy etap historycznego pochodu Polski Piłsudskiego”. Miał pretensje, że Polacy nie zostali zaproszeni do Monachium, w związku z czym Polskę „spotkał zawód graniczący z lekceważeniem”. „Odbicie” Zaolzia miało wzmocnić znaczenie Polski na arenie międzynarodowej.
L.M.: Jeśli chodzi o tę broszurkę, to faktycznie ma taki tytuł, ale autor pokazuje realną pozycję i możliwości Polski między dwoma wielkimi mocarstwami.
A.G.: Ja ją inaczej odczytuję. „Polska jest mocarstwem stanowiącym kamień węgielny dzisiejszej strategii Wschodniej i Środkowej Europy” – napisał Łukasiewicz i chwalił „geniusz” ministra Becka. Na wrześniową rocznicę wydana została książka Tomasza Łubieńskiego „1939. Zaczęło się we wrześniu”. Autor korzystał ze wspomnień swego kuzyna Michała Łubieńskiego, dyrektora gabinetu Becka. Dopiero w tym roku rodzina przekazała je do publicznego archiwum. Michał Łubieński uważał, że „przekleństwem Polski była idea mocarstwowości”. Beck po zajęciu Zaolzia powiedział: „Europie oko zbielało, gdy dowiedzieli się o naszej koncentracji i naszym manewrze okupacyjnym”.
W.R.: Polityka Becka po śmierci Piłsudskiego właściwie nie miała alternatywy. Oczywiście Polska nie była głównym mocarstwem europejskim. W tym całym układzie, który powstawał między 1935 a 1939 rokiem, nie istniała jakaś trzecia siła w Europie. Francja właściwie poszła na współpracę z Sowietami po 1935 roku. Polska nie miała od czego się odbić, nie miała sojusznika i co najwyżej mogła kupić te sojusze, które okazały się lipne.
A.G.: Moment decydujący o losie Europy opisał Michał Łubieński, który wraz z ministrem Beckiem gościł 3 stycznia 1939 roku w rezydencji Hitlera w Berchtesgaden. „Hitler, o ile dziś dobrze pamiętam, rozwijał przed nami projekt ekspansji Polski w kierunku Ukrainy, która gotowa była uznać się za sferę wyłącznych interesów polskich. Obejmowało to również sprawę Rusi Przykarpackiej, a więc problem wspólnej granicy z Węgrami. W zamian za to padło jednak z ust jego straszne pod względem prestiżowym słowo: »Gdańsk«. Była też mowa o autostradzie eksterytorialnej, ale bez nacisku. Minister odpowiedział wtedy, że nie widzi kompensat dla Polski za Gdańsk. Na co Hitler, w jakimś bardzo okrągłym zdaniu, pochwalił ministra za jego zręczność polityczną i wyraził nadzieję, że minister przecież jakieś wyjście z tej sytuacji znajdzie”. Podano herbatę i dalej rozmawiano już tylko o sztuce. Hitler był przeciwnikiem futuryzmu.
W.R.: Wojna była nie do uniknięcia, bo parł do niej Hitler właściwie cały czas, nie napotykając przeszkód, a w ostatnim półroczu zachęcił go do tego Stalin. Od marca 1939 roku aż do układu Ribbentrop – Mołotow trwała gra dyplomatyczna, która jest bardzo słabo na Zachodzie opisywana. Dlaczego? Bo rzuca bardzo złe światło na dyplomację francuską i brytyjską, u których Polska tylko i wyłącznie mogła osiągnąć wciągnięcie Francji oraz Wielkiej Brytanii w wojnę z Niemcami. I to się udało.
A.G: Czy nie uważają Panowie, że klęska w roku 1939 była tak drastyczna, bo elity rządzące, poczynając od Józefa Piłsudskiego, na grupie tak zwanych pułkowników kończąc, nie potrafiły dostatecznie uzbroić armii? Piłsudski myślał kategoriami I wojny światowej, kiedy decydującą rolę odgrywały piechota i kawaleria. Uważał, że agresja może nadejść ze strony Rosji Sowieckiej i polska doktryna wojenna nastawiona była aż do wiosny 1939 roku na kierunek wschodni. Rydz-Śmigły w grudniu 1939 roku – podczas internowania w Rumunii – opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi, że po śmierci Piłsudskiego zastał wojsko w katastrofalnym stanie. Plan mobilizacyjny, przewidujący wystawienie 46 dywizji, był fikcją; nawet 30 dywizji okazało się nierealne. Nie było dział przeciwlotniczych i przeciwpancernych, tylko stary sprzęt z 1920 roku.
W.R.: Odpowiedź jest niezwykle prosta: budżet państwa polskiego był dziesięć razy mniejszy od niemieckiego. Gospodarka III Rzeszy była jakieś 10–12 razy większa od polskiej. Piłsudski zmarł pod koniec kryzysu, a budżet wojska polskiego w latach 1929 –1935 spadał na łeb, na szyję.
A.G.: Czy nagromadzenie w dwudziestoleciu międzywojennym negatywnych zjawisk, takich jak dyktatorskie ciągoty władzy, konflikty w jej łonie, flirty rządzących ze skrajną faszyzującą prawicą, nie spowodowały daleko posuniętej dezintegracji społeczeństwa, co wyszło na jaw podczas wojny?
W.R.: W 1939 roku doszło do ogromnej mobilizacji społecznej. Rząd sanacyjny, którego trudno bronić, bo był autorytarny i jako taki miał w społeczeństwie sporą opozycję, wyzwolił jednak w Polakach gotowość do stawienia czoła, dumę z wojska. Mówimy czasem, że uprawiano wtedy tandetną propagandę głoszącą, że „nie oddamy ani guzika”. Oczywiście, po klęsce takie hasła wydawały się śmieszne. Natomiast jest coś takiego, jak przygotowanie społecznego morale do wojny – i ludzie byli wtedy gotowi walczyć i umierać za swoje państwo. Pod tym względem rząd sanacyjny sprostał zadaniu. We wrześniu 1939 r. wśród Polaków etnicznych, obywateli Rzeczypospolitej, nie było żadnych konfliktów. Oczywiście inna była postawa mniejszości, szczególnie na Kresach Wschodnich, tam konflikty wybuchły i to w sposób krwawy.
