poniedziałek, 31 lipca 2023

Gangrena agenturalno - mafijnej Solidarnosci

 Gangrena agenturalno - mafijnej Solidarnosci

 Normalnie płaci się swojej agenturze i ją ochrania. Ale zagraniczni mocodawcy "polskim" agenturalno - mafijnym rządom nie płacą ale pozwalają im okradać Polaków. Między innymi Spółki Skarbu Państwa służyły, służą i będę służyć do okradania Polaków.

A.D.2012: "Ponad 8 tysięcy stołków dla ludzi PO i PSL...
600 spółek i instytucji kontrolowanych przez swoich. Rekordziści zarabiający nawet ponad 6 mln złotych. Jak rządzący podzielili państwo...
428 członków Platformy oraz ich krewnych i znajomych pracuje w spółkach i instytucjach państwowych. W ciągu pięciu lat rządów PO zarobili dzięki temu 200 milionów złotych, ujawnia "Puls Biznesu"...
Na liście znalazł się były poseł m.in. Łukasz Tusk (daleki kuzyn Donalda Tuska).
W 2007 r., jak przypomina dziennik, premier Donald Tusk obiecywał, że pod jego rządami nie będzie "politycznego zawłaszczania spółek z udziałem Skarbu Państwa". Niestety, opublikowana lista jest dowodem na coś zupełnie przeciwnego."

 Przykładem śmieciowej mafii która w ostatnich latach zarobiła setki mln zł jest spółka Chemeko-System. Członkowie zarządu spółki przez lata działali pod parasolem polityków PiS i służb ochrony środowiska, z którymi łączyły ich związki towarzyskie, rodzinne, a nawet wspólne interesy. Pojawiły się też informacje że patronat nad spółką sprawował minister Dworczyk ( przyboczny Morawieckiego ) a także poseł PiS Kubow obecny szef gabinetu politycznego premiera a jego żona również działa w śmieciowym biznesie. Jak ustalono, trafiały tam nie tylko te odpady, na składowanie których firma posiada pozwolenia, ale również niebezpieczne dla ludzkiego życia, zdrowia oraz środowiska. Wbrew przepisom na składowisko trafiały też śmieci z zagranicy, przede wszystkim z Niemiec i Litwy. Interes kwitł ponieważ spółką zarządzał syn Wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska. Tylko w rok spółka miała na czysto 100 mln zysku

Afera odpadowa. Jak handlarz bronią z akwarystą wywozili toksyczne odpady z Nitro-Chemu
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/afera-odpadowa-jak-handlarz-bronia-z-akwarysta-wywozili-toksyczne-odpady-z-nitro/q9kxl7m,79cfc278
"W ciągu trzech lat z Nitro-Chemu, największego producenta trotylu w NATO, wyjechało w niewiadomym kierunku 4-5 tys. ton toksycznych odpadów. Choć odbiorcy nie mieli pozwoleń na ich utylizację, powiązany z PiS prezes Krzysztof K. podpisywał z nimi umowy na coraz wyższe kwoty, a dyrektor finansowa firmy zatwierdzała niektóre faktury "na gębę".
    Nitro-Chem zapłacił ponad 8 mln zł za utylizację odpadów na podstawie wadliwej umowy, w której pozbawiał się kontroli nad losem toksycznych odpadów
    Wiele odpadów było wywożonych poza ustaleniami umowy. Podobnie podpisano wiele faktur
    Prezes firmy wywożącej odpady zajmuje się także handlem bronią. Jego firma twierdzi, że sprzedaje broń do wojska i policji. Resorty obrony i spraw wewnętrznych do tej pory nie skomentowały tej sprawy
    Nowy prezes Nitro-Chemu, który próbował zażegnać odpadowy kryzys w spółce, został zwolniony przez radę nadzorczą bez podania przyczyn
    W pierwszej reakcji na kryzys Nitro-Chem oświadczył, że obecnie utylizuje prawie wszystkie swoje odpady na terenie zakładu. Okazało się to nieprawdą

