„Czarna księga sanacji”
https://www.pch24.pl/troche-kryminal--troche-czarna-komedia,56790,i.html
"Trochę kryminał, trochę czarna komedia
Piłsudski i jego ludzie byli zdeterminowani dorwać się do władzy – to był dla nich bezdyskusyjny dogmat. Piłsudski chciał to uczynić dla samej władzy – było mu to potrzebne do utwierdzenia się w megalomańskim przekonaniu o własnej wyjątkowości. On rzeczywiście wierzył w to, że jest personifikacją narodu i państwa polskiego oraz zwieńczeniem polskich dziejów. Natomiast sanatorzy pożądali koryta i przywilejów, choć niektórzy, ci bardziej ideowi, faktycznie byli przekonani, że Polską oni muszą rządzić, bo tylko oni o nią walczyli i przelewali za nią krew – mówi Sławomir Suchodolski, autor książki „Czarna księga sanacji”, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Prohibita.
„Czarna księga sanacji” to tytuł Pana najnowszej książki, który w oczywisty sposób nawiązuje do „Czarnej księgi rewolucji francuskiej” oraz „Czarnej księgi komunizmu”. Czy naprawdę takie zestawienie z tymi zbrodniczymi ideologiami jest Pana zdaniem uzasadnione w przypadku rządów sanacyjnych?
Kiedy rozpoczynałem współpracę z Wydawnictwem zaproponowałem dwa tytuły do swojej publikacji: „Sanacyjny pitaval” oraz „Czarna księga sanacji”. Po krótkiej naradzie wybraliśmy wariant tytułu nr 2, ponieważ uznaliśmy, że bardziej „przyciągnie on oko”, zaciekawi potencjalnego Czytelnika. Owszem, Czytelnikowi, któremu znane są książki „Czarna księga rewolucji francuskiej” oraz „Czarna księga komunizmu”, tytuł mojej publikacji może wydawać się niestosowny.
Spieszę jednakże uspokoić: nie było moim celem utożsamianie sanacji z ludobójczym komunizmem. Sanacja była ustrojem, ideą autorytarną, socjalistyczną, lecz nie totalitarną, ludobójczą. Zauważmy, że zwrot, tytuł „czarna księga” trochę zaczyna żyć swoim życiem. Obecnie na rynku księgarskim mamy już „Czarną księgę perswazji”, „Czarną księgę prywatyzacji”, „Czarną księgę masonerii”, „Czarną księgę humoru”, „Czarną księgę polskich artystów”, a nawet „Czarną księgę karmy dla zwierząt”! „Czarna księga sanacji” w 29. rozdziałach przedstawia przypadki łamania prawa przez mniejszych i większych sanatorów. To tak w telegraficznym skrócie, o czym traktuje moja najnowsza książka.
Sanacja to 13 lat rządów Polski. Ostatnie lata już bez marszałka Piłsudskiego. Czy w Pana książce większość z 29 szkiców poświęca Pan samemu marszałkowi i jego otoczeniu, czy też czasom po 1935 roku?
W około dwudziestu szkicach przywoływana jest postać marszałka, ale nie na pierwszym, lecz raczej na dalszym planie; siłą rzeczy dotyczy to także jego najbliższego otoczenia. Zaletą tej książki jest to, że spora część szkiców opisuje grzechy i grzeszki sanatorów z drugiego i trzeciego szeregu – a są to fakty nieznane tym, którzy swoją wiedzę o II RP czerpią z popularnych i dostępnych opracowań (najczęściej apologetycznych) traktujących o tym okresie naszych dziejów.
Czy mógłby Pan wymienić również choć kilka pozytywów rządów sanacyjnych? Chyba nie wszystko w trakcie tych rządów było złe? Wielu obrońców rządów sanacyjnych wspomina o kontekście w jakim dzierżyli władzę. Polska była młodym państwem, którego przez ponad wiek nie było w ogóle na mapach świata...
No tak, znam aż za dobrze tę śpiewkę, że musiało być, tak jak było, bo kontekst, bo młode państwo, którego przez ponad wiek nie było w ogóle na mapach świata... Tylko dlaczego wybrano akurat drogę socjalizmu? Nieważne, czy to będzie socjalizm narodowy, czerwony, zielony czy sanacyjny; każdy socjalizm jest zły, i to jest poza wszelką dyskusją.
Sądzę, że należy pochwalić sanację za podkreślanie na każdym roku suwerenności RP, za prowadzenie suwerennej polityki zagranicznej, choć nie zawsze skutkowało to podejmowaniem dobrych, racjonalnych decyzji. Przy czym sanacja często wiązała hasło suwerenności z hasłem budowy Polski mocarstwowej, co zakrawało na ponury żart, jeśli zajrzało się do Małego Rocznika Statystycznego. Po prostu Polacy na tle innych nacji europejskich wypadali jako zacofani żebracy i nie można tego tylko tłumaczyć zniszczeniami wojennymi i wielkim kryzysem ekonomicznym. Głównym powodem biedy Polaków był socjalizm zafundowany rodakom przez sanatorów.
Ale skoro jesteśmy przy sprawach ekonomicznych, elementarna uczciwość nakazuje wypunktować dwa pozytywy: mianowicie należy pozytywnie ocenić politykę zrównoważonego budżetu – aczkolwiek nie dotyczy do całego okresu 1926-39 – co jest godne podkreślenia w kontekście tego co wyczyniają wszystkie kolejne rządy III RP! Pozytywnie trzeba także ocenić politykę stabilnej, silnej złotówki, choć błędem okazało się kurczowe trzymanie się tej wytycznej Piłsudskiego w czasie wielkiego kryzysu, co zaowocowało koszmarnie długim okresem deflacji ze wszystkimi negatywnymi skutkami tego zjawiska.
Ponieważ ostatnimi czasy popularnością cieszą się historie „co by było, gdyby...”, czy mógłby Pan nakreślić alternatywna historię II Rzeczypospolitej, w której w 1926 roku nie dochodzi do zamachu majowego, a co za tym idzie, sanacja nie sięga po pełnię władzy. Jak Pana zdaniem potoczyłaby się wówczas historia II RP?
Uwielbiam historię alternatywną i bardzo lubię czytać tego typu publikacje, ale wolę trzymać się realiów historycznych. Uczynię jednak wyjątek i dam się namówić na odpowiedź, która, być może, zaskoczy. Gdyby z jakichś tam powodów nie doszło do zamachu majowego w 1926 roku, to wcześniej czy później – raczej wcześniej – taki przewrót musiałby nastąpić: być może w lipcu, być może we wrześniu 1926, albo w kwietniu 1927.
Dlaczego? Ano dlatego, że Piłsudski i jego ludzie byli zdeterminowani dorwać się do władzy – to był dla nich bezdyskusyjny dogmat. Piłsudski chciał to uczynić dla samej władzy – było mu to potrzebne do utwierdzenia się w megalomańskim przekonaniu o własnej wyjątkowości. On rzeczywiście wierzył w to, że jest personifikacją narodu i państwa polskiego oraz zwieńczeniem polskich dziejów. Natomiast sanatorzy pożądali koryta i przywilejów, choć niektórzy, ci bardziej ideowi, faktycznie byli przekonani, że Polską oni muszą rządzić, bo tylko oni o nią walczyli i przelewali za nią krew.
Powiedzmy zatem, że piłsudczycy gwałcąc prawa i Konstytucję marcową doprowadzają do przewrotu kwietniowego 1927 roku, który rychło przeradza się w straszliwą i wyniszczającą wojnę domową. Na to tylko czekają nasi sąsiedzi i finis Poloniae w 1927 lub 1928 roku. Czyli, paradoksalnie rzecz biorąc wynika z tego, że zamach majowy 1926 r. nie był taki zły, bo dzięki niemu II RP istniała do 1939 roku. No tak, tylko powiedzmy wprost, iż nie była to zasługa zamachowców, lecz legalnych władz, które w poczuciu odpowiedzialności za losy państwa, bojąc się, że przedłużanie wojny domowej – a podkreślmy to wyraźnie: strona rządowa miała możliwość kontynuowania wojny domowej! - będzie służyło wrogim sąsiadom i doprowadzi do upadku Polski, postanowiły ustąpić przed puczystami.
Jeśli nie Piłsudski, to kto – pyta wielu. Po przeciwnej stronie stawiany jest Dmowski, ale Pan w swojej książce przypomina jeszcze jednego, chyba najbardziej zapomnianego ojca naszej niepodległości, Ignacego Paderewskiego. Dlaczego właśnie on?
To może za dużo powiedziane, że przypominam w swojej książce Paderewskiego. Ot, piszę o nim niewiele, i to tylko we wstępie. Ale rzeczywiście, jest on najbardziej zapomnianym i niedocenianym ojcem naszej niepodległości. A szkoda, bo dla sprawy niepodległości na arenie międzynarodowej uczynił najwięcej spośród wszystkich polskich polityków. Był wówczas bez cienia wątpliwości najsłynniejszym Polakiem na świecie. Źle się stało, że odrodzona Polska w tak małym stopniu wykorzystała, że tak powiem, potencjał tego polityka, męża stanu.
Co Pana zdaniem było największą „zbrodnią” sanacji?
Postawienie państwa na piedestale, na ołtarzu, czyli statolatria w czystej kanonicznej, krystalicznej postaci. Jeśli dokładnie przeanalizujemy treść Konstytucji kwietniowej, to stwierdzimy, że niektóre jej artykuły dotyczące roli państwa są bardzo, ale to bardzo podobne do sformułowań zawartych w „Doktrynie faszyzmu” pióra Mussoliniego. Cóż, nie ma w tym przypadku, skoro obydwie idee, ustroje – i faszyzm i sanacja – miały socjalistyczny rodowód. Wszystko pozostałe co było złe w sanacji – np. zaprowadzanie socjalistycznych porządków w gospodarce, cenzura, rak biurokracji, zurzędniczenie, pokrętna teoria elity, wiara w omnipotencję państwa, przetrącenie kręgosłupa wymiarowi sprawiedliwości itd. – to pochodne statolatrii.
Czy zakładając, że Niemcy napadają na Polskę tak jak napadli, ale w latach 1926-1939 władzę sprawują inne siły polityczne, czy postawiłby Pan tezę, że wojna wrześniowa była do wygrania?
Powtórzę: bardzo lubię i bardzo cenię historię alternatywną, ale pozostawiam to poletko Muzy Klio innym, lepszym ode mnie fachowcom. Natomiast grzeczność wymaga, żeby odpowiedzieć na to pytanie, choć przyznaję, że odpowiem w dość specyficzny sposób. Nie mam aż takiej wyobraźni i umiejętności wielowątkowej spekulacji, aby postawić tezę, że wojna wrześniowa przeciwko Niemcom była do wygrania, gdyby w Polsce rządziła inna ekipa polityczna.
Natomiast skłaniam się ku tezie, iż nawet przy rządach sanacji, nawet z takim potencjałem militarnym jaki posiadaliśmy we wrześniu 1939, i nawet z taką generalicją, mieliśmy szansę pomyślnie wyjść z tej ciężkiej próby, lecz tylko przy założeniach, że toczylibyśmy zmagania jedynie z III Rzeszą, a nie z III Rzeszą i Związkiem Sowieckim, oraz zostałyby wyrugowane pewne błędy podczas przygotowań do wojny.
Do takiej konstatacji skłania przebieg wojny obronnej Polski, ale proszę mnie zwolnić z zadania udowodnienia tej tezy, gdyż wymagałoby to szerszej, dłuższej wypowiedzi. Akurat ten temat nie jest mi obcy, ponieważ wraz z grupą uczniów przygotowując się do debat oksfordzkich, szukaliśmy argumentów na potwierdzenie tej właśnie tezy i wałkowaliśmy ten problem z każdej strony.
Co jeszcze można znaleźć w Pana książce? I jakie ma Pan kolejne plany wydawnicze?
Oprócz spraw dość dobrze znanych, jak np. wybory brzeskie, czy afera Piłsudskiego-Czechowicza, zamieściłem cały szereg spraw mniej znanych – bardzo ciekawych, niezwykle interesujących – które ukazują powszechność procederu łamania prawa przez sanatorów większych i mniejszych. Podobno – a nie mnie to oceniać – książkę czyta się świetnie, „trochę jak kryminał, trochę jak czarną komedię” - tak przynajmniej zapewnia dr Wojciech Muszyński, naczelny „Glaukopisu”.
W czasie pisania „Jak sanacja budowała socjalizm” i „Czarna księga sanacji” zebrałem pokaźną ilość materiału źródłowego. Grzechem byłoby go nie wykorzystać, toteż planuję drugie, poszerzone wydanie „Jak sanacja budowała socjalizm” oraz publikację pod roboczym tytułem „Sanacyjny groch z kapustą”, względnie pod tytułem „Sanacyjne silva rerum”. Ta książka zawierałaby obok spraw poważnych – np. fatalne strony tak wychwalanej do dzisiaj reformy jędrzejewiczowskiej, czy walka sanacji z autonomią uczelni wyższych i prześladowanie niepokornych naukowców – sprawy komiczne, np. próba... znacjonalizowania pustelnika czy różne idiotyzmy urzędnicze.
Czyli taki groch z kapustą; i śmieszno i straszno. Prace nad tymi dwoma projektami trwają. Mogę nawet powiedzieć, że są zaawansowane.
Dziękuję za rozmowę
Wywiad ukazał się dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prohibita.
„Czarna księga sanacji”, Sławomir Suchodolski, rok wydania 2017, 492 stron, format 145x205
Komentarze:
Ponura prawda o Piłsudskim ? Henryk Pająk Wydanie II poprawione i uzupełnione CO TO ZA WÓDZ? Co to za wódz, który za austriackie srebrniki staje się agentem zaborcy? Co to za wódz, który w sierpniu 1914 roku wyrusza podpalać polski dom po to, aby ogień przeniósł się na dom drugiego zaborcy? Co to za wódz, który wyrusza na Kijów, aby kosztem 200 000 poległych Polaków realizować teutońską politykę okrążania Polski od wschodu? Co to za wódz, który na trzy decydujące dni bitwy warszawskiej zrzeka się funkcji Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa i ucieka do swej konkubiny za Częstochowę? Co to za wódz, który w maju 1926 roku wywołuje wojnę polsko-polską i polski żołnierz musi strzelać do polskiego żołnierza, aby ON stał się dyktatorem narodu?
Co to za wódz, który morduje najlepszych generałów, bo wiedzą o nim za dużo, innych rozpędza lub więzi i poniża, bo są mądrzejsi i nieposłuszni? Co to za wódz katolickiego narodu, który oficjalnie wyrzeka się wiary katolickiej, aby ożenić się z protestancką rozwódką, z konkubiną ma nieślubne córki, na łożu śmierci odmawia przyjęcia księdza, by potem spocząć na Wawelu wśród katolickich królów Polski? Co to za historycy, co to za ?polska? historiografia, która przez 70 lat nie stawiała tych pytań, okłamując Polaków legendą o nim ? BUDOWNICZYM POLSKI ODRODZONEJ? Jeżeli nie będziecie czytali, to wcześniej czy później dopuścicie się zdrady, bo nie poznacie korzeni zła. Ks. Paul Aulanguer"
czwartek, 29 listopada 2018
środa, 28 listopada 2018
Bracia Kaczyńscy
Bracia Kaczyńscy
Profesor Andrzej Jaczewski:
"Pracowałem przez wiele lat w „Lelewelu”, liceum ogólnokształcącym na Żoliborzu. Uczęszczali tam m.in. bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Ale nie skończyli tej szkoły. Odeszli po przedostatniej X klasie w okolicznościach kuriozalnych. Zwłaszcza Jarosław, którego losem pokierował ważny działacz komunistycznej partii. To był rok 1966. Pierwszym sekretarzem PZPR był Władysław Gomułka, premierem Józef Cyrankiewicz. A stołecznym kuratorem oświaty – Jerzy Kuberski (później członek KC PZPR i minister oświaty). Lech zdał z X do XI (maturalnej) klasy, natomiast Jarosław oblał. Jeśli dobrze pamiętam miał oceny niedostateczne z języka polskiego i angielskiego. Decyzją rady pedagogicznej miał powtarzać klasę. Wtedy do dyrektora „Lelewela” pana Nikodema Księżopolskiego – pedagoga bezpartyjnego i niespotykanie praworządnego (czasem aż do przesady), zatelefonował Kuberski. I mówi: – Dyrektorze tam u was jednego z bliźniaków nie promowaliście. Ja ich znam. To są bardzo dobrzy chłopcy. Proszę to naprawić i drugiego też promować.
Dyrektor zdumiał się: – Panie kuratorze ja nie znam przepisu prawnego, który by mnie upoważniał do arbitralnej zmiany decyzji rady pedagogicznej.
– A co mi pan dyrektorze opowiada! Zwołajcie na jutro o godz. 15 radę pedagogiczną, ja przyjadę i sprawę załatwimy – zażądał Kuberski.
Byłem na tej radzie. Nauczyciele, a wśród nich późniejsza senator Anna Radziwiłł, przyparli „towarzysza” do muru. Pytano m.in. jak rozumieć, że kurator miasta stołecznego przyjeżdża do szkoły w sprawie promocji jednego miernego ucznia. Czy innych też tak dziwnie broni i osobiście wstawia się za nimi?
Kuberski zbaraniał i odszedł z niczym. „Załatwił” Jarosławowi przeniesienie do innego liceum i… promocję. Z niemałym zdumieniem dowiedzieliśmy się po wakacjach, że – mimo ocen niedostatecznych – kontynuuje on naukę w klasie maturalnej. Rodzice zabrali z „Lelewela” także Lecha, ale w jego przypadku nie było nic zdrożnego.
Zastanawialiśmy się później w szkole z jakiego powodu kurator i ważny działacz PZPR mocno nadwyrężył swój autorytet w sprawie promocji Jarosława. Słyszałem różne opinie, ale nie będę się nimi dzielił, bo nie mam pewności. A może ktoś dokładnie wie i wyjaśni?"
Profesor Andrzej Jaczewski:
"Pracowałem przez wiele lat w „Lelewelu”, liceum ogólnokształcącym na Żoliborzu. Uczęszczali tam m.in. bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Ale nie skończyli tej szkoły. Odeszli po przedostatniej X klasie w okolicznościach kuriozalnych. Zwłaszcza Jarosław, którego losem pokierował ważny działacz komunistycznej partii. To był rok 1966. Pierwszym sekretarzem PZPR był Władysław Gomułka, premierem Józef Cyrankiewicz. A stołecznym kuratorem oświaty – Jerzy Kuberski (później członek KC PZPR i minister oświaty). Lech zdał z X do XI (maturalnej) klasy, natomiast Jarosław oblał. Jeśli dobrze pamiętam miał oceny niedostateczne z języka polskiego i angielskiego. Decyzją rady pedagogicznej miał powtarzać klasę. Wtedy do dyrektora „Lelewela” pana Nikodema Księżopolskiego – pedagoga bezpartyjnego i niespotykanie praworządnego (czasem aż do przesady), zatelefonował Kuberski. I mówi: – Dyrektorze tam u was jednego z bliźniaków nie promowaliście. Ja ich znam. To są bardzo dobrzy chłopcy. Proszę to naprawić i drugiego też promować.
Dyrektor zdumiał się: – Panie kuratorze ja nie znam przepisu prawnego, który by mnie upoważniał do arbitralnej zmiany decyzji rady pedagogicznej.
– A co mi pan dyrektorze opowiada! Zwołajcie na jutro o godz. 15 radę pedagogiczną, ja przyjadę i sprawę załatwimy – zażądał Kuberski.
Byłem na tej radzie. Nauczyciele, a wśród nich późniejsza senator Anna Radziwiłł, przyparli „towarzysza” do muru. Pytano m.in. jak rozumieć, że kurator miasta stołecznego przyjeżdża do szkoły w sprawie promocji jednego miernego ucznia. Czy innych też tak dziwnie broni i osobiście wstawia się za nimi?
Kuberski zbaraniał i odszedł z niczym. „Załatwił” Jarosławowi przeniesienie do innego liceum i… promocję. Z niemałym zdumieniem dowiedzieliśmy się po wakacjach, że – mimo ocen niedostatecznych – kontynuuje on naukę w klasie maturalnej. Rodzice zabrali z „Lelewela” także Lecha, ale w jego przypadku nie było nic zdrożnego.
Zastanawialiśmy się później w szkole z jakiego powodu kurator i ważny działacz PZPR mocno nadwyrężył swój autorytet w sprawie promocji Jarosława. Słyszałem różne opinie, ale nie będę się nimi dzielił, bo nie mam pewności. A może ktoś dokładnie wie i wyjaśni?"
wtorek, 27 listopada 2018
Zaufanie do politykow w swiecie
Zaufanie do politykow w swiecie
Za: https://twitter.com/spectatorindex
Pewnie na polski wynik ma też wpływ przewrót pałacowy z grudnia 2017 roku i zainstalowanie przez filosemitę, żoliborskiego strategosa nad strategosami, rządu PO - UW z kłamliwym banksterem, którego dzieci chodzą do żydowskiej szkoły, jako premierem atrapy państwa z dykty!
Za: https://twitter.com/spectatorindex
Pewnie na polski wynik ma też wpływ przewrót pałacowy z grudnia 2017 roku i zainstalowanie przez filosemitę, żoliborskiego strategosa nad strategosami, rządu PO - UW z kłamliwym banksterem, którego dzieci chodzą do żydowskiej szkoły, jako premierem atrapy państwa z dykty!
niedziela, 25 listopada 2018
NBP miliardami podatników będzie reanimował SB-ecki biznes 2
NBP miliardami podatników będzie reanimował SB-ecki biznes 2
http://wyborcza.pl/7,75398,24196901,przedszkolanka-w-komisji-nadzoru-finansowego-odslaniamy-kolejne.html
"Kolejne elementy układu personalnego w banku centralnym i KNF
Urzędniczka kierująca gabinetem prezesa NBP, o której były szef KNF mówił, że "reklamowała rajstopy", zasiada też w radzie nadzorczej Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych. Tymczasem Bank Światowy obala wersję NBP o okolicznościach zatrudnienia Kacpra Kamińskiego, syna koordynatora służb specjalnych.
Do „Wyborczej” zgłosili się informatorzy ws. układu towarzysko-politycznego, jaki wytworzył się w NBP po mianowaniu w czerwcu 2016 r. na prezesa Adama Glapińskiego. Twierdzą oni, że najbliższymi osobami Glapińskiego w banku centralnym są Martyna Wojciechowska (nie mylić ze znaną dziennikarką) i Kamila Sukiennik.
Przedszkolanka w Komisji Nadzoru Finansowego
Pierwsza z nich jest byłą radną PiS sejmiku mazowieckiego (według serwisu OKO.press zrzekła się mandatu w maju 2018 r.). W NBP pracuje od 11 lat, czyli od czasu, gdy rządzący po raz pierwszy PiS desygnował na prezesa Sławomira Skrzypka. Wojciechowska w 2016 r. dostała awans i została dyrektorem Departamentu Komunikacji i Promocji NBP, a jej dochody poszybowały. W 2015 r. zarobiła 114 tys. zł, a rok później ponadtrzykrotnie więcej – 392 tys. zł.
Za czasów Glapińskiego Wojciechowska znalazła się w radzie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego jako przedstawicielka prezesa NBP. W sektorze państwowym dostała też pracę jej młodsza siostra Daria Wojciechowska-Bujno – w Komisji Nadzoru Finansowego kierowanej przez Marka Chrzanowskiego, protegowanego Glapińskiego i głównego bohatera afery korupcyjnej ujawnionej w zeszłym tygodniu przez „Wyborczą”. To Chrzanowski – wedle zawiadomienia do prokuratury – złożył 28 marca propozycję Leszkowi Czarneckiemu: zostawi jego banki w spokoju w zamian za zatrudnienie prawnika Grzegorza Kowalczyka i 1 proc. od wartości banków za trzy lata. Biznesmen wyliczył to na 40 mln zł."
Szefowie Czarneckiego mają pewnie sporo kompromitujących materiałów przygotowanych do odpalenia. Pewnie mieli lub mają podsłuch albo kamerkę w gabinecie prezesa NBP. Geszefty Czarneckiego będą ratowane miliardami !
Strach trzymać pieniądze w polskich bankach.
- NBP to Najlepsze Blond Panienki. Palce lizać.
- O gustach prezesów NBP się nie dyskutuje. Dwie identyczne ryczące czterdziestki, dwie przechodzone długonogie powiatowe blondynki...
