środa, 15 marca 2023

Nedza i podlosc II RP.

 Nedza i podlosc II RP.

https://www.onet.pl/informacje/wielka-historia/higiena-najbiedniejszych-chlopow-w-ii-rp-regularnie-myli-tylko-te-czesci-ciala/8msl04n,30bc1058?utm_campaign=cb
"Higiena najbiedniejszych chłopów w II RP. Regularnie myli tylko te części ciała

"Niedźwiedź się nie myje, a zdrowy" – głosiło poleskie przysłowie. Mimo że woda dyktowała warunki życia Poleszuków, to tamtejsi chłopi zdecydowanie nie grzeszyli higieną osobistą. Oto jak dbali – lub nie dbali – o czystość mieszkańcy najbardziej zacofanego i ubogiego regionu II Rzeczpospolitej.
Obszar przedwojennego województwa poleskiego w większości pokrywały rozległe lasy oraz bagna. Poleszucy dosłownie z każdej strony otoczeni byli wodą. Było jej tak wiele, że poza zimą do części miejscowości dało się dotrzeć jedynie łodziami.
Tylko te części ciała myto codziennie

Nie sprawiało to jednak, że polescy chłopi wyróżniali się zamiłowaniem do kąpieli. Wręcz przeciwnie. O ich podejściu do czystości można się przekonać, sięgając po wydaną na początku lat 30. XX wieku broszurę Czesława Pietkiewicza pt. Higiena w życiu Poleszuków.
Jeden z najlepszych międzywojennych znawców życia codziennego na Polesiu pisał, że przeciętny włościanin z tego regionu każdego dnia obywał się "zimną wodą bez mydła". Płukał się w niej zresztą "tylko dlatego", że wierzył, iż "grzechem jest spożywać, a nawet tknąć chleba, będąc nieumytym". Poranna ablucja w dni powszednie prezentowała się następująco:

Po obudzeniu się [poleski chłop] przede wszystkim trzykrotnie czyni znak krzyża. Następnie zaczerpnąwszy wody z "wiadra" naczyniem glinianem, kwartą blaszaną, a najczęściej czerpakiem (…), nabiera jej do ust tyle, ile się zmieści i nachyliwszy się nad pomyjakiem, stojącym zawsze przy ławie u progu, wylewa w garście, myje ręce i twarz, ponawiając tę czynność kilkakrotnie. Innym razem wydziela wodę stopniowo, jednocześnie rozmazując ją po twarzy, przy czym głośno prycha.

W dni świąteczne, kiedy w chałupie znajdowali się wszyscy domownicy "wyrostki lały wodę na ręce starszym i sobie wzajemnie". Ale cała ta procedura sprowadzała się właściwie tylko do "zwilżania twarzy i rąk z pominięciem szyi, na której z czasem powstawała gruba warstwa brudu". Ta "rażąco się odbijała nawet od tak niedbale umytej twarzy".
Robaki łatwiej wyczesać z mokrych włosów

Ogółem polescy chłopi przy codziennych zabiegach higienicznych z zasady nie używali misek. Tylko podczas mycia głowy wykorzystywano niewielkie balijki.

W przypadku kobiet dbałość o czyste włosy nie prezentowała się najgorzej, ponieważ myły je najczęściej raz w tygodniu. Za to mężczyźni robili "to tylko wtedy, kiedy robactwo za bardzo się rozmnożyło, które o wiele łatwiej wyczesać z mokrych włosów i uśmiercić, niżeli z suchych".
Wycierali się czym popadło

Jeżeli chodzi o nogi, to w trakcie zimy w ogóle ich nie myto. Gdy z kolei temperatura na zewnątrz wzrastała "myły się one same: na rosie rannej i po deszczu, na błocie podczas połowu ryb i piskorzy, oraz w czasie sianokosu".

Jeżeli chłop nie miał ręcznika lub innego kawałka materiału latem suszył ciało na słońcu i wietrze, zimą zaś do wycierania się służyła mu "dolna część własnej koszuli". Dało się jej użyć w takim celu bez trudności, bo męskie koszule były "niewiele krótsze od kobiecych".

Kobiety często się ucierają w ten sam sposób, a dziewczęta też nierzadko, ale tą częścią koszuli, która leży na plecach, wierząc, że w ten sposób wszelkie krosty, mogące się zjawić na twarzy, będą przeniesione na plecy. To też dbająca o czystość skóry na twarzy, wysunąwszy ręce z rękawów, przekręca koszulę rozporkiem na plecy i wtedy się uciera.

Ogółem Poleszucy nie zwracali specjalnej uwagi na to, czym się wycierali. W razie potrzeby korzystali z brudnych worków, szmat, a nawet cuchnących onuc, którymi owijali niemyte całymi tygodniami nogi. Tylko z niemowlętami postępowano zupełnie inaczej.

Najmłodsze potomstwo było myte przynajmniej raz w tygodniu z wykorzystaniem ciepłej wody, do której dodawano niewielką ilość ługu. Po kąpieli niemowlę wycierano miękkimi ręcznikami "twierdząc, że dorosły może się umyć nawet pomyjami, utrzeć zużytą miotłą, to mu nic się nie stanie, ale za lada uchybienie względem dziecka co do czystości – wielki grzech".

