sobota, 1 lipca 2023

Emerytury 5

 Emerytury 5
Za http://obserwatorgospodarczy.pl: „Emerytalne wyjątki

Spróbujmy teraz policzyć wszystkie „wyjątki od reguły”.

Jednym gigantycznym wyjątkiem jest „od zawsze” Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS). Mamy tutaj wspomniane 800 tys. emerytów (oraz ok. 200 tys. rencistów). Emerytów resortowych (MSWiA, MON, MS) jest prawie 300 tys. (rencistów 100 tys.).
W ZUS samoistne wyjątki stanowią: górnicy (200 tys.), przedsiębiorcy pobierający świadczenia na tzw. starych zasadach, sprzed 1999 r. (50 tys.) oraz – głównie z powodu zaszłości - kolejarze (60 tys.) i nauczyciele (207 tys.).
Łącznie daje to blisko 1,62 mln ludzi. Ale to nie wszystko. Osobną – i stale rosnącą grupę – stanowią osoby, które przepracowały 20 lat (kobiety) lub 25 lat (mężczyźni) i z mocy ustawy przysługuje im przynajmniej emerytura minimalna, ale zgromadzone przez nich składki nie wystarczają do wypłaty takiego  świadczenia. Do ich emerytur – podobnie jak do świadczeń wymienionych wcześniej wyjątków - również dopłacają podatnicy. Dekadę temu takich osób było w ZUS 22 tys., obecnie – około 75 tys.

W efekcie można przyjąć, że na 7,2 mln emerytów w Polsce, aż 1,7 mln – czyli 23,6 proc. - to wyjątki finansowane przez niewyjątki. Lecz i to jeszcze nie wszystko!
Kobiety w Polsce tracą, czyli… zyskują

Społeczno-politycznym tabu pozostaje w Polsce fakt, że obecny system preferuje kobiety. Owszem, przeciętne emerytury Polek są znacznie niższe od świadczeń mężczyzn, ale ma to kilka przyczyn. Jedną z nich są niesprawiedliwie niższe zarobki, a w konsekwencji także składki za tę samą pracę, kolejną - to, że kobiety nadal znacznie częściej zostają w domu po urodzeniu dzieci, przez co tracą lata składkowe. Podstawowy powód ma jednak charakter systemowy, a jest nim niższy o pięć lat ustawowy wiek emerytalny kobiet (60 lat) oraz o tyle samo krótszy minimalny staż pracy dający uprawnienia do najniższej emerytury (20 lat).Takie rozwiązanie nie funkcjonuje już w żadnym innym państwie Unii Europejskiej (bratankowie Węgrzy też mają równe 65 i 65), co więcej, w całej Europie utrzymały je, poza Polską, tylko cztery kraje: Albania, Białoruś, Mołdawia i Rosja. W Ukrainie różnica wynosi 2 lata (60 i 62).

Kobiety w Polsce mogą przechodzić na emerytury o pięć lat wcześniej od panów, ale dostają z tego powodu odpowiednio niższe świadczenia – gdzie tu preferencja? Dostrzeżemy ją dopiero, gdy przyjdzie nam wyliczyć świadczenie przeciętnej Polki. Po pierwsze – publikowane przez GUS tablice dalszej długości życia nie rozróżniają płci, czyli są wspólne (uśrednione) dla
kobiet i mężczyzn. Tymczasem panowie nad Wisłą żyją zdecydowanie krócej od pań – wedle ostatnich wiarygodnych danych GUS (za 2021) było to 71,7 wobec 79,7 lat. Różnica na korzyść kobiet wynosi 8 lat; widać to zresztą w piramidzie wiekowej: wśród osób powyżej 80. roku życia kobiety stanowią ponad 70 procent. W praktyce Polki pobierają więc emerytury o dekadę
dłużej niż Polacy, a ich świadczenia – choć niewysokie – są wyliczane wedle korzystniejszych dla nich, bo uwzględniających nadumieralność mężczyzn, tablic GUS. To ewidentna korzyść.

O wiele istotniejsze jest jednak to, że wśród wymienionych wcześniej 75 tysięcy świadczeniobiorców ZUS, którym trzeba dopłacać do minimalnej emerytury (bo ich składki odłożone w ciągu zawodowej kariery okazały się zbyt małe), kobiety stanowią ok. 90 procent. Większość żyjących dziś Polek nie odłoży na swą przyszłość kwoty wystarczającej do sfinansowania emerytury minimalnej; czyli KTOŚ będzie musiał im do tej emerytury latami dopłacać.