Jest 1 maja 2020 r. We wsi Rojków w województwie mazowieckim zatrzymuje się TIR. Auto jest wyładowane mauzerami, czyli ogromnymi zbiornikami. W każdym z nich znajdują się odpady z produkcji trotylu, tzw. czerwone wody. To silnie toksyczne związki, które przy bezpośrednim kontakcie powodują mdłości i zawroty głowy, a przy dłuższym – uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego.
TIR kilka godzin wcześniej wyjechał z zakładów Nitro-Chem w Bydgoszczy, który dostarcza materiały wybuchowe do największych armii świata, w tym amerykańskiej. Toksyczny ładunek, który wiezie, teoretycznie ma zostać zeskładowany na jednym z wysypisk odpadów niebezpiecznych – w Siemianowicach Śląskich, Mysłowicach lub Rogowcu. Jednak wszystkie te trzy miejscowości leżą w centralnej lub południowej części kraju. Tymczasem Rojkowo odbiega wyraźnie na wschód od szlaków na wszystkie trzy składowiska.
Kiedy auto stoi w Rojkowie, stopniowo wyczerpuje się bateria śledzącego jego trasę nadajnika GPS. Bateria urządzenia ostatecznie pada o czwartej rano. TIR rusza dalej w nieznanym kierunku.

Dwa dni później w tym samym miejscu w tej samej wsi zatrzymuje się kolejny TIR wyładowany toksycznymi odpadami z Nitro-Chemu. Jego bateria wyczerpuje się o godzinie 1.13. Także to auto rusza w nikomu nieznanym kierunku.

W jaki sposób władze bydgoskiej spółki dopuściły do wywozu tysięcy ton toksycznych odpadów przez podejrzane firmy i bez żadnej kontroli? Da się to ustalić na podstawie umów Nitro-Chemu z odbiorcami odpadów, a także sporządzonych w tej sprawie raportów Polskiej Grupy Zbrojeniowej oraz wewnętrznych ustaleń Nitro-Chemu za czasów nowego prezesa. Wszystkie te dokumenty znajdują się w redakcji Onetu.
Drużyna prezesa

Historia, którą opisujemy, ma początek w kwietniu 2017 r. Wtedy rada nadzorcza Nitro-Chemu odwołuje ze stanowiska prezesa Tomasza Ptaszyńskiego. Na jego miejsce zostaje powołany członek rady Krzysztof K.

Dziś nie możemy już podawać jego nazwiska, ponieważ 29 czerwca tego roku został on zatrzymany przez CBA i usłyszał zarzut działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Krzysztof K. wystąpi w tym artykule w rozmowie z nami, ponieważ po jego zatrzymaniu Prokuratura Okręgowa w Warszawie Wydział ds. Wojskowych wypuściła go na wolność za poręczeniem w wysokości 100 tys. zł i na warunkach dozoru policyjnego.

Krzysztof K. jest typowym nominantem z politycznego klucza. W Bydgoszczy jest znany jako właściciel sklepu akwarystycznego "Idolek". Choć z wykształcenia jest inżynierem budownictwa, to właśnie akwarystyka jest jego główną specjalizacją. Jednak powodem do zasiadania we władzach strategicznych spółek skarbu państwa są jego koneksje polityczne.

Karierę zaczynał od Solidarnej Polski — był asystentem posła Tadeusza Cymańskiego. Prawdziwą trampoliną okazała się jednak znajomość z Bartoszem Kownackim, który był wiceministrem w kierowanym przez Antoniego Macierewicza resorcie obrony. Właśnie tą drogą Krzysztof K. trafił na fotel prezesa Nitro-Chemu, jednej z kluczowych spółek w Polskiej Grupie Zbrojeniowej.
Zastępcą Krzysztofa K. zostaje Sławomir O. Także jego nie możemy wymieniać z nazwiska. Został zatrzymany przez CBA w tym samym dniu, co Krzysztof K. Sławomir O. jest osobą, która w zarządzie Nitro-Chemu zasiada od 1998 roku i jak sam podaje w swoim zawodowym profilu w mediach społecznościowych, jest to jego pierwsza praca
Nowy prezes Krzysztof K. zatrudnia w spółce Karolinę Szober, swoją znajomą z Białych Błot, gdzie oboje mieszkają. Do firmy przychodzi tuż po objęciu prezesury przez K. i natychmiast zostaje dyrektor finansową. Przed objęciem kluczowego stanowiska w firmie liczącej pół tysiąca ludzi pracowała jako księgowa w wiejskiej szkole w Białych Błotach.