- Wśród celebrytów obu płci kariera przez łóżko jest normą a nie wyjątkiem. Póżniej taka jedna z drugą przypomina sobie że 25 lat temu został zgwałcona... Galopująca Kariera przez łóżko jest normą w polskich urzędach ale też w prokuraturze i sądach. Za zatrudnianie prostytutek płaci polski podatnik.
- Prezes Glapiński tak jak włoski premier Berlusconi lubi otaczać się kobietami. Ale powinien im płacić z własnej kieszeni bo przecież NBP nie jest prywatną własnością Glapińskiego
- Te polskie Moniczki Lewiński powinien przesłuchać prokurator. Możliwe że trzeba oskarżyć i aresztować Glapińskiego.
- Gorszące było zawołanie "Teraz K..wa My" ześwinionego AWS-u czyli POPiS-u. Teraz jest TKM+
- Sprawa 240 mln złotych wydanych na obchody 100 lecia wymaga śledztwa.
http://wyborcza.pl/7,75398,24196901,przedszkolanka-w-komisji-nadzoru-finansowego-odslaniamy-kolejne.html
"Kolejne elementy układu personalnego w banku centralnym i KNF
Urzędniczka kierująca gabinetem prezesa NBP, o której były szef KNF mówił, że "reklamowała rajstopy", zasiada też w radzie nadzorczej Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych. Tymczasem Bank Światowy obala wersję NBP o okolicznościach zatrudnienia Kacpra Kamińskiego, syna koordynatora służb specjalnych.
Do „Wyborczej” zgłosili się informatorzy ws. układu towarzysko-politycznego, jaki wytworzył się w NBP po mianowaniu w czerwcu 2016 r. na prezesa Adama Glapińskiego. Twierdzą oni, że najbliższymi osobami Glapińskiego w banku centralnym są Martyna Wojciechowska (nie mylić ze znaną dziennikarką) i Kamila Sukiennik.
Przedszkolanka w Komisji Nadzoru Finansowego
Pierwsza z nich jest byłą radną PiS sejmiku mazowieckiego (według serwisu OKO.press zrzekła się mandatu w maju 2018 r.). W NBP pracuje od 11 lat, czyli od czasu, gdy rządzący po raz pierwszy PiS desygnował na prezesa Sławomira Skrzypka. Wojciechowska w 2016 r. dostała awans i została dyrektorem Departamentu Komunikacji i Promocji NBP, a jej dochody poszybowały. W 2015 r. zarobiła 114 tys. zł, a rok później ponadtrzykrotnie więcej – 392 tys. zł.
Za czasów Glapińskiego Wojciechowska znalazła się w radzie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego jako przedstawicielka prezesa NBP. W sektorze państwowym dostała też pracę jej młodsza siostra Daria Wojciechowska-Bujno – w Komisji Nadzoru Finansowego kierowanej przez Marka Chrzanowskiego, protegowanego Glapińskiego i głównego bohatera afery korupcyjnej ujawnionej w zeszłym tygodniu przez „Wyborczą”. To Chrzanowski – wedle zawiadomienia do prokuratury – złożył 28 marca propozycję Leszkowi Czarneckiemu: zostawi jego banki w spokoju w zamian za zatrudnienie prawnika Grzegorza Kowalczyka i 1 proc. od wartości banków za trzy lata. Biznesmen wyliczył to na 40 mln zł."
Szefowie Czarneckiego mają pewnie sporo kompromitujących materiałów przygotowanych do odpalenia. Pewnie mieli lub mają podsłuch albo kamerkę w gabinecie prezesa NBP. Geszefty Czarneckiego będą ratowane miliardami !
Strach trzymać pieniądze w polskich bankach.
- NBP to Najlepsze Blond Panienki. Palce lizać.
- O gustach prezesów NBP się nie dyskutuje. Dwie identyczne ryczące czterdziestki, dwie przechodzone długonogie powiatowe blondynki...
- Wśród celebrytów obu płci kariera przez łóżko jest normą a nie wyjątkiem. Póżniej taka jedna z drugą przypomina sobie że 25 lat temu został zgwałcona... Galopująca Kariera przez łóżko jest normą w polskich urzędach ale też w prokuraturze i sądach. Za zatrudnianie prostytutek płaci polski podatnik.
- Prezes Glapiński tak jak włoski premier Berlusconi lubi otaczać się kobietami. Ale powinien im płacić z własnej kieszeni bo przecież NBP nie jest prywatną własnością Glapińskiego
- Te polskie Moniczki Lewiński powinien przesłuchać prokurator. Możliwe że trzeba oskarżyć i aresztować Glapińskiego.
- Gorszące było zawołanie "Teraz K..wa My" ześwinionego AWS-u czyli POPiS-u. Teraz jest TKM+
- Sprawa 240 mln złotych wydanych na obchody 100 lecia wymaga śledztwa.
sobota, 24 listopada 2018
Wungiel
Wungiel
Rzeczywistość równoległa prezydenta Dudy: "Przemysł wydobywczy i energetyka oparta na węglu są i w dającej się przewidzieć perspektywie pozostaną fundamentem bezpieczeństwa Polski".
Realia: Import dobrej jakości węgla kamiennego w tym roku dojdzie do 19-20 mln ton a wydobycie ( często podłej jakości ) spadnie do trochę ponad 60 mln ton. Wydobycie jest coraz trudniejsze i droższe. Górnictwem rządzi mafia. Nienależne emerytury górnicze pustoszą budżet !
Na górników trzeba grubego kija a nie wazeliny.
https://www.rp.pl/Wegiel/311219898-Spalamy-wiecej-obcego-wegla.html
Rzeczywistość równoległa prezydenta Dudy: "Przemysł wydobywczy i energetyka oparta na węglu są i w dającej się przewidzieć perspektywie pozostaną fundamentem bezpieczeństwa Polski".
Realia: Import dobrej jakości węgla kamiennego w tym roku dojdzie do 19-20 mln ton a wydobycie ( często podłej jakości ) spadnie do trochę ponad 60 mln ton. Wydobycie jest coraz trudniejsze i droższe. Górnictwem rządzi mafia. Nienależne emerytury górnicze pustoszą budżet !
Na górników trzeba grubego kija a nie wazeliny.
https://www.rp.pl/Wegiel/311219898-Spalamy-wiecej-obcego-wegla.html
Innowacyjność czyli Zaufanie
Innowacyjność czyli Zaufanie
Zaufanie jest podstawą więzi międzyludzkich we wszelkich układach i konfiguracjach osobowych - w pracy, wśród znajomych, w kontaktach przyjacielskich, w rodzinie i w grupie przestępczej. W małżeństwie zaufanie jest fundamentem udanego wspólnego pożycia.
Zaufanie najczęściej dotyczy uczciwości drugiej strony wobec nas.
Zaufanie ma ogromne znacznie w sytuacjach kryzysowych ale jest też ważne w gospodarce.
Dyktaturom terrorystycznym zależy na zasianiu podejrzliwości i ogólnym braku zaufania. Po epoce rządów komunistów wspartych rozbudowaną donosicielsko - prowokatorską agenturą służb specjalnych zaufanie w krajach postkomunistycznych było na niskim poziomie. Niestety niewiele się zmieniło.
Kraje o wysokim poziomie zaufania są jednocześnie liderami innowacyjności.
Wykres za https://twitter.com/gmalisze
Zaufanie jest podstawą więzi międzyludzkich we wszelkich układach i konfiguracjach osobowych - w pracy, wśród znajomych, w kontaktach przyjacielskich, w rodzinie i w grupie przestępczej. W małżeństwie zaufanie jest fundamentem udanego wspólnego pożycia.
Zaufanie najczęściej dotyczy uczciwości drugiej strony wobec nas.
Zaufanie ma ogromne znacznie w sytuacjach kryzysowych ale jest też ważne w gospodarce.
Dyktaturom terrorystycznym zależy na zasianiu podejrzliwości i ogólnym braku zaufania. Po epoce rządów komunistów wspartych rozbudowaną donosicielsko - prowokatorską agenturą służb specjalnych zaufanie w krajach postkomunistycznych było na niskim poziomie. Niestety niewiele się zmieniło.
Kraje o wysokim poziomie zaufania są jednocześnie liderami innowacyjności.
Wykres za https://twitter.com/gmalisze
Lustracja w MSZ. „Cała grupa pracowników dyplomacji złożyła fałszywe oświadczenia lustracyjne”
Lustracja w MSZ. „Cała grupa pracowników dyplomacji złożyła fałszywe oświadczenia lustracyjne”
https://www.tvp.info/40108588/lustracja-w-msz-cala-grupa-pracownikow-dyplomacji-zlozyla-falszywe-oswiadczenia-lustracyjne
"Oprócz tych, którzy przyznali się do współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL, jest jeszcze cała grupa urzędników, którzy złożyli nieprawdziwe oświadczenia lustracyjne. – Są już jednak precyzyjne procedury, by to sprawdzić – mówi Andrzej Papierz, dyrektor generalny służby zagranicznej MSZ. – Polska dyplomacja potrzebuje fajterów. Większość świata działa właśnie w ten sposób. To bardzo ostra walka o swoje interesy i wpływy. Znajomość języków to nie wszystko – podkreśla dyplomata dzień po uchwaleniu zmian w ustawie o służbie zagranicznej, która ma uniemożliwić pracę w ministerstwie byłym współpracownikom służb PRL.
Ilu ludzi z obecnej polskiej dyplomacji może być byłymi współpracownikami organów bezpieczeństwa PRL?
Osiem lat temu, gdy byłem szefem kadr w MSZ, ponad 230 osób przyznało się do tego. Część z nich przeszła na emeryturę, część odeszła. Na tej podstawie szacujemy, że jest ich teraz około stu. Rzeczywista liczba może być jednak wyższa, ponieważ sposób działania IPN jest dużo bardziej precyzyjny, a dokumentacja bardziej usystematyzowana. Obawiam się, że jest jeszcze cała grupa osób, która złożyła nieprawdziwe oświadczenia lustracyjne, czyli po prostu nie przyznała się do współpracy. Proszę też pamiętać, że jeszcze kilka lat temu istniał zbiór zastrzeżony archiwum w IPN i często się zdarzało, że aktywni oficerowie przejęci z PRL, a takich nie brakowało w służbach do czasów PiS-u, pracując pod przykryciem w MSZ, składali nieprawdziwe oświadczenie w ministerstwie, a prawdziwe u siebie w jednostce, w której pracowali.
Na ile więc realnie możemy ocenić liczbę osób współpracujących ze służbami PRL?
Ciężko teraz powiedzieć, ale może być to liczba sięgająca nawet 200-300 osób. Jeśli Senat zatwierdzi decyzję Sejmu, wówczas będziemy wdrażać tę ustawę i wtedy dowiemy się więcej o naszej dyplomacji i jej historii.
Jeszcze w marcu zeszłego roku poseł Tomasz Rzymkowski mówił w Sejmie, że „komusze klany w MSZ mają się dobrze”
I coś w tym jest, kilka dni temu zgłosił się do mnie pracownik MSZ, żeby przejrzeć swoją teczkę. Zajrzałem do jego dossier i okazało się, że ten człowiek pracuje w ministerstwie od 1979 r., wysłany na placówkę do Stanów Zjednoczonych w środku stanu wojennego, zasłużony „towarzysz” pracuje do dziś.
Jakie Pana zdaniem były konsekwencje takiego doboru kadr w dyplomacji?
Jedną z konsekwencji była, jak to nazywam, replikacja. Ci, którzy mieli wpływ na przyjmowanie nowych ludzi, przyjmowali podobnych sobie, to była kontynuacja demoralizującego wzorca osobowego. W ten sposób tworzyła się marność polskiej dyplomacji polegająca choćby na słabej asertywności. Służba w dyplomacji nie polega tylko na znajomości języków. Mówiąc obrazowo, można mieć świetne buty, ale nie przebiegnie się w nich poniżej 10 sekund. Kadry za rządów PO-PSL były nawet fachowe, ale nauczone swego rodzaju lokajstwa, chęci dopasowania się do potrzeb wszystkich, byleby zostać na swoim stanowisku. Nie można w ten sposób dobrze funkcjonować w światowej polityce, która jest bezwzględna. Szczególnie w ciągu ostatnich trzech lat widać, że polityka zagraniczna jest brutalną walką o wpływy i swoje interesy. Oczywiście jest to przykryte pewnym teatrem, pozorami, ale pod stołem toczy się ostra walka. Dlatego my potrzebujemy po prostu fajterów. Zrozumiała to już większość dyplomacji na świecie. Jednak nie będziemy mieć walczących, dobrych dyplomatów, wychowując kadry bez przekonania do tego, co robią, bez ideałów, wartości, dumy z Polski, które temu powinny przyświecać.
Na co powinien więc być gotowy dyplomata?
Ta praca jest służbą. To nie jest jakaś praca w administracji. A to oznacza, że trzeba wykonywać swoje obowiązki bez względu na godzinę i miejsce, gdzie nas skierują. Jeśli przychodzi do mnie dżentelmen, który chce pracować na placówce w Berlinie czy Rzymie, odpowiadam, że najpierw mam dla pana miejsce w Korei Płn., pojedzie pan? Jeśli słyszę odpowiedź przeczącą, to kończę rozmowę, sugerując, że jeśli ten pan będzie gotowy do służby Polsce, gdziekolwiek go wyślemy, to wtedy będziemy dalej rozmawiać. "
https://www.tvp.info/40108588/lustracja-w-msz-cala-grupa-pracownikow-dyplomacji-zlozyla-falszywe-oswiadczenia-lustracyjne
"Oprócz tych, którzy przyznali się do współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL, jest jeszcze cała grupa urzędników, którzy złożyli nieprawdziwe oświadczenia lustracyjne. – Są już jednak precyzyjne procedury, by to sprawdzić – mówi Andrzej Papierz, dyrektor generalny służby zagranicznej MSZ. – Polska dyplomacja potrzebuje fajterów. Większość świata działa właśnie w ten sposób. To bardzo ostra walka o swoje interesy i wpływy. Znajomość języków to nie wszystko – podkreśla dyplomata dzień po uchwaleniu zmian w ustawie o służbie zagranicznej, która ma uniemożliwić pracę w ministerstwie byłym współpracownikom służb PRL.
Ilu ludzi z obecnej polskiej dyplomacji może być byłymi współpracownikami organów bezpieczeństwa PRL?
Osiem lat temu, gdy byłem szefem kadr w MSZ, ponad 230 osób przyznało się do tego. Część z nich przeszła na emeryturę, część odeszła. Na tej podstawie szacujemy, że jest ich teraz około stu. Rzeczywista liczba może być jednak wyższa, ponieważ sposób działania IPN jest dużo bardziej precyzyjny, a dokumentacja bardziej usystematyzowana. Obawiam się, że jest jeszcze cała grupa osób, która złożyła nieprawdziwe oświadczenia lustracyjne, czyli po prostu nie przyznała się do współpracy. Proszę też pamiętać, że jeszcze kilka lat temu istniał zbiór zastrzeżony archiwum w IPN i często się zdarzało, że aktywni oficerowie przejęci z PRL, a takich nie brakowało w służbach do czasów PiS-u, pracując pod przykryciem w MSZ, składali nieprawdziwe oświadczenie w ministerstwie, a prawdziwe u siebie w jednostce, w której pracowali.
Na ile więc realnie możemy ocenić liczbę osób współpracujących ze służbami PRL?
Ciężko teraz powiedzieć, ale może być to liczba sięgająca nawet 200-300 osób. Jeśli Senat zatwierdzi decyzję Sejmu, wówczas będziemy wdrażać tę ustawę i wtedy dowiemy się więcej o naszej dyplomacji i jej historii.
Jeszcze w marcu zeszłego roku poseł Tomasz Rzymkowski mówił w Sejmie, że „komusze klany w MSZ mają się dobrze”
I coś w tym jest, kilka dni temu zgłosił się do mnie pracownik MSZ, żeby przejrzeć swoją teczkę. Zajrzałem do jego dossier i okazało się, że ten człowiek pracuje w ministerstwie od 1979 r., wysłany na placówkę do Stanów Zjednoczonych w środku stanu wojennego, zasłużony „towarzysz” pracuje do dziś.
Jakie Pana zdaniem były konsekwencje takiego doboru kadr w dyplomacji?
Jedną z konsekwencji była, jak to nazywam, replikacja. Ci, którzy mieli wpływ na przyjmowanie nowych ludzi, przyjmowali podobnych sobie, to była kontynuacja demoralizującego wzorca osobowego. W ten sposób tworzyła się marność polskiej dyplomacji polegająca choćby na słabej asertywności. Służba w dyplomacji nie polega tylko na znajomości języków. Mówiąc obrazowo, można mieć świetne buty, ale nie przebiegnie się w nich poniżej 10 sekund. Kadry za rządów PO-PSL były nawet fachowe, ale nauczone swego rodzaju lokajstwa, chęci dopasowania się do potrzeb wszystkich, byleby zostać na swoim stanowisku. Nie można w ten sposób dobrze funkcjonować w światowej polityce, która jest bezwzględna. Szczególnie w ciągu ostatnich trzech lat widać, że polityka zagraniczna jest brutalną walką o wpływy i swoje interesy. Oczywiście jest to przykryte pewnym teatrem, pozorami, ale pod stołem toczy się ostra walka. Dlatego my potrzebujemy po prostu fajterów. Zrozumiała to już większość dyplomacji na świecie. Jednak nie będziemy mieć walczących, dobrych dyplomatów, wychowując kadry bez przekonania do tego, co robią, bez ideałów, wartości, dumy z Polski, które temu powinny przyświecać.
Na co powinien więc być gotowy dyplomata?
Ta praca jest służbą. To nie jest jakaś praca w administracji. A to oznacza, że trzeba wykonywać swoje obowiązki bez względu na godzinę i miejsce, gdzie nas skierują. Jeśli przychodzi do mnie dżentelmen, który chce pracować na placówce w Berlinie czy Rzymie, odpowiadam, że najpierw mam dla pana miejsce w Korei Płn., pojedzie pan? Jeśli słyszę odpowiedź przeczącą, to kończę rozmowę, sugerując, że jeśli ten pan będzie gotowy do służby Polsce, gdziekolwiek go wyślemy, to wtedy będziemy dalej rozmawiać. "
piątek, 23 listopada 2018
Wątek żydowski w rozmowie Chrzanowski - Czarnecki
Wątek żydowski w rozmowie Chrzanowski - Czarnecki
Gazeta Prawna zamieściła pełny stenogram rozmowy pomiędzy Markiem Chrzanowskim szefem KNF a bankierem Leszkiem Czarneckim.
Czarnecki: "… ja nie jestem Żydem i w żaden sposób nie jestem rodzinnie związany natomiast bardzo mocno współpracuję z tą grupą ludzi i jestem jedynym Polakiem w zarządzie fundacji Auschwitz Birkenau z osobistej prośby Pana Ronalda Laudera zostałem powołany w listopadzie zeszłego roku. To nie jest żadna tajemnica aczkolwiek nie chwalę się tym, ja też jestem jednym z największych dla przychodów prywatnie największym prywatnym donorem fundacji Auschwitz Birkenau."
Chrzanowski: "Jeżeli chodzi o Prezesa Glapińskiego no to ona ma ta, jest z rodziny (…) Nie chcę żeby pan to poruszał, ale jest z rodziny. Kojarzył pan frankistów? (…) Franka, który przeszedł na wiarę chrześcijańską. To była społeczność żydowska, tak, bardzo ciepło się wypowiada."
Czarnecki: "Wie Pan kto zakładał Getin Bank? U was są dokumenty. Wniosek o przejęcie Górnośląskiego Banku gospodarczego na bazie, której licencji powstał Getin złożyłem ja i Nathaniel Rothschild. (…) Nathaniel Rothschild syn Jamesa Rothschilda byłego prezesa Bank of England to był mój wspólnik."
Gazeta Prawna zamieściła pełny stenogram rozmowy pomiędzy Markiem Chrzanowskim szefem KNF a bankierem Leszkiem Czarneckim.
Czarnecki: "… ja nie jestem Żydem i w żaden sposób nie jestem rodzinnie związany natomiast bardzo mocno współpracuję z tą grupą ludzi i jestem jedynym Polakiem w zarządzie fundacji Auschwitz Birkenau z osobistej prośby Pana Ronalda Laudera zostałem powołany w listopadzie zeszłego roku. To nie jest żadna tajemnica aczkolwiek nie chwalę się tym, ja też jestem jednym z największych dla przychodów prywatnie największym prywatnym donorem fundacji Auschwitz Birkenau."
Chrzanowski: "Jeżeli chodzi o Prezesa Glapińskiego no to ona ma ta, jest z rodziny (…) Nie chcę żeby pan to poruszał, ale jest z rodziny. Kojarzył pan frankistów? (…) Franka, który przeszedł na wiarę chrześcijańską. To była społeczność żydowska, tak, bardzo ciepło się wypowiada."
Czarnecki: "Wie Pan kto zakładał Getin Bank? U was są dokumenty. Wniosek o przejęcie Górnośląskiego Banku gospodarczego na bazie, której licencji powstał Getin złożyłem ja i Nathaniel Rothschild. (…) Nathaniel Rothschild syn Jamesa Rothschilda byłego prezesa Bank of England to był mój wspólnik."
czwartek, 22 listopada 2018
Prof. Chojna-Duch-ustawy podatkowe za rządów Tuska pisali lobbyści
Prof. Chojna-Duch-ustawy podatkowe za rządów Tuska pisali lobbyści
https://www.salon24.pl/u/zbigniewkuzmiuk/912877,prof-chojna-duch-ustawy-podatkowe-za-rzadow-tuska-pisali-lobbysci
"1. Wczoraj przed sejmową komisją śledczą ds. VAT wręcz sensacyjne zeznania złożyła prof. Elżbieta Chojna- Duch, wiceminister finansów w latach 2007-2010 kiedy resortem kierował Jan Vincent Rostowski.
Pod rygorem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań przyznała, że społecznym doradcą ministra Rostowskiego była Renata Hayder jednocześnie zatrudniona w firmie Ernst&Young i to ona uczestniczyła w pracach legislacyjnych w zakresie prawa podatkowego, forsując rozwiązania rozszczelniające system poboru podatku VAT (jak to określiła była wiceminister była wręcz super pracownikiem narzucającym swoje rozwiązania pracownikom departamentów podatkowych).
Co więcej na nieformalnych spotkaniach w KPRM ówczesny szef gabinetu politycznego premiera Tuska, Sławomir Nowak akceptował tak przygotowane zmiany i przekazywał je do Sejmu większości koalicyjnej PO-PSL do uchwalenia.
Zmiany w prawie podatkowym rozszczelniające system podatku VAT przygotowywała także sejmowa komisja Janusza Palikota „Przyjazne Państwo”, one także były uzgadniane przez gabinet polityczny kierowany przez Sławomira Nowaka.
2. Przypomnijmy, że wielkość wpływów z tego podatku podczas rządów PO-PSL kształtowała się następująco: w 2008 roku wyniosły one 102 mld zł; w 2009 tylko 99 mld zł; w 2010- 108 mld zł, w 2011 wzrosły do 121 mld zł, (ale od 1 stycznia 2011 wzrosły stawki tego podatku o 1 pkt procentowy, czyli o 5%), w 2012- 120 mld zł; w 2013 zastanawiająco spadły do 113 mld zł; w 2014 wyniosły 124 mld zł, a w 2015 -123 mld zł.
Przypomnijmy także, że jakiś czas temu przedstawiając raport w tej sprawie, resort finansów podkreślił, że w latach 2008-2015, nominalny wzrost PKB wyniósł aż 40%, natomiast wpływy z VAT wzrosły tylko o 21%, przy czym należy pamiętać, że w roku 2011 podniesiono stawki VAT o 1 punkt procentowy, czyli, o 5%, co oznacza, że rzeczywisty wzrost wpływów z VAT w tym okresie wyniósł zaledwie 16%.
Co więcej mieliśmy w całym tym okresie do czynienia ze swoistą huśtawką wpływów z VAT, spadły one w stosunku do roku poprzedniego w roku 2009, w roku 2012, w roku 2013- nawet bardzo znacznie, wreszcie w roku 2015, choć w tych latach PKB w ujęciu nominalnym wzrastało po kilka procent rocznie.
3. Z kolei rządy Prawa i Sprawiedliwości to wyraźny wzrost wpływów z VAT: już w 2016 roku były one o 4 mld zł wyższe niż w roku poprzednim (wyniosły 127 mld zł), w roku 2017 wręcz „eksplodowały”, bo wzrosły aż o 30 mld zł do kwoty 157 mld zł (wzrosły aż o 23% w ujęciu r/r), na rok 2018 zostały zaplanowane o 10 mld zł wyższe, (czyli mają wynieść 167 mld zł) i wykonanie budżetu za 9 miesięcy tego roku potwierdza, że mogą one sięgnąć aż 170 mld zł.