Wedle wyliczeń zespołu prof. Joanny Tyrowicz z UW, w kolejnych dekadach w grupie tej znajdzie się m.in. około 70 procent ludzi urodzonych w latach 80. XX  wieku i później i zdecydowana większość z nich to będą właśnie kobiety. Czy Polka, która w wieku 60 lat otrzyma emeryturę minimalną, choć gdyby pracowała do wieku 65 lat… też otrzyma emeryturę minimalną lub niewiele wyższą, będzie chciała wstrzymywać się z poborem emerytury? To pytanie wydaje się, niestety, retoryczne.

A właściwie – dlaczego tak jest i czemu to służy?

- Nazywam wiek emerytalny kobiet w Polsce wiekiem Bieruta-Kaczyńskiego, bo Bolesław Bierut w 1954 roku wprowadził tę różnicę, a Jarosław Kaczyński w 2017 roku ją przywrócił – komentuje dr Tomasz Lasocki. Wyjaśnia, że rozwiązanie to sprawdzało się w miarę bezboleśnie do czasu wprowadzenia systemu zdefiniowanej składki, w którym wcześniejsze przejście na emeryturę oraz uniknięcie choćby jednej składki - zmniejsza wysokość świadczenia. Pięć lat różnicy w wieku emerytalnym kobiet i mężczyzn ma ogromne znaczenie i – w zależności od aktualnego cyklu koniunktury gospodarczej – może obniżać emeryturę od 22 proc. do 44 proc., a przeciętnie o jedną trzecią. Za połowę tego ubytku odpowiadają waloryzacje kont w ZUS, na które kobiety się nie załapują od momentu przejścia na emeryturę, a w drugiej kolejności – niższy kapitał emerytalny (z powodu nieopłacenia 60 składek między 60 a 65, rokiem życia) oraz zmiany w tablicy GUS.

- Okoliczności te powinny skłaniać kobiety do opóźniania przejścia na emeryturę i wydłużania czasu aktywności zawodowej. Być może nawet udałoby się stworzyć polityczny klimat do wyrównania – wzorem wszystkich państw Unii - ustawowego wieku emerytalnego kobiet z wiekiem mężczyzn. Taka zmiana leży w interesie publicznym, bo będzie korzysta dla obecnych, a zwłaszcza przyszłych pokoleń. Niezbędna jest tu jednak ponadpartyjna zgoda. Niestety, w realiach, w których przeróżne przywileje emerytalne służą za poręczne narzędzie w bieżących rozgrywkach politycznych – zresztą nie tylko w Polsce, weźmy Justina Trudeau w Kanadzie, który też zbił na tym kapitał wyborczy – szansa, że ktokolwiek odważy się podjąć to wyzwanie, jest mizerna – uważa dr Tomasz Lasocki.

W jego opinii, rozmowę na ten temat potwornie utrudnia fakt, że zamiast upowszechniać system zdefiniowanej składki, włączając doń jak najwięcej osób, de facto cały czas go rozczłonkowujemy i niszczymy. - Politycy, ale też związkowcy, którzy – co wydaje się dziwne – zamiast zawalczyć o poprawę warunków pracy, skupiają się głównie na przeforsowaniu warunków dezaktywacji zawodowej, patrzą na system emerytalny bardzo wyrywkowo, z perspektywy grup, które „mają ciężko i wymagają specjalnego traktowania”. Problem w tym, że kierując się wyłącznie miłosierdziem, bądź rachunkiem wyborczym (jakże często pierwsze służy za kamuflaż drugiemu) tracimy z oczu cały system, który przecież winien służyć najszerzej pojętemu interesowi publicznemu. Niestety, z każdym rokiem społeczna motywacja do zmiany tej paranoi będzie się osłabiać – uważa naukowiec z UW.
Chłop żywemu, żywy chłopu

Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia w 2022 roku premier Mateusz Morawiecki oznajmił radośnie, że rząd przyjął projekt ustawy o wyrównaniu zasad przyznawania emerytur z KRUS i ZUS. Politycy PiS tłumaczyli, że po 25 latach opłacania składek emerytura rolnicza nie może być niższa niż analogiczna z ZUS, bo inaczej nikt nie będzie chciał zostać w gospodarstwach rolnych i wieś się wyludni.