Zapytaliśmy Nitro-Chem, z jakim doświadczeniem zawodowym Szober trafiła do spółki. Odpowiedź: "posiada odpowiednie wykształcenie i doświadczenie zawodowe w obszarze finansów i księgowości wymagane na tym stanowisku". Zgodnie z danymi Stowarzyszenia Księgowych w Polsce Karolina Szober została dyplomowaną księgową w kwietniu 2022 r., a więc pięć lat po objęciu stanowiska dyrektor finansowej Nitro-Chemu w 2017 r.

Do drużyny prezesa można też dodać prokurenta Nitro-Chemu Wojciecha G. Będzie on składał podpisy pod ważnymi dokumentami w tej historii. Jego nazwisko również pozostaje anonimowe po zatrzymaniu przez CBA 29 czerwca. Jak poinformowała nas Prokuratura Okręgowa w Warszawie, wraz z Krzysztofem K., Sławomirem O. i Wojciechem G. w tej samej sprawie CBA zatrzymano jeszcze cztery inne osoby.
Tajemniczy pan Miazga

Kluczową datą w tej historii jest 27 września 2018 r. Wtedy Krzysztof K. i jego zastępca Sławomir O. podpisują umowę, która sprawi, że z zakładu wyjadą tysiące ton szkodliwych odpadów i wypłyną miliony złotych.

Odbiorcą odpadów jest Zbigniew Miazga, właściciel i prezes zarejestrowanej na osobę fizyczną firmy Polblume. To właśnie ta firma ma się zajmować utylizacją odpadów. Polblume jest zarejestrowana pod adresem w dzielnicy domków jednorodzinnych w Piasecznie pod Warszawą. To długi nieotynkowany budynek, na którym próżno szukać jakichkolwiek szyldów.

Na zdrowy rozum powinno być ich sporo, ponieważ w KRS Zbigniew Miazga figuruje jako właściciel, prezes lub członek zarządu aż czterech firm i związków zarejestrowanych pod tym adresem. A to dopiero początek komplikacji związanych ze Zbigniewem Miazgą.
Kolejne dwie działalności pod tym adresem są zarejestrowane na Krzysztofa Zbigniewa Miazgę. Kiedy w rozmowie ze Zbigniewem Miazgą zapytaliśmy o tę osobę, nie odniósł się do pytania. Potwierdził jednak, że to on jest szefem Mazowieckiego Centrum Utylizacji Ekocent zarejestrowanej na Krzysztofa. Może z tego wynikać, że Zbigniew Miazga i Krzysztof Zbigniew Miazga to ta sama osoba, chociaż w KRS widnieją pod dwiema różnymi datami urodzenia.

Mazowieckie Centrum Utylizacji Ekocent wymaga oddzielnego omówienia, bo choć z opisu w KRS wynika, że zajmuje się wieloma dziedzinami, to na pewno nie utylizacją. Główną i prawdopodobnie jedyną działalnością tej firmy jest obrót materiałami o przeznaczeniu wojskowym i policyjnym, na co firma otrzymała koncesję MSWiA w 2015 r. Na swojej dość ubogiej stronie internetowej Ekocent chwali się, że dostarcza sprzęt wojskowy dla sił zbrojnych, policji, służb specjalnych i do innych uprawnionych instytucji na całym świecie.