A więc w ciągu 3 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości wpływy z tego podatku wzrosną aż o 47 mld zł i uzyskanie takiego przyrostu wpływów nawet po uwzględnieniu nominalnego wzrostu PKB w tym okresie dobitnie pokazuje, że w czasie rządów PO-PSL mieliśmy do czynienia ze złodziejstwem dotyczącym tego podatku, na które było swoiste przyzwolenie polityczne ze strony obydwu tych ugrupowań.
Ministrowie finansów z tego okresu, a więc Jan Vincent Rostowski i Mateusz Szczurek mieli pełną wiedzę na temat kształtowania się wpływów z tego podatku nie tylko w okresach miesięcznych, ale wręcz dekadowych, a mimo tego zdecydowanej reakcji w postaci propozycji zmiany prawa nie było (ba jak się teraz okazuje także zakazywali pracownikom resortu pracować nad zmianami w ustawie uszczelniającymi pobór tego podatku, co potwierdziła notatka ujawniona niedawno przez Super Express).
4. Informacje, że podczas rządów Donalda Tuska lobbyści pisali ustawy podatkowe już pojawiały się w zeznaniach świadków przed sejmową komisją śledczą (mówił o tym między innymi pierwszy świadek prof. Witold Modzelewski), ale po raz pierwszy padły nazwiska osób, które to robiły, co więcej także nazwiska polityków, którzy to zmiany akceptowali i przekazywali do Sejmu.
Jak poinformował wczoraj przewodniczący komisji Marcin Horała, po tym zeznaniu byłej minister Elżbiety Chojna-Duch, złoży od do prokuratury dwa zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa urzędniczego przez ministra Jana Vincenta Rostowskiego (powołanie na swojego doradcę pracownika wielkiej firmy audytorskiej i lobbingowej) i Sławomira Nowaka, który wychodząc poza swoje kompetencje akceptował zmiany w ustawach podatkowych."
https://www.salon24.pl/u/zbigniewkuzmiuk/912877,prof-chojna-duch-ustawy-podatkowe-za-rzadow-tuska-pisali-lobbysci
"1. Wczoraj przed sejmową komisją śledczą ds. VAT wręcz sensacyjne zeznania złożyła prof. Elżbieta Chojna- Duch, wiceminister finansów w latach 2007-2010 kiedy resortem kierował Jan Vincent Rostowski.
Pod rygorem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań przyznała, że społecznym doradcą ministra Rostowskiego była Renata Hayder jednocześnie zatrudniona w firmie Ernst&Young i to ona uczestniczyła w pracach legislacyjnych w zakresie prawa podatkowego, forsując rozwiązania rozszczelniające system poboru podatku VAT (jak to określiła była wiceminister była wręcz super pracownikiem narzucającym swoje rozwiązania pracownikom departamentów podatkowych).
Co więcej na nieformalnych spotkaniach w KPRM ówczesny szef gabinetu politycznego premiera Tuska, Sławomir Nowak akceptował tak przygotowane zmiany i przekazywał je do Sejmu większości koalicyjnej PO-PSL do uchwalenia.
Zmiany w prawie podatkowym rozszczelniające system podatku VAT przygotowywała także sejmowa komisja Janusza Palikota „Przyjazne Państwo”, one także były uzgadniane przez gabinet polityczny kierowany przez Sławomira Nowaka.
2. Przypomnijmy, że wielkość wpływów z tego podatku podczas rządów PO-PSL kształtowała się następująco: w 2008 roku wyniosły one 102 mld zł; w 2009 tylko 99 mld zł; w 2010- 108 mld zł, w 2011 wzrosły do 121 mld zł, (ale od 1 stycznia 2011 wzrosły stawki tego podatku o 1 pkt procentowy, czyli o 5%), w 2012- 120 mld zł; w 2013 zastanawiająco spadły do 113 mld zł; w 2014 wyniosły 124 mld zł, a w 2015 -123 mld zł.
Przypomnijmy także, że jakiś czas temu przedstawiając raport w tej sprawie, resort finansów podkreślił, że w latach 2008-2015, nominalny wzrost PKB wyniósł aż 40%, natomiast wpływy z VAT wzrosły tylko o 21%, przy czym należy pamiętać, że w roku 2011 podniesiono stawki VAT o 1 punkt procentowy, czyli, o 5%, co oznacza, że rzeczywisty wzrost wpływów z VAT w tym okresie wyniósł zaledwie 16%.
Co więcej mieliśmy w całym tym okresie do czynienia ze swoistą huśtawką wpływów z VAT, spadły one w stosunku do roku poprzedniego w roku 2009, w roku 2012, w roku 2013- nawet bardzo znacznie, wreszcie w roku 2015, choć w tych latach PKB w ujęciu nominalnym wzrastało po kilka procent rocznie.
3. Z kolei rządy Prawa i Sprawiedliwości to wyraźny wzrost wpływów z VAT: już w 2016 roku były one o 4 mld zł wyższe niż w roku poprzednim (wyniosły 127 mld zł), w roku 2017 wręcz „eksplodowały”, bo wzrosły aż o 30 mld zł do kwoty 157 mld zł (wzrosły aż o 23% w ujęciu r/r), na rok 2018 zostały zaplanowane o 10 mld zł wyższe, (czyli mają wynieść 167 mld zł) i wykonanie budżetu za 9 miesięcy tego roku potwierdza, że mogą one sięgnąć aż 170 mld zł.
A więc w ciągu 3 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości wpływy z tego podatku wzrosną aż o 47 mld zł i uzyskanie takiego przyrostu wpływów nawet po uwzględnieniu nominalnego wzrostu PKB w tym okresie dobitnie pokazuje, że w czasie rządów PO-PSL mieliśmy do czynienia ze złodziejstwem dotyczącym tego podatku, na które było swoiste przyzwolenie polityczne ze strony obydwu tych ugrupowań.
Ministrowie finansów z tego okresu, a więc Jan Vincent Rostowski i Mateusz Szczurek mieli pełną wiedzę na temat kształtowania się wpływów z tego podatku nie tylko w okresach miesięcznych, ale wręcz dekadowych, a mimo tego zdecydowanej reakcji w postaci propozycji zmiany prawa nie było (ba jak się teraz okazuje także zakazywali pracownikom resortu pracować nad zmianami w ustawie uszczelniającymi pobór tego podatku, co potwierdziła notatka ujawniona niedawno przez Super Express).
4. Informacje, że podczas rządów Donalda Tuska lobbyści pisali ustawy podatkowe już pojawiały się w zeznaniach świadków przed sejmową komisją śledczą (mówił o tym między innymi pierwszy świadek prof. Witold Modzelewski), ale po raz pierwszy padły nazwiska osób, które to robiły, co więcej także nazwiska polityków, którzy to zmiany akceptowali i przekazywali do Sejmu.
Jak poinformował wczoraj przewodniczący komisji Marcin Horała, po tym zeznaniu byłej minister Elżbiety Chojna-Duch, złoży od do prokuratury dwa zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa urzędniczego przez ministra Jana Vincenta Rostowskiego (powołanie na swojego doradcę pracownika wielkiej firmy audytorskiej i lobbingowej) i Sławomira Nowaka, który wychodząc poza swoje kompetencje akceptował zmiany w ustawach podatkowych."
Kolesiostwo wraca do łask. Znajomości cenniejsze niż kompetencje
Kolesiostwo wraca do łask. Znajomości cenniejsze niż kompetencje
https://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1350408,znajomosci-w-biznesie-wazniejsze-niz-kompetencje.html
" Kolesiostwo wraca do łask. Znajomości cenniejsze niż kompetencje
Po co biznesmenom pomoc państwa? Wygląda na to, że po nic. W ciągu ostatnich 30 lat najbardziej spektakularne kariery robili ci, którzy z niej nie korzystali. Niestety, grozi nam powrót kolesiostwa.
Jak się w Polsce robi pieniądze – te naprawdę duże? Niektórzy mają na to (prostą) odpowiedź
Na liście najbogatszych roi się od ludzi z „przeszłością” – wyjaśnia na przykład w alarmistyczno-demaskatorskim tonie nagłówek artykułu zamieszczonego pod koniec października na portalu TVP Info, którego autorzy powołują się na najnowsze badania ekonomistów z Uniwersytetu Warszawskiego. I wszystko jasne! Każdy wie, kim są ci „ludzie z przeszłością”, a gdyby znalazł się ktoś, kto nie wie, w artykule zostaje to wyjaśnione: to byli współpracownicy SB i członkowie PZPR. Uwłaszczona nomenklatura PRL.
Tyle że to nie do końca prawda. Można powiedzieć, że w 2018 r. to już głównie prawda ekranu.
Wbrew przemycanej między wierszami sugestii polskiej gospodarki nie zdominowały zblatowane z politykami postpeerelowskie jaszczury. Przeciwnie, po 1989 r., a zwłaszcza w ciągu ostatniej dekady, obserwujemy odrywanie się biznesu od politycznych układów. Uwłaszczona na prywatyzacji nomenklatura powoli wymiera, a na jej miejsce coraz śmielej wkraczają nieunurzane w peerelowskim błotku młokosy, które osiągają sukces – często międzynarodowy – bez pomocy mniej lub bardziej widzialnej ręki państwa. Skąd to wiemy? Z tego samego badania, które cytuje TVP Info.
Mniej polityki, więcej sprawiedliwości
Doktor habilitowany Michał Brzeziński i Katarzyna Sałach przeanalizowali sylwetki osób znajdujących się na Liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” w latach 2002–2018. Okazało się, że dzisiaj zaledwie 14 proc. z ich skumulowanego majątku należy do ludzi powiązanych z poprzednim systemem, co oznacza spadek o niemal 10 pp. w porównaniu z rokiem 2011. To przełom, bo wcześniej – od 2002 r. do 2011 r. – majątki osób związanych z aparatem PRL rosły. Żeby więc streścić badanie ekonomistów w sposób rzetelny, należałoby napisać, że „na liście najbogatszych roiło się od ludzi z przeszłością, ale już się nie roi”. W tym świetle podkreślany przez TVP fakt, że majątki tych ludzi są wyższe średnio o 73 proc. od majątków ludzi bez „przeszłości”, stanowić może zaledwie ciekawostkę. Taką, którą da się stosunkowo łatwo wyjaśnić – choćby tym, że kumulowali je dłużej niż rynkowi nowicjusze. Wśród najbogatszych nie roi się też już od biznesmenów, którzy majątek zawdzięczają ogólnie rozumianym politycznym koneksjom (umożliwiającym preferencyjne traktowanie przy reprywatyzacji albo otrzymywanie nadzwyczajnych koncesji i przywilejów). Chociaż „kolesie władzy” mają majątki średnio wyższe o 110 proc. od biznesmenów apolitycznych, to ich fortuna stanowi zaledwie 10 proc. ogółu majątku najbogatszych (gdy w 2002 r. było to 40 proc.!). Idźmy dalej.
Brzeziński i Sałach przeanalizowali zaledwie 17 z wszystkich 29 edycji listy, jednak nawet w tym krótkim okresie zdążyło przewinąć się przez nią niemal 500 przedsiębiorców. Dodajmy, że w 2018 r. ostało się zaledwie 10 nazwisk z pierwszej edycji (1990 r.) i 47 nazwisk z edycji 15. z 2004 r. – a więc od czasu, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. Dotarcie na szczyty bogactwa jest więc w Polsce możliwe, zarazem nie stanowi gwarancji, że się na nim pozostanie. Częste awanse i spadki nazwisk w rankingu to świadectwo sprawnego działania rynku.
Kapitalizm kolesiów w Polsce zanika. Bogiem a prawdą, nawet mnie trudno jest uwierzyć w to ostatnie. Jeszcze trudniej przychodzi mi wiara, że wspólne wysiłki wszystkich ekip rządzących, by ten „skandaliczny” trend zatrzymać (choćby poprzez rozbudowywanie uzależniającej biznes biurokracji) spełzły na niczym. Nasze państwo nie może być przecież aż tak nieskuteczne, by nie potrafiło stworzyć nawet własnej oligarchii, prawda? A jednak jest. Na szczęście. Gdybyśmy bowiem żyli w gospodarce oligarchicznej, a więc takiej, która sukces gospodarczy uzależnia od politycznych koneksji, tak duża rotacja byłaby niemożliwa, lista najbogatszych byłaby sztywniejsza, a rozkład bogactwa zupełnie inny.
Gdy idzie o poziom nierówności, Polska plasuje się w światowych statystykach (wskaźnik Giniego) pomiędzy Szwecją, Szwajcarią i Japonią z jednej, a Irlandią, Anglią i Francją z drugiej strony. Jest więc całkiem przyzwoicie. Coraz więcej ludzi wędruje po drabinie dochodów w górę. Brak kolesiostwa oznacza bowiem nie tylko, że jacyś Polacy się bogacą, lecz również, że bogaci się coraz więcej osób. Jak szacuje firma doradcza KPMG, liczba zamożnych Polaków (takich, którzy zarabiają co najmniej 7,1 tys. zł brutto) do 2022 r. wzrośnie do 1,4 mln (obecnie to ok. 1,1 mln). Oznacza to przyrost o 300 tys. osób w okresie, gdy ogólna populacja kraju zmniejszy się o ok. 100 tys. osób. Imponujące. Widać, awans – i to istotny – na drabinie dochodów jest u nas możliwy.
Nie ufać statystykom?
Sceptyk powie: nie dajmy się zaślepić statystyce. Stara ustosunkowana „elita” wciąż trzyma się mocno. Czy bowiem twórca Getin Holding Leszek Czarnecki (22. miejsce na liście najbogatszych) nie podpisał zobowiązania do współpracy z SB jako TW „Ernest”? Podpisał.
Rotacje na liście najbogatszych mogą jednak nie oddawać pełnego obrazu rzeczywistości. Niektórzy biznesmeni przestali się na niej pojawiać, bo zwyczajnie wolą pozostawać w cieniu. Ponadto pojawili się na niej spadkobiercy ludzi poprzedniej nomenklatury. Udział odziedziczonego majątku wśród najbogatszych wzrósł przecież od 2002 r. z 2 proc. do prawie 25 proc. Ustawieni ojcowie ustawili swoje dzieci. Czy powiązań z komunistyczną władzą nie zarzucano ojcowi Jana Kulczyka Henrykowi? Zarzucano. Doktorowi Janowi zresztą także. Dzisiaj na liście najbogatszych jest zarówno była żona Jana (18. miejsce), jak i dwoje jego dzieci (oboje miejsce 3.). Nie zapominajmy też, powie sceptyk, o firmach polonijnych, których powoływanie umożliwił w 1976 r. Edward Gierek. Chodziło o to, by przedsiębiorczym Polakom żyjącym na emigracji umożliwić działalność w Polsce. Do końca lat 80. zarejestrowano prawie 800 takich firm, a przedsiębiorcy, którzy je rozkręcali, wciąż są u nas na świeczniku. Jest wśród nich np. Jerzy Starak (6. miejsce), udziałowiec Polpharmy, a za PRL Comindexu, jednej z największych firm polonijnych.
Czy wierzycie, że komuna pozwalała wszystkim polonusom działać swobodnie? Posłuchajcie znanej historyk Bernadetty Nitschke, która przypomina w jednej ze swych prac, że służby pozyskiwały „wielu tajnych współpracowników zatrudnionych w firmach polonijnych, poczynając od robotników niewykwalifikowanych po kadrę kierowniczą”. A więc wielu tych „biznesmenów” to byli donosiciele! I cynicy. Lata 80. były dla nich, pisze Nitschke, „okazją na szybki, często nielegalny zysk. Funkcjonowanie na granicy prawa, wykorzystywanie różnych form działalności korupcyjnej, nie było niczym dziwnym”.
Szukacie tajemnicy sukcesu biznesowego w gospodarce III RP? To związki z aparatem PRL. Szukacie symbolu tego sukcesu? Nie znajdziecie lepszego niż historia Aleksandra Gawronika. Był numerem jeden w pierwszej edycji listy „Wprost”. Przed 1989 r. działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej, członek PZPR, w SB zatrudniony na etacie, a po 1989 r. magnat rynku ochroniarskiego, podatkowy prestidigitator, jeden z szefów oszukańczej spółki Art-B, w końcu skazany za wyłudzenia VAT.
Tyle nasz – być może pracujący w publicznej telewizji – sceptyk.
Zapach komuny
Polska transformacja ustrojowa nie była idealna? Zgoda. Prywatyzacja bywała złodziejska? To już wiadomo. Część uwłaszczonej nomenklatury przekazała majątek w spadku rodzinie? Jasne! Ale od tych faktów do tezy, że polską gospodarkę na trwale opanowały „elity” PRL droga daleka.
Narracja sceptyka, tak często spotykana w środowiskach krytycznych wobec polskiej transformacji, tylko pozornie trzyma się kupy. To zbitek faktów, mniej lub bardziej prawdopodobnych hipotez i zwykłych kalumnii. Najbardziej niebezpieczne w niej jest ukryte założenie, że każdy, kto zaczynał działalność biznesową przed 1989 r. i jest na świeczniku do dziś, musi być umoczony w niecne kontakty z socjalistyczną władzą. Uniemożliwia ono budowę społecznego zaufania do przedsiębiorców – jak tu ufać, skoro nie doszli do pieniędzy pomysłowością i pracą?
A jest przecież dokładnie odwrotnie, niż się sugeruje. Rozpoczęcie działalności przed 1989 r. i przetrwanie do 2018 r. może świadczyć raczej o... braku wsparcia ze strony układu, a rozpoczęcie jej przed 1989 r. i niedotrwanie do 2018 r. – o przynależności do niego. Dlaczego?
Pomińmy fakt wymierania pierwszego pokolenia przedsiębiorców – śmierć jest egalitarna.
Chodzi głównie o to, że w 2018 r. na rynku mamy od dawna międzynarodową konkurencję i rynkowe zasady gry. Powiązania z komunistyczną wierchuszką nie stanowią już przewagi konkurencyjnej. Liczą się realne zdolności i wiedza. Jeśli uwłaszczony dygnitarz ich nie ma, jego majątek topnieje. Nawet jednak jeśli je ma i nieźle sobie radzi, a majątek w końcu przekazuje dzieciom, to szansa, że te zrobią z nim coś produktywnego, jest znacznie mniejsza niż 100 proc.
Fortuny starego „układu” z czasem „się rozpływają”. Nietrwałe są też te majątki, które powstały dzięki politycznym znajomościom zawiązanym już po 1989 r. Łaska polityków na pstrym koniu jeździ. Przekonał się o tym chociażby Kazimierz Grabek, w 1992 r. drugi na liście najbogatszych Polaków. Koronę króla żelatyny, jak ochrzciły go swego czasu media (a w praktyce koronę rynkowego monopolisty), nałożyli mu politycy, wprowadzając korzystne dla jego żelatynowego imperium dopłaty, cła importowe, a w końcu zakaz importu. Mowa tu o okresie rządów Pawlaka, Oleksego, Cimoszewicza i Buzka. Politycy kolejnych ekip króla zdetronizowali, pozwalając bliżej się przyjrzeć jego działalności prokuraturze. Okazało się, że o ile Grabek-lobbysta był złowrogim geniuszem, to Grabek-biznesmen był partaczem bez intuicji.
Niestety, niemiły zapach, który towarzyszy historiom nieuczciwych biznesmenów (a było ich, przyznajmy, sporo) przenika także marynarki tych uczciwych. O tym z kolei wie Kazimierz Pazgan, dzisiaj 79. na liście najbogatszych. Biznes rozpoczynał jeszcze w latach 70. od prowadzenia kwiaciarni, potem miał fermę drobiu, która pod nazwą Konspol rozwinęła się w największe polskie przedsiębiorstwo tej branży (Konspol przejęty został wczesną jesienią br. przez Amerykański koncern Cargill). Cztery lata temu szef lokalnej Solidarności oskarżył Pazgana o współpracę z SB, mimo że krakowski oddział IPN oświadczył, że nie dysponuje dokumentami, które by to potwierdzały, i na przekór biografii Pazgana sugerującej, że jego ewentualne kontakty z komuną wiązały się raczej z zawałami niż przywilejami. Pierwszego dostał po tym, gdy sądecki fiskus nie zgodził się potraktować jego lokalnej firmy tak jak firm polonijnych. Drugiego, gdy urzędowo wstrzymano mu dostawy wieprzowiny, a trzeciego w wyniku nałożenia na Konspol domiaru podatkowego. Pazgan musiał mieć bardzo kiepskiego oficera prowadzącego. Nic mu, niedojda, nie załatwiał.
Istnieje jeszcze jedno fałszywe i bardziej nawet niebezpieczne założenie, wzmacniające społeczną nieufność wobec biznesu i osłabiające akceptację i podziw dla „burżuazyjnych cnót”, które – wedle teorii prof. Deirdre McCloskey z Uniwersytetu Harvarda – są głównym motorem skokowego rozwoju gospodarczego. To przekonanie, iż nie tylko starzy wyjadacze z listy najbogatszych są kolesiami systemu, ale też ci nowi mają z nim jakieś powiązania.
Skąd się wziął Wiedźmin?
Udział majątku osób rozpoczynających biznes przed 1989 r. w skumulowanym majątku 100 najbogatszych Polaków spadł od 2002 r. z niecałych 70 proc. do nieco ponad 30 proc. Na ich miejsce wskoczyły młokosy. Mowa tu zatem o sporej grupie nowobogackich.
Jednak teza, że te ok. 70 mniejszych i większych świeżynek ze ścisłej czołówki najbogatszych to pociotki współpracowników SB i krewni czy znajomi kolejnych ekip po 1989 r., jest tylko odrobinę mniej absurdalna niż np. twierdzenie, że za uszami mają wszyscy z tych mniej więcej 50–60 tys. ludzi, którzy rocznie wzmacniają szeregi zamożnych Polaków.
Wróćmy do badania Brzezińskiego i Sałach. Zauważają oni, że polscy bogacze nie działają raczej w branży zasobów naturalnych, tak lubianej przez oligarchów w postsowieckich krajach. Niemal połowa zajmuje się przemysłem i rolnictwem, ok. 20 proc. finansami, podobny jest udział tych zajmujących się handlem i usługami. 10 proc. najbogatszych działa zaś w sektorze nowych technologii. W Polsce majątki robi się więc tam, gdzie o „być albo nie być” danego biznesmena decydują raczej konsumenci niż jakikolwiek możliwy układ (póki rząd gwarantuje na rynku konkurencję i równe traktowanie). O przykłady łatwo. Nie należy do nich, co prawda, przebojowy 37-letni Piotr Szulczewski, „piątka” na liście „Wprost”, który majątek wart ok. 5,9 mld zł zdobył, tworząc aplikację zakupową Wish (na podstawie naszych preferencji wybiera ona optymalne dla nas sklepy internetowe). Chociaż urodził się w Polsce, to karierę robił w Kanadzie i USA. Na szczęście w branży IT majątek robią także Polacy z Polski. Najbardziej znanym przykładem są twórcy CD Projektu. Gra „Wiedźmin” dała zarobić Marcinowi Iwińskiemu i Adamowi Kicińskiemu w sumie niemal 4 mld zł. Zajmują 14. i 17. miejsce na liście najbogatszych. W 1989 r. obaj mieli po 15 lat, trudno więc posądzać ich o powiązania z PRL, nawet jeśli pierwszy biznes – dystrybucję gier na CD – rozpoczynali za pieniądze otrzymane w spadku (Iwiński sprzedał odziedziczoną działkę za 10 tys. dolarów). Podobnie jest w przypadku Tomasza Biernackiego, właściciela 5,2 mld zł i sieci sklepów Dino. W 1989 r. miał 16 lat, a jego rodzina pierwszą firmę (przetwórstwo mięsne) otworzyła dopiero w 1993 r. O miliard „biedniejszy” od Biernackiego jest Dariusz Miłek, twórca marki CCC. Zaczął w 1991 r. od... handlu na straganie. Najpierw w Lubinie sprzedawał rozłożone na „szczękach” buty, potem zajął się biznesem hurtowym (z niewielkim powodzeniem) i własna produkcja taniego obuwia zapewniła mu bogactwo. Dzisiaj na miejscu dawnego straganu stoi wybudowana przez niego galeria.