„Jesteśmy wdzięczni polskiej wsi i dlatego konsekwentnie usuwamy wszystkie wady systemowe, wszystkie nierówności, które wiążą się z traktowaniem wsi, w tym przypadku emerytur KRUS-owskich w porównaniu do ZUS-owskich. Musimy zabezpieczyć sprawiedliwość społeczną i równość w traktowaniu wszystkich obywateli” – wyjaśnił premier.

Co naprawdę zmotywowało rządzących do tej zmiany? Najbardziej poręczny będzie tu prosty wykres GUS przedstawiający
„Przeciętne realne wynagrodzenia oraz przeciętne realne emerytury i renty brutto w Polsce w latach 2009-2022”. Wynika z niego, że nawet w czasie szczytu światowego kryzysu finansowego lat 2008-2009, gdy w innych krajach cięto świadczenia, w Polsce realne emerytury rosły. Do spowolnienia wzrostu doszło w 2011. Był to za rządów PO-PSL jedyny rok, w którym realne emerytury rolników z KRUS zmniejszyły się w porównaniu z rokiem poprzednim.

W 2013 roku mieliśmy do czynienia z dynamicznym odbiciem wszystkich dochodów realnych. Dane dotyczące dochodów emerytów z KRUS wyglądają wręcz SENSACYJNIE: dzięki wprowadzonej wtedy przez PO-PSL waloryzacji kwotowej siła nabywcza emerytowanych rolników wzrosła w rok o ponad 5 procent, a w dwa lata o blisko 10 proc. i był to największy wzrost w całej historii III RP.
Kolejną dużą podwyżkę świadczeń - realnie o blisko 4 procent - dostali rolnicy w 2015 r., tuż przed wyborami wygranymi przez PiS – głównie głosami wsi.

Co ciekawe, w 2016 realne dochody z KRUS niemal nie wzrosły, a w 2017… spadły. Stało się tak, ponieważ PiS zniósł możliwość kwotowej waloryzacji w systemie rolniczym, zostawiając ją w ZUS. W latach 2019 i 2020 realne dochody świadczeniobiorców KRUS zwiększały się po 2 procent i to był rekord za rządów Zjednoczonej Prawicy. Wiosną 2021 roku – wraz z rozpędzającą się inflacją - rozpoczął się jednak drastyczny spadek dochodów realnych emerytowanych rolników, zdecydowanie głębszy niż u świadczeniobiorców ZUS. W 2022 roku przekroczył 8 procent i był to rekord XXI wieku.

„System waloryzacji emerytur w systemie powszechnym ZUS odbiega od systemu waloryzacji w KRUS. Ten rozdźwięk teraz bardzo mocno się ujawnił” – przyznał pod koniec 2022 r. wicepremier Henryk Kowalczyk tłumacząc, że intencją rządu jest, by w sytuacji, gdy „ktoś wypracuje pełny okres składkowy, czyli 25 lat, nieważnie, w jakim systemie, był uprawniony do emerytury w co najmniej minimalnej wysokości”.

Sprawiedliwość społeczna i przywracanie normalności brzmią przekonująco dopóty, dopóki nie odkryjemy, iż cała „normalizacja” obejmuje jedynie podwyżki świadczeń do poziomu ZUS, ale w żadnym razie nie przewiduje podniesienia składek do poziomu ZUS. Różnice są SZOKUJĄCE.
Składka emerytalna: KRUS kontra ZUS

Dzisiaj miesięczna składka emerytalna etatowca ubezpieczonego w ZUS wynosi (wraz ze składką od pracodawcy):
    przy wynagrodzeniu 4 tys. zł brutto - 780,80 zł (do tego rentowa – 320 zł)
    przy wynagrodzeniu 5 tys. zł brutto – 976 zł (do tego rentowa – 400 zł)
    przy wynagrodzeniu 6 tys. zł brutto – 1 171,20 zł (do tego rentowa – 480 zł)
    przy wynagrodzeniu 10 tys. zł brutto – 1 952 zł (do tego rentowa – 640 zł)
    przy wynagrodzeniu 20 tys. zł brutto – średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387zł)
    przy wynagrodzeniu 50 tys. zł brutto – średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387 zł)
    przy wynagrodzeniu 100 tys. zł brutto - średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387 zł)

Natomiast u rolnika ubezpieczonego w KRUS składka emerytalno-rentowa wynosi:

    przy dochodzie 4 tys. zł netto (tyle wychodzi z niecałych 15 hektarów) – 108 zł miesięcznie
    przy dochodzie 5 tys. zł netto (z 18 hektarów) – 108 zł miesięcznie
    przy dochodzie 6 tys. zł netto (z 22 hektarów) – 108 zł miesięcznie
    przy dochodzie 10 tys. zł netto (z 36 hektarów) – 108 zł miesięcznie
    przy dochodzie 50 tys. zł netto (ze 182 hektarów) – 498 zł miesięcznie
    przy dochodzie 100 tys. zł netto (z 365 hektarów) – 629 zł miesięcznie.