Zapytaliśmy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwo Obrony Narodowej, czy Ekocent dostarczało broń do wojska i policji. Od MSWiA nie doczekaliśmy się jeszcze odpowiedzi, a MON napisało, że zebranie ich zajmie więcej czasu i obiecało odpowiedź w późniejszym terminie.

Wróćmy do sprawy wywozu niebezpiecznych odpadów pomiędzy Nitro-Chemem i Polblume. Kiedy dzwonimy do ówczesnego prezesa Nitro-Chemu Krzysztofa K. oraz obecnego szefa Polblume Zbigniewa Miazgi, obaj zgodnie twierdzą, że czują się poszkodowani. Może się to wydawać dziwne, bo kiedy z państwowej spółki wypłynęły olbrzymie pieniądze, wokół mamy samych poszkodowanych.

Aby zrozumieć, kto tu został poszkodowany, a kto na tym zarobił, musimy się cofnąć do momentu zawarcia umowy.
Umowa inna niż wszystkie

W ramach umowy z września 2018 r. Polblume zobowiązuje się do "unieszkodliwienia odpadów niebezpiecznych", które wytworzył Nitro-Chem. Wkrótce po zawarciu umowy pierwsze ciężarówki załadowane mauzerami z toksycznymi odpadami wyjeżdżają z Nitro-Chemu. Pytanie: dokąd?

Powinna to określać umowa, jaką Krzysztof K. podpisał z Polblume. Dokument ten powinien też spełniać szereg warunków, których jednak nie spełnia. Właśnie brak tych zapisów pozbawia Nitro-Chem jakiejkolwiek kontroli nad niebezpiecznymi odpadami, które opuszczają teren przedsiębiorstwa.

Umowa z Polblume jest zawarta bez opinii prawnej, a także bez uwzględnienia uwag kierowanych przez technologa ds. ochrony środowiska. Brak tego rodzaju zabezpieczeń pozwala na podpisanie kuriozalnego dokumentu, w którym nie ma wskazanych ani miejsc utylizacji odpadów, ani podmiotów, jakie będą je utylizować.
Kiedy zapytaliśmy Nitro-Chem o powody braku profesjonalnych opinii do umowy, spółka zasłoniła się "tajemnicą przedsiębiorstwa".
W umowie Polblume oświadcza, że ma wszelkie zezwolenia na utylizację szkodliwych odpadów "w ramach konsorcjum, którego jest podmiotem wiodącym". Specjalny zespół do zbadania tej sprawy, który zostanie powołany przez następcę Krzysztofa K. na stanowisku prezesa Nitro-Chemu Andrzeja Łysakowskiego nie zidentyfikował żadnego konsorcjum.

Wróćmy więc do samych zezwoleń na unieszkodliwianie odpadów, których posiadanie poświadczyła firma Polblume. Chodzi tu o uprawnienie do utylizacji czerwonych wód z Nitro-Chemu w specjalnym procesie o nazwie D10. W umowie zawarty jest punkt, który potwierdza, że odpady zostaną unieszkodliwione w tym procesie zgodnie z pozwoleniem Marszałka Województwa Małopolskiego.

Pozwolenie marszałka zostało dołączone do umowy. Sęk w tym, że w żadnym fragmencie nie potwierdza ono, aby firma Polblume posiadała zezwolenie do takiej utylizacji. Co więcej, w pozwoleniu marszałka została wskazana zupełnie inna firma. Do niej odpady z Nitro-Chemu nigdy nie dotarły.

Skontaktowaliśmy się z prezesem Polblume Zbigniewem Miazgą i zadaliśmy mu szereg pytań, w tym o podpisanie umowy bez opinii prawnej, a także o brak zezwolenia na utylizację czerwonych wód w procesie D10 i sprawę nielegalnych wysypisk. – To są pytania nie do mnie, tylko do Nitro-Chemu, bo jest umowa podpisana, ktoś tej umowy nie zweryfikował, czego ja nie wiedziałem na tamtym etapie. Niestety, ale jest postępowanie w tej sprawie, prowadzi to prokuratura i ja mam zakaz kontaktowania się z kimkolwiek i rozmawiania z kimkolwiek na ten temat, bo to są żądania prokuratury. Ja mam tutaj związane ręce – odpowiedział.