Do grona polskich self-made manów można zaliczyć także Krzysztofa Pawińskiego (53 lata, współtwórca Maspexu), 48-letniego Tomasza Czechowicza (inwestor, założyciel MCI Capital), 51-letniego Adama i 48-letniego Jerzego Krzanowskich (twórcy krośnieńskiego „Nowego Stylu”), a także – przy odrobinie chronologicznej życzliwości – Dariusza Dąbskiego (54-letni prezes Telewizji Puls, wrócił do Polski z emigracji w 1991 r. z kapitałem zarobionym na amerykańskim rynku hi-tech). Oni znajdują się na liście najbogatszych dzisiaj, ale nie zapominajmy o tych, którzy na niej bywali (np. o Rafale Brzosce, 41-letnim twórcy Inpostu), czy o tych, którzy na nią wkrótce wskoczą (jak 40-letni Michał Brański, udziałowiec Wirtualnej Polski). Większość z nich osiągnęła swój sukces bez znajomości i pomocy rządu. Mogliby wspólnie zakrzyknąć „Laissez faire! Pozwólcie działać!” niczym w 1681 r. M. Le Gendre, lider francuskich kupców, w odpowiedzi na zadane przez ministra finansów Francji Jean’a-Baptiste’a Colberte’a pytanie, jak państwo mogłoby im pomóc.
Osiągnięcia polskich nuworyszy to dowód, że w warunkach wolności Polacy całkiem dobrze sobie radzą sami, a zarazem wskazówka, że tej wolności powinno być więcej niż mniej.
Leseferyzm? Nie szkodzi!
Leseferyzm nie ma jednak, i to od dawna, najlepszej prasy. Nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie kojarzony jest po pierwsze (zupełnie opacznie) z systemem, w którym króluje nieskończona kapitalistyczna chciwość i – po drugie (zupełnie wbrew faktom) – który nie rozwija się zgodnie z potencjałem tworzących go ludzi. Dlatego politycy chcą pomagać. Także w Polsce.
Idea przedsiębiorczego państwa, którą przesiąknięty jest Plan Morawieckiego, polega właśnie na przekonaniu, że rząd może efektywnie wspierać biznes w wykorzystywaniu potencjału. Najświeższy pomysł to ulga podatkowa na gry kulturowe mająca wesprzeć rozwój polskich producentów gier komputerowych. Tyle że sami ci producenci swoimi sukcesami udowodnili, że tej pomocy nie potrzebują. Co zresztą może wiedzieć o ich branży premier, który sam przyznał w trakcie tegorocznego forum ekonomicznego w Krynicy, że na pececie grał ostatnio w 1989 r.? Niewiele. Nie przeszkadza mu to budować system, w którym rząd przypomina stragan z łakociami dla najbardziej ustosunkowanych. Firmy, którym rząd zaoferuje pomoc, z chęcią ją przyjmą. Kto by nie przyjął, jak dają? To jednak krótkowzroczność.
Historycznie rzecz biorąc, geszefty robione z państwem miały często tragiczne finały. Po pierwsze, dla obywateli, którzy kończyli jako przymusowi „pożyczkodawcy” prywatnego kapitału. Po drugie, dla samych biznesmenów. Wspomniany Brzoska został administracyjnie wygryziony z rynku przesyłek sądowych, co niemal obróciło w pył jego firmę i przyczyniło się do zwolnienia 1,2 tys. osób. Roman Kluska, który rozwijając firmę komputerową (Optimus), korzystał z życzliwych interpretacji podatkowych, został w końcu oskarżony i aresztowany przez to samo państwo, które je formułowało i – co więcej – które samo zamawiało u niego sprzęt. To tylko najbardziej znane kazusy, a podobne historie można by mnożyć. Komplikowanie prawa (zwłaszcza podatkowego), które jest nieusuwalnym skutkiem wzrostu „pomocniczości” tudzież przedsiębiorczości państwa, szykuje tylko grunt pod kolejne.
Ranking Banku Światowego „Doing Business” w najnowszej edycji (2019) zdegradował Polskę z pozycji 27. na 33. właśnie z powodu złożoności systemu podatkowego – średnia liczba godzin potrzebnych do rozliczeń z fiskusem wzrosła np. z 260 do 334 rocznie! Jak to się ma do Konstytucji dla biznesu, która zdaniem rządu miała ułatwić życie przedsiębiorcom? Autorzy rankingu uznali najwyraźniej tę legislację za czczą retorykę. Ale pewnie nie wiedzą, o czym mówią albo kłamią...
Odwrót od kapitalizmu kolesiów może okazać się krótkotrwały. Klientelizm znów może się rozrosnąć. Zagrożenie to staje się realne także w związku z tym, że obecnie mamy do czynienia nie tylko z wstrzymaniem prywatyzacji, ale tendencją przeciwną: Skarb Państwa, a mamy należących doń spółek ok. 500, staje się właścicielem coraz większej części gospodarki. Niestety, skarb – wbrew naiwnej narracji – wcale nie jest „nasz”. Jest folwarkiem polityków, którzy zarządzanie nim powierzają często nie tym kompetentnym, lecz ustosunkowanym. To skuteczna i szybka droga do fortuny. Wystarczy przepracować rok w zarządzie KHGM, by stać się milionerem. Dlaczego nie pójdziemy śladem np. Szwecji, gdzie rząd jest właścicielem zaledwie 48 firm?
Jeśli politycy nie dadzą świętego spokoju gospodarce i naszym nowym przedsiębiorcom, jeśli nadal będą tworzyć pokusę wzajemnego korumpowania się, skrywaną pod szatą „pomocy”, bogacić się będą szybko tylko niektóre – te najbardziej oślizłe moralnie i oportunistyczne – jednostki. Ogólny wzrost PKB jednak spowolni. Zwykły Polak będzie biedniejszy. Badania na potwierdzenie takiej tezy opublikowali w 2014 r. prof. Jan Svejnar z Uniwersytetu Columbia i Sutirtha Bagchi z Uniwersytetu Villanova. Bazując na liście najbogatszych ludzi świata „Forbesa”, podzielili miliarderów na dwie grupy: niepowiązanych z polityką i kolesiów (w sumie znaleźli ich 154). Wpływ pierwszych na wzrost PKB był neutralny, drugich – negatywny. Wnioski są oczywiste. "
https://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1350408,znajomosci-w-biznesie-wazniejsze-niz-kompetencje.html
" Kolesiostwo wraca do łask. Znajomości cenniejsze niż kompetencje
Po co biznesmenom pomoc państwa? Wygląda na to, że po nic. W ciągu ostatnich 30 lat najbardziej spektakularne kariery robili ci, którzy z niej nie korzystali. Niestety, grozi nam powrót kolesiostwa.
Jak się w Polsce robi pieniądze – te naprawdę duże? Niektórzy mają na to (prostą) odpowiedź
Na liście najbogatszych roi się od ludzi z „przeszłością” – wyjaśnia na przykład w alarmistyczno-demaskatorskim tonie nagłówek artykułu zamieszczonego pod koniec października na portalu TVP Info, którego autorzy powołują się na najnowsze badania ekonomistów z Uniwersytetu Warszawskiego. I wszystko jasne! Każdy wie, kim są ci „ludzie z przeszłością”, a gdyby znalazł się ktoś, kto nie wie, w artykule zostaje to wyjaśnione: to byli współpracownicy SB i członkowie PZPR. Uwłaszczona nomenklatura PRL.
Tyle że to nie do końca prawda. Można powiedzieć, że w 2018 r. to już głównie prawda ekranu.
Wbrew przemycanej między wierszami sugestii polskiej gospodarki nie zdominowały zblatowane z politykami postpeerelowskie jaszczury. Przeciwnie, po 1989 r., a zwłaszcza w ciągu ostatniej dekady, obserwujemy odrywanie się biznesu od politycznych układów. Uwłaszczona na prywatyzacji nomenklatura powoli wymiera, a na jej miejsce coraz śmielej wkraczają nieunurzane w peerelowskim błotku młokosy, które osiągają sukces – często międzynarodowy – bez pomocy mniej lub bardziej widzialnej ręki państwa. Skąd to wiemy? Z tego samego badania, które cytuje TVP Info.
Mniej polityki, więcej sprawiedliwości
Doktor habilitowany Michał Brzeziński i Katarzyna Sałach przeanalizowali sylwetki osób znajdujących się na Liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” w latach 2002–2018. Okazało się, że dzisiaj zaledwie 14 proc. z ich skumulowanego majątku należy do ludzi powiązanych z poprzednim systemem, co oznacza spadek o niemal 10 pp. w porównaniu z rokiem 2011. To przełom, bo wcześniej – od 2002 r. do 2011 r. – majątki osób związanych z aparatem PRL rosły. Żeby więc streścić badanie ekonomistów w sposób rzetelny, należałoby napisać, że „na liście najbogatszych roiło się od ludzi z przeszłością, ale już się nie roi”. W tym świetle podkreślany przez TVP fakt, że majątki tych ludzi są wyższe średnio o 73 proc. od majątków ludzi bez „przeszłości”, stanowić może zaledwie ciekawostkę. Taką, którą da się stosunkowo łatwo wyjaśnić – choćby tym, że kumulowali je dłużej niż rynkowi nowicjusze. Wśród najbogatszych nie roi się też już od biznesmenów, którzy majątek zawdzięczają ogólnie rozumianym politycznym koneksjom (umożliwiającym preferencyjne traktowanie przy reprywatyzacji albo otrzymywanie nadzwyczajnych koncesji i przywilejów). Chociaż „kolesie władzy” mają majątki średnio wyższe o 110 proc. od biznesmenów apolitycznych, to ich fortuna stanowi zaledwie 10 proc. ogółu majątku najbogatszych (gdy w 2002 r. było to 40 proc.!). Idźmy dalej.
Brzeziński i Sałach przeanalizowali zaledwie 17 z wszystkich 29 edycji listy, jednak nawet w tym krótkim okresie zdążyło przewinąć się przez nią niemal 500 przedsiębiorców. Dodajmy, że w 2018 r. ostało się zaledwie 10 nazwisk z pierwszej edycji (1990 r.) i 47 nazwisk z edycji 15. z 2004 r. – a więc od czasu, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. Dotarcie na szczyty bogactwa jest więc w Polsce możliwe, zarazem nie stanowi gwarancji, że się na nim pozostanie. Częste awanse i spadki nazwisk w rankingu to świadectwo sprawnego działania rynku.
Kapitalizm kolesiów w Polsce zanika. Bogiem a prawdą, nawet mnie trudno jest uwierzyć w to ostatnie. Jeszcze trudniej przychodzi mi wiara, że wspólne wysiłki wszystkich ekip rządzących, by ten „skandaliczny” trend zatrzymać (choćby poprzez rozbudowywanie uzależniającej biznes biurokracji) spełzły na niczym. Nasze państwo nie może być przecież aż tak nieskuteczne, by nie potrafiło stworzyć nawet własnej oligarchii, prawda? A jednak jest. Na szczęście. Gdybyśmy bowiem żyli w gospodarce oligarchicznej, a więc takiej, która sukces gospodarczy uzależnia od politycznych koneksji, tak duża rotacja byłaby niemożliwa, lista najbogatszych byłaby sztywniejsza, a rozkład bogactwa zupełnie inny.
Gdy idzie o poziom nierówności, Polska plasuje się w światowych statystykach (wskaźnik Giniego) pomiędzy Szwecją, Szwajcarią i Japonią z jednej, a Irlandią, Anglią i Francją z drugiej strony. Jest więc całkiem przyzwoicie. Coraz więcej ludzi wędruje po drabinie dochodów w górę. Brak kolesiostwa oznacza bowiem nie tylko, że jacyś Polacy się bogacą, lecz również, że bogaci się coraz więcej osób. Jak szacuje firma doradcza KPMG, liczba zamożnych Polaków (takich, którzy zarabiają co najmniej 7,1 tys. zł brutto) do 2022 r. wzrośnie do 1,4 mln (obecnie to ok. 1,1 mln). Oznacza to przyrost o 300 tys. osób w okresie, gdy ogólna populacja kraju zmniejszy się o ok. 100 tys. osób. Imponujące. Widać, awans – i to istotny – na drabinie dochodów jest u nas możliwy.
Nie ufać statystykom?
Sceptyk powie: nie dajmy się zaślepić statystyce. Stara ustosunkowana „elita” wciąż trzyma się mocno. Czy bowiem twórca Getin Holding Leszek Czarnecki (22. miejsce na liście najbogatszych) nie podpisał zobowiązania do współpracy z SB jako TW „Ernest”? Podpisał.
Rotacje na liście najbogatszych mogą jednak nie oddawać pełnego obrazu rzeczywistości. Niektórzy biznesmeni przestali się na niej pojawiać, bo zwyczajnie wolą pozostawać w cieniu. Ponadto pojawili się na niej spadkobiercy ludzi poprzedniej nomenklatury. Udział odziedziczonego majątku wśród najbogatszych wzrósł przecież od 2002 r. z 2 proc. do prawie 25 proc. Ustawieni ojcowie ustawili swoje dzieci. Czy powiązań z komunistyczną władzą nie zarzucano ojcowi Jana Kulczyka Henrykowi? Zarzucano. Doktorowi Janowi zresztą także. Dzisiaj na liście najbogatszych jest zarówno była żona Jana (18. miejsce), jak i dwoje jego dzieci (oboje miejsce 3.). Nie zapominajmy też, powie sceptyk, o firmach polonijnych, których powoływanie umożliwił w 1976 r. Edward Gierek. Chodziło o to, by przedsiębiorczym Polakom żyjącym na emigracji umożliwić działalność w Polsce. Do końca lat 80. zarejestrowano prawie 800 takich firm, a przedsiębiorcy, którzy je rozkręcali, wciąż są u nas na świeczniku. Jest wśród nich np. Jerzy Starak (6. miejsce), udziałowiec Polpharmy, a za PRL Comindexu, jednej z największych firm polonijnych.
Czy wierzycie, że komuna pozwalała wszystkim polonusom działać swobodnie? Posłuchajcie znanej historyk Bernadetty Nitschke, która przypomina w jednej ze swych prac, że służby pozyskiwały „wielu tajnych współpracowników zatrudnionych w firmach polonijnych, poczynając od robotników niewykwalifikowanych po kadrę kierowniczą”. A więc wielu tych „biznesmenów” to byli donosiciele! I cynicy. Lata 80. były dla nich, pisze Nitschke, „okazją na szybki, często nielegalny zysk. Funkcjonowanie na granicy prawa, wykorzystywanie różnych form działalności korupcyjnej, nie było niczym dziwnym”.
Szukacie tajemnicy sukcesu biznesowego w gospodarce III RP? To związki z aparatem PRL. Szukacie symbolu tego sukcesu? Nie znajdziecie lepszego niż historia Aleksandra Gawronika. Był numerem jeden w pierwszej edycji listy „Wprost”. Przed 1989 r. działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej, członek PZPR, w SB zatrudniony na etacie, a po 1989 r. magnat rynku ochroniarskiego, podatkowy prestidigitator, jeden z szefów oszukańczej spółki Art-B, w końcu skazany za wyłudzenia VAT.
Tyle nasz – być może pracujący w publicznej telewizji – sceptyk.
Zapach komuny
Polska transformacja ustrojowa nie była idealna? Zgoda. Prywatyzacja bywała złodziejska? To już wiadomo. Część uwłaszczonej nomenklatury przekazała majątek w spadku rodzinie? Jasne! Ale od tych faktów do tezy, że polską gospodarkę na trwale opanowały „elity” PRL droga daleka.
Narracja sceptyka, tak często spotykana w środowiskach krytycznych wobec polskiej transformacji, tylko pozornie trzyma się kupy. To zbitek faktów, mniej lub bardziej prawdopodobnych hipotez i zwykłych kalumnii. Najbardziej niebezpieczne w niej jest ukryte założenie, że każdy, kto zaczynał działalność biznesową przed 1989 r. i jest na świeczniku do dziś, musi być umoczony w niecne kontakty z socjalistyczną władzą. Uniemożliwia ono budowę społecznego zaufania do przedsiębiorców – jak tu ufać, skoro nie doszli do pieniędzy pomysłowością i pracą?
A jest przecież dokładnie odwrotnie, niż się sugeruje. Rozpoczęcie działalności przed 1989 r. i przetrwanie do 2018 r. może świadczyć raczej o... braku wsparcia ze strony układu, a rozpoczęcie jej przed 1989 r. i niedotrwanie do 2018 r. – o przynależności do niego. Dlaczego?
Pomińmy fakt wymierania pierwszego pokolenia przedsiębiorców – śmierć jest egalitarna.
Chodzi głównie o to, że w 2018 r. na rynku mamy od dawna międzynarodową konkurencję i rynkowe zasady gry. Powiązania z komunistyczną wierchuszką nie stanowią już przewagi konkurencyjnej. Liczą się realne zdolności i wiedza. Jeśli uwłaszczony dygnitarz ich nie ma, jego majątek topnieje. Nawet jednak jeśli je ma i nieźle sobie radzi, a majątek w końcu przekazuje dzieciom, to szansa, że te zrobią z nim coś produktywnego, jest znacznie mniejsza niż 100 proc.
Fortuny starego „układu” z czasem „się rozpływają”. Nietrwałe są też te majątki, które powstały dzięki politycznym znajomościom zawiązanym już po 1989 r. Łaska polityków na pstrym koniu jeździ. Przekonał się o tym chociażby Kazimierz Grabek, w 1992 r. drugi na liście najbogatszych Polaków. Koronę króla żelatyny, jak ochrzciły go swego czasu media (a w praktyce koronę rynkowego monopolisty), nałożyli mu politycy, wprowadzając korzystne dla jego żelatynowego imperium dopłaty, cła importowe, a w końcu zakaz importu. Mowa tu o okresie rządów Pawlaka, Oleksego, Cimoszewicza i Buzka. Politycy kolejnych ekip króla zdetronizowali, pozwalając bliżej się przyjrzeć jego działalności prokuraturze. Okazało się, że o ile Grabek-lobbysta był złowrogim geniuszem, to Grabek-biznesmen był partaczem bez intuicji.
Niestety, niemiły zapach, który towarzyszy historiom nieuczciwych biznesmenów (a było ich, przyznajmy, sporo) przenika także marynarki tych uczciwych. O tym z kolei wie Kazimierz Pazgan, dzisiaj 79. na liście najbogatszych. Biznes rozpoczynał jeszcze w latach 70. od prowadzenia kwiaciarni, potem miał fermę drobiu, która pod nazwą Konspol rozwinęła się w największe polskie przedsiębiorstwo tej branży (Konspol przejęty został wczesną jesienią br. przez Amerykański koncern Cargill). Cztery lata temu szef lokalnej Solidarności oskarżył Pazgana o współpracę z SB, mimo że krakowski oddział IPN oświadczył, że nie dysponuje dokumentami, które by to potwierdzały, i na przekór biografii Pazgana sugerującej, że jego ewentualne kontakty z komuną wiązały się raczej z zawałami niż przywilejami. Pierwszego dostał po tym, gdy sądecki fiskus nie zgodził się potraktować jego lokalnej firmy tak jak firm polonijnych. Drugiego, gdy urzędowo wstrzymano mu dostawy wieprzowiny, a trzeciego w wyniku nałożenia na Konspol domiaru podatkowego. Pazgan musiał mieć bardzo kiepskiego oficera prowadzącego. Nic mu, niedojda, nie załatwiał.
Istnieje jeszcze jedno fałszywe i bardziej nawet niebezpieczne założenie, wzmacniające społeczną nieufność wobec biznesu i osłabiające akceptację i podziw dla „burżuazyjnych cnót”, które – wedle teorii prof. Deirdre McCloskey z Uniwersytetu Harvarda – są głównym motorem skokowego rozwoju gospodarczego. To przekonanie, iż nie tylko starzy wyjadacze z listy najbogatszych są kolesiami systemu, ale też ci nowi mają z nim jakieś powiązania.
Skąd się wziął Wiedźmin?
Udział majątku osób rozpoczynających biznes przed 1989 r. w skumulowanym majątku 100 najbogatszych Polaków spadł od 2002 r. z niecałych 70 proc. do nieco ponad 30 proc. Na ich miejsce wskoczyły młokosy. Mowa tu zatem o sporej grupie nowobogackich.
Jednak teza, że te ok. 70 mniejszych i większych świeżynek ze ścisłej czołówki najbogatszych to pociotki współpracowników SB i krewni czy znajomi kolejnych ekip po 1989 r., jest tylko odrobinę mniej absurdalna niż np. twierdzenie, że za uszami mają wszyscy z tych mniej więcej 50–60 tys. ludzi, którzy rocznie wzmacniają szeregi zamożnych Polaków.
Wróćmy do badania Brzezińskiego i Sałach. Zauważają oni, że polscy bogacze nie działają raczej w branży zasobów naturalnych, tak lubianej przez oligarchów w postsowieckich krajach. Niemal połowa zajmuje się przemysłem i rolnictwem, ok. 20 proc. finansami, podobny jest udział tych zajmujących się handlem i usługami. 10 proc. najbogatszych działa zaś w sektorze nowych technologii. W Polsce majątki robi się więc tam, gdzie o „być albo nie być” danego biznesmena decydują raczej konsumenci niż jakikolwiek możliwy układ (póki rząd gwarantuje na rynku konkurencję i równe traktowanie). O przykłady łatwo. Nie należy do nich, co prawda, przebojowy 37-letni Piotr Szulczewski, „piątka” na liście „Wprost”, który majątek wart ok. 5,9 mld zł zdobył, tworząc aplikację zakupową Wish (na podstawie naszych preferencji wybiera ona optymalne dla nas sklepy internetowe). Chociaż urodził się w Polsce, to karierę robił w Kanadzie i USA. Na szczęście w branży IT majątek robią także Polacy z Polski. Najbardziej znanym przykładem są twórcy CD Projektu. Gra „Wiedźmin” dała zarobić Marcinowi Iwińskiemu i Adamowi Kicińskiemu w sumie niemal 4 mld zł. Zajmują 14. i 17. miejsce na liście najbogatszych. W 1989 r. obaj mieli po 15 lat, trudno więc posądzać ich o powiązania z PRL, nawet jeśli pierwszy biznes – dystrybucję gier na CD – rozpoczynali za pieniądze otrzymane w spadku (Iwiński sprzedał odziedziczoną działkę za 10 tys. dolarów). Podobnie jest w przypadku Tomasza Biernackiego, właściciela 5,2 mld zł i sieci sklepów Dino. W 1989 r. miał 16 lat, a jego rodzina pierwszą firmę (przetwórstwo mięsne) otworzyła dopiero w 1993 r. O miliard „biedniejszy” od Biernackiego jest Dariusz Miłek, twórca marki CCC. Zaczął w 1991 r. od... handlu na straganie. Najpierw w Lubinie sprzedawał rozłożone na „szczękach” buty, potem zajął się biznesem hurtowym (z niewielkim powodzeniem) i własna produkcja taniego obuwia zapewniła mu bogactwo. Dzisiaj na miejscu dawnego straganu stoi wybudowana przez niego galeria.
Do grona polskich self-made manów można zaliczyć także Krzysztofa Pawińskiego (53 lata, współtwórca Maspexu), 48-letniego Tomasza Czechowicza (inwestor, założyciel MCI Capital), 51-letniego Adama i 48-letniego Jerzego Krzanowskich (twórcy krośnieńskiego „Nowego Stylu”), a także – przy odrobinie chronologicznej życzliwości – Dariusza Dąbskiego (54-letni prezes Telewizji Puls, wrócił do Polski z emigracji w 1991 r. z kapitałem zarobionym na amerykańskim rynku hi-tech). Oni znajdują się na liście najbogatszych dzisiaj, ale nie zapominajmy o tych, którzy na niej bywali (np. o Rafale Brzosce, 41-letnim twórcy Inpostu), czy o tych, którzy na nią wkrótce wskoczą (jak 40-letni Michał Brański, udziałowiec Wirtualnej Polski). Większość z nich osiągnęła swój sukces bez znajomości i pomocy rządu. Mogliby wspólnie zakrzyknąć „Laissez faire! Pozwólcie działać!” niczym w 1681 r. M. Le Gendre, lider francuskich kupców, w odpowiedzi na zadane przez ministra finansów Francji Jean’a-Baptiste’a Colberte’a pytanie, jak państwo mogłoby im pomóc.
Osiągnięcia polskich nuworyszy to dowód, że w warunkach wolności Polacy całkiem dobrze sobie radzą sami, a zarazem wskazówka, że tej wolności powinno być więcej niż mniej.
Leseferyzm? Nie szkodzi!