Aby doszło do sprawiedliwej – wedle rządu - „harmonizacji” świadczeń z KRUS i ZUS, rolnicy będą musieli zapłacić wyższe składki. Ale te opłaty pokryją koszty wzrostu ich emerytur jedynie w kilku procentach. Pozostałe pieniądze będą pochodzić z budżetu państwa, czyli m.in. z kieszeni ubezpieczonych w ZUS. W 2023 roku ma to być 2,4 mld zł, a w 2032 r. już 4,6 mld zł.

Najciekawiej owa „dziejowa sprawiedliwość” wygląda, jeśli zostawimy dwa fakty:
    pracownik zarabiający 4 tys. zł brutto i płacący co miesiąc 780,80 zł składki emerytalnej i 320 zł rentowej - razem 1 100,80 zł - otrzyma po 25 latach emeryturę w wysokości 1 588 zł.
    rolnik uprawiający 300 hektarów i płacący co miesiąc 629 zł składki emerytalno-rentowej, a więc 57 procent tego, co mizernie uposażony pracownik, otrzyma po 25 latach emeryturę w wysokości 2 065 zł, o 30 procent wyższą od minimalnej w systemie „powszechnym”.

Warto przy tym zadać pytanie, ile tak zarabiający pracownik może zaoszczędzić na starość ciułając pieniądze poza systemem – a jakie są tutaj możliwości 300-hektarowego rolnika. I jakiemu wyższemu celowi społeczno-gospodarczemu służy utrzymywanie takich rozwiązań, a nawet ich umacnianie?

A oto kwoty, jakie w ostatnich latach podatnicy dopłacili do emerytur i rent z KRUS:
    W 2020 r. – 18,4 mld zł,
    W 2021 r. – 18,4 mld zł,
    W 2022 r. – 18, 9 mld zł,
    W 2023 r. - zaplanowano 19,9 mld zł, ale „normalizacja” powiększy tę kwotę do 22,3 mld zł, choć liczba emerytów z KRUS maleje; przyczyną może być wysoka inflacja, ale też to, że - przypadkowo - jest to rok wyborczy.

Dla porównania: w ustawie budżetowej na 2023 r. na całe szkolnictwo wyższe i naukę zaplanowano niespełna 36,7 mld zł. Mówimy tu o ponad 80 tys. pracowników i 1,2 mln studentów.
Kopalnie pieniędzy

Za sprawą nawarstwienia przywilejów emerytalnych i wyjątków od wyjątków mamy w Polsce do czynienia z kumulacją określonych grup emerytów w konkretnych regionach. Jedna trzecia beneficjentów KRUS mieszka na Mazowszu i Lubelszczyźnie, a jeśli dodamy do tego Wielkopolskę, Małopolskę i Łódzkie to wyjdzie nam 60 proc. Większość emerytowanych policjantów mieszka na Mazowszu. Natomiast największy odsetek emerytów i rencistów w ogóle mieszka… na Śląsku, który wcale nie jest najludniejszym województwem (o 1,1 mln więcej liczy mazowieckie). Śląskie umacnia się jako bastion emerytów głównie za sprawą górników, z
których wielu przechodzi na garnuszek ZUS grubo przed sześćdziesiątką, a nawet przed pięćdziesiątką.

Porównajmy dane:

    Na Mazowszu mieszka grubo ponad 5,5 mln ludzi, w tym nieco ponad milion emerytów i rencistów z ZUS. Emerytury kosztują tu 27,5 mld zł rocznie.
    Na Śląsku mieszka niespełna 4,38 mln ludzi, w tym prawie 1,15 mln emerytów. Roczny koszt wypłaty emerytur wynosi tu 31,5 mld zł, osiem razy więcej niż  w Podlaskiem.