Dla Nitro-Chemu podpisana przez prezesa Krzysztofa K. umowa oznaczała tyle, że wraz z wyjazdem toksycznych odpadów za bramę przedsiębiorstwa, traciło ono jakąkolwiek wiedzę o tym, dokąd pojechały i co się z nimi stało. Kiedy kilka lat później specjalnie powołany zespół Nitro-Chemu zapyta kierownika działu handlowego spółki Rafała E., dlaczego nie kontrolowano, dokąd będą wywożone odpady, ani nie sprawdzano podawanych w umowie miejsc, ten udzielił rozbrajającej odpowiedzi: "Zawierzyliśmy kontrahentowi, że w sposób zgodny z prawem będzie prawidłowo odbierał te odpady i przyjmowaliśmy to miejsce, które nam wskazywał".
Jeszcze dziwniejszej odpowiedzi udzielił nam były prezes Nitro-Chemu Krzysztof K., kiedy zapytaliśmy go o umowę z Polblume: – Ale tym się zajmuje pion handlu u mnie. Pion handlu sprawdza firmy, weryfikuje pod kątem cenowym i przedstawia gotową ofertę. Ja nie jestem w stanie tego typu rzeczy sprawdzać – powiedział.

W ostatnich miesiącach media ujawniły, że w Polsce istnieje szereg nielegalnych składowisk toksycznych odpadów. Wiele z nich było organizowanych w ten sposób, że podstawieni ludzie wynajmowali za dobre pieniądze przestrzeń w halach magazynowych, a nawet na prywatnych podwórkach. Kiedy zapełnili dane miejsce odpadami, znikali bez śladu. Nie ma dowodów na to, kto podrzucał te odpady. Pod koniec lipca zapaliło się jedno z takich składowisk pod Zieloną Górą.

W wielu z tych miejsc znaleziono czerwone wody, które są produkowane jedynie w Nitro-Chemie. W niektórych z nich były pojemniki z nazwą Nitro-Chem. Zapytaliśmy spółkę, jak dużo odpadów toksycznych firma Polblume wywiozła z zakładu. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że to "tajemnica przedsiębiorstwa". Według naszych wyliczeń na podstawie znanych z raportów cen za tonę odpadów było to 4-5 tys. ton.
Kto i jak zarabiał

Centralnym wątkiem tej historii są pieniądze. Odpady to wielomilionowy biznes. Stawki rosną, kiedy w grę wchodzą materiały toksyczne. Jednak firma Polblume zaoferowała wyjątkowo konkurencyjną cenę: 1200 zł za tonę. Według naszych informacji to niewiele więcej niż płaci się za wywóz i utylizację tony zwykłych, niesegregowanych śmieci.

– Ich cena była wyjątkowo konkurencyjna – mówi nam osoba znająca szczegóły transakcji. – Było to tym dziwniejsze, że ta firma nie posiada własnej spalarni odpadów toksycznych, więc musiałaby dopłacać innemu podmiotowi, który by jej to spalił. Chyba że załatwi się to w inny sposób. Ale to nie interesowało prezesa. W umowie nie ma przecież wskazanych – ani podmiotu, który by spalał odpady, ani miejsca, w które te odpady miały trafiać.

Nie zważając na podejrzanie niską cenę, Nitro-Chem podpisał umowę na wywóz wód czerwonych. Jednak kiedy TIR-y z ładunkami toksycznych odpadów wyjeżdżały za bramę zakładu w niewiadomym kierunku, wiozły nie tylko czerwone wody. Powołany przez prezesa Łysakowskiego zespół do spraw odpadów ustali, że w tysiąclitrowych pojemnikach wyjeżdżały również tzw. wody żółte. Są to również odpady szkodliwe, o tylko nieco mniejszej toksyczności od wód czerwonych. Ich wywóz nie był zawarty w umowie.
– To oznacza, że żółte wody wywożono "na gębę", bez żadnych podstaw prawnych – wyjaśnia nam osoba znająca szczegóły transakcji. – Podobnie jak "na gębę" podpisywano faktury na ich wywóz.
Z naszych informacji wynika, że faktury na kwotę 145 tys. bez umowy podpisywała przyjaciółka Krzysztofa K. z Białych Błot – dyrektor finansowa Karolina Szober.