Leseferyzm nie ma jednak, i to od dawna, najlepszej prasy. Nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie kojarzony jest po pierwsze (zupełnie opacznie) z systemem, w którym króluje nieskończona kapitalistyczna chciwość i – po drugie (zupełnie wbrew faktom) – który nie rozwija się zgodnie z potencjałem tworzących go ludzi. Dlatego politycy chcą pomagać. Także w Polsce.
Idea przedsiębiorczego państwa, którą przesiąknięty jest Plan Morawieckiego, polega właśnie na przekonaniu, że rząd może efektywnie wspierać biznes w wykorzystywaniu potencjału. Najświeższy pomysł to ulga podatkowa na gry kulturowe mająca wesprzeć rozwój polskich producentów gier komputerowych. Tyle że sami ci producenci swoimi sukcesami udowodnili, że tej pomocy nie potrzebują. Co zresztą może wiedzieć o ich branży premier, który sam przyznał w trakcie tegorocznego forum ekonomicznego w Krynicy, że na pececie grał ostatnio w 1989 r.? Niewiele. Nie przeszkadza mu to budować system, w którym rząd przypomina stragan z łakociami dla najbardziej ustosunkowanych. Firmy, którym rząd zaoferuje pomoc, z chęcią ją przyjmą. Kto by nie przyjął, jak dają? To jednak krótkowzroczność.
Historycznie rzecz biorąc, geszefty robione z państwem miały często tragiczne finały. Po pierwsze, dla obywateli, którzy kończyli jako przymusowi „pożyczkodawcy” prywatnego kapitału. Po drugie, dla samych biznesmenów. Wspomniany Brzoska został administracyjnie wygryziony z rynku przesyłek sądowych, co niemal obróciło w pył jego firmę i przyczyniło się do zwolnienia 1,2 tys. osób. Roman Kluska, który rozwijając firmę komputerową (Optimus), korzystał z życzliwych interpretacji podatkowych, został w końcu oskarżony i aresztowany przez to samo państwo, które je formułowało i – co więcej – które samo zamawiało u niego sprzęt. To tylko najbardziej znane kazusy, a podobne historie można by mnożyć. Komplikowanie prawa (zwłaszcza podatkowego), które jest nieusuwalnym skutkiem wzrostu „pomocniczości” tudzież przedsiębiorczości państwa, szykuje tylko grunt pod kolejne.
Ranking Banku Światowego „Doing Business” w najnowszej edycji (2019) zdegradował Polskę z pozycji 27. na 33. właśnie z powodu złożoności systemu podatkowego – średnia liczba godzin potrzebnych do rozliczeń z fiskusem wzrosła np. z 260 do 334 rocznie! Jak to się ma do Konstytucji dla biznesu, która zdaniem rządu miała ułatwić życie przedsiębiorcom? Autorzy rankingu uznali najwyraźniej tę legislację za czczą retorykę. Ale pewnie nie wiedzą, o czym mówią albo kłamią...
Odwrót od kapitalizmu kolesiów może okazać się krótkotrwały. Klientelizm znów może się rozrosnąć. Zagrożenie to staje się realne także w związku z tym, że obecnie mamy do czynienia nie tylko z wstrzymaniem prywatyzacji, ale tendencją przeciwną: Skarb Państwa, a mamy należących doń spółek ok. 500, staje się właścicielem coraz większej części gospodarki. Niestety, skarb – wbrew naiwnej narracji – wcale nie jest „nasz”. Jest folwarkiem polityków, którzy zarządzanie nim powierzają często nie tym kompetentnym, lecz ustosunkowanym. To skuteczna i szybka droga do fortuny. Wystarczy przepracować rok w zarządzie KHGM, by stać się milionerem. Dlaczego nie pójdziemy śladem np. Szwecji, gdzie rząd jest właścicielem zaledwie 48 firm?
Jeśli politycy nie dadzą świętego spokoju gospodarce i naszym nowym przedsiębiorcom, jeśli nadal będą tworzyć pokusę wzajemnego korumpowania się, skrywaną pod szatą „pomocy”, bogacić się będą szybko tylko niektóre – te najbardziej oślizłe moralnie i oportunistyczne – jednostki. Ogólny wzrost PKB jednak spowolni. Zwykły Polak będzie biedniejszy. Badania na potwierdzenie takiej tezy opublikowali w 2014 r. prof. Jan Svejnar z Uniwersytetu Columbia i Sutirtha Bagchi z Uniwersytetu Villanova. Bazując na liście najbogatszych ludzi świata „Forbesa”, podzielili miliarderów na dwie grupy: niepowiązanych z polityką i kolesiów (w sumie znaleźli ich 154). Wpływ pierwszych na wzrost PKB był neutralny, drugich – negatywny. Wnioski są oczywiste. "
poniedziałek, 19 listopada 2018
NBP miliardami podatników będzie reanimował SB-ecki biznes ?
NBP miliardami podatników będzie reanimował SB-ecki biznes ?
1. TW Ernest czyli słup Leszek Czarnecki podsłuchiwanie, donoszenie, prowokowanie... musiał wyssać z mlekiem matki skoro SB zrobiła z niego TW w już wieku 18 lat co jest niespotykane a niedługo podjął też donoszenie dla wojska !
2. Rynek ( a nie politycy ) od lat wycenia szemrane biznesy TW Ernesta jako śmietnik. Geszefty nie mają już kapitału własnego, który został wytransferowany.
3. Ilość osób pokrzywdzonych SB-eckimi interesami słupa Czarneckiego jest ogromna - leasing, opcje walutowe, polisolokaty, kredyty frankowe, oszukane kredyty no i GetBack.
4. Wielcy oszuści okropnie wystraszyli się pierwszego rządu PiS z 2005 roku. Rząd szczerzył kły na bandytów i chciał ich ugryźć. W 2006 roku słup Czarnecki schował się jako rezydent na Malcie. Jan Kulczyk niedomagał na serce i ukrył się w Londynie. Nie mógł stawiać się na wezwania komisji śledczej i prokuratury w Polsce. J.Wejchert i R.Krauze zniknęli w Szwajcarii a J.Starak sprzedawał w panice swoje imperium. Oligarcha Krauze w try miga został dziadem.
Po przewrocie pałacowym z grudnia 2018 roku PiS firmuje rząd Unii Wolności z umoczonym krzywoustym banksterem jako premierem.
5. TW Ernest zamiast gnić w więzieniu dostanie od NBP miliardy na ratowanie szemranych biznesów. Wystarczyło że nagrał paru mafiozów - idiotów z rządu PiS i sitwa ma pełne gacie.
6. Szokową Transformację Ustrojową firmował marskista - słup Leszek Balcerowicz. Obecny prezes NBP Adam Glapiński to też marksista. Pod koniec lat 70 napisał doktorat : "Metodologiczne podstawy marksistowskiej teorii ekonomii", co złośliwi czasem mu z przekąsem wytykają do dziś. Skandalicznie niski poziom ma habilitacja Glapińskiego.
7. NBP może pożyczyć geszeftom TW Ernesta pieniądze w zastaw papierów wartościowych notowanych na otwartym rynku. Jest to powszechnie stosowana praktyka w świecie banków centralnych. Eksperci Banku mogą jednak uwzględniając ryzyko zastosować wycenę papierów grubo poniżej rynku to znaczy pożyczyć bardzo drogo. Papiery nierynkowe nie są w ogóle uznawane. Czarnecki nie ma w ogóle dobrych papierów rynkowych.
W wielkiej bankowości w weekendy dzieją się ciekawe rzeczy. Upadły bank - gigant Lehmans Brother w weekend błagał nowojorski oddział FED o pożyczkę. Został olany ponieważ FED uznał że interes z LB jest za bardzo ryzykowny. Także inne wielkie banki nie chciały pożyczać Lehmanowi. Wielki bank upadł.
8. Trzeba wyraźnie rozgraniczyć sytuacje gdy dobry bank ma chwilowe kłopoty z płynnością od sytuacji banku oszusta - bankruta. Bank Centralny jest zawsze ustawowo zobowiązany do pomocy bankom które mają chwilowe kłopoty z płynnością. BC nikomu nie robi żadnej łaski. Dobry bank zresztą bez trudu pożyczy też pieniądze w innych bankach. Natomiast żadnemu bankowi centralnemu nie wolno jest ratować żadnego biznesu oszusta. Teoretycznie FED z użyciem pośredników mógłby nawet ratować geszeft Madoffa ale dożywotnio wsadzono go do więzienia.
9. Geszefty słupa Czarneckiego są odessane z kapitału, trwale nierentowne i zbankrutowane ! Glapińskiemu nie wolno jest w nie angażować ani jednego grosza podatników ponieważ jest to ciężkie przestępstwo.
10. Czego tak panicznie boi się rząd PiS-u ratując UB-ecki biznes ?
Aż do kryzysu w Grecji tam też wszystko wiecznie pięknie rosło. Dynamicznie rósł PKB. Nie było inflacji i bezrobocia. Urząd statystyczny i rząd przez dekady kreowały masywne fałszerstwa !
Teraz krajobraz wiecznej szczęśliwości jest nad Wisłą - cud braku inflacji mimo iż wszystko drożeje, piękny wzrost PKB i maleńkie bezrobocie.
Zagranica zobaczyła kto kierował KNF, kto kieruje NBP i co potrafi robić tajemniczy "Zdzichu". Domek z kart kłamstw, konfabulacji i urojeń może się rozlecieć w kilka miesięcy.
11. Rzeczywiści decydenci są w EBC i w BIS w Bazylei. Jak powiedzą "nie nada" to TW Ernest nie dostanie ani grosza.
12. Dlaczego spadły notowania dobrych banków które nie są umoczone ? Istnieje ryzyko że drastycznie zostanie podniesiona składka na bankowy fundusz ubezpieczeniowy, który zaspokoi żądania depozytariuszy TW Ernesta.
13. Kapitał założycielski geszeftów TW Ernesta to pieniądze m.in. z afery FOZZ. Macherzy sterujący Ernestem doszli do wniosku że skoro państwo z dykty nie było w stanie wsadzić aferowiczów do pierdla to teraz będą rozgrywali gnojków z PiS ! Co właśnie czynią.
14. Geszefty Ernesta podniosły oprocentowanie lokat. Amber Gold przed zamknięciem Plichty też podniósł oprocentowanie lokat.
15. W ramach postępowania naprawczego KNF zwolnił zbankrutowany Getin z podatku bankowego. Dzięki tej skandalicznej korupcji Ernest dostał już ponad 400 mln PLN ! Gdzie jest prokuratura ? Niestety jest atrapa prokuratury z dykty.
Dzięki szantażowi gnojków z PiS-u macherzy chcą wyłudzić miliardy. Te taśmy to początek.
Nagle zakończyła się sexafera Izabeli PEK, która już zaczęła pisać o sylwestrze z prezydentem Dudą... Pewnie apostołowie moralności z PiSu, ci dęci patrioci państwa Izrael bardzo boją się różnych nagrań i papierów.
16. "Narodowy Bank Polski zadeklarował gotowość natychmiastowego ( czyli bez jakiegokolwiek zabezpieczenia ! ) uruchomienia wsparcia płynnościowego w celu zapewnienia obsługi zobowiązań wobec klientów"
https://www.nbp.pl/home.aspx?f=/aktualnosci/wiadomosci_2018/ksf-20181118.html
1. TW Ernest czyli słup Leszek Czarnecki podsłuchiwanie, donoszenie, prowokowanie... musiał wyssać z mlekiem matki skoro SB zrobiła z niego TW w już wieku 18 lat co jest niespotykane a niedługo podjął też donoszenie dla wojska !
2. Rynek ( a nie politycy ) od lat wycenia szemrane biznesy TW Ernesta jako śmietnik. Geszefty nie mają już kapitału własnego, który został wytransferowany.
3. Ilość osób pokrzywdzonych SB-eckimi interesami słupa Czarneckiego jest ogromna - leasing, opcje walutowe, polisolokaty, kredyty frankowe, oszukane kredyty no i GetBack.
4. Wielcy oszuści okropnie wystraszyli się pierwszego rządu PiS z 2005 roku. Rząd szczerzył kły na bandytów i chciał ich ugryźć. W 2006 roku słup Czarnecki schował się jako rezydent na Malcie. Jan Kulczyk niedomagał na serce i ukrył się w Londynie. Nie mógł stawiać się na wezwania komisji śledczej i prokuratury w Polsce. J.Wejchert i R.Krauze zniknęli w Szwajcarii a J.Starak sprzedawał w panice swoje imperium. Oligarcha Krauze w try miga został dziadem.
Po przewrocie pałacowym z grudnia 2018 roku PiS firmuje rząd Unii Wolności z umoczonym krzywoustym banksterem jako premierem.
5. TW Ernest zamiast gnić w więzieniu dostanie od NBP miliardy na ratowanie szemranych biznesów. Wystarczyło że nagrał paru mafiozów - idiotów z rządu PiS i sitwa ma pełne gacie.
6. Szokową Transformację Ustrojową firmował marskista - słup Leszek Balcerowicz. Obecny prezes NBP Adam Glapiński to też marksista. Pod koniec lat 70 napisał doktorat : "Metodologiczne podstawy marksistowskiej teorii ekonomii", co złośliwi czasem mu z przekąsem wytykają do dziś. Skandalicznie niski poziom ma habilitacja Glapińskiego.
7. NBP może pożyczyć geszeftom TW Ernesta pieniądze w zastaw papierów wartościowych notowanych na otwartym rynku. Jest to powszechnie stosowana praktyka w świecie banków centralnych. Eksperci Banku mogą jednak uwzględniając ryzyko zastosować wycenę papierów grubo poniżej rynku to znaczy pożyczyć bardzo drogo. Papiery nierynkowe nie są w ogóle uznawane. Czarnecki nie ma w ogóle dobrych papierów rynkowych.
W wielkiej bankowości w weekendy dzieją się ciekawe rzeczy. Upadły bank - gigant Lehmans Brother w weekend błagał nowojorski oddział FED o pożyczkę. Został olany ponieważ FED uznał że interes z LB jest za bardzo ryzykowny. Także inne wielkie banki nie chciały pożyczać Lehmanowi. Wielki bank upadł.
8. Trzeba wyraźnie rozgraniczyć sytuacje gdy dobry bank ma chwilowe kłopoty z płynnością od sytuacji banku oszusta - bankruta. Bank Centralny jest zawsze ustawowo zobowiązany do pomocy bankom które mają chwilowe kłopoty z płynnością. BC nikomu nie robi żadnej łaski. Dobry bank zresztą bez trudu pożyczy też pieniądze w innych bankach. Natomiast żadnemu bankowi centralnemu nie wolno jest ratować żadnego biznesu oszusta. Teoretycznie FED z użyciem pośredników mógłby nawet ratować geszeft Madoffa ale dożywotnio wsadzono go do więzienia.
9. Geszefty słupa Czarneckiego są odessane z kapitału, trwale nierentowne i zbankrutowane ! Glapińskiemu nie wolno jest w nie angażować ani jednego grosza podatników ponieważ jest to ciężkie przestępstwo.
10. Czego tak panicznie boi się rząd PiS-u ratując UB-ecki biznes ?
Aż do kryzysu w Grecji tam też wszystko wiecznie pięknie rosło. Dynamicznie rósł PKB. Nie było inflacji i bezrobocia. Urząd statystyczny i rząd przez dekady kreowały masywne fałszerstwa !
Teraz krajobraz wiecznej szczęśliwości jest nad Wisłą - cud braku inflacji mimo iż wszystko drożeje, piękny wzrost PKB i maleńkie bezrobocie.
Zagranica zobaczyła kto kierował KNF, kto kieruje NBP i co potrafi robić tajemniczy "Zdzichu". Domek z kart kłamstw, konfabulacji i urojeń może się rozlecieć w kilka miesięcy.
11. Rzeczywiści decydenci są w EBC i w BIS w Bazylei. Jak powiedzą "nie nada" to TW Ernest nie dostanie ani grosza.
12. Dlaczego spadły notowania dobrych banków które nie są umoczone ? Istnieje ryzyko że drastycznie zostanie podniesiona składka na bankowy fundusz ubezpieczeniowy, który zaspokoi żądania depozytariuszy TW Ernesta.
13. Kapitał założycielski geszeftów TW Ernesta to pieniądze m.in. z afery FOZZ. Macherzy sterujący Ernestem doszli do wniosku że skoro państwo z dykty nie było w stanie wsadzić aferowiczów do pierdla to teraz będą rozgrywali gnojków z PiS ! Co właśnie czynią.
14. Geszefty Ernesta podniosły oprocentowanie lokat. Amber Gold przed zamknięciem Plichty też podniósł oprocentowanie lokat.
15. W ramach postępowania naprawczego KNF zwolnił zbankrutowany Getin z podatku bankowego. Dzięki tej skandalicznej korupcji Ernest dostał już ponad 400 mln PLN ! Gdzie jest prokuratura ? Niestety jest atrapa prokuratury z dykty.
Dzięki szantażowi gnojków z PiS-u macherzy chcą wyłudzić miliardy. Te taśmy to początek.
Nagle zakończyła się sexafera Izabeli PEK, która już zaczęła pisać o sylwestrze z prezydentem Dudą... Pewnie apostołowie moralności z PiSu, ci dęci patrioci państwa Izrael bardzo boją się różnych nagrań i papierów.
16. "Narodowy Bank Polski zadeklarował gotowość natychmiastowego ( czyli bez jakiegokolwiek zabezpieczenia ! ) uruchomienia wsparcia płynnościowego w celu zapewnienia obsługi zobowiązań wobec klientów"
https://www.nbp.pl/home.aspx?f=/aktualnosci/wiadomosci_2018/ksf-20181118.html
niedziela, 18 listopada 2018
Plaga lewych doktoratów i habilitacji
Plaga lewych doktoratów i habilitacji
I Sekretarz PZPR Edward Gierek i członek biura politycznego Józef Grudzień zaocznie "studiowali" na poważnej Akademii Górniczo - Hutniczej. Otrzymali przepisowe dyplomy chociaż ani razu w AGH nie byli ! Według indeksów znalezionych na śmietniku studia skończyli w 15 miesięcy.
Na którym ja jestem roku towarzyszu rektorze ?
Na drugim towarzyszu pułkowniku.
Oj słabo się staracie rektorze !
Bezwartościowe są PRL-owskie doktoraty Lecha i Jarosława Kaczyńskiego, które są prostymi przeglądami przepisów.
Niemiecki kanclerz dr. Helmut Kohl napisał doktorat o historii swojej partii w swoim landzie.
Posiadacz licznych deficytów intelektualnych Prezydent Komorowski napisał groteskową pracę magisterską w 11 dni.
Sześćdziesięcioletni poseł PiS Jan Maria Jackowski niedawno obronił doktorat pod tytułem: ”Ks. Jan Gnatowski (1855-1925) na tle epoki. Biografia historyczna” https://wnhis.uksw.edu.pl/node/1191
Słabiutka praca nie ma żadnej tezy, nie widać też problemu naukowego do rozwiązania. Jan Gnatowski to postać zupełnie bez znaczenia.
Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki robi równolegle doktorat z więziennictwa. Tytuł był mu potrzebny żeby wygrać z "doktorem" Trzaskowskim i objąć prezydenturę Warszawy po nawiedzonej przez ducha świętego "profesor" Gronkiewicz-Waltz.
https://www.rp.pl/Polityka/181119368-Brak-standardow-Szybka-habilitacja-Marka-Chrzanowskiego.html
"„Brak standardów”. Szybka habilitacja Marka Chrzanowskiego
Zarzuty o plagiat, „brak standardów”, niewielki dorobek naukowy - kontrowersje wokół kariery naukowej dr Marka Chrzanowskiego, byłego już przewodniczącego KNF.
Marek Chrzanowski, do środy szef Komisji Nadzoru Finansowego zrobił błyskotliwą i szybką karierę nie tylko w polityce, zajmując wysokie stanowiska w państwowych urzędach i gremiach. Równie szybko potoczyła się jego kariera naukowa, chociaż - jak się okazuje - i na niej pojawiają się rysy. Kontrowersje dotyczą jego habilitacji, uzyskanej mimo krytycznych opinii i recenzji, a w jednym przypadku wręcz miażdżącej. Chrzanowski uzyskał tytuł mimo poważnych zarzutów o plagiat w monografii pracy habilitacyjnej.
37-letni obecnie Chrzanowski we wrześniu 2006 r. uzyskał stopień naukowy doktora nauk ekonomicznych na swojej macierzystej uczelni SGH. 10 lat później, kiedy składa wniosek o habilitację, zajmuje już ważne stanowiska - od października 2015 r. należy do zespołu koordynacyjnego Narodowej Rady Rozwoju, a od stycznia 2016 r. - jest już członkiem Rady Polityki Pieniężnej.
Według rozmówców "Rzeczpospolitej" cały czas ma „anioła stróża” w postaci Adama Glapińskiego - kiedyś prominentnego polityka PiS, a od czerwca 2016 r. wpływowego finansisty - szefa Narodowego Banku Polskiego. - Glapiński kibicował karierze Chrzanowskiego, i mocno ją wspierał. To on miał go „wymyślić” i rekomendował do Rady Polityki Pieniężnej - twierdzą rozmówcy "Rzeczpospolitej", śledzący karierę Chrzanowskiego.
Przyjrzeliśmy się tej szybkiej karierze. Trzy recenzje monografii habilitacyjnej zawierały krytyczne uwagi co do niewielkiego dorobku naukowego Chrzanowskiego - zaledwie 30 pozycji, ani jednej publikacji za granicą, publikacje głównie w wydawnictwie własnej uczelni, zbyt mało prac w renomowanych czasopismach posiadających Impact Factor, nieimponująca liczba cytowań. Jedna z trzech recenzji zawierała tak miażdżącą ocenę dorobku naukowego i samej monografii, że jej autor negatywnie zaopiniował wniosek habilitacyjny. Chrzanowski - decyzją ówczesnej premier Beaty Szydło z października 2016 r. - od miesiąca jest już wtedy szefem Komisji Nadzoru Finansowego. - Oblanie habilitacji to już nie jest tylko kwestia honoru - mówi nam nasz rozmówca.
„Gdybym był na miejscu dr Chrzanowskiego wycofałbym wniosek (habilitacyjny - przyp. aut.)” - ocenił na posiedzeniu komisji habilitacyjnej powołanej przez Centralną Komisję Stopni i Tytułów jej przewodniczący prof. Stanisław Owsiak z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, którego nie tylko nie przekonały tłumaczenia Chrzanowskiego w sprawie rzekomego plagiatu ale także krytycznie ocenił poziom naukowy habilitanta.” Wiele z kryteriów na stopień doktora habilitowanego nie zostało w pełni spełnionych przez habilitanta” - tłumaczył prof. Owsiak dlaczego nie zagłosuje za „awansem”.
Ale Marek Chrzanowski nie wycofał wniosku.
Podczas posiedzenia Rady Kolegium Zarządzania i Finansów SGH (w lutym 2017 r.), kiedy ważyły się losy habilitacji Chrzanowskiego, wywiązała się burzliwa dyskusja. Z 51 głosujących aż 17 było przeciw lub wstrzymało się od głosu.
- Na Radę Wydziału przybył również Adam Glapiński, chociaż - jak zauważają nasi rozmówcy - od objęcia stanowiska w NBP bywał tu niesłychanie rzadko. - Anioł stróż był i pilnował do ostatniej chwili i kibicował, bo mogło być różnie - dodaje nasz rozmówca.
W piątek Adam Glapiński w rozmowie z dziennikarzami stanął murem za swym protegowanym. - Obyśmy mieli więcej takich 37-letnich profesorów w pełni profesjonalnych, uczciwych i szlachetnych - mówił o Marku Chrzanowskim.
Cały artykuł na temat kontrowersji wokół habilitacji Marka Chrzanowskiego w poniedziałek w „Rzeczpospolitej” i na rp.pl"
I Sekretarz PZPR Edward Gierek i członek biura politycznego Józef Grudzień zaocznie "studiowali" na poważnej Akademii Górniczo - Hutniczej. Otrzymali przepisowe dyplomy chociaż ani razu w AGH nie byli ! Według indeksów znalezionych na śmietniku studia skończyli w 15 miesięcy.
Na którym ja jestem roku towarzyszu rektorze ?
Na drugim towarzyszu pułkowniku.
Oj słabo się staracie rektorze !
Bezwartościowe są PRL-owskie doktoraty Lecha i Jarosława Kaczyńskiego, które są prostymi przeglądami przepisów.
Niemiecki kanclerz dr. Helmut Kohl napisał doktorat o historii swojej partii w swoim landzie.