Na Mazowszu emeryci i renciści stanowią zatem 18,85 proc. mieszkańców (w Małopolsce i Wielkopolsce 19 proc.), a na Śląsku ponad 26 proc. To absolutny rekord. W drugim w rankingu - Łódzkiem – odsetek emerytów i rencistów z ZUS sięga 22,7 proc., co ciekawe – również za sprawą górników (z Bełchatowa). Trzeci jest Dolny Śląsk (22 proc.), a za nim Lubuskie. Tu też emerytalne
statystyki podbili górnicy (KGHM).

Górnik ma prawo przejść na emeryturę z teoretycznie „powszechnego” systemu ZUS po 25 latach pracy pod ziemią („stale i w pełnym wymiarze czasu pracy”). Świadczenie mnoży się wtedy przez 1,8. W efekcie część 50-letnich pracowników może się poszczycić nawet… 60-letnim „stażem”. 34 lata pod ziemią (do których wlicza się szkołę górniczą) przemnożone przez 1,8, a częściowo przez 1,5, dają właśnie 60 lat.

Działacze rekordowo licznych w państwowym górnictwie central związkowych (liczba członków związków w niektórych kopalniach jest większa od liczby pracowników) wspominają o tym niechętnie, ale przywileje emerytalne górników wynikają z uchwalonej w 1982 roku, czyli w stanie wojennym, Karty Górnika. Rząd AWS, wprowadzając w 1999 roku reformę systemu emerytalnego, nie tykał uprawnień górniczych z prostego powodu: górnicza „S” stanowiła jeden z filarów spokoju społecznego, a rząd (w osobie wicepremiera Janusza Steinhoffa) miał jeszcze jeden cel - znacząco zmniejszyć, bez zadym, zatrudnienie w kopalniach i pozamykać nierentowne zakłady. Kopalnie udało się wtedy odchudzić o 100 tys. osób, czyli o jedną trzecią.

Postulat włączenia górników do powszechnego systemu emerytalnego co pewien czas powracał – wspierany argumentami typu: „czymże praca górnika różni się od pracy budowlańca na wysokościach, który ulega wypadkom kilka razy częściej niż górnik” – ale na takie dictum związkowcy pakują zawsze do autobusów kilka tysięcy chłopa i jadą do Warszawy podpalić opony i pogrozić kilofami i… To w zasadzie wystarcza, by zapewnić sobie przedłużenie „słusznych uprawnień”.

W 2017 r. rząd PiS, cieszący się wsparciem górniczej „Solidarności” – jak się okazało, nie za darmo – przeforsował w ekspresowym tempie ustawę (projekt wpłynął do Sejmu we wtorek, a w czwartek było po głosowaniach), zgodnie z którą górniczy związkowcy, wzorem górników dołowych, mogą korzystać z tzw. urlopu górniczego, czyli przejść de facto w stan emerycki z zachowaniem prawa do 75 proc. dotychczasowego miesięcznego wynagrodzenia - na cztery lata przed osiągnięciem wymaganego stażu pracy.

Prawo do wcześniejszych emerytur górniczych motywowane jest od lat tym, że górnicy pracują wyjątkowo ciężko i umierają młodo. Sęk w tym, że warunki BHP na kopalniach, mimo pogarszania się czynników czysto geologicznych, od lat się poprawiają. Górnicy dysponują coraz lepszymi technologiami, światowej klasy sprzętem, większość najcięższej roboty wykonują maszyny – w
przeciwnym razie fedrunek nie miałby ekonomicznego sensu. W naprawdę szkodliwych warunkach haruje może z 10 proc. tych, którym przysługują przywileje emerytalne. To głównie ludzie na przodkach i ścianach. Ale niekoniecznie ich praca musi być cięższa od trudu budowlańca czy kierowcy. Wypadkowość w górnictwie jest mniejsza niż na budowach i w transporcie. A długość
życia – wyraźnie większa niż w wielu innych profesjach, także tych, które nie mają od dekad żadnych przywilejów, jak… dziennikarz.

Górnik żyje prawie tyle samo, co przeciętny mężczyzna w Polsce, więc jeśli przejdzie na emeryturę przed pięćdziesiątką, to bierze świadczenie o kilkanaście lat dłużej niż zwykły emeryt. I jest to świadczenie zdecydowanie wyższe… Wedle GUS, w 2021 roku przeciętna emerytura w Polsce wyniosła niespełna 2.834 zł, kolejarska 2.549 zł, nauczycielska 3.065 zł, przedsiębiorców
(ze starego systemu) 2.320 zł, kombatancka 1.537 zł, a górnicza 5.384 zł. Emerytury 190 tys. byłych górników kosztują niemal tyle, co renty ponad 600 tys. Polek i Polaków z niepełnosprawnościami. Finansują je - „solidarnie” - robotnik fabryczny, inżynier, budowlaniec, kierowca, sprzedawczyni z dyskontu.