A.G.: Panowała wtedy moda na dyktatury i na tle innych krajów europejskich autorytarnie rządzona Polska nie wypada najgorzej. Ale to właśnie w Polsce w 1930 roku rządzący wówczas Piłsudski doprowadził do rozwiązania niepokornego parlamentu, od dłuższego czasu poniewieranego brutalnymi słowami w gazetowych wywiadach. Dzięki temu zabiegowi można było wsadzić do więzienia w Brześciu czołowych działaczy opozycji, pozbawionych poselskich immunitetów. Niektórych przy tym pobito i szykanowano. Zdarzyło się to na trzy lata przed dojściem Hitlera do władzy, można więc powiedzieć, że Marszałek był prekursorem radykalnego likwidowania opozycji, choć trzeba przyznać, że nie była to likwidacja fizyczna.
L.M.: W 1930 roku w Polskę straszliwie uderzył kryzys i reakcje społeczne były groźne. Po kongresie Centrolewu, który nawoływał do usunięcia prezydenta, nawet siłą, został rozwiązany parlament, zamknięto grupę posłów, przywódców opozycji, właśnie z owego Centrolewu. Po czym ogłoszono wybory. Wszyscy osadzeni zostali wybrani do parlamentu i wypuszczeni z więzienia...
A.G.: Przecież wszystkim, a był wśród nich były premier Wincenty Witos, wytoczono procesy, zostali skazani na kary więzienia od półtora do 3 i pół roku, musieli uciekać z kraju, aby nie trafić do więzienia...
L.M.: Zaraz, zaraz, kiedy? Najpierw trafili do sejmu, bo zostali wybrani. Natomiast potem toczyły się procesy „brzeskie” i w miarę jak się ujawniało, że podejrzani dopuścili się przekroczenia prawa, byli skazywani. Ja uważam zresztą te procesy za wstydliwą kartę, pobyt polityków opozycji w więzieniu w Brześciu za jeszcze bardziej wstydliwą, zaś traktowanie ich w Brześciu – za haniebne. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale w całej propagandzie antybrzeskiej nie podaje się, o jakie zarzuty chodzi, nie analizuje się ich słuszności. Mówi się tylko o niszczeniu opozycji, a zapomina o zarzutach. Otóż, publiczne nawoływanie wtedy do łamania prawa było oczywiste.
A.G.: Rzeczywiście, Centrolew groził ulicznymi manifestacjami, ale w rezultacie poczynań Piłsudskiego i jego grupy. Opozycja walczyła z piłsudczykami, którzy jej zdaniem zmierzali do dyktatury. W Polsce oficjalnie panowała przecież demokracja parlamentarna. Piłsudskiemu ona przeszkadzała. Historycy Daria i Tomasz Nałęczowie w książce „Piłsudski – legendy i fakty”, napisali o Marszałku: „Wydaje się, że właśnie jesienią 1930 roku ostatecznie ugruntowalo się w nim przekonanie, że Polska stanowi jego własność i może z nią uczynić, co zechce, jeśli uzna to za niezbędne”.
W.R.: Oczywiście, dyktatura Piłsudskiego, zwłaszcza po 1930 roku, i rządy autorytarne były faktem, ale rozwijały się stopniowo. Proszę pamiętać, że w 1926 roku, po zamachu majowym, którego ja absolutnie bym nie bronił, Piłsudski wysunięty jako kandydat na prezydenta wygrał wybory. Większość zagłosowała za nim, ale on stanowiska nie przyjął.
A.G.: Nie można się jednak dziwić, że opozycja protestowała przeciwko wprowadzaniu rządów jednej grupy, z czym piłsudczycy wcale się nie kryli. Wacław Biernacki, zwany Kostkiem, naczelnik więzienia w Brześciu, w którym więziono opozycyjnych polityków, na zjeździe legionistów powiedział: „Legioniści są uprzywilejowaną szlachtą z tytułu przelanej krwi i poniesionych trudów w okresie odzyskiwania niepodległości Polski”. Dodał, że „koncesje samorządowe i państwowe w pierwszym rzędzie muszą otrzymywać legioniści, jest to ich prawem, a nie żebractwem”.
L.M.: No i co z tego? Rzeczywiście, były ułatwienia dla ludzi, którzy walczyli o Polskę, i chodziło nie tylko o tych z Pierwszej Brygady i z Legionów, ale także z Korpusów Wschodnich czy Armii Błękitnej. Wszyscy ci ludzie, z racji zasług, mieli pierwszeństwo – na przykład gdy zakładali sklep – na uzyskanie koncesji na sprzedaż alkoholu lub tytoniu.
W.R.: Nagradzanie za zasługi podczas wojny w społeczeństwie było przyjmowane dobrze, za to czym innym było uprzywilejowanie legionistów w armii. Po zamachu majowym kariery robili legioniści, natomiast inni mieli kłopoty.
A.G.: Był też brutalny język Piłsudskiego, grożenie „łamaniem kości” i prawdziwe ich łamanie. Zamordowano generała Włodzimierza Zagórskiego, który podobno miał jakieś „papiery” na Piłsudskiego. „Nieznani sprawcy” pobili pisarza Tadeusza Dołęgę-Mostowicza, którego powieść „Kariera Nikodema Dyzmy” była odczytywana jako zakamuflowana krytyka rządów pomajowych. Pobity został opozycyjny pisarz i satyryk Adolf Nowaczyński, wreszcie we Lwowie oficerowie w mundurach pobili w 1938 roku docenta Stanisława Cywińskiego, zdemolowali redakcję „Dziennika Wileńskiego” i skatowali redaktora gazety Aleksandra Zwierzyńskiego, gdyż Cywiński nazwał Piłsudskiego (ale bez nazwiska) „kabotynem”. Zwierzyński to wydrukował. Cywiński, a nie bijący go oficerowie, odpowiadał przed sądem za „lżenie lub wyszydzanie narodu polskiego”, bo jeszcze nie było ustawy o ochronie czci imienia Józefa Pilsudskiego, uchwalonej w kwietniu 1938 roku. Na kary więzienia skazywano np. księży, którzy nie bili w dzwony w dniu imienin Marszałka czy jego urodzin. Potem w taki sam sposób świętowano rocznicowe dni prezydenta Mościckiego i marszałka Rydza-Śmigłego.