Zapytaliśmy Nitro-Chem o faktury podpisywane bez umów przez dyrektor finansową. Spółka uznała tę informację za "tajemnicę przedsiębiorstwa".

O te faktury zapytaliśmy też Krzysztofa K. – Ja powiem tak: zakład ma obroty na poziomie z tego, co pamiętam 250 mln. I ja mam mieć wiedzę na temat umowy na poziomie 100 tys. za każdym razem? To jest niewykonalne – odpowiedział.

W tym samym czasie, także poza umową, firma zaczęła stosować dwie ceny za wywóz wód czerwonych. Jedna to 1200 zł, tak jak w umowie. Druga to 1550 zł. Powołany przez prezesa Łysakowskiego zespół ustali, że tylko z powodu podwójnych cen firma mogła stracić 37,9 tys. zł. Według naszych ustaleń również te faktury podpisywała dyrektor Szober.

Także o nie zapytaliśmy Nitro-Chem, który także tę informację uznał za "tajemnicę przedsiębiorstwa".

Czas "promocyjnych" cen w Polblume nie trwał długo. W ciągu roku od zawarcia umowy ludzie Krzysztofa K. — Sławomir O. i Wojciech G. — podpisali z firmą z Piaseczna trzy aneksy, w których ostatecznie cena podskoczyła o 60 proc. – do 1920 zł za tonę, niezależnie, czy utylizacja będzie dotyczyć silnie toksycznych wód czerwonych, czy mniej toksycznych wód żółtych. Podobnie jak w przypadku samej umowy, aneksy zostały sporządzone bez opinii prawników ani pracowników merytorycznych w firmie.

Zapytaliśmy Nitro-Chem, z jakiego powodu w ciągu zaledwie roku ceny za utylizację podskoczyły aż o 60 proc. Spółka uznała tę informację za "tajemnicę przedsiębiorstwa".

To nie koniec problemów z aneksami. Ostatnie dwa z nich noszą tę samą nazwę, Aneks nr 2, przez co trudniej je znaleźć w systemie elektronicznym firmy. Kiedy w 2020 r. zwierzchnia nad bydgoską spółką Polska Grupa Zbrojeniowa zażądała od Nitro-Chemu dokumentów do własnej kontroli, otrzymała tylko jeden z aneksów.

O okoliczności sporządzenia dwóch dokumentów o tej samej nazwie zapytaliśmy Nitro-Chem. Spółka znowu uznała tę informację za "tajemnicę przedsiębiorstwa".
W pierwszych dwóch aneksach podano miejsca utylizacji odpadów – Siemianowice Śląskie, Mysłowice, Rogowiec. Nikt z Nitro-Chemu nie sprawdzał jednak, czy odpady faktycznie tam dojechały. Jednak w ostatnim z aneksów miejsca utylizacji znowu znikają z umowy i już nigdy się w niej nie pojawią. Prawie dwa lata po podpisaniu tego dokumentu na polecenie Krzysztofa K. zakład zakupi wprawdzie nadajniki GPS, które zakładają możliwość śledzenia ładunków, ale już pierwsze TIR-y, które wyjadą z nimi z Bydgoszczy, zatrzymają się w tym samym miejscu we wsi Rojków do czasu, aż wyczerpią się baterie.