Co istotne, uprawnienia emerytalne górników dołowych mają: ślusarze, cieśle, technicy przy pompach wody elektrycy w rozdzielniach, operatorzy wagoników i taśm, tzw. dołowi pracownicy biurowca, a nawet ludzie obsługujący windę i wydający narzędzia. Część kolegów Jerzego, jednego z trzech braci z Brzeszcz, zaliczyło kurs ratownika i prowadziło zajęcia z profilaktyki zagrożeń; i tak oto, bez czynnego udziału w akcjach ratunkowych, zjeżdżając pod ziemię maksymalnie raz na
tydzień, załapali się na cudowny emerytalny przelicznik - 1,8. Dotyczy on też m.in. działaczy związkowych, ale i kierownictwa kopalni, w tym dyrektora, zastępców, dyspozytorów… Oraz inspektorów pracy.

„To są zwykłe biurwy. Jak w dowolnej firmie, w szkole, albo gazowni. Ale z przelicznikiem 1,8. W jednym się zgadzają i gotowi są za to wspólnie umrzeć: że trzeba zachować status quo, za które zapłaci ktoś inny” – mówi wieloletni sztygar z „Piasta” i „Brzeszcz”, którego żona, po czterdziestu latach ciężkiej pracy w hurtowniach, jest na „normalnej emeryturze”: 2 tys. zł z groszami.

Na co dzień składki od górników nie pokrywają nawet połowy kwoty niezbędnej do wypłaty górniczych emerytur. W okresie kryzysów na rynku węgla skala dopłat z innych źródeł – czytaj: z kieszeni innych płatników oraz podatników - rośnie, a to dlatego, że państwowe koncerny górnicze popadają w finansowe tarapaty i przestają płacić składki. Tak było m.in. z Nadwiślańską Spółką Węglową oraz jej następczynią – Kompanią Węglową. Związki zawodowe i ulegające im władze (zarządy spółek i właściwi ministrowie) kierują się tu zawsze żelazną zasadą: zyski z okresu węglowej hossy są konsumowane w postaci podwyżek i premii, a straty przerzucane na podatników. Ustawowe umorzenia zaległości podatkowych i składkowych kosztowały budżet państwa grube miliardy. Jeśli to uwzględnimy, to okaże się, że przeciętny górniczy emeryt (i jego pracodawca) odprowadził w postaci składek około jednej trzeciej tego, dostaje w formie emerytury. Resztę dopłacają inni.

Dlaczego? Jaki społeczno-gospodarczy cel to uzasadnia?
Urawniłowka i… powrót przywilejów nauczycieli?

Potężnym odstępstwem od ogólnych zasad są składki przedsiębiorców. Początkujący mogą przez dwa lata opłacać tzw. mały ZUS. Ich składka emerytalne, naliczana od 30 procent aktualnej płacy minimalnej, wyniesie w tym czasie 204 zł z groszami (od lipca 210 zł), zaś rentowa – niecałe 84 zł (od lipca 86,40 zł). Po owym preferencyjnym okresie przedsiębiorca zapłaci normalną składkę. Podstawą do jej wyliczenia jest 60 proc. prognozowanego przez GUS przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego brutto. Obecnie kwota ta wynosi 4 161 zł, a więc 19,52 procent z niej daje miesięczną składkę emerytalną na poziomie 812,23 zł, a 8 procent – składkę rentową w wysokości 332,88 zł.

Ryczałtowa składka w takiej wysokości może sugerować, że przeciętny przedsiębiorca w Polsce uzyskuje dochód miesięczny na poziomie 4 161 zł. Oczywiście, są przedsiębiorcy, zwłaszcza mikro, zarabiający tyle lub nawet mniej, ale wedle wszelkich statystyk zdecydowana większość uzyskuje ze swych biznesów o niebo więcej. Kolejne dane GUS o dochodzie rozporządzalnym  wskazują, że jest on najwyższy właśnie w gospodarstwach przedsiębiorców. Ryczałtowa składka, równa tej, jaką trzeba zapłacić od wynagrodzenia słabo zarabiającego pracownika (wedle serwisu Wynagrodzenia.pl firmy Sedlak&Sedlak, dwie trzecie ludzi w Polsce zarabia powyżej 4.161 zł), musi być więc uznana za przywilej emerytalny.