L.M.: Moja babcia, która była socjalistką, przeprowadziła się na Powiśle, aby być bliżej robotników. Taka była wtedy moda. Piłsudski również przez kilka miesięcy uczył się języka piaskarzy z Powiśla. Niezależnie od swoich cech charakterologicznych, nauczył się mówić tym językiem, którego już później nie potrafił się oduczyć.
A.G.: Przez całe dwudziestolecie w Polsce dochodziło do ekscesów antysemickich. Antysemityzm był dziełem endecji i jej różnych odmian. Władze zwalczały skrajne organizacje endeckie, na przykład delegalizując OWP, ale nie potrafiły uporać się z antysemityzmem na wyższych uczelniach. Tam co roku endecka młodzież organizowała „manewry jesienne”, polegające na wymuszaniu numerus clausus, czyli ograniczenia dostępu na studia, bijąc studentów Żydów.
L.M.: Numerus clausus wprowadzono na uniwersytetach jeszcze w czasach zaborów i nie zrobili tego Polacy. Rząd polski miał do wyboru: zlikwidować autonomię uniwersytetów i do tego nie dopuścić, albo zostawić autonomię uniwersytetów i się na to godzić. Beck powiedział, co mu zresztą wypominano: bojkot – proszę bardzo, ale wszystkie fizyczne napaści na obywateli polskich wyznania mojżeszowego czy żydowskiego pochodzenia, napaści na ich dobro, na ich sklepy i tak dalej będą karane z całą surowością prawa. Przecież po to powstał obóz w Berezie. Jej pierwsi więźniowie nie zostali tam wysłani za wystąpienia przeciwko sanacji, lecz za wystąpienia antysemickie.
A.G.: To byli ONR-owcy, ale podejrzewano ich wtedy o zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Na koniec powtarzam swoje pytanie z początku naszej rozmowy: czy musimy się wstydzić dwudziestolecia międzywojennego?
L.M.: To jeden z bardziej twórczych okresów w naszej historii. Jeżeli porównamy to, co zostało dokonane przez tamte dwadzieścia lat, z tym, czego my dokonaliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu lat, to będziemy musieli przyznać okresowi międzywojennemu wyższość. Kiedy jechałem do redakcji „Focusa Historia”, usłyszałem w radiu dyskusję nawiązującą do wojny w 1939 r. Jeden z uczestników powiedział, że już w 1930 r. Polska mogła zamienić kawalerię na wojska pancerne lub zmotoryzowane. Ale on nie wiedział, że w 1930 r., dopiero od jakichś 8 miesięcy, z Warszawy do Wilna można było dojechać bitą drogą, bo jeszcze do połowy 1929 r. na trasie z Warszawy do Wilna były odcinki polnych wertepów. Polska w 1921 r. była w większej części krajem bez dróg, ponieważ Rosjanie ze względów strategicznych dróg nie budowali.
W.R.: Co nie znaczy, że wszystko się udało; trzeba też pamiętać, w jakich warunkach to się działo. W sumie bilans jest pozytywny, chociaż błędy oczywiście były.
L.M.: Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Polska żyła w stanie oblężenia. Przez dwadzieścia lat mieliśmy dobre stosunki tylko z Łotwą i z Rumunią, zresztą pod koniec lat 30. też się psuły. Dzisiaj, kiedy jesteśmy otoczeni jeśli nie przyjaciółmi, to na pewno sojusznikami, łatwo rzucać gromy na tamtą Polskę. Ale aby uczciwie ocenić poszczególne decyzje włodarzy II RP, trzeba brać pod uwagę skomplikowaną sytuację międzynarodową, w jakiej się wówczas znajdowaliśmy. I tylko taka ocena ma jakikolwiek sens.
Od zamachu majowego i przejęcia władzy Józef Piłsudski walczył z sejmem, chciał go ubezwłasnowolnić i robił to w sposób brutalny. W wywiadch prasowych groził posłom „batem”, nazywał ich „szujami” i „złodziejami”. Po zamachu majowym uchwalono poprawki do konstytucji ograniczające rolę sejmu. W efekcie prezydent, a był nim wyznaczony przez Piłsudskiego Ignacy Mościcki, sejm zwoływał, otwierał sesję, po czym ją odraczał na trzydzieści dni i po tym terminie zamykał obrady.
Powołany w 1928 roku Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem miał zapewnić w wyborach większość w sejmie, ale uzyskał tylko 25 procent głosów, mimo że na liście wyborczej figurował Piłsudski. Była to bolesna porażka. Kiedy podczas inauguracji nowo wybranego sejmu komuniści przywitali Piłsudskiego okrzykami o „faszystowskim rządzie”, zamiast straży marszałkowskiej na salę wkroczyła policja. Na otwarciu jednej z sesji pojawiło się kilkudziesięciu uzbrojonych oficerów. W maju 1930 roku Piłsudski, stosując sztuczki z otwieraniem i zamykaniem sejmu, nie dopuścił do nadzwyczajnej sesji poświęconej walce z kryzysem. Powstały kilka miesięcy wcześniej Centrolew ogłosił, że skoro uniemożliwia się sejmowi podjęcie walki z kryzysem, to walka zostanie przeniesiona na ulice.