Także okoliczności tej historii firma uznała za "tajemnicę przedsiębiorstwa".
Nitro-Chem grozi

W sprawie umowy z Polblume i ujawnionych w raportach nieprawidłowości wysłaliśmy do Nitro-Chemu 23 pytania. W stosunku do ponad połowy pytań firma odpowiedziała pogróżkami, tak wobec nas, jak i naszych informatorów. Choć na żadnym z raportów nie znajdują się klauzule stwierdzające ich niejawność, odpowiadająca nam Aleksandra Jagodzińska z działu prawno-administracyjnego stwierdziła, że "pozyskanie informacji stanowiących tajemnicę przedsiębiorstwa stanowi czyn nieuczciwej konkurencji" i "Spółka zastrzega sobie możliwość wyciągnięcia konsekwencji prawnych w związku z ujawnieniem informacji stanowiących Tajemnicę Przedsiębiorstwa".
W odniesieniu do naszych informatorów spółka zacytowała art. 23 z ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, zgodnie z którym osoby ujawniające tajemnice przedsiębiorstwa podlegają grzywnie lub ograniczeniu wolności do dwóch lat.

Redakcja Onetu oświadcza, że nie używała do napisania tego artykułu materiałów o żadnej z klauzul tajności. Inne dokumenty opisujemy, jeśli wymaga tego interes społeczny, który w tym wypadku jest oczywisty. Redakcja Onetu nie stosuje też nieuczciwej konkurencji w stosunku do Nitro-Chemem, ponieważ zajmuje się zupełnie inną działalnością niż produkcja materiałów wybuchowych. To samo odnosi się do naszych informatorów.

Na pozostałe nasze pytania spółka odpowiedziała w sposób niepełny. Niektóre cytujemy w niniejszym artykule.
Ile Nitro-Chem zapłacił za utylizację

Odpadowy biznes Nitro-Chemu z Polblume zepsuł anonim. W lutym 2020 r. do siedziby PGZ przyszedł niepodpisany list, którego autorzy wskazywali na cały szereg problemów w Nitro-Chemie – od mobbingu i molestowania po nieprawidłowości finansowe. W kolejnych miesiącach kontrolerzy z PGZ sprawdzali prawdziwość tych zarzutów w bydgoskiej spółce. Niektóre nie potwierdziły się w ogóle, inne częściowo.

Najpoważniej wyglądała sprawa umowy z Polblume. Raport PGZ opisuje wiele patologii wynikających z tej umowy. Autorzy zwracają uwagę, że "Zawarcie umowy z kontrahentem nieposiadającym stosownych zezwoleń na utylizację odpadów niebezpiecznych, spowodowało przeniesienia odpowiedzialności za brak utylizacji odpadów na Spółkę [Nitro-Chem]", a "brak zastosowania w umowie sankcji za nieprawidłowe jej wykonanie nie zabezpiecza interesów Spółki".

Kontrolerzy z PGZ zakończyli swoją pracę we wrześniu 2020 r. W tym czasie od miesiąca nowym prezesem Nitro-Chemu był nieumocowany politycznie niezależny menedżer Andrzej Łysakowski (dzięki swoim koneksjom Krzysztof K. utrzymał się na stanowisku wiceprezesa jeszcze do maja 2022 r., kiedy został ostatecznie zwolniony przez Łysakowskiego). Po lekturze raportu PGZ nowy prezes wstrzymał współpracę z Polblume i zlecił wykonanie wewnętrznego audytu grupie podwładnych.

Na czele "Zespołu ds. odpadów" stanęła dyrektor finansowa Karolina Szober. Choć zespół przyznał, że dochodziło do podpisywania faktur poza warunkami umowy pomiędzy Nitro-Chemem i Polblume, to ani słowem nie wspomniał, że podpisywała je właśnie Szober. Mimo że zespół przesłuchał wielu pracowników spółki, nikt nie zadał Szober pytania, dlaczego podpisywała takie faktury. Kiedy my zadaliśmy je spółce, ta zasłoniła się "tajemnicą przedsiębiorstwa".