Jest on szczególnie korzystny dla najlepiej zarabiających przedsiębiorców. Przypomnijmy, że składka emerytalna etatowego pracownika przy wynagrodzeniu 10 tys. zł brutto wynosi 1 952 zł (do tego rentowa – 640 zł), zaś przy wynagrodzeniu 20 tys. zł brutto – średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387zł). Przedsiębiorca w każdym z tych przypadków zapłaci tylko (obowiązkowo) 812,23 zł składki emerytalnej i 332,88 zł. Oczywiście, finalnie otrzyma z tego powodu mniejsze świadczenie, ale… Istnieje coraz większe prawdopodobieństwo, że będzie ono w przyszłości coraz silniej dotowane przez innych. Dlaczego?

Składki przedsiębiorców są dziś statystycznie niemal dwukrotnie niższe od składek pracowników, co oznacza, że emerytury przedsiębiorców też będą średnio dwukrotnie niższe od świadczeń pracowniczych. W efekcie przedsiębiorcom trzeba będzie dopłacać do minimalnej emerytury z budżetu państwa proporcjonalnie więcej niż pracownikom. Oznacza to redystrybucję środków od grupy mniej zamożnej do znacznie bogatszej. Tym bardziej, że:
    były przedsiębiorca z emeryturą minimalną będzie ponadnormatywnie zyskiwał na waloryzacjach kwotowych oraz załapie się na wszystkie trzynastki, czternastki, piętnastki itd.
    były pracownik z ponadprzeciętną emeryturą otrzyma tylko waloryzacje procentowe i tylko trzynastkę – w takiej samej wysokości, jak wszyscy.

Waloryzacje kwotowe – wprowadzone po raz pierwszy przez PO i PSL w 2012 roku (z inicjatywy ludowców w celu ochrony niskich dochodów, głównie na wsi) oraz mieszane, kwotowo-procentowe, jak tegoroczna (każdyuprawniony dostanie minimum 250 zł podwyżki, nawet jeśli z procentowych przeliczeń wychodzi mniej), prowadzą do spłaszczania wysokości emerytur: nominalnie wprawdzie najwięcej zyskują ci z najwyższymi świadczeniami, ale realnie – ci z najniższymi.

Efekt ten został za rządów PiS silnie wzmocniony za sprawą trzynastek i czternastek – które są de facto formą pomocy społecznej dla najgorzej uposażonych, a nie emeryturą. Żaden z tych zasiłków nie jest bowiem wypłacany zgodnie z fundamentalną zasadą powszechnego systemu ubezpieczeń: ile sobie wypracujesz, tyle dostaniesz. Tutaj wystarczyło sobie wypracować kilka groszy emerytury, by się załapać na zasiłek. Zaś ponadprzeciętny wkład w system emerytalny jest wręcz KARANY – brakiem świadczeń (czternastek).

Co gorsza, w roku wyborczym grozi nam pogłębienie tej paranoi, na stole leżą bowiem kolejne propozycje służące niszczeniu powszechnego systemu ubezpieczeń emerytalnych.

    Pierwszą forsuje wpływowy krąg osób związanych z Adamem Abramowiczem, rzecznikiem małych i średnich przedsiębiorców – chodzi o tzw. dobrowolny ZUS, czyli całkowite zniesienie obowiązku opłacania składek emerytalnych przez przedsiębiorców.
    Drugą zasugerował Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, dopuszczając możliwość przywrócenia przywilejów emerytalnych nauczycieli.

Nakłada się na to masowe odchodzenie na emerytury młodych policjantów – w związku z tym, że od 2025 roku funkcjonariusze przyjęci po 31 grudnia 2012 roku nie będą już mogli zostać emerytami po 15 latach służby, a dopiero po 25. Wysokość emerytury zależeć będzie od stażu (60 proc. podstawy wymiaru za 25 lat służby plus po 3 proc. za każdy rok następny).

W tej chwili – wedle danych MSWiA – tylko 17 procent policyjnych emerytów może się poszczycić stażem wyższym niż 35 lat (średnia dla mężczyzn - emerytów z ZUS to ponad 36 lat). Największa grupa (ponad 30 proc.) przepracowała w mundurze od 26 do 30 lat, kolejna (20 proc.) od 31 do 35. Ale blisko 30 proc. funkcjonariuszy służyło mniej niż 25 lat, w tym ponad 10 procent – mniej niż 20. W efekcie mamy wśród polskich emerytów tysiące zdrowych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków, a zdarzają się nawet młodsi.