14 września w 21 miastach Polski miały odbyć się wiece w proteście przeciwko „dyktaturze Piłsudskiego”. W odpowiedzi Piłsudski ponownie stanął na czele rządu i w kolejnej serii wywiadów o sejmie nazwał obowiązującą konstytucję „konstytutą”, dodając, że słowo to jest najbliższe określeniu „prostituta”. Prezydent rozwiązał sejm i senat, wyznaczając nowe wybory na listopad 1930 roku. W nocy z 9 na 10 września na mocy zarządzenia ministra spraw wewnętrznych aresztowano 18 opozycyjnych polityków, byłych posłów, których osadzono w więzieniu w Brześciu. Do aresztów trafiło około 50 byłych posłów i senatorów oraz kilka tysięcy działaczy opozycji. Prezydentem był reprezentacyjny Ignacy Mościcki. „Człowiek słabego umysłu, nie obejmujący już nie tylko polityki wewnętrznej lub zagranicznej, ale nawet ekonomii, co miało być jego specjalnością – a zarazem machiawelsko utalentowany człowiek w dziedzinie wygrywania personaliów, geniusz prawdziwy w dziedzinie prywaty, wreszcie fałszywy starzec o obleśnym uśmiechu” – twierdził hrabia Łubieński."
https://www.focus.pl/artykul/jak-oceniac-ii-pr-porazka-czy-powod-do-dumy-przeczytaj-dyskusje-historykow
"Dwudziestolecie międzywojenne: Marszałek Piłsudski, Legiony, „Cud nad Wisłą”, Port w Gdyni, Centralny Okręg Przemysłowy, pułkownicy, kabarety, Ordonka i Kiepura. W czasach PRL Druga Rzeczpospolita i jej elity – zostali opluci i skompromitowani. Czy słusznie? W dyskusji „Focusa Historia” biorą udział Leszek Moczulski, prof. Wojciech Roszkowski i Andrzej Gass.
Andrzej Gass: Kolejna rocznica napaści Niemiec, a potem Rosji Sowieckiej, na Polskę, pewnie minęłaby jak co roku, dostojnie i patriotycznie, ale na Westerplatte, wśród europejskich premierów i ministrów, pojawił się także premier Rosji Władimir Putin. Mamy pretensje do Rosjan, że 17 września wkroczyli na nasze wschodnie ziemie i wraz z Niemcami dokonali kolejnego rozbioru Polski. W rewanżu Putin wytknął nam, że Polska w 1938 roku brała, wraz z Niemcami, udział w agresji na Czechosłowację. Rosyjski premier nie dodał, że polskie wojsko zdobyło wówczas także kilkanaście słowackich wsi na Spiszu i Orawie. W odwecie żołnierze słowaccy razem z Niemcami wkroczyli do Polski w 1939 roku. Szczęśliwie nie ruszyliśmy na Litwę, choć na ulicach polskich miast maszerowały pochody skandujące: „Wodzu, prowadź na Kowno!”. Kolejny cios w nasze dobre samopoczucie zadano z Londynu. Profesor historii Niall Ferguson w gazecie „Guardian” napisał: „W zakresie wolności politycznych i swobód obywatelskich dla mniejszości narodowych Polska w 1939 roku niewiele się różniła od hitlerowskich Niemiec”. Zaprotestowała nasza ambasada, stwierdzając w liście do gazety, że choć Polska nie była dobrym przykładem na demokrację, to jednak nigdy nie doszło w niej do zbrodni, jak w tym czasie w hitlerowskich Niemczech. Jaka naprawdę była ta II RP? Powinniśmy być z niej wyłącznie dumni czy też trochę się za nią wstydzić?
Leszek Moczulski: Historia jest dla polityków niebezpieczna, zwłaszcza w szczegółach. Bardzo niebezpieczne jest przypominanie przez Rosjan roli Polski w 1938 roku. We wrześniu tamtego roku nowy sowiecki attaché wojskowy w Paryżu zgłosił się do szefa francuskiego sztabu generalnego i zapowiedział mu, że jeśli Niemcy ruszą na Czechosłowację, to oni od razu zaatakują Polskę. To samo zgrupowanie wojsk weszło do akcji we wrześniu 1939 roku. Nawiasem mówiąc, w Armii Czerwonej panował niewiarygodny bałagan...
Andrzej Gass: Ale po polskiej stronie bałagan był jeszcze większy. Po ośmiu dniach wojska niemieckie stanęły już pod Warszawą. Nie istniał plan ewakuacji władz, ludności cywilnej. Generał Stefan Rowecki na początku 1940 roku napisał broszurę pt. „Czy naród polski okrył się niesławą?”. I sam odpowiedział na to pytanie: nie. Ale późniejszy komendant Armii Krajowej przyznał: „Wraz z ludnością cywilną, nie kierowaną, pozostawioną sobie, uciekały równocześnie władze administracyjne i władze bezpieczeństwa. Uciekali starostowie z całym personelem, burmistrzowie, władze więzienne, policja. Uciekały nawet straże pożarne, pozostawiając palące się osiedla. Uciekali lekarze, zamiast zostać przy szpitalach. Ogarnął wszystkich szał ucieczki i zapanował na całym obszarze działań wojennych oraz na tyłach wojska chaos nieprawdopodobny”. Najgorszą decyzją była „dzika” ucieczka z Warszawy władz państwowych. „Każdy jechał, jak chciał, i zabierał, co chciał. Ważne tajne akta państwowe pozostawiono, niepotrzebne osoby i rzeczy pozabierano. Tysiące państwowych samochodów, naładowanych prywatnymi rzeczami, rodzinami, nawet psami i kanarkami, opuszczało Warszawę.
Natomiast akta lub przedmioty pierwszorzędnej wagi, jeśli chodziło o dalsze prowadzenie walki, pozostawiono w opuszczonych biurach lub wyrzucono wprost na ulicę”.
L.M.: Wojna jest stanem kosmicznego, zorganizowanego bałaganu. Jednym z celów wojny jest bałagan, który wywołuje się na terenie przeciwnika. Zresztą bałagan podczas wojny jest nie do uniknięcia.