Jeżeli dziecko chorowało myto je nawet częściej. Uważano bowiem kąpiel za lekarstwo. Kiedy jednak latorośl osiągała wiek 3-4 lat kończyło się specjalne traktowanie. Od tej chwili mali Poleszucy zażywali kąpieli "tylko przed większymi świętami, a w najlepszym razie — co miesiąc".

Poza tym matka codziennie myła dziecku "twarz nad pomyjakiem, nalewając wody w garść, lub tylko wyciera mokrą, nie pierwszej czystości szmatą".
Łaźnie

W niektórych wsiach – głównie tych wysuniętych najbardziej na wschód – budowano zbiorcze łaźnie na wzór rosyjskich bani. Posiadały one drewniane podłogi oraz przy każdej ze ścian, "na całej długości, dwie lub trzy półki, szerokie na średni wzrost człowieka".

Do wytwarzania pary służył tam kamienny piec bez komina, który po rozgrzaniu polewano wodą. Zgodnie z tym, co pisał autor Higieny w życiu Poleszuków, wytrzymalsi leżeli:

(…) na półkach wyższych, mniej wytrwali niżej, a ci, którzy nie znoszą zbyt wysokiej temperatury — na podłodze. Para, skraplająca się na półce najwyższej, po obmyciu tam smagających się [brzozowymi witkami], ścieka obficie na drugą warstwę, stąd w podwójnej ilości wody i brudu, na trzecią. A na czwartą, leżącą na podłodze pada rzęsisty, brudny deszcz.
Ci ostatni z tego powodu, a głównie dla ochłodzenia się, co pewien czas wstają i oblewają się zimną wodą, nie odczuwając wielkiej różnicy między temperaturą wody, a powietrza w lokalu.

Czesław Pietkiewicz podkreślał przy tym, że korzystano z łaźni raczej w celach towarzyskich i zahartowania się niż dla poprawy higieny osobistej. Nie zmieniało to jednak faktu, że w tych nielicznych wioskach, gdzie były łaźnie – nie przyjęły się one bowiem na terenie całego Polesia – mieszkańcy byli znacznie bardziej czyści niż reszta Poleszuków.

2 komentarze:

  1. Inflacja +++++ Glapiński, człowiek o twarzy buldoga i rozumie muchy powie dziś pewnie "coś nowego, mądrego".
    Pisowskie trolle w amoku, nie wiedzą jak bronić swoich zleceniodawców, a pracować trzeba.
    Jeszcze ze dwa pakiety sankcji i dojdziemy do 30 % ?

    OdpowiedzUsuń
  2. „Nikt nie jest w stanie zapamiętać cen i nawet o to się nie stara, gdyż byłoby to niepotrzebnym obciążeniem” - pisał w styczniu 1990 r. „Głos Pomorza”. Inflacja w Polsce zaczęła gwałtownie rosnąć w 1989 r. Niebawem przyspieszyła jeszcze, gdy rząd M. Rakowskiego postanowił urynkowić ceny żywności i dokonać indeksacji płac (to ostatnie zgodnie z ustaleniami Okrągłego Stołu). „Brała się z tego, że w końcówce PRL coraz bardziej brakowało pieniędzy w budżecie i w rosnącym stopniu wydatki były pokrywane z tego, co potocznie się zwie drukowaniem pieniędzy. (...) Takie finansowanie budżetu u schyłku socjalizmu było pochodną wielkiej presji na wzrost płac” – tłumaczył prof. Leszek Balcerowicz, minister finansów w pierwszym niekomunistycznym rządzie po drugiej wojnie światowej. Jeszcze w sierpniu 1989 r. wyniosła 39,5 proc., w październiku było to już 54,8 proc. „Jeszcze nie zdążyliśmy się przyzwyczaić do nowych cen mięsa i wędlin, a już są następne. Tym samym jest to trzecia podwyżka w tym roku! Niesamowite tempo” – narzekał 7 stycznia „Głos Pomorza”. Spirala rozkręcała się z miesiąca na miesiąc, by w lutym 1990 r. w porównaniu do lutego poprzedniego roku osiągnąć ponad 1300 proc.! „Ceny rosną niemal z dnia na dzień i żaden z kierowników sklepu bez zajrzenia do faktury nie potrafi powiedzieć, ile co kosztuje. Także kasjerki obłożone są ‘ściągami’, bo bez nich nie mogłyby pracować” – donosiła prasa. Ceny rosły z dnia na dzień. W lipcu 1988 r. chleb kosztował 46 zł, dwa lata później za bochenek płaciło się 2 tys. złotych, kilogram mąki z 74 zł do ponad 3500 zł, wołowiny z 500 zł do niemal 20 000 zł, pół litra wódki z 1800 zł do 21 600 zł. Polski Fiat 126 zdrożał 20 razy i kosztował ponad 20 mln zł. Za cenami nie nadążał wzrost pensji. Za średnią pensję w 1988 r. można było kupić 1185 bochenków chleba i 1475 litrów mleka, na początku 1990 r. już tylko 340 chlebów i 565 butelek mleka. Inflacja została zdławiona dzięki wdrożeniu tzw. planu Balcerowicza. W 1992 r. wyniosła 40 proc. By spadła poniżej 10 proc. potrzebne było kolejne 7 lat.

    OdpowiedzUsuń