Ciekawie wypada tutaj porównanie z inną służbą – zdrowia, która zwłaszcza w pandemii mogła się czuć przepracowana i w ogóle wykończona. Polskie pielęgniarki i polscy ratownicy medyczni przechodzą na emerytury na zasadach ogólnych, czyli po minimum 20/25 latach pracy - w wieku 60/65 lat. Średni wiek czynnej pielęgniarki przekracza 50 lat, średni wiek ratownika jest nieco
niższy. Czy ich praca jest naprawdę lżejsza od fachu policjanta, np. dzielnicowego, albo obsługującego radar? I czy jest lżejsza na tyle, by oboje musieli łożyć na emerytury młodszych od siebie funkcjonariuszy?

I wreszcie - Temida. Jeśli jesteś prokuratorem lub sędzią, twoja emerytura nie będzie miała związku z odprowadzonymi składkami, albowiem nie odprowadzasz żadnych składek emerytalno-rentowych, co zresztą szczęśliwie winduje twoją pensję netto.
Konsekwencje

Ostatnim wyżem demograficznym w Polsce jest ten z drugiej połowy lat 70. i pierwszej połowy 80. XX wieku. Potem mieliśmy same niże. Ów ostatni wyż zacznie przechodzić na emerytury już za kilkanaście lat. - Ktoś będzie musiał finansować tak wielką liczbę świadczeń. I będą to robić obecne niże. A my już teraz przeznaczamy na emerytury i renty niemal co trzecią złotówkę wydatkowaną w całym sektorze finansów publicznych – zwraca uwagę dr Tomasz Lasocki.

Ostrzega, że lawinowy wzrost wydatków na wypłatę emerytur sprawi, iż nie wystarczy pieniędzy na przyzwoitą edukację pokolenia, które ma w przyszłości przejąć odpowiedzialność za Polskę czy opiekę zdrowotną kluczową dla dobrostanu całego społeczeństwa. Zarazem z każdym rokiem wzrasta prawdopodobieństwo, a właściwie już pewność, że emerytury wypłacane pokoleniu obecnych 40-latków nie wystarczą nawet na biedne życie.

-Wielu, jeśli nie większość ludzi będzie musiało dorabiać aż do śmierci – to jest prawdziwa konsekwencja podjętych w ostatnich latach decyzji, z obniżeniem wieku emerytalnego na czele – komentuje naukowiec. Podobnie jak większość ekspertów od zabezpieczeń społecznych uważa, że nie zapobiegniemy spełnieniu się tego czarnego scenariusza, jeśli już dziś nie zaczniemy zmieniać całego systemu – zrównując wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, odchodząc od przywilejów i włączając w spójny powszechny system wszystkie grupy, także rolników, sędziów, mundurowych itd.

- Świadomość, że tak być powinno, w społeczeństwie rośnie. Ale spolaryzowana i rozproszona większość jest siłą rzeczy mniej zorganizowana od uprzywilejowanych mniejszości. Trudno skrzyknąć do Warszawy kilka tysięcy wkurzonych przeciętnych 30,
40-latków finansujących cały „bal seniora”, za to kilka tysięcy górników, policjantów czy prokuratorów zablokuje stolicę z transparentami i megafonami choćby jutro. Dopóki władza będzie ulegać takim nastrojom lub wykorzystywać je do uzyskiwania paru procent głosów w wyborach, nic się nie zmieni – kwituje dr Tomasz Lasocki.
Niestety, jest pesymistą: w najbliższych elekcjach nawet jeden procent głosów może zdecydować o zwycięstwie, więc bardzo trudno będzie o ponadpartyjną zgodę, która wykreowałaby w Polsce klimat do całościowej reformy systemu emerytalnego. Ta  reforma jest konieczna, ale politycznie - nierealna.”

3 komentarze:

  1. System emerytalny w Polsce jest oszukańczy !

    OdpowiedzUsuń
  2. Są pokrzywdzeni ale są tez beneficjenci - mundurowi, sędziowe, górnicy, nauczyciele.

    OdpowiedzUsuń
  3. Socjal dla wszystkich. A kto na to ma robić ????

    OdpowiedzUsuń