Wojciech Roszkowski: To nieprawda, że Polska współpracowała z Niemcami w rozbiorze Czechosłowacji. Nie było żadnej współpracy. Była konferencja w Monachium, na której ustalono to, co ustalono, a Polska zajęła Zaolzie niezależnie od tego, oczywiście korzystając z Monachium. Trudno tej akcji bronić, bo w tamtym czasie była ona błędem politycznym, ale stanowiła spóźnioną reakcję na zapomniany epizod z roku 1919. Kiedy armia polska była zaangażowana na wschodzie w wojnę z Ukrainą, armia czeska złamała porozumienie o linii demarkacyjnej. Ta linia pozostawiała po stronie polskiej powiaty z większością polską. Czesi w styczniu 1919 roku pogwałcili to porozumienie, zajmując teren aż do Wisły. Polska kontrofensywa doszła do Olzy i w tym momencie interweniowała Rada Ambasadorów, doprowadzając do zawieszenia broni. Decyzja, która podzieliła Śląsk Cieszyński, została zawarta podczas konferencji w Spa w lipcu 1920 roku, kiedy bolszewicy podchodzili pod Warszawę.
L.M.: Nawiasem mówiąc, w 1938 roku Czesi wysłali do Warszawy doktora Vaclava Fialę, który rozmawiał z całą opozycją na temat ewentualnego porozumienia. Warunkiem porozumienia było obalenie polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. To była akcja ambasadora francuskiego Leona Nöela w Warszawie, on doprowadził do tego spotkania.
A.G.: Jest taka broszurka, licząca niewiele ponad 60 stron, autorstwa Juliusza Łukasiewicza, polskiego ambasadora w Paryżu, zatytułowana „Polska jest mocarstwem”. Napisana została po zajęciu Zaolzia. Broszurka stanowi przygnębiający dowód megalomanii ekipy rządzącej wówczas Polską. Łukasiewicz pisał: „Zwycięstwo Cieszyńskie (dużymi literami!) to nowy etap historycznego pochodu Polski Piłsudskiego”. Miał pretensje, że Polacy nie zostali zaproszeni do Monachium, w związku z czym Polskę „spotkał zawód graniczący z lekceważeniem”. „Odbicie” Zaolzia miało wzmocnić znaczenie Polski na arenie międzynarodowej.
L.M.: Jeśli chodzi o tę broszurkę, to faktycznie ma taki tytuł, ale autor pokazuje realną pozycję i możliwości Polski między dwoma wielkimi mocarstwami.
A.G.: Ja ją inaczej odczytuję. „Polska jest mocarstwem stanowiącym kamień węgielny dzisiejszej strategii Wschodniej i Środkowej Europy” – napisał Łukasiewicz i chwalił „geniusz” ministra Becka. Na wrześniową rocznicę wydana została książka Tomasza Łubieńskiego „1939. Zaczęło się we wrześniu”. Autor korzystał ze wspomnień swego kuzyna Michała Łubieńskiego, dyrektora gabinetu Becka. Dopiero w tym roku rodzina przekazała je do publicznego archiwum. Michał Łubieński uważał, że „przekleństwem Polski była idea mocarstwowości”. Beck po zajęciu Zaolzia powiedział: „Europie oko zbielało, gdy dowiedzieli się o naszej koncentracji i naszym manewrze okupacyjnym”.
W.R.: Polityka Becka po śmierci Piłsudskiego właściwie nie miała alternatywy. Oczywiście Polska nie była głównym mocarstwem europejskim. W tym całym układzie, który powstawał między 1935 a 1939 rokiem, nie istniała jakaś trzecia siła w Europie. Francja właściwie poszła na współpracę z Sowietami po 1935 roku. Polska nie miała od czego się odbić, nie miała sojusznika i co najwyżej mogła kupić te sojusze, które okazały się lipne.
A.G.: Moment decydujący o losie Europy opisał Michał Łubieński, który wraz z ministrem Beckiem gościł 3 stycznia 1939 roku w rezydencji Hitlera w Berchtesgaden. „Hitler, o ile dziś dobrze pamiętam, rozwijał przed nami projekt ekspansji Polski w kierunku Ukrainy, która gotowa była uznać się za sferę wyłącznych interesów polskich. Obejmowało to również sprawę Rusi Przykarpackiej, a więc problem wspólnej granicy z Węgrami. W zamian za to padło jednak z ust jego straszne pod względem prestiżowym słowo: »Gdańsk«. Była też mowa o autostradzie eksterytorialnej, ale bez nacisku. Minister odpowiedział wtedy, że nie widzi kompensat dla Polski za Gdańsk. Na co Hitler, w jakimś bardzo okrągłym zdaniu, pochwalił ministra za jego zręczność polityczną i wyraził nadzieję, że minister przecież jakieś wyjście z tej sytuacji znajdzie”. Podano herbatę i dalej rozmawiano już tylko o sztuce. Hitler był przeciwnikiem futuryzmu.
W.R.: Wojna była nie do uniknięcia, bo parł do niej Hitler właściwie cały czas, nie napotykając przeszkód, a w ostatnim półroczu zachęcił go do tego Stalin. Od marca 1939 roku aż do układu Ribbentrop – Mołotow trwała gra dyplomatyczna, która jest bardzo słabo na Zachodzie opisywana. Dlaczego? Bo rzuca bardzo złe światło na dyplomację francuską i brytyjską, u których Polska tylko i wyłącznie mogła osiągnąć wciągnięcie Francji oraz Wielkiej Brytanii w wojnę z Niemcami. I to się udało.
A.G: Czy nie uważają Panowie, że klęska w roku 1939 była tak drastyczna, bo elity rządzące, poczynając od Józefa Piłsudskiego, na grupie tak zwanych pułkowników kończąc, nie potrafiły dostatecznie uzbroić armii? Piłsudski myślał kategoriami I wojny światowej, kiedy decydującą rolę odgrywały piechota i kawaleria. Uważał, że agresja może nadejść ze strony Rosji Sowieckiej i polska doktryna wojenna nastawiona była aż do wiosny 1939 roku na kierunek wschodni. Rydz-Śmigły w grudniu 1939 roku – podczas internowania w Rumunii – opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi, że po śmierci Piłsudskiego zastał wojsko w katastrofalnym stanie. Plan mobilizacyjny, przewidujący wystawienie 46 dywizji, był fikcją; nawet 30 dywizji okazało się nierealne. Nie było dział przeciwlotniczych i przeciwpancernych, tylko stary sprzęt z 1920 roku.