Posiadacz licznych deficytów intelektualnych Prezydent Komorowski napisał groteskową pracę magisterską w 11 dni.
Sześćdziesięcioletni poseł PiS Jan Maria Jackowski niedawno obronił doktorat pod tytułem: ”Ks. Jan Gnatowski (1855-1925) na tle epoki. Biografia historyczna” https://wnhis.uksw.edu.pl/node/1191
Słabiutka praca nie ma żadnej tezy, nie widać też problemu naukowego do rozwiązania. Jan Gnatowski to postać zupełnie bez znaczenia.
Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki robi równolegle doktorat z więziennictwa. Tytuł był mu potrzebny żeby wygrać z "doktorem" Trzaskowskim i objąć prezydenturę Warszawy po nawiedzonej przez ducha świętego "profesor" Gronkiewicz-Waltz.
https://www.rp.pl/Polityka/181119368-Brak-standardow-Szybka-habilitacja-Marka-Chrzanowskiego.html
"„Brak standardów”. Szybka habilitacja Marka Chrzanowskiego
Zarzuty o plagiat, „brak standardów”, niewielki dorobek naukowy - kontrowersje wokół kariery naukowej dr Marka Chrzanowskiego, byłego już przewodniczącego KNF.
Marek Chrzanowski, do środy szef Komisji Nadzoru Finansowego zrobił błyskotliwą i szybką karierę nie tylko w polityce, zajmując wysokie stanowiska w państwowych urzędach i gremiach. Równie szybko potoczyła się jego kariera naukowa, chociaż - jak się okazuje - i na niej pojawiają się rysy. Kontrowersje dotyczą jego habilitacji, uzyskanej mimo krytycznych opinii i recenzji, a w jednym przypadku wręcz miażdżącej. Chrzanowski uzyskał tytuł mimo poważnych zarzutów o plagiat w monografii pracy habilitacyjnej.
37-letni obecnie Chrzanowski we wrześniu 2006 r. uzyskał stopień naukowy doktora nauk ekonomicznych na swojej macierzystej uczelni SGH. 10 lat później, kiedy składa wniosek o habilitację, zajmuje już ważne stanowiska - od października 2015 r. należy do zespołu koordynacyjnego Narodowej Rady Rozwoju, a od stycznia 2016 r. - jest już członkiem Rady Polityki Pieniężnej.
Według rozmówców "Rzeczpospolitej" cały czas ma „anioła stróża” w postaci Adama Glapińskiego - kiedyś prominentnego polityka PiS, a od czerwca 2016 r. wpływowego finansisty - szefa Narodowego Banku Polskiego. - Glapiński kibicował karierze Chrzanowskiego, i mocno ją wspierał. To on miał go „wymyślić” i rekomendował do Rady Polityki Pieniężnej - twierdzą rozmówcy "Rzeczpospolitej", śledzący karierę Chrzanowskiego.
Przyjrzeliśmy się tej szybkiej karierze. Trzy recenzje monografii habilitacyjnej zawierały krytyczne uwagi co do niewielkiego dorobku naukowego Chrzanowskiego - zaledwie 30 pozycji, ani jednej publikacji za granicą, publikacje głównie w wydawnictwie własnej uczelni, zbyt mało prac w renomowanych czasopismach posiadających Impact Factor, nieimponująca liczba cytowań. Jedna z trzech recenzji zawierała tak miażdżącą ocenę dorobku naukowego i samej monografii, że jej autor negatywnie zaopiniował wniosek habilitacyjny. Chrzanowski - decyzją ówczesnej premier Beaty Szydło z października 2016 r. - od miesiąca jest już wtedy szefem Komisji Nadzoru Finansowego. - Oblanie habilitacji to już nie jest tylko kwestia honoru - mówi nam nasz rozmówca.
„Gdybym był na miejscu dr Chrzanowskiego wycofałbym wniosek (habilitacyjny - przyp. aut.)” - ocenił na posiedzeniu komisji habilitacyjnej powołanej przez Centralną Komisję Stopni i Tytułów jej przewodniczący prof. Stanisław Owsiak z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, którego nie tylko nie przekonały tłumaczenia Chrzanowskiego w sprawie rzekomego plagiatu ale także krytycznie ocenił poziom naukowy habilitanta.” Wiele z kryteriów na stopień doktora habilitowanego nie zostało w pełni spełnionych przez habilitanta” - tłumaczył prof. Owsiak dlaczego nie zagłosuje za „awansem”.
Ale Marek Chrzanowski nie wycofał wniosku.
Podczas posiedzenia Rady Kolegium Zarządzania i Finansów SGH (w lutym 2017 r.), kiedy ważyły się losy habilitacji Chrzanowskiego, wywiązała się burzliwa dyskusja. Z 51 głosujących aż 17 było przeciw lub wstrzymało się od głosu.
- Na Radę Wydziału przybył również Adam Glapiński, chociaż - jak zauważają nasi rozmówcy - od objęcia stanowiska w NBP bywał tu niesłychanie rzadko. - Anioł stróż był i pilnował do ostatniej chwili i kibicował, bo mogło być różnie - dodaje nasz rozmówca.
W piątek Adam Glapiński w rozmowie z dziennikarzami stanął murem za swym protegowanym. - Obyśmy mieli więcej takich 37-letnich profesorów w pełni profesjonalnych, uczciwych i szlachetnych - mówił o Marku Chrzanowskim.
Cały artykuł na temat kontrowersji wokół habilitacji Marka Chrzanowskiego w poniedziałek w „Rzeczpospolitej” i na rp.pl"
Żydzi cytaty 25
Żydzi cytaty 25
https://www.salon24.pl/u/konfederat1000/895848,w-1939-zydzi-bimbrem-i-chlebem-witali-sowietow
"W 1939 Żydzi bimbrem i chlebem witali Sowietów
Związek Radziecki zapamiętałem wprowadzonym zaraz przez Armię Czerwoną głodem. Może powinienem napisać: głodem, rabunkiem i terrorem. Ale ja miałem wtedy 8 lat i 10 miesięcy prawie i zapamiętałem najlepiej głód, chociaż tak naprawdę to zabrane mi buty też doskonale pamiętam.
Kiedyś szedłem z zakupionym chlebem, a jezdnią pędzono polskich oficerów. Dobrze mówię: pędzono. Jak bowiem nazwać, gdy rannego w obie nogi oficera – nogi od kolan do palców nóg miał owinięte brudnymi zakrwawionymi bandażami – tego oficera zawiesili koledzy oficerowie jego ramionami na swoich barkach i pół nieśli, a pół może wlekli, popędzani przez brudnych czerwonoarmiejskich ciubaryków – kolbami. A na chodniku stał tłumek z czerwonymi opaskami, wiwatował na cześć dzielnej Armii Czerwonej pędzącej polskich wrogów ludu pracującego miast i wsi. Tłuszcza wrzeszczała: „Bit’ panow”. Miałem zawsze wrażenie, że gdzieś mignie mi twarz Ojca.
Żydzi i komunizm w perspektywie ewolucjonistycznej Żydzi i komunizm w perspektywie ewolucjonistycznej
Ale Ojca nie było …
Za to jeden z podtrzymujących rannego w nogi – młody podporucznik zobaczył chleb w moich rękach i wyciągnął wolną rękę, w moim kierunku. Machinalnie podałem mu bochenek, ale ten, nim zdążył zmienić właściciela, został wybity karabinową kolbą w górę i zatoczywszy łuk powoli opadał. Wyciągnęło się z szeregów wiele rąk, ale chleb opadł na but żydowskiego milicjanta w skórzanej kurtce i z czerwoną opaską na rękawie. A potem znów łukiem wyleciał w powietrze, ale trzeci już raz nie pokazał się. Chyba schwytał go, któryś z jeńców.
Boję się przywoływać tamte czasy i obrazy, bo potem w głębokiej nocy przychodzą te obrazy we śnie i budzę się zlany zimnym potem.
Takie to odruchy wywołują powracające nocą obrazy – zmory tamtych dni, zanotowane w pamięci ośmio letniego dziecka. Obrazy strasznych dni, gdy zbrodnicza Armia Czerwona niosła nam głód, rabunek, terror i mord. Zabrakło nam Orłów i Orląt z pod Kaniowa, Lwowa, Westerplatte i Warszawy. Naszła nas dzicz bezbożna, żądna burżujskiej krwi. - Józef Bocheński (rocznik 1930, syn Józefa rocznik 1899)
"Wrogi stosunek części ludności kresowej, zwłaszcza białoruskiej i żydowskiej, wobec państwa polskiego przybierał różne formy, między innymi zbrojnych wystąpień przeciw jednostkom Wojska Polskiego i polskim władzom państwowym. Była to dywersja, która z powodu widocznej inspiracji sowieckich służb specjalnych oraz starannego przygotowania, przypominała działania niemieckiej Piątej Kolumny na zapleczu frontu niemiecko- polskiego. Po 17 września 1939 r. praktycznie we wszystkich powiatach ziem północno- wschodnich II RP (jeśli wcześniej nie wkroczyli tam Niemcy) powstały większe lub mniejsze grupy dywersyjne lub całkiem spore oddziały partyzanckie, które walczyły z oddziałami Wojska Polskiego. Ich celem było wsparcie Armii Czerwonej, posuwającej się w głąb terytorium RP.
Jeszcze przed nadejściem wojsk sowieckich tworzono strukturzy samozwańczej władzy (tzw. komitety rewolucyjne), które przejmowały władzę na danym terenie, powoływały namiastki administracji, uzbrojone bojówki zwane "milicją" czy "grupami samoobrony" lub oddziały partyzanckie do walki z większymi oddziałami WP. Równocześnie likwidowały resztki administracji polskiej, urządzały samosądy na osobach związanych blisko z państwem polskim, zajmowały obiekty o znaczeniu strategicznym itd.
Za: M. Wierzbicki, Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko- żydowskie na ziemiach północno- wschodnich II RP pod okupacją sowiecką 1939- 1941, Warszawa 2007, s. 77-79.
"Profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, wybitny sowietolog Mordechaj Altszuler, uważa, że wszystkie warstwy społeczeństwa żydowskiego na kresach- młodzi i starzy, bogaci i biedni, edukowani i niepiśmienni, religijni i ateiści, syjoniści i bundyści- jesienią 1939 r. otwarcie cieszyli się, gdy ta czy inna miejscowość znalazła się pod okupacją sowiecką, a nie niemiecką. Altshuler (tak w oryginale- Unicorn) powołuje się na własne doświadczenia. Opowiada jak 20 IX cała żydowska społeczność jego rodzinnego miasteczka Skidel [zob. to-Unicorn] (20 km na południowy wschód od Grodna), z miejscowym rabinem na czele, witała Armię Czerwoną jako wyzwolicielkę kwiatami, w bramie triumfalnej. Podobna reakcja lokalnych społeczeństw żydowskich obficie jest prezentowana w książce Lewina (D.Levin, The Lesser of two evils. Eastern European Jewry under Soviet rule 1939-1945, Philadelphia-Ierusalem 1995, s. 31-37-przypis dwudziesty-Unicorn)."
Z zestawienia przygotowanego przez Oddział II Sztabu Naczelnego Wodza:
"Wszystkie niemal relacje są zgodne co do pewnego uprzywilejowania Żydów w stosunku do Polaków i Ukraińców. Zasadniczo Żydzi- za wyjątkiem sfer bogatszych są zwolennikami okupantów sowieckich. Rolę Żydów określa się jako haniebną. Niemal na całym obszarze Żydzi owacyjnie i ostentacyjnie witali wojska sowieckie. Początkowo większość milicjantów i władz miejscowych rekrutowała się z Żydów. Stali się oni podporą w działalności NKWD (donosiciele itp.). Żydzi dali się we znaki Polakom i Ukraińcom do tego stopnia, że wszędzie panuje wielka do nich nienawiść. (...) Trzeba nadmienić jednak, iż zdarzało się sporo wypadków okazania przez Żydów pomocy naszym zbiegom. Należy je jednak raczej zaliczyć do wyjątków."
Za: A. Suchcitz, Żydzi wobec upadku Rzeczypospolitej w relacjach polskich z Kresów Wschodnich 1939- 1941 [w:] Świat niepożegnany. Żydzi na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej w XVIII- XX wieku, red. K. Jasiewicz, Warszawa 2004, s. 259.
O urzędnikach: "miejsca mają jeszcze ci, których nie mogli dotąd zastąpić sowieckimi urzędnikami, których przybywa coraz więcej i najgorszymi elementami żydowskich komunistów."
Ibidem, s. 260.
Wojska sowieckie. Jak witali je nasi żydowscy sąsiedzi Wojska sowieckie. Jak witali je nasi żydowscy sąsiedzi
Entuzjazm: "W Nowogródku młodzież żydowska witała kwiatami; w gminie Szczarskiej witała kwiatami i wywieszono czerwone chorągwie; we wsi Paniemuń, gm. Szczorse, jak również w Burdyjrowszczyźnie, gm. Poczajów- wybudowano bramę wjazdową.
(...)Wkroczenie Armii Czerwonej spotkało się z przyjęciem Żydów i poszczególnych komunistów i przestępców.
(...)W dniu wkraczania wojsk sowieckich do Nowogródka ludność chrześcijańska nie brała żadnego udziału w spotkaniu wkraczających wojsk sowieckich. Natomiast ludność żydowska, szczególnie młodzież miasta ostentacyjnie, z kwiatami, spotkała oddziały zmotoryzowane.
[Kpt. Gołębiowski zauważył] (...)olbrzymią pomoc, jaką bolszewicy mieli wszędzie w bandach dywersyjnych. Miejscowa ludność- biedni Żydzi i chłopi białoruscy uzbrojeni walczyli z wojskiem na każdym kroku." Ibidem, s. 261.
Poniżej charakterystyka mniejszości żydowskiej i zachowania:
"Jedna częśc tego społeczeństwa, najbiedniejsi wyrobnicy, rzemieślnicy przyjęli bolszewików z niekłamanym entuzjazmem. Oni witali. Oni obrzucali kwiatami, wręczali podarunki, stawiali bramy, z ich też grona jest dzisiaj najwięcej "urzędników." Do nich należy zaliczyć niewielki odłam inteligencji i narodowych komunistów z czasów Polski. Ci przylgnęli bez zastrzeżeń do nowego reżimu. Druga grupa- stan średni- zajęła stanowisko wyczekujące, raczej jednak bierne. Trzymali się zasady "zobaczymy w przyszłości"- lepiej się obecnie trzymać w rezerwie i na uboczu. Trzecia grupa wreszcie to "grosiści", możni kupcy, właściciele ziemscy, oni zajęli od razu stanowisko wobec bolszewizmu zdecydowanie wrogie i okazywali i okazują sympatię dla Polski i naprawdę szczerze pragną powrotu Polski.
Wracam jednak do tych pierwszych, najliczniejszych, gdyż stanowią przecież poważny odłam spoleczeństwa żydowskiego. Oni dają się najwięcej we znaki ludności. Z nich są najlepsi informatorzy i konfidenci. Oni są sprawcami licznych aresztowań, rewizji, wyrzucania z domów. Oni roznoszą wszystkie wezwania władz, oni są członkami milicji. Widzimy ich w każdym urzędzie, na każdej placówce. Polaków zwalnia się masowo, ich zaś miejsce zajmują Żydzi z tej grupy, często 14- letnie dziewczęta. Są specjalistkami od dokuczania, prowadzenia rewizji. Gdyby nie oni, bolszewicy byliby bezsilni, nie posiadając informacji o miejscowych stosunkach. Ci naprawdę przylgnęli do bolszewików, bez żadnych zastrzeżeń, tu nie może być dwóch zdań co do ich wartości i stosunku do Państwa Polskiego. Mszczą się z wyrachowaniem i satysfakcją na swoich wczorajszych wrogach tak Polakach, jak i Rusinach."
Ibidem, s. 261- 262.
Ze wspomnień córki osadnika: "Po wkroczeniu Armii Czerwonej wszystkie urzędy w gminie objęli Białorusini, Żydzi i sowieci, a polskich urzędników aresztowali. Komitetczyki nie czując władzy nad sobą rabowali osadników, odbierali im różne rzeczy jak rowery, młockarnie itd. Bardzo często robili u osadników rewizje , po takiej rewizji ginęły różne drogie rzeczy, przeważnie z biżuterii."
Za: J. Stobniak- Smogorzewska, Osadnicy wojskowi a ludność żydowska na Kresach Wschodnich 1920- 1940, op. cit., s. 567.
Aresztowania obywateli polskich w pierwszych tygodniach radzieckiej okupacji, choć liczne, miały jednak charakter indywidualny. Najogólniej można stwierdzić, że objęły rzeczywistych i domniemanych przeciwników systemu komunistycznego. Chodziło przy tym nie tylko o usunięcie znanych osobistości z ważnych stanowisk w polskiej administracji państwowej, samorządowej, w organizacjach politycznych, społecznych i kulturalnych oraz z życia gospodarczego. Oprócz bowiem dążenia do pozbawienia tych lokalnych liderów bezpośredniego wpływu na społeczeństwo, uniemożliwienia im zawiązania akcji niepodległościowej (gen. dyw. Marian Januszajtis), władzom radzieckim zależało także na psychicznym złamaniu obywateli polskich i uczynieniu z nich bezwolnego narzędzia dla swoich poczynań.
Wykazy osób przewidzianych do aresztowania sporządzano, posługując się miejscowymi informatorami (komitety rewolucyjne, zarządy tymczasowe, milicja ludowa, ludzie załatwiający porachunki osobiste) oraz wykorzystując dokumentację przejętą w polskich archiwach, urzędach, instytucjach, przedsiębiorstwach i organizacjach i zdobytą podczas rewizji w mieszkaniach.
(...)
Podczas pierwszej fali aresztowań (wrzesień-październik 1939 r.) najczęściej nie dysponowano żadnymi prawnie uzasadnionymi powodami. Dokonywano ich żywiołowo i czasami przypadkowo — wśród praktycznie wszystkich społecznych oraz narodowych grup ludności. Nowy aparat represji traktował to jako działania prewencyjne, skierowane przeciwko tym, którzy byli aktywnie zainteresowani w utrzymaniu niepodległego bytu państwa polskiego. Jedynym "przestępstwem" obywateli okazywało się to, że ktoś pracował dotychczas w policji, bankowości, w sądownictwie, czy w prokuraturze, był urzędnikiem państwowym lub samorządowym, posłem albo senatorem, posiadał własne przedsiębiorstwo bądź dużą posiadłość ziemską, należał do partii politycznej, organizacji społecznej, był działaczem harcerskim, pracownikiem wojska, dyrektorem, strażnikiem więziennym, kupcem, osadnikiem."
A. Głowacki, Organizacja i funkcjonowanie więziennictwa NKWD na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej w latach 1939- 1941, [w:] Zbrodnicza ewakuacja więzień i aresztów NKWD na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej w czerwcu- lipcu 1941, red. A. Skrzypek, Warszawa 1997, s. 18- 21 i 30-33."
https://www.salon24.pl/u/konfederat1000/895848,w-1939-zydzi-bimbrem-i-chlebem-witali-sowietow
"W 1939 Żydzi bimbrem i chlebem witali Sowietów
Związek Radziecki zapamiętałem wprowadzonym zaraz przez Armię Czerwoną głodem. Może powinienem napisać: głodem, rabunkiem i terrorem. Ale ja miałem wtedy 8 lat i 10 miesięcy prawie i zapamiętałem najlepiej głód, chociaż tak naprawdę to zabrane mi buty też doskonale pamiętam.
Kiedyś szedłem z zakupionym chlebem, a jezdnią pędzono polskich oficerów. Dobrze mówię: pędzono. Jak bowiem nazwać, gdy rannego w obie nogi oficera – nogi od kolan do palców nóg miał owinięte brudnymi zakrwawionymi bandażami – tego oficera zawiesili koledzy oficerowie jego ramionami na swoich barkach i pół nieśli, a pół może wlekli, popędzani przez brudnych czerwonoarmiejskich ciubaryków – kolbami. A na chodniku stał tłumek z czerwonymi opaskami, wiwatował na cześć dzielnej Armii Czerwonej pędzącej polskich wrogów ludu pracującego miast i wsi. Tłuszcza wrzeszczała: „Bit’ panow”. Miałem zawsze wrażenie, że gdzieś mignie mi twarz Ojca.
Żydzi i komunizm w perspektywie ewolucjonistycznej Żydzi i komunizm w perspektywie ewolucjonistycznej
Ale Ojca nie było …
Za to jeden z podtrzymujących rannego w nogi – młody podporucznik zobaczył chleb w moich rękach i wyciągnął wolną rękę, w moim kierunku. Machinalnie podałem mu bochenek, ale ten, nim zdążył zmienić właściciela, został wybity karabinową kolbą w górę i zatoczywszy łuk powoli opadał. Wyciągnęło się z szeregów wiele rąk, ale chleb opadł na but żydowskiego milicjanta w skórzanej kurtce i z czerwoną opaską na rękawie. A potem znów łukiem wyleciał w powietrze, ale trzeci już raz nie pokazał się. Chyba schwytał go, któryś z jeńców.
Boję się przywoływać tamte czasy i obrazy, bo potem w głębokiej nocy przychodzą te obrazy we śnie i budzę się zlany zimnym potem.
Takie to odruchy wywołują powracające nocą obrazy – zmory tamtych dni, zanotowane w pamięci ośmio letniego dziecka. Obrazy strasznych dni, gdy zbrodnicza Armia Czerwona niosła nam głód, rabunek, terror i mord. Zabrakło nam Orłów i Orląt z pod Kaniowa, Lwowa, Westerplatte i Warszawy. Naszła nas dzicz bezbożna, żądna burżujskiej krwi. - Józef Bocheński (rocznik 1930, syn Józefa rocznik 1899)
"Wrogi stosunek części ludności kresowej, zwłaszcza białoruskiej i żydowskiej, wobec państwa polskiego przybierał różne formy, między innymi zbrojnych wystąpień przeciw jednostkom Wojska Polskiego i polskim władzom państwowym. Była to dywersja, która z powodu widocznej inspiracji sowieckich służb specjalnych oraz starannego przygotowania, przypominała działania niemieckiej Piątej Kolumny na zapleczu frontu niemiecko- polskiego. Po 17 września 1939 r. praktycznie we wszystkich powiatach ziem północno- wschodnich II RP (jeśli wcześniej nie wkroczyli tam Niemcy) powstały większe lub mniejsze grupy dywersyjne lub całkiem spore oddziały partyzanckie, które walczyły z oddziałami Wojska Polskiego. Ich celem było wsparcie Armii Czerwonej, posuwającej się w głąb terytorium RP.
Jeszcze przed nadejściem wojsk sowieckich tworzono strukturzy samozwańczej władzy (tzw. komitety rewolucyjne), które przejmowały władzę na danym terenie, powoływały namiastki administracji, uzbrojone bojówki zwane "milicją" czy "grupami samoobrony" lub oddziały partyzanckie do walki z większymi oddziałami WP. Równocześnie likwidowały resztki administracji polskiej, urządzały samosądy na osobach związanych blisko z państwem polskim, zajmowały obiekty o znaczeniu strategicznym itd.
Za: M. Wierzbicki, Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko- żydowskie na ziemiach północno- wschodnich II RP pod okupacją sowiecką 1939- 1941, Warszawa 2007, s. 77-79.
"Profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, wybitny sowietolog Mordechaj Altszuler, uważa, że wszystkie warstwy społeczeństwa żydowskiego na kresach- młodzi i starzy, bogaci i biedni, edukowani i niepiśmienni, religijni i ateiści, syjoniści i bundyści- jesienią 1939 r. otwarcie cieszyli się, gdy ta czy inna miejscowość znalazła się pod okupacją sowiecką, a nie niemiecką. Altshuler (tak w oryginale- Unicorn) powołuje się na własne doświadczenia. Opowiada jak 20 IX cała żydowska społeczność jego rodzinnego miasteczka Skidel [zob. to-Unicorn] (20 km na południowy wschód od Grodna), z miejscowym rabinem na czele, witała Armię Czerwoną jako wyzwolicielkę kwiatami, w bramie triumfalnej. Podobna reakcja lokalnych społeczeństw żydowskich obficie jest prezentowana w książce Lewina (D.Levin, The Lesser of two evils. Eastern European Jewry under Soviet rule 1939-1945, Philadelphia-Ierusalem 1995, s. 31-37-przypis dwudziesty-Unicorn)."