W.R.: Odpowiedź jest niezwykle prosta: budżet państwa polskiego był dziesięć razy mniejszy od niemieckiego. Gospodarka III Rzeszy była jakieś 10–12 razy większa od polskiej. Piłsudski zmarł pod koniec kryzysu, a budżet wojska polskiego w latach 1929 –1935 spadał na łeb, na szyję.
A.G.: Czy nagromadzenie w dwudziestoleciu międzywojennym negatywnych zjawisk, takich jak dyktatorskie ciągoty władzy, konflikty w jej łonie, flirty rządzących ze skrajną faszyzującą prawicą, nie spowodowały daleko posuniętej dezintegracji społeczeństwa, co wyszło na jaw podczas wojny?
W.R.: W 1939 roku doszło do ogromnej mobilizacji społecznej. Rząd sanacyjny, którego trudno bronić, bo był autorytarny i jako taki miał w społeczeństwie sporą opozycję, wyzwolił jednak w Polakach gotowość do stawienia czoła, dumę z wojska. Mówimy czasem, że uprawiano wtedy tandetną propagandę głoszącą, że „nie oddamy ani guzika”. Oczywiście, po klęsce takie hasła wydawały się śmieszne. Natomiast jest coś takiego, jak przygotowanie społecznego morale do wojny – i ludzie byli wtedy gotowi walczyć i umierać za swoje państwo. Pod tym względem rząd sanacyjny sprostał zadaniu. We wrześniu 1939 r. wśród Polaków etnicznych, obywateli Rzeczypospolitej, nie było żadnych konfliktów. Oczywiście inna była postawa mniejszości, szczególnie na Kresach Wschodnich, tam konflikty wybuchły i to w sposób krwawy.
A.G.: Panowała wtedy moda na dyktatury i na tle innych krajów europejskich autorytarnie rządzona Polska nie wypada najgorzej. Ale to właśnie w Polsce w 1930 roku rządzący wówczas Piłsudski doprowadził do rozwiązania niepokornego parlamentu, od dłuższego czasu poniewieranego brutalnymi słowami w gazetowych wywiadach. Dzięki temu zabiegowi można było wsadzić do więzienia w Brześciu czołowych działaczy opozycji, pozbawionych poselskich immunitetów. Niektórych przy tym pobito i szykanowano. Zdarzyło się to na trzy lata przed dojściem Hitlera do władzy, można więc powiedzieć, że Marszałek był prekursorem radykalnego likwidowania opozycji, choć trzeba przyznać, że nie była to likwidacja fizyczna.
L.M.: W 1930 roku w Polskę straszliwie uderzył kryzys i reakcje społeczne były groźne. Po kongresie Centrolewu, który nawoływał do usunięcia prezydenta, nawet siłą, został rozwiązany parlament, zamknięto grupę posłów, przywódców opozycji, właśnie z owego Centrolewu. Po czym ogłoszono wybory. Wszyscy osadzeni zostali wybrani do parlamentu i wypuszczeni z więzienia...
A.G.: Przecież wszystkim, a był wśród nich były premier Wincenty Witos, wytoczono procesy, zostali skazani na kary więzienia od półtora do 3 i pół roku, musieli uciekać z kraju, aby nie trafić do więzienia...
L.M.: Zaraz, zaraz, kiedy? Najpierw trafili do sejmu, bo zostali wybrani. Natomiast potem toczyły się procesy „brzeskie” i w miarę jak się ujawniało, że podejrzani dopuścili się przekroczenia prawa, byli skazywani. Ja uważam zresztą te procesy za wstydliwą kartę, pobyt polityków opozycji w więzieniu w Brześciu za jeszcze bardziej wstydliwą, zaś traktowanie ich w Brześciu – za haniebne. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale w całej propagandzie antybrzeskiej nie podaje się, o jakie zarzuty chodzi, nie analizuje się ich słuszności. Mówi się tylko o niszczeniu opozycji, a zapomina o zarzutach. Otóż, publiczne nawoływanie wtedy do łamania prawa było oczywiste.
A.G.: Rzeczywiście, Centrolew groził ulicznymi manifestacjami, ale w rezultacie poczynań Piłsudskiego i jego grupy. Opozycja walczyła z piłsudczykami, którzy jej zdaniem zmierzali do dyktatury. W Polsce oficjalnie panowała przecież demokracja parlamentarna. Piłsudskiemu ona przeszkadzała. Historycy Daria i Tomasz Nałęczowie w książce „Piłsudski – legendy i fakty”, napisali o Marszałku: „Wydaje się, że właśnie jesienią 1930 roku ostatecznie ugruntowalo się w nim przekonanie, że Polska stanowi jego własność i może z nią uczynić, co zechce, jeśli uzna to za niezbędne”.
W.R.: Oczywiście, dyktatura Piłsudskiego, zwłaszcza po 1930 roku, i rządy autorytarne były faktem, ale rozwijały się stopniowo. Proszę pamiętać, że w 1926 roku, po zamachu majowym, którego ja absolutnie bym nie bronił, Piłsudski wysunięty jako kandydat na prezydenta wygrał wybory. Większość zagłosowała za nim, ale on stanowiska nie przyjął.
A.G.: Nie można się jednak dziwić, że opozycja protestowała przeciwko wprowadzaniu rządów jednej grupy, z czym piłsudczycy wcale się nie kryli. Wacław Biernacki, zwany Kostkiem, naczelnik więzienia w Brześciu, w którym więziono opozycyjnych polityków, na zjeździe legionistów powiedział: „Legioniści są uprzywilejowaną szlachtą z tytułu przelanej krwi i poniesionych trudów w okresie odzyskiwania niepodległości Polski”. Dodał, że „koncesje samorządowe i państwowe w pierwszym rzędzie muszą otrzymywać legioniści, jest to ich prawem, a nie żebractwem”.
L.M.: No i co z tego? Rzeczywiście, były ułatwienia dla ludzi, którzy walczyli o Polskę, i chodziło nie tylko o tych z Pierwszej Brygady i z Legionów, ale także z Korpusów Wschodnich czy Armii Błękitnej. Wszyscy ci ludzie, z racji zasług, mieli pierwszeństwo – na przykład gdy zakładali sklep – na uzyskanie koncesji na sprzedaż alkoholu lub tytoniu.
W.R.: Nagradzanie za zasługi podczas wojny w społeczeństwie było przyjmowane dobrze, za to czym innym było uprzywilejowanie legionistów w armii. Po zamachu majowym kariery robili legioniści, natomiast inni mieli kłopoty.
A.G.: Był też brutalny język Piłsudskiego, grożenie „łamaniem kości” i prawdziwe ich łamanie. Zamordowano generała Włodzimierza Zagórskiego, który podobno miał jakieś „papiery” na Piłsudskiego. „Nieznani sprawcy” pobili pisarza Tadeusza Dołęgę-Mostowicza, którego powieść „Kariera Nikodema Dyzmy” była odczytywana jako zakamuflowana krytyka rządów pomajowych. Pobity został opozycyjny pisarz i satyryk Adolf Nowaczyński, wreszcie we Lwowie oficerowie w mundurach pobili w 1938 roku docenta Stanisława Cywińskiego, zdemolowali redakcję „Dziennika Wileńskiego” i skatowali redaktora gazety Aleksandra Zwierzyńskiego, gdyż Cywiński nazwał Piłsudskiego (ale bez nazwiska) „kabotynem”. Zwierzyński to wydrukował. Cywiński, a nie bijący go oficerowie, odpowiadał przed sądem za „lżenie lub wyszydzanie narodu polskiego”, bo jeszcze nie było ustawy o ochronie czci imienia Józefa Pilsudskiego, uchwalonej w kwietniu 1938 roku. Na kary więzienia skazywano np. księży, którzy nie bili w dzwony w dniu imienin Marszałka czy jego urodzin. Potem w taki sam sposób świętowano rocznicowe dni prezydenta Mościckiego i marszałka Rydza-Śmigłego.
L.M.: Moja babcia, która była socjalistką, przeprowadziła się na Powiśle, aby być bliżej robotników. Taka była wtedy moda. Piłsudski również przez kilka miesięcy uczył się języka piaskarzy z Powiśla. Niezależnie od swoich cech charakterologicznych, nauczył się mówić tym językiem, którego już później nie potrafił się oduczyć.
A.G.: Przez całe dwudziestolecie w Polsce dochodziło do ekscesów antysemickich. Antysemityzm był dziełem endecji i jej różnych odmian. Władze zwalczały skrajne organizacje endeckie, na przykład delegalizując OWP, ale nie potrafiły uporać się z antysemityzmem na wyższych uczelniach. Tam co roku endecka młodzież organizowała „manewry jesienne”, polegające na wymuszaniu numerus clausus, czyli ograniczenia dostępu na studia, bijąc studentów Żydów.
L.M.: Numerus clausus wprowadzono na uniwersytetach jeszcze w czasach zaborów i nie zrobili tego Polacy. Rząd polski miał do wyboru: zlikwidować autonomię uniwersytetów i do tego nie dopuścić, albo zostawić autonomię uniwersytetów i się na to godzić. Beck powiedział, co mu zresztą wypominano: bojkot – proszę bardzo, ale wszystkie fizyczne napaści na obywateli polskich wyznania mojżeszowego czy żydowskiego pochodzenia, napaści na ich dobro, na ich sklepy i tak dalej będą karane z całą surowością prawa. Przecież po to powstał obóz w Berezie. Jej pierwsi więźniowie nie zostali tam wysłani za wystąpienia przeciwko sanacji, lecz za wystąpienia antysemickie.
A.G.: To byli ONR-owcy, ale podejrzewano ich wtedy o zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Na koniec powtarzam swoje pytanie z początku naszej rozmowy: czy musimy się wstydzić dwudziestolecia międzywojennego?
L.M.: To jeden z bardziej twórczych okresów w naszej historii. Jeżeli porównamy to, co zostało dokonane przez tamte dwadzieścia lat, z tym, czego my dokonaliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu lat, to będziemy musieli przyznać okresowi międzywojennemu wyższość. Kiedy jechałem do redakcji „Focusa Historia”, usłyszałem w radiu dyskusję nawiązującą do wojny w 1939 r. Jeden z uczestników powiedział, że już w 1930 r. Polska mogła zamienić kawalerię na wojska pancerne lub zmotoryzowane. Ale on nie wiedział, że w 1930 r., dopiero od jakichś 8 miesięcy, z Warszawy do Wilna można było dojechać bitą drogą, bo jeszcze do połowy 1929 r. na trasie z Warszawy do Wilna były odcinki polnych wertepów. Polska w 1921 r. była w większej części krajem bez dróg, ponieważ Rosjanie ze względów strategicznych dróg nie budowali.
W.R.: Co nie znaczy, że wszystko się udało; trzeba też pamiętać, w jakich warunkach to się działo. W sumie bilans jest pozytywny, chociaż błędy oczywiście były.
L.M.: Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Polska żyła w stanie oblężenia. Przez dwadzieścia lat mieliśmy dobre stosunki tylko z Łotwą i z Rumunią, zresztą pod koniec lat 30. też się psuły. Dzisiaj, kiedy jesteśmy otoczeni jeśli nie przyjaciółmi, to na pewno sojusznikami, łatwo rzucać gromy na tamtą Polskę. Ale aby uczciwie ocenić poszczególne decyzje włodarzy II RP, trzeba brać pod uwagę skomplikowaną sytuację międzynarodową, w jakiej się wówczas znajdowaliśmy. I tylko taka ocena ma jakikolwiek sens.
Od zamachu majowego i przejęcia władzy Józef Piłsudski walczył z sejmem, chciał go ubezwłasnowolnić i robił to w sposób brutalny. W wywiadch prasowych groził posłom „batem”, nazywał ich „szujami” i „złodziejami”. Po zamachu majowym uchwalono poprawki do konstytucji ograniczające rolę sejmu. W efekcie prezydent, a był nim wyznaczony przez Piłsudskiego Ignacy Mościcki, sejm zwoływał, otwierał sesję, po czym ją odraczał na trzydzieści dni i po tym terminie zamykał obrady.