Z zestawienia przygotowanego przez Oddział II Sztabu Naczelnego Wodza:
"Wszystkie niemal relacje są zgodne co do pewnego uprzywilejowania Żydów w stosunku do Polaków i Ukraińców. Zasadniczo Żydzi- za wyjątkiem sfer bogatszych są zwolennikami okupantów sowieckich. Rolę Żydów określa się jako haniebną. Niemal na całym obszarze Żydzi owacyjnie i ostentacyjnie witali wojska sowieckie. Początkowo większość milicjantów i władz miejscowych rekrutowała się z Żydów. Stali się oni podporą w działalności NKWD (donosiciele itp.). Żydzi dali się we znaki Polakom i Ukraińcom do tego stopnia, że wszędzie panuje wielka do nich nienawiść. (...) Trzeba nadmienić jednak, iż zdarzało się sporo wypadków okazania przez Żydów pomocy naszym zbiegom. Należy je jednak raczej zaliczyć do wyjątków."
Za: A. Suchcitz, Żydzi wobec upadku Rzeczypospolitej w relacjach polskich z Kresów Wschodnich 1939- 1941 [w:] Świat niepożegnany. Żydzi na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej w XVIII- XX wieku, red. K. Jasiewicz, Warszawa 2004, s. 259.
O urzędnikach: "miejsca mają jeszcze ci, których nie mogli dotąd zastąpić sowieckimi urzędnikami, których przybywa coraz więcej i najgorszymi elementami żydowskich komunistów."
Ibidem, s. 260.
Wojska sowieckie. Jak witali je nasi żydowscy sąsiedzi Wojska sowieckie. Jak witali je nasi żydowscy sąsiedzi
Entuzjazm: "W Nowogródku młodzież żydowska witała kwiatami; w gminie Szczarskiej witała kwiatami i wywieszono czerwone chorągwie; we wsi Paniemuń, gm. Szczorse, jak również w Burdyjrowszczyźnie, gm. Poczajów- wybudowano bramę wjazdową.
(...)Wkroczenie Armii Czerwonej spotkało się z przyjęciem Żydów i poszczególnych komunistów i przestępców.
(...)W dniu wkraczania wojsk sowieckich do Nowogródka ludność chrześcijańska nie brała żadnego udziału w spotkaniu wkraczających wojsk sowieckich. Natomiast ludność żydowska, szczególnie młodzież miasta ostentacyjnie, z kwiatami, spotkała oddziały zmotoryzowane.
[Kpt. Gołębiowski zauważył] (...)olbrzymią pomoc, jaką bolszewicy mieli wszędzie w bandach dywersyjnych. Miejscowa ludność- biedni Żydzi i chłopi białoruscy uzbrojeni walczyli z wojskiem na każdym kroku." Ibidem, s. 261.
Poniżej charakterystyka mniejszości żydowskiej i zachowania:
"Jedna częśc tego społeczeństwa, najbiedniejsi wyrobnicy, rzemieślnicy przyjęli bolszewików z niekłamanym entuzjazmem. Oni witali. Oni obrzucali kwiatami, wręczali podarunki, stawiali bramy, z ich też grona jest dzisiaj najwięcej "urzędników." Do nich należy zaliczyć niewielki odłam inteligencji i narodowych komunistów z czasów Polski. Ci przylgnęli bez zastrzeżeń do nowego reżimu. Druga grupa- stan średni- zajęła stanowisko wyczekujące, raczej jednak bierne. Trzymali się zasady "zobaczymy w przyszłości"- lepiej się obecnie trzymać w rezerwie i na uboczu. Trzecia grupa wreszcie to "grosiści", możni kupcy, właściciele ziemscy, oni zajęli od razu stanowisko wobec bolszewizmu zdecydowanie wrogie i okazywali i okazują sympatię dla Polski i naprawdę szczerze pragną powrotu Polski.
Wracam jednak do tych pierwszych, najliczniejszych, gdyż stanowią przecież poważny odłam spoleczeństwa żydowskiego. Oni dają się najwięcej we znaki ludności. Z nich są najlepsi informatorzy i konfidenci. Oni są sprawcami licznych aresztowań, rewizji, wyrzucania z domów. Oni roznoszą wszystkie wezwania władz, oni są członkami milicji. Widzimy ich w każdym urzędzie, na każdej placówce. Polaków zwalnia się masowo, ich zaś miejsce zajmują Żydzi z tej grupy, często 14- letnie dziewczęta. Są specjalistkami od dokuczania, prowadzenia rewizji. Gdyby nie oni, bolszewicy byliby bezsilni, nie posiadając informacji o miejscowych stosunkach. Ci naprawdę przylgnęli do bolszewików, bez żadnych zastrzeżeń, tu nie może być dwóch zdań co do ich wartości i stosunku do Państwa Polskiego. Mszczą się z wyrachowaniem i satysfakcją na swoich wczorajszych wrogach tak Polakach, jak i Rusinach."
Ibidem, s. 261- 262.
Ze wspomnień córki osadnika: "Po wkroczeniu Armii Czerwonej wszystkie urzędy w gminie objęli Białorusini, Żydzi i sowieci, a polskich urzędników aresztowali. Komitetczyki nie czując władzy nad sobą rabowali osadników, odbierali im różne rzeczy jak rowery, młockarnie itd. Bardzo często robili u osadników rewizje , po takiej rewizji ginęły różne drogie rzeczy, przeważnie z biżuterii."
Za: J. Stobniak- Smogorzewska, Osadnicy wojskowi a ludność żydowska na Kresach Wschodnich 1920- 1940, op. cit., s. 567.
Aresztowania obywateli polskich w pierwszych tygodniach radzieckiej okupacji, choć liczne, miały jednak charakter indywidualny. Najogólniej można stwierdzić, że objęły rzeczywistych i domniemanych przeciwników systemu komunistycznego. Chodziło przy tym nie tylko o usunięcie znanych osobistości z ważnych stanowisk w polskiej administracji państwowej, samorządowej, w organizacjach politycznych, społecznych i kulturalnych oraz z życia gospodarczego. Oprócz bowiem dążenia do pozbawienia tych lokalnych liderów bezpośredniego wpływu na społeczeństwo, uniemożliwienia im zawiązania akcji niepodległościowej (gen. dyw. Marian Januszajtis), władzom radzieckim zależało także na psychicznym złamaniu obywateli polskich i uczynieniu z nich bezwolnego narzędzia dla swoich poczynań.
Wykazy osób przewidzianych do aresztowania sporządzano, posługując się miejscowymi informatorami (komitety rewolucyjne, zarządy tymczasowe, milicja ludowa, ludzie załatwiający porachunki osobiste) oraz wykorzystując dokumentację przejętą w polskich archiwach, urzędach, instytucjach, przedsiębiorstwach i organizacjach i zdobytą podczas rewizji w mieszkaniach.
(...)
Podczas pierwszej fali aresztowań (wrzesień-październik 1939 r.) najczęściej nie dysponowano żadnymi prawnie uzasadnionymi powodami. Dokonywano ich żywiołowo i czasami przypadkowo — wśród praktycznie wszystkich społecznych oraz narodowych grup ludności. Nowy aparat represji traktował to jako działania prewencyjne, skierowane przeciwko tym, którzy byli aktywnie zainteresowani w utrzymaniu niepodległego bytu państwa polskiego. Jedynym "przestępstwem" obywateli okazywało się to, że ktoś pracował dotychczas w policji, bankowości, w sądownictwie, czy w prokuraturze, był urzędnikiem państwowym lub samorządowym, posłem albo senatorem, posiadał własne przedsiębiorstwo bądź dużą posiadłość ziemską, należał do partii politycznej, organizacji społecznej, był działaczem harcerskim, pracownikiem wojska, dyrektorem, strażnikiem więziennym, kupcem, osadnikiem."
A. Głowacki, Organizacja i funkcjonowanie więziennictwa NKWD na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej w latach 1939- 1941, [w:] Zbrodnicza ewakuacja więzień i aresztów NKWD na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej w czerwcu- lipcu 1941, red. A. Skrzypek, Warszawa 1997, s. 18- 21 i 30-33."
piątek, 16 listopada 2018
Żydzi cytaty 24
Żydzi cytaty 24
https://superekspress.pl/zyd-o-marcu-1968-sami-zorganizowalismy-sobie-wyjazd-z-polski-nasi-ludzie-w-rzadzie-rp-to-zrobili/
"Żyd o marcu 1968 „Sami zorganizowaliśmy sobie wyjazd z Polski – nasi ludzie w RZĄDZIE RP to zrobili”’
Michael Joseph Schudrich – naczelny Rabin RP szczerze opowiedział o sytuacji polskich Żydów na łamach czasopisma „Times of Israel”. Jego wypowiedź szokuje.
”Marzec 68’ rokrocznie budzi w Polsce kontrowersje, Polacy wzajemnie przerzucają się oskarżeniami o antysemityzm – lubią poruszać ten temat – łatwo zbić na nim kapitał polityczny i zbudować zainteresowanie mediów” – czytamy.
”Co tak naprawdę działo się z naszym narodem w Polsce w okresie PRL?” – pyta żydowski publicysta.
”Nasz naród nie bez powodu jest nazywany „wybranym”. My – niezależnie od kraju i sytuacji politycznej potrafimy się odnaleźć. Także za żelazną kurtyną. Ludzie byli gotowi oddawać majątki za śpiwór w Nowym Jorku, ci, których faktycznie wydalano z kraju (nie nas Żydów) trafiali jako nędzarze na Syberię.
Ale nie my – myśmy sami wysyłali swoich tam gdzie było lepiej, gdzie za darmo otrzymywali od państwa pomoc w postaci mieszkań, świadczeń socjalnych i darmowej nauki. Nasi ludzie w PZPR jak np. Jerzy Urbach czy Aleksander Kwaśniewski istotnie przyczyniali się do tego.” – mówi Rabin.
”Jak to możliwe, że wszyscy uwierzyli w nagonkę Gomułki?”
„Odpowiedni ludzie naszego środowiska starannie zaplanowali tę akcję – przecież nie chcieliśmy aby to wyszło wtedy na jaw. Zajmowaliśmy kierownicze funkcje w MO, sądach czy prokuraturach. Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że różnego rodzaju naciski umożliwiające podporzadkowanie sobie polskiej polityki i później biznesu szły od naprawdę wpływowych Żydów na całym świecie. Udało się i bardzo dobrze, że uratowaliśmy od ciężkiego PRL-u tak wielu rodaków – wielu z nich piastuje teraz ważne funkcje w USA, Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Belgii. Reszta znakomicie działa w biznesie, a w Polsce nasza społeczność także ma się dobrze.”
Insynuacje na ten temat istniały od dawna – teraz wszystko stało się jasne – Żydzi wyjeżdżali kiedy chcieli i zawsze trafiali w miejsce, w którym od razu otrzymywali istotną pomoc."
https://superekspress.pl/zyd-o-marcu-1968-sami-zorganizowalismy-sobie-wyjazd-z-polski-nasi-ludzie-w-rzadzie-rp-to-zrobili/
"Żyd o marcu 1968 „Sami zorganizowaliśmy sobie wyjazd z Polski – nasi ludzie w RZĄDZIE RP to zrobili”’
Michael Joseph Schudrich – naczelny Rabin RP szczerze opowiedział o sytuacji polskich Żydów na łamach czasopisma „Times of Israel”. Jego wypowiedź szokuje.
”Marzec 68’ rokrocznie budzi w Polsce kontrowersje, Polacy wzajemnie przerzucają się oskarżeniami o antysemityzm – lubią poruszać ten temat – łatwo zbić na nim kapitał polityczny i zbudować zainteresowanie mediów” – czytamy.
”Co tak naprawdę działo się z naszym narodem w Polsce w okresie PRL?” – pyta żydowski publicysta.
”Nasz naród nie bez powodu jest nazywany „wybranym”. My – niezależnie od kraju i sytuacji politycznej potrafimy się odnaleźć. Także za żelazną kurtyną. Ludzie byli gotowi oddawać majątki za śpiwór w Nowym Jorku, ci, których faktycznie wydalano z kraju (nie nas Żydów) trafiali jako nędzarze na Syberię.
Ale nie my – myśmy sami wysyłali swoich tam gdzie było lepiej, gdzie za darmo otrzymywali od państwa pomoc w postaci mieszkań, świadczeń socjalnych i darmowej nauki. Nasi ludzie w PZPR jak np. Jerzy Urbach czy Aleksander Kwaśniewski istotnie przyczyniali się do tego.” – mówi Rabin.
”Jak to możliwe, że wszyscy uwierzyli w nagonkę Gomułki?”
„Odpowiedni ludzie naszego środowiska starannie zaplanowali tę akcję – przecież nie chcieliśmy aby to wyszło wtedy na jaw. Zajmowaliśmy kierownicze funkcje w MO, sądach czy prokuraturach. Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że różnego rodzaju naciski umożliwiające podporzadkowanie sobie polskiej polityki i później biznesu szły od naprawdę wpływowych Żydów na całym świecie. Udało się i bardzo dobrze, że uratowaliśmy od ciężkiego PRL-u tak wielu rodaków – wielu z nich piastuje teraz ważne funkcje w USA, Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Belgii. Reszta znakomicie działa w biznesie, a w Polsce nasza społeczność także ma się dobrze.”
Insynuacje na ten temat istniały od dawna – teraz wszystko stało się jasne – Żydzi wyjeżdżali kiedy chcieli i zawsze trafiali w miejsce, w którym od razu otrzymywali istotną pomoc."
czwartek, 15 listopada 2018
KNF i skorumpowana polska "nauka"
KNF i skorumpowana polska "nauka"
Przewodniczący KNF funkcjonuje w randze ministra. Osadzony na stołku przez premier Beatę Szydło, która go wynalazła, ( ciekawe czyj to podszept ) Marek Chrzanowski pomawiany obecnie o mega korupcje prace doktorską obronił w wieku 25 lat (!) po czym szybko zrobił arcydziwną habilitacje o wzroście gospodarczym i kapitale ludzkim.
Wygląda na to że jego habilitacją i recenzentami winna się zająć prokuratura !
Polska nauka osiągnęła poziom dna bezwzględnego. Ambitne artykuły blogerów biją na łeb rozprawy habilitacyjne !
Za https://twitter.com/BrzezinskiMich
"z pozytywnej recenzji habilitacyjnej w ekonomii: co prawda habilitant wykorzystywał głównie metody opisowe i tabeleryczne i nie sformułował weryfikowanlnych empirycznie hipotez, których nie testował, ale zastosowane metody są dobrze dobrane :)"
Przewodniczący KNF funkcjonuje w randze ministra. Osadzony na stołku przez premier Beatę Szydło, która go wynalazła, ( ciekawe czyj to podszept ) Marek Chrzanowski pomawiany obecnie o mega korupcje prace doktorską obronił w wieku 25 lat (!) po czym szybko zrobił arcydziwną habilitacje o wzroście gospodarczym i kapitale ludzkim.
Wygląda na to że jego habilitacją i recenzentami winna się zająć prokuratura !
Polska nauka osiągnęła poziom dna bezwzględnego. Ambitne artykuły blogerów biją na łeb rozprawy habilitacyjne !
Za https://twitter.com/BrzezinskiMich
"z pozytywnej recenzji habilitacyjnej w ekonomii: co prawda habilitant wykorzystywał głównie metody opisowe i tabeleryczne i nie sformułował weryfikowanlnych empirycznie hipotez, których nie testował, ale zastosowane metody są dobrze dobrane :)"
środa, 14 listopada 2018
Kiedy Polska będzie bogata? Gonić króliczka 2
Kiedy Polska będzie bogata? Gonić króliczka 2
Według opracowania OECD do 2060 roku w zasadzie nie dogonimy nikogo z grupy krajów wysoko cywilizowanych ! Dystans do USA czy Niemiec skrócimy tylko troszkę.
Za: https://www.oecd-ilibrary.org/economics/the-long-view_b4f4e03e-en
Według opracowania OECD do 2060 roku w zasadzie nie dogonimy nikogo z grupy krajów wysoko cywilizowanych ! Dystans do USA czy Niemiec skrócimy tylko troszkę.
Za: https://www.oecd-ilibrary.org/economics/the-long-view_b4f4e03e-en
Wydatki KNF w 2017 r. 100 tys. zł za kurs narciarski, 1,5 mln zł za meble
Wydatki KNF w 2017 r. 100 tys. zł za kurs narciarski, 1,5 mln zł za meble
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-02-25/wydatki-knf-w-2017-r-100-tys-zl-za-kurs-narciarski-15-mln-zl-za-meble/
"Rejestr umów za 2017 r. Urząd Komisji Nadzoru Finansowego udostępnił użytkownikowi portalu wykop.pl, który zwrócił się o nią w trybie dostępu do informacji publicznej. "Odpowiedzieli mi dopiero po tym, jak wysłałem (za ich pośrednictwem) skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. W dodatku na rejestr musiałem czekać jeszcze dłużej. 27 stron, niektóre pozycje bardzo ciekawe" - poinformował.
Użytkownik R4vPL zwrócił się do KNF także o informację ws. kampanii "uważaj na kryptowaluty".
W odpowiedzi na wniosek użytkownika R4vPL, KNF poinformowała, że "nie poniosła żadnych kosztów na rzecz tej kampanii".
Przy tym projekcie KNF jedynie współpracowała przygotowując "ocenę merytoryczną materiałów edukacyjno-informacyjnych kampanii".
Projekt finansowany był ze środków Narodowego Banku Polskiego, który wydał na niego ok. 91,2 tys. zł. Jak poinformował businessinsider.com.pl, pieniądze trafiły m.in. do Google'a, Facebooka i Gamellona.
Audyty zlecane firmom zewnętrznym
Użytkownik wykop.pl zwrócił się także o rejestr umów zawartych przez KNF od 1 stycznia 2017 r. do 14 grudnia 2017 r. Lista ma 27 stron i liczy ok. 700 pozycji.
Wśród takich usług jak szkolenia specjalistyczne czy badanie opinii publicznej, są też m.in. kurs narciarski dla pracowników Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego za ponad 103 tys. zł i dostawa mebli do budynku przy ul. Jasnej 8 w Warszawie za ponad 1,5 mln zł.
KNF zlecała także firmom audytowym badanie sprawozdań finansowych Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, np. ponad 74 tys. zł za sprawdzenie sprawozdania Bieszczadzkiej SKOK i ponad 113 tys. zł za sprawozdanie Lubuskiej SKOK.
Audyty finansowe podmiotów finansowych są podstawową działalnością KNF.
Firmy zewnętrzne przygotowywały dla KNF także pytania na egzaminy dla maklerów i doradców inwestycyjnych.
Ponad 38 tys. zł KNF zapłaciła za "dostęp do ofert banków".
"Godzina angielskiego dziennie"
Użytkownicy Wykopu zwrócili także uwagę na koszt kursu jęz. angielskiego dla przewodniczącego KNF Marka Chrzanowskiego za 18 624 zł. "Po takim kursie Przewodniczący mógłby chyba pracować w BBC. Nawet gdyby to była (wygórowana) stawka 100 złotych za godzinę, Chrzanowski musiałby mieć 186 godzin lekcji rocznie, czyli godzinę dziennie" – napisał użytkownik (pisownia org. - red.).
Na liście wydatków znalazła się też "weryfikacja przetłumaczonego tekstu na jęz. angielski" za 11 tys. zł.
"Analiza powierzchni biurowych", "pielęgnacja roślin"
Wśród wydatków KNF jest także opłata za serwis ekspresów kawowych - ponad 125 tys. zł, serwis i naprawę sprzętów biurowych i AGD - 10 tys. zł, a także dwuletni serwis ścianek przesuwnych w budynku przy ul. Jasnej 12 - ponad 42 tys. zł.
123 tys. zł KNF zapłaciła za "analizę powierzchni biurowych", a za "usługę pielęgnacji roślin w budynkach UKNF" - prawie 26 tys. zł.
System automatycznego wyłączania klimatyzacji w pokojach pracowniczych przy otwartych oknach budynku przy ul. Niedźwiedzia 6E w Warszawie kosztuje KNF 97,6 tys. zł.
Ze środków Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych zorganizowano piknik rodzinny dla pracowników UKNF z okazji dnia dziecka, który kosztował w sumie prawie 95 tys. zł.
Ponad tysiąc etatów
W KNF pracuje ponad tysiąc osób, a średnie wynagrodzenie brutto już w 2016 roku przekraczało 10 tys. zł.
W 2017 r. budżet KNF wyniósł 235 mln zł. Na drugie tyle komisja może liczyć z opłat pobieranych od kontrolowanych instytucji."
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-02-25/wydatki-knf-w-2017-r-100-tys-zl-za-kurs-narciarski-15-mln-zl-za-meble/
"Rejestr umów za 2017 r. Urząd Komisji Nadzoru Finansowego udostępnił użytkownikowi portalu wykop.pl, który zwrócił się o nią w trybie dostępu do informacji publicznej. "Odpowiedzieli mi dopiero po tym, jak wysłałem (za ich pośrednictwem) skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. W dodatku na rejestr musiałem czekać jeszcze dłużej. 27 stron, niektóre pozycje bardzo ciekawe" - poinformował.
Użytkownik R4vPL zwrócił się do KNF także o informację ws. kampanii "uważaj na kryptowaluty".
W odpowiedzi na wniosek użytkownika R4vPL, KNF poinformowała, że "nie poniosła żadnych kosztów na rzecz tej kampanii".
Przy tym projekcie KNF jedynie współpracowała przygotowując "ocenę merytoryczną materiałów edukacyjno-informacyjnych kampanii".
Projekt finansowany był ze środków Narodowego Banku Polskiego, który wydał na niego ok. 91,2 tys. zł. Jak poinformował businessinsider.com.pl, pieniądze trafiły m.in. do Google'a, Facebooka i Gamellona.
Audyty zlecane firmom zewnętrznym
Użytkownik wykop.pl zwrócił się także o rejestr umów zawartych przez KNF od 1 stycznia 2017 r. do 14 grudnia 2017 r. Lista ma 27 stron i liczy ok. 700 pozycji.
Wśród takich usług jak szkolenia specjalistyczne czy badanie opinii publicznej, są też m.in. kurs narciarski dla pracowników Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego za ponad 103 tys. zł i dostawa mebli do budynku przy ul. Jasnej 8 w Warszawie za ponad 1,5 mln zł.
KNF zlecała także firmom audytowym badanie sprawozdań finansowych Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, np. ponad 74 tys. zł za sprawdzenie sprawozdania Bieszczadzkiej SKOK i ponad 113 tys. zł za sprawozdanie Lubuskiej SKOK.
Audyty finansowe podmiotów finansowych są podstawową działalnością KNF.
Firmy zewnętrzne przygotowywały dla KNF także pytania na egzaminy dla maklerów i doradców inwestycyjnych.
Ponad 38 tys. zł KNF zapłaciła za "dostęp do ofert banków".
"Godzina angielskiego dziennie"
Użytkownicy Wykopu zwrócili także uwagę na koszt kursu jęz. angielskiego dla przewodniczącego KNF Marka Chrzanowskiego za 18 624 zł. "Po takim kursie Przewodniczący mógłby chyba pracować w BBC. Nawet gdyby to była (wygórowana) stawka 100 złotych za godzinę, Chrzanowski musiałby mieć 186 godzin lekcji rocznie, czyli godzinę dziennie" – napisał użytkownik (pisownia org. - red.).
Na liście wydatków znalazła się też "weryfikacja przetłumaczonego tekstu na jęz. angielski" za 11 tys. zł.
"Analiza powierzchni biurowych", "pielęgnacja roślin"
Wśród wydatków KNF jest także opłata za serwis ekspresów kawowych - ponad 125 tys. zł, serwis i naprawę sprzętów biurowych i AGD - 10 tys. zł, a także dwuletni serwis ścianek przesuwnych w budynku przy ul. Jasnej 12 - ponad 42 tys. zł.
123 tys. zł KNF zapłaciła za "analizę powierzchni biurowych", a za "usługę pielęgnacji roślin w budynkach UKNF" - prawie 26 tys. zł.
System automatycznego wyłączania klimatyzacji w pokojach pracowniczych przy otwartych oknach budynku przy ul. Niedźwiedzia 6E w Warszawie kosztuje KNF 97,6 tys. zł.
Ze środków Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych zorganizowano piknik rodzinny dla pracowników UKNF z okazji dnia dziecka, który kosztował w sumie prawie 95 tys. zł.
Ponad tysiąc etatów
W KNF pracuje ponad tysiąc osób, a średnie wynagrodzenie brutto już w 2016 roku przekraczało 10 tys. zł.