Powołany w 1928 roku Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem miał zapewnić w wyborach większość w sejmie, ale uzyskał tylko 25 procent głosów, mimo że na liście wyborczej figurował Piłsudski. Była to bolesna porażka. Kiedy podczas inauguracji nowo wybranego sejmu komuniści przywitali Piłsudskiego okrzykami o „faszystowskim rządzie”, zamiast straży marszałkowskiej na salę wkroczyła policja. Na otwarciu jednej z sesji pojawiło się kilkudziesięciu uzbrojonych oficerów. W maju 1930 roku Piłsudski, stosując sztuczki z otwieraniem i zamykaniem sejmu, nie dopuścił do nadzwyczajnej sesji poświęconej walce z kryzysem. Powstały kilka miesięcy wcześniej Centrolew ogłosił, że skoro uniemożliwia się sejmowi podjęcie walki z kryzysem, to walka zostanie przeniesiona na ulice.
14 września w 21 miastach Polski miały odbyć się wiece w proteście przeciwko „dyktaturze Piłsudskiego”. W odpowiedzi Piłsudski ponownie stanął na czele rządu i w kolejnej serii wywiadów o sejmie nazwał obowiązującą konstytucję „konstytutą”, dodając, że słowo to jest najbliższe określeniu „prostituta”. Prezydent rozwiązał sejm i senat, wyznaczając nowe wybory na listopad 1930 roku. W nocy z 9 na 10 września na mocy zarządzenia ministra spraw wewnętrznych aresztowano 18 opozycyjnych polityków, byłych posłów, których osadzono w więzieniu w Brześciu. Do aresztów trafiło około 50 byłych posłów i senatorów oraz kilka tysięcy działaczy opozycji. Prezydentem był reprezentacyjny Ignacy Mościcki. „Człowiek słabego umysłu, nie obejmujący już nie tylko polityki wewnętrznej lub zagranicznej, ale nawet ekonomii, co miało być jego specjalnością – a zarazem machiawelsko utalentowany człowiek w dziedzinie wygrywania personaliów, geniusz prawdziwy w dziedzinie prywaty, wreszcie fałszywy starzec o obleśnym uśmiechu” – twierdził hrabia Łubieński."
piątek, 15 marca 2019
Gigantyczne zakupy robotów w Chinach
Gigantyczne zakupy robotów w Chinach
Chiny bardzo mocno inwestują w robotykę i nowoczesność. Od 2012 roku chińskie firmy kupują najwięcej robotów w świecie. Obecnie kupują ich wielokrotnie więcej niż konkurencyjne kraje ! Generalnie chińskie zakupy nowoczesnej technologi są ogromne. Silna modernizacja i automatyzacja chińskiej gospodarki jest prawdopodobnie obronną reakcją na dawną politykę "jednego dziecka w rodzinie" i zapowiedzią potężnej światowej ofensywy towarami najwyższej jakości.
Bez unowocześnienia produkcji i automatyzacji w nadchodzących dekadach realne stałyby się problemy z tanią siłą roboczą. Stąd Chiny porzucają model taniej siły roboczej w przyśpieszonym tempie.
Chiny studiują doświadczenia japońskich koncernów które radykalnie podnosząc jakość pogardzanej dawniej "japońszczyzny" kompletnie zaskoczyły zachód towarami najwyższej jakości i funkcjonalności. Zaskakująca japońska światowa ofensywa przemysłowa lat osiemdziesiątych dokonała dramatycznej likwidacji wielu nowoczesnych sektorów zachodniej gospodarki.
Obecna otwarta wojna administracji USA z potężnym koncernem telekomunikacyjnym Huawei dowodzi tego że USA zdają sobie sprawę z dramatycznej skali zagrożenia światowej pozycji zachodu !
Megalomański zachód w XIX wieku zaskoczony był wielkością gospodarki szybko rosnących Stanów Zjednoczonych, które w końcu przystępując do I Wojny rozstrzygnęły ją zadłużając przy tym nieomal wszystkich. Po II Wojnie produkcja przemysłowa USA przekroczyła 55% produkcji światowej !
Tymczasem w Polsce dramatycznie małe są inwestycje, zwłaszcza prywatne ! To się dobrze nie skończy. Zycie nad stan zawsze kończy się kryzysem.
Chiny bardzo mocno inwestują w robotykę i nowoczesność. Od 2012 roku chińskie firmy kupują najwięcej robotów w świecie. Obecnie kupują ich wielokrotnie więcej niż konkurencyjne kraje ! Generalnie chińskie zakupy nowoczesnej technologi są ogromne. Silna modernizacja i automatyzacja chińskiej gospodarki jest prawdopodobnie obronną reakcją na dawną politykę "jednego dziecka w rodzinie" i zapowiedzią potężnej światowej ofensywy towarami najwyższej jakości.
Bez unowocześnienia produkcji i automatyzacji w nadchodzących dekadach realne stałyby się problemy z tanią siłą roboczą. Stąd Chiny porzucają model taniej siły roboczej w przyśpieszonym tempie.
Chiny studiują doświadczenia japońskich koncernów które radykalnie podnosząc jakość pogardzanej dawniej "japońszczyzny" kompletnie zaskoczyły zachód towarami najwyższej jakości i funkcjonalności. Zaskakująca japońska światowa ofensywa przemysłowa lat osiemdziesiątych dokonała dramatycznej likwidacji wielu nowoczesnych sektorów zachodniej gospodarki.
Obecna otwarta wojna administracji USA z potężnym koncernem telekomunikacyjnym Huawei dowodzi tego że USA zdają sobie sprawę z dramatycznej skali zagrożenia światowej pozycji zachodu !
Megalomański zachód w XIX wieku zaskoczony był wielkością gospodarki szybko rosnących Stanów Zjednoczonych, które w końcu przystępując do I Wojny rozstrzygnęły ją zadłużając przy tym nieomal wszystkich. Po II Wojnie produkcja przemysłowa USA przekroczyła 55% produkcji światowej !
Tymczasem w Polsce dramatycznie małe są inwestycje, zwłaszcza prywatne ! To się dobrze nie skończy. Zycie nad stan zawsze kończy się kryzysem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)