W 2017 r. budżet KNF wyniósł 235 mln zł. Na drugie tyle komisja może liczyć z opłat pobieranych od kontrolowanych instytucji."
wtorek, 13 listopada 2018
Otwarto gigantyczny hub lotniczy między Europą a Azją
Otwarto gigantyczny hub lotniczy między Europą a Azją
29 października Prezydent Turcji otworzył pod Istanbułem gigantyczny port lotniczy. W pierwszej fazie port ma zdolność obsługi 90 mln pasażerów rocznie a po zakończeniu drugiej fazy budowy w 2023 roku ma obsługiwać 200 mln pasażerów rocznie.
Lotnisko będzie ultranowoczesne łącznie z systemem antykolizyjnych radarów naziemnych dokładnie śledzących poruszające się po lotnisku samoloty i inne obiekty. Rozbudowany system bezpieczeństwa ma 9 tysięcy kamer i kamer na podczerwień.
Parking jest na 70 tysięcy samochodów.
Albo faktycznie potrzebny jest najpotężniejszy w świecie hub obsługujący podróżnych azjatyckich albo port splajtuje albo zamknięte zostaną dotychczasowe porty lotnicze Istanbułu.
Póki co żadne zamykanie zatłoczonych lotnisk nie jest przewidziane.
https://cdnuploads.aa.com.tr/uploads/InfoGraphic/2018/10/29/0e3433019758a9376fb54a12e6f1402c.jpg?fbclid=IwAR2-Mf2Y39hp86h1V7SFQA-YGP58-K6HfH6aVKjuxTvJkqTJvht1dt3eGzo
29 października Prezydent Turcji otworzył pod Istanbułem gigantyczny port lotniczy. W pierwszej fazie port ma zdolność obsługi 90 mln pasażerów rocznie a po zakończeniu drugiej fazy budowy w 2023 roku ma obsługiwać 200 mln pasażerów rocznie.
Lotnisko będzie ultranowoczesne łącznie z systemem antykolizyjnych radarów naziemnych dokładnie śledzących poruszające się po lotnisku samoloty i inne obiekty. Rozbudowany system bezpieczeństwa ma 9 tysięcy kamer i kamer na podczerwień.
Parking jest na 70 tysięcy samochodów.
Albo faktycznie potrzebny jest najpotężniejszy w świecie hub obsługujący podróżnych azjatyckich albo port splajtuje albo zamknięte zostaną dotychczasowe porty lotnicze Istanbułu.
Póki co żadne zamykanie zatłoczonych lotnisk nie jest przewidziane.
https://cdnuploads.aa.com.tr/uploads/InfoGraphic/2018/10/29/0e3433019758a9376fb54a12e6f1402c.jpg?fbclid=IwAR2-Mf2Y39hp86h1V7SFQA-YGP58-K6HfH6aVKjuxTvJkqTJvht1dt3eGzo
A kto przeciw Tuskowi?
A kto przeciw Tuskowi?
https://www.salon24.pl/u/matuzalem/910545,a-kto-przeciw-tuskowi
"Najwyraźniej Donald Tusk, podobno Kaszub, do tego premier bananowszczyzny, uznał że więcej nie „wydusi z brukselki” i postanowił do emerytury (którą wcześniej wywindował do 67 roku życia) spędzić czas na państwowej posadzie w kraju urodzenia.
Słowo „uznać” zawiera – dopiszę po namyśle – zbyt duży ładunek „aktywny”: to nie Tusk uznał, tylko doprowadzono do tego, że nic mu nie zostało innego, tylko udawać, że sam do tego doszedł. Do tego – powtórzmy – że jego saksy brukselskie już bezpowrotnie mijają, a on sam niczym się nie wpisał (i nie wpisze) do euro-Historii.
Czytelnikom, którzy zapomnieli, kto zacz – podpowiem:
1. Donald Tusk to jeden z kilku uczestników zmowy politycznej z czerwca roku 1992, w wyniku której odsunięto z funkcji rządowych ekipę firmowaną przez mecenasa Jana Olszewskiego: był to niemal podręcznikowy zamach stanu, w wyniku którego urzędujący Prezydent RP rękami „zblatowanych” liderów kamaryl politycznych zastąpił Mecenasa młodym, dyspozycyjnym ludowcem, a chodziło o niezgodę kamaryl przejmujących Decydenturę polską na jawne i sprawne rozliczenie się z „poradziecką” (okrągło-stołową) infiltracją najwyższych gremiów politycznych (pomijam nieprofesjonalną pośpieszność rozliczeń, którą wykorzystano jako pretekst do rozmemłania samego projektu, który skutecznie przeprowadzono w większości innych „demoludów”);
2. Donald Tusk to ten sam, który „chętnie i usłużnie” wspierał projekt IV Rzeczpospolitej (oczyszczenia wielowarstwowej „stajni Augiasza”) , stwarzając pozór współpracy sił post-solidarnościowych na rzecz sanacji Polski, aby tuż przed konsumpcją zwycięstwa POPiS – rozpirzyć cały koncept i wyszydzić jego „naiwnych” autorów. Nie usprawiedliwiając późniejszych „pośpiesznych i nagłych” rozwiązań para-ustrojowych – zauważmy, że po kilkunastu miesiącach przygotowywania ideowego projektu – zwycięzcy wyborów musieli wobec tej wolty kleić rząd bardzo doraźny, eklektyczny, pełen wewnętrznych niezgodności;
3. Donald Tusk to ten, który zaczynał jako nieopierzony adept „biurokratycznego liberalizmu” europejskiego, który po kilkunastu latach od „Nocnej Zmiany” skutecznie „zdepolonizował” gospodarcze i ideowe racje Rzeczpospolitej, ostatecznie spychając do głębokiej defensywy racje stawiające na rzeczywiste, nie-serwilistyczne partnerstwo Polski w Europie: ostatnim aktem (na szczęście próbnym) zglajchszaltowania gospodarczej podmiotowości Polski – po jej „rozdysponowaniu” między zachodni kapitał i finansjerę, a następnie po przekazaniu Zachodowi kontroli nad kluczowymi funduszami (administracja samorządowa, szkolnictwo, lecznictwo, emerytury) – były (eufemizm) Polskie Inwestycje Rozwojowe, czyli zebranie w jeden pakiet ostatnich polskich realiów i poprzez „partnerstwo prywatno-publiczne: przekazanie ich pod zarząd „zagraniczny”;
4. Donald Tusk to ten sam, który ugruntował ostatecznie ustrój Rzeczpospolitej, sprowadził go do rządów euro-biurokracji oraz rozdymającej się w nieskończoność biurokracji rodzimej, która wraz z obłuszczającymi ja kiściami geszefciarskimi podzieliła Polskę na beneficja Transformacji zarządzane przez „państwa w państwie” i na „czarną dziurę” samozapadającego się się żywiołu dziedzicznych wykluczeń, wlewających się lepką mazią (w tym legislacyjną i propagandową) w każdą szczelinę, w każdy zakamarek polskości materialnej i duchowej;
5. Donald Tusk to ten sam, który – wyczerpawszy możliwość skutecznego wprowadzania Euro-Decydentury za pulpit sterowniczy polskiej gospodarki i administracji – wziął ze sobą Wicepremier-kę i – sam będąc „u szczytu” swojego premierowania – jak gdyby nigdy-nic wyjechał na dobrze płatne stanowisko w administracji unijno-europejskiej, pośpiesznie ucząc się narzecza (lingua franca) obowiązującego w biurokracji brukselskiej, po wielekroć dowodząc, że emigruje uczyć się, a nie zarządzać: dla zaakcentowania swojej kontroli nad tą abdykacją zostawił urząd lojalnej, mało kumającej i mało kreatywnej wielbicielce, która ani była zdolna do profesjonalnego zarządzania nawa publiczną, ani nie orientowała się w budżetowo-finansowych pułapkach, jakie na nią zastawił jej „mentor i „bożyszcze”;
6. Donald Tusk to ten sam, który – póki był nijaki i nic do powiedzenia – karmił się naprawdę dobrymi i pożywnymi treściami, które podbierał takim powagom jak Lech Bądkowski (pisarz, przywódca ruchu kaszubskiego), aby szybko otrząsnąć się z niepisanych zobowiązań, a potem już poszło z górki: za jurgielt współzałożył Platformę wyborczą nazywając ją obywatelską, jako pierwszych „wypinkował” współzałożycieli (Płażyński, Olechowski), aby pozrzucać z wozu kolejnych kilkanaścioro i otoczyć się szukającymi dowartościowania damami o konstrukcji starej panny, którym ostatecznie zostawił Polskę, kiedy z roli woźnicy zrejterował do Brukseli. No, gorzej niż pijany wójt się prowadził;
Trudno jest w to uwierzyć, ale oto Donald Tusk jest witany w rozklekotanej politycznie Polsce jak jeździec na białym koniu, nikt słowem nie zamierza wspomnieć o tym, że należy mu się za powyższe Trybunał Stanu, uzasadniony dobrymi formalnymi argumentami. Więcej: jedyna siła zdolna go pogrążyć, zajęta jest mściwymi awanturami i gierkami, zatraciła zdolność walki z nim na gruncie racji państwowej.
Co na to Polska? Ano: https://www.facebook.com/ela.karpowicz.9/posts/1021199454717888
Problem polega na tym, że nie istnieje dziś w Polsce siła polityczna wystawiająca równorzędnego spryciarza, z porównywalnym poparciem „międzynarodówki”. A są przecież i ludzie, i środowiska (ludowcy, lewica, spółdzielczość nomenklaturowa), którzy maja rzeczywiste powody, by Donalda Tuska izolować od jakichkolwiek wpływów w Polsce. Niestety, formacja rządząca nie umie urzec tego żywiołu.
Szczęściem Tuska jest to, że jego jedyny konkurent w dzisiejszej Polsce – to 8 lat starszy mistrz intrygi, któremu już niestety siwieje dusza, a formacja, która kopnęła w tyłek tuskoidów, gubi nity i gnuśnieje, kto wie, czy przeżyje do kolejnych poważnych „wyborów”.
Naturalnym kierunkiem poszukiwań alternatywy dla tego miglanca mogłaby być lewica, jako odtrutka na euro-liberalizm i na siermiężny patrymonializm koszarowy.
Tyle że w Polsce za lewicę uchodzi zlepek ugrupowań nie dorastających do własnej „legendy”, zresztą coraz bardziej spychanej na pozycję „lewako-komuny”. Dowodził nią długo Kanclerz, który ostatecznie stał się lobbystą amerykańskim, a po nim nastał przedsiębiorca i rwacz okazyjny, którego jedyną zasługą rzeczywiście lewicową będzie walny udział w projekcie „pomnik Ignacego Daszyńskiego”. Dobre i to, choć wiry odśrodkowe w tym zlepku są wszystkim, co może „lewica” zaproponować Polsce.
Chyba że lewicowość powiążemy z socjalizmem, i to nie tym domniemanym, który nazywano realnym, tylko tym czerpiącym z doświadczeń znanych pod nazwą PPS. Marka socjalizmu rozpostarta jest między – powtarzam to do znudzenia – spójnie mieszkaniowe, kooperatywy spożywcze i spółdzielnie pracy, kasy chorych, ubezpieczenia wzajemne (w tym straże ochotnicze), składkowa infrastruktura lokalna, dobrosąsiedzkie kooperacje, bańkowość mikro-kredytową, itd., itp.
Polski post-PRL w ogóle nie zauważa tej tradycji, a jeśli zauważa, to nie rozumie i nie ma zamiaru jej ubogacać najnowszymi postaciami przedsięwzięć samorządnych, obywatelskich, poza-komercyjnych – choć wspominany przedsiębiorca udający wodza lewicy, walny sponsor Pomnika – wciąż powtarza, jak kocha socjalizm i jego socjalistyczną tradycję. Kto go nie zna – zapewne mu uwierzy, więc prawdziwi socjaliści będą jeszcze jakiś czas w katakumbach uprawiać podskakiewiczostwo. A jeśli go wywiozą przypadkiem na taczkach – gotowy jest już „lepszy model”, na razie redagujący zupełnie nielewicowy program lewicy, z takimi ważnymi punktami jak NATO, żeby nie sięgać dalej.
No, przerwę tu, bo jak mówią – sytuacja jest dynamiczna. Sam PPS – szorując po dnie – staje przed wielką szansą odrodzenia się w nowych pieluchach. Się będzie działo, drogi Tusku, a „tuskenschlacht” rozpocznie się spięciem w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Ja wiem, w którym, a Ty…?"
https://www.salon24.pl/u/matuzalem/910545,a-kto-przeciw-tuskowi
"Najwyraźniej Donald Tusk, podobno Kaszub, do tego premier bananowszczyzny, uznał że więcej nie „wydusi z brukselki” i postanowił do emerytury (którą wcześniej wywindował do 67 roku życia) spędzić czas na państwowej posadzie w kraju urodzenia.
Słowo „uznać” zawiera – dopiszę po namyśle – zbyt duży ładunek „aktywny”: to nie Tusk uznał, tylko doprowadzono do tego, że nic mu nie zostało innego, tylko udawać, że sam do tego doszedł. Do tego – powtórzmy – że jego saksy brukselskie już bezpowrotnie mijają, a on sam niczym się nie wpisał (i nie wpisze) do euro-Historii.
Czytelnikom, którzy zapomnieli, kto zacz – podpowiem:
1. Donald Tusk to jeden z kilku uczestników zmowy politycznej z czerwca roku 1992, w wyniku której odsunięto z funkcji rządowych ekipę firmowaną przez mecenasa Jana Olszewskiego: był to niemal podręcznikowy zamach stanu, w wyniku którego urzędujący Prezydent RP rękami „zblatowanych” liderów kamaryl politycznych zastąpił Mecenasa młodym, dyspozycyjnym ludowcem, a chodziło o niezgodę kamaryl przejmujących Decydenturę polską na jawne i sprawne rozliczenie się z „poradziecką” (okrągło-stołową) infiltracją najwyższych gremiów politycznych (pomijam nieprofesjonalną pośpieszność rozliczeń, którą wykorzystano jako pretekst do rozmemłania samego projektu, który skutecznie przeprowadzono w większości innych „demoludów”);
2. Donald Tusk to ten sam, który „chętnie i usłużnie” wspierał projekt IV Rzeczpospolitej (oczyszczenia wielowarstwowej „stajni Augiasza”) , stwarzając pozór współpracy sił post-solidarnościowych na rzecz sanacji Polski, aby tuż przed konsumpcją zwycięstwa POPiS – rozpirzyć cały koncept i wyszydzić jego „naiwnych” autorów. Nie usprawiedliwiając późniejszych „pośpiesznych i nagłych” rozwiązań para-ustrojowych – zauważmy, że po kilkunastu miesiącach przygotowywania ideowego projektu – zwycięzcy wyborów musieli wobec tej wolty kleić rząd bardzo doraźny, eklektyczny, pełen wewnętrznych niezgodności;
3. Donald Tusk to ten, który zaczynał jako nieopierzony adept „biurokratycznego liberalizmu” europejskiego, który po kilkunastu latach od „Nocnej Zmiany” skutecznie „zdepolonizował” gospodarcze i ideowe racje Rzeczpospolitej, ostatecznie spychając do głębokiej defensywy racje stawiające na rzeczywiste, nie-serwilistyczne partnerstwo Polski w Europie: ostatnim aktem (na szczęście próbnym) zglajchszaltowania gospodarczej podmiotowości Polski – po jej „rozdysponowaniu” między zachodni kapitał i finansjerę, a następnie po przekazaniu Zachodowi kontroli nad kluczowymi funduszami (administracja samorządowa, szkolnictwo, lecznictwo, emerytury) – były (eufemizm) Polskie Inwestycje Rozwojowe, czyli zebranie w jeden pakiet ostatnich polskich realiów i poprzez „partnerstwo prywatno-publiczne: przekazanie ich pod zarząd „zagraniczny”;
4. Donald Tusk to ten sam, który ugruntował ostatecznie ustrój Rzeczpospolitej, sprowadził go do rządów euro-biurokracji oraz rozdymającej się w nieskończoność biurokracji rodzimej, która wraz z obłuszczającymi ja kiściami geszefciarskimi podzieliła Polskę na beneficja Transformacji zarządzane przez „państwa w państwie” i na „czarną dziurę” samozapadającego się się żywiołu dziedzicznych wykluczeń, wlewających się lepką mazią (w tym legislacyjną i propagandową) w każdą szczelinę, w każdy zakamarek polskości materialnej i duchowej;
5. Donald Tusk to ten sam, który – wyczerpawszy możliwość skutecznego wprowadzania Euro-Decydentury za pulpit sterowniczy polskiej gospodarki i administracji – wziął ze sobą Wicepremier-kę i – sam będąc „u szczytu” swojego premierowania – jak gdyby nigdy-nic wyjechał na dobrze płatne stanowisko w administracji unijno-europejskiej, pośpiesznie ucząc się narzecza (lingua franca) obowiązującego w biurokracji brukselskiej, po wielekroć dowodząc, że emigruje uczyć się, a nie zarządzać: dla zaakcentowania swojej kontroli nad tą abdykacją zostawił urząd lojalnej, mało kumającej i mało kreatywnej wielbicielce, która ani była zdolna do profesjonalnego zarządzania nawa publiczną, ani nie orientowała się w budżetowo-finansowych pułapkach, jakie na nią zastawił jej „mentor i „bożyszcze”;
6. Donald Tusk to ten sam, który – póki był nijaki i nic do powiedzenia – karmił się naprawdę dobrymi i pożywnymi treściami, które podbierał takim powagom jak Lech Bądkowski (pisarz, przywódca ruchu kaszubskiego), aby szybko otrząsnąć się z niepisanych zobowiązań, a potem już poszło z górki: za jurgielt współzałożył Platformę wyborczą nazywając ją obywatelską, jako pierwszych „wypinkował” współzałożycieli (Płażyński, Olechowski), aby pozrzucać z wozu kolejnych kilkanaścioro i otoczyć się szukającymi dowartościowania damami o konstrukcji starej panny, którym ostatecznie zostawił Polskę, kiedy z roli woźnicy zrejterował do Brukseli. No, gorzej niż pijany wójt się prowadził;
Trudno jest w to uwierzyć, ale oto Donald Tusk jest witany w rozklekotanej politycznie Polsce jak jeździec na białym koniu, nikt słowem nie zamierza wspomnieć o tym, że należy mu się za powyższe Trybunał Stanu, uzasadniony dobrymi formalnymi argumentami. Więcej: jedyna siła zdolna go pogrążyć, zajęta jest mściwymi awanturami i gierkami, zatraciła zdolność walki z nim na gruncie racji państwowej.
Co na to Polska? Ano: https://www.facebook.com/ela.karpowicz.9/posts/1021199454717888
Problem polega na tym, że nie istnieje dziś w Polsce siła polityczna wystawiająca równorzędnego spryciarza, z porównywalnym poparciem „międzynarodówki”. A są przecież i ludzie, i środowiska (ludowcy, lewica, spółdzielczość nomenklaturowa), którzy maja rzeczywiste powody, by Donalda Tuska izolować od jakichkolwiek wpływów w Polsce. Niestety, formacja rządząca nie umie urzec tego żywiołu.
Szczęściem Tuska jest to, że jego jedyny konkurent w dzisiejszej Polsce – to 8 lat starszy mistrz intrygi, któremu już niestety siwieje dusza, a formacja, która kopnęła w tyłek tuskoidów, gubi nity i gnuśnieje, kto wie, czy przeżyje do kolejnych poważnych „wyborów”.
Naturalnym kierunkiem poszukiwań alternatywy dla tego miglanca mogłaby być lewica, jako odtrutka na euro-liberalizm i na siermiężny patrymonializm koszarowy.
Tyle że w Polsce za lewicę uchodzi zlepek ugrupowań nie dorastających do własnej „legendy”, zresztą coraz bardziej spychanej na pozycję „lewako-komuny”. Dowodził nią długo Kanclerz, który ostatecznie stał się lobbystą amerykańskim, a po nim nastał przedsiębiorca i rwacz okazyjny, którego jedyną zasługą rzeczywiście lewicową będzie walny udział w projekcie „pomnik Ignacego Daszyńskiego”. Dobre i to, choć wiry odśrodkowe w tym zlepku są wszystkim, co może „lewica” zaproponować Polsce.
Chyba że lewicowość powiążemy z socjalizmem, i to nie tym domniemanym, który nazywano realnym, tylko tym czerpiącym z doświadczeń znanych pod nazwą PPS. Marka socjalizmu rozpostarta jest między – powtarzam to do znudzenia – spójnie mieszkaniowe, kooperatywy spożywcze i spółdzielnie pracy, kasy chorych, ubezpieczenia wzajemne (w tym straże ochotnicze), składkowa infrastruktura lokalna, dobrosąsiedzkie kooperacje, bańkowość mikro-kredytową, itd., itp.
Polski post-PRL w ogóle nie zauważa tej tradycji, a jeśli zauważa, to nie rozumie i nie ma zamiaru jej ubogacać najnowszymi postaciami przedsięwzięć samorządnych, obywatelskich, poza-komercyjnych – choć wspominany przedsiębiorca udający wodza lewicy, walny sponsor Pomnika – wciąż powtarza, jak kocha socjalizm i jego socjalistyczną tradycję. Kto go nie zna – zapewne mu uwierzy, więc prawdziwi socjaliści będą jeszcze jakiś czas w katakumbach uprawiać podskakiewiczostwo. A jeśli go wywiozą przypadkiem na taczkach – gotowy jest już „lepszy model”, na razie redagujący zupełnie nielewicowy program lewicy, z takimi ważnymi punktami jak NATO, żeby nie sięgać dalej.
No, przerwę tu, bo jak mówią – sytuacja jest dynamiczna. Sam PPS – szorując po dnie – staje przed wielką szansą odrodzenia się w nowych pieluchach. Się będzie działo, drogi Tusku, a „tuskenschlacht” rozpocznie się spięciem w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Ja wiem, w którym, a Ty…?"
poniedziałek, 12 listopada 2018
Marsz Niepodleglosci. Narod sie budzi ze snu
Marsz Niepodleglosci. Narod sie budzi ze snu
W Marszu Niepodległości wzięło udział aż 250-300 tysięcy osób:
- Policjanci w cywilu nie szarpali, nie bili i nie kopali niewinnych osób
- Policjanci prowokatorzy nie rzucali w Policje kamieniami
- Prowokator policyjny nie podpalił ruskiej budki
- Prowokator nie wybił witryny sklepowej
- Prowokator nie podpalił samochodu
- Zwaśnieni kibole trochę pokrzyczeli i pośpiewali sobie ale do żadnych rękoczynów nie było
- Rodzice z dziećmi poprawili sobie kondycje nosząc je godzinami
Służby zidentyfikowały i zneutralizowały około 400 prowokatorów ( wielu z zagranicy ) których celem było wywołanie zamieszek.
Policja wyznaczyła nagrodę za wskazanie prowokatora który spalił "flagę" Unii. Emblemat Unii nie podlega w Polsce ochronie prawnej.
W Marszu Niepodległości wzięło udział aż 250-300 tysięcy osób:
- Policjanci w cywilu nie szarpali, nie bili i nie kopali niewinnych osób
- Policjanci prowokatorzy nie rzucali w Policje kamieniami
- Prowokator policyjny nie podpalił ruskiej budki
- Prowokator nie wybił witryny sklepowej
- Prowokator nie podpalił samochodu
- Zwaśnieni kibole trochę pokrzyczeli i pośpiewali sobie ale do żadnych rękoczynów nie było
- Rodzice z dziećmi poprawili sobie kondycje nosząc je godzinami
Służby zidentyfikowały i zneutralizowały około 400 prowokatorów ( wielu z zagranicy ) których celem było wywołanie zamieszek.
Policja wyznaczyła nagrodę za wskazanie prowokatora który spalił "flagę" Unii. Emblemat Unii nie podlega w Polsce ochronie prawnej.
Legalna marihuana rekreacyjna
Legalna marihuana rekreacyjna
Znane są już efekty legalizacji marihuany rekreacyjnej
- Spada przestępczość zorganizowana
- Spada przestępczość przeciwko własności i ilość gwałtów
- WZRASTA ilość narodzin z sexu bez zabezpieczeń
- SPADAJĄ oceny słabych studentów
Znane są już efekty legalizacji marihuany rekreacyjnej
- Spada przestępczość zorganizowana
- Spada przestępczość przeciwko własności i ilość gwałtów
- WZRASTA ilość narodzin z sexu bez zabezpieczeń
- SPADAJĄ oceny słabych studentów
Subskrybuj:
Posty (Atom)