Szober stoi w Nitro-Chemie na bardzo mocnej pozycji. Zespół kontrolingu, który ewentualnie zechciałby sprawdzić pracę działu finansowego, według naszych informacji podlega właśnie dyrektor finansowej. Także odpowiedź przez spółkę na nasze pytanie w tej sprawie okazało się niemożliwe z powodu "tajemnicy przedsiębiorstwa".
Jeszcze przed zakończeniem prac zespołu prezes Łysakowski wypowiedział umowę Polblume. W trakcie trzech lat trwania tej umowy, w latach 2018-2020, Nitro-Chem zapłacił firmie z Piaseczna 8 mln 595 tys. 291 zł.
Kto za to odpowiada

W kwietniu 2021 r. zespół ds. odpadów oddał prezesowi Łysakowskiemu swój raport. Potwierdził on opisane w tym artykule nieprawidłowości. Jego wyniki są miażdżące dla drużyny byłego prezesa Krzysztofa K.

Bezpośrednią odpowiedzialność ponosi Krzysztof K. To on podpisał niekorzystną umowę bez opinii prawników i pracowników merytorycznych firmy. Równie niekorzystne aneksy podpisywali ówczesny wiceprezes Sławomir O. i ówczesny prokurent Wojciech G. Te aneksy także były podpisywane z pominięciem profesjonalnych opinii.

Chociaż dyrektor finansowa Karolina Szober nie została wymieniona w raporcie z nazwiska, to ona podpisywała faktury, w tym te, dla których nie było żadnego uzasadnienia w umowie.

Tajemniczy w tej historii jest udział służb. Parasol ochronny nad zakładem o strategicznym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa, jakim jest Nitro-Chem, roztaczają Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) oraz Służba Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). W zakładzie na co dzień pracują tzw. oficerowie obiektowi ABW i SKW.
Obie te instytucje powinny były sprawdzić firmę Polblume i jej właściciela Zbigniewa Miazgę. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy obie te służby. W imieniu SKW odpowiedział resort obrony, informując nas, że zgodnie z "art. 39 ust. 1 ustawy z 9 czerwca 2006 r. o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego (Dz.U. z 2023 r. poz. 81), informacje o podejmowanych działaniach służb nie mogą być podane do publicznej wiadomości".

ABW do tej pory nie odpowiedziało na nasze pytania.

Więcej informacji w tej sprawie dostarczyli nam ludzie, którzy podpisywali feralną umowę na wywóz niebezpiecznych odpadów.

Krzysztofa K. zapytaliśmy, czy ABW i SKW sprawdziły firmę Polblume Zbigniewa Miazgi. – Nigdy nie dostałem jakichkolwiek informacji, że z nimi coś jest nie tak. Z innymi firmami dostawałem takie informacje, na temat tego nigdy nie dostałem takiej informacji – odpowiedział.
W znacznie krótszej i bardziej lakonicznej rozmowie Zbigniew Miazga potwierdził: "My też byliśmy prześwietlani".

W pierwszej fazie kryzysu odpadowego pozytywnie zareagowała Polska Grupa Zbrojeniowa, która nadzoruje Nitro-Chem. Kiedy w wyniku anonimu PGZ wysłała do Bydgoszczy kontrolerów, ci dokładnie zbadali sprawę i sporządzili odpowiedni raport dotyczący umowy z Polblume.

Kiedy jednak zapytaliśmy PGZ, kto i jakie konsekwencje poniósł w związku ze wskazanymi już w raporcie nadużyciami, grupa odniosła się do tego w jednym zdaniu: "Osoby, które dopuściły do naruszenia obowiązujących procedur, poniosły konsekwencje zgodnie z obowiązującymi przepisami".

Z naszych informacji wynika, że konsekwencje poniosła tylko jedna osoba – kierownik działu handlowego Rafał E., który został zwolniony z pracy. Ludzie, którzy podpisywali umowę oraz faktury, dalej pracowali na swoich stanowiskach.

W raporcie PGZ znajdowały się informacje wskazujące na podejrzenie popełnienia przestępstwa. Zapytaliśmy więc koncern zbrojeniowy, czy zwrócił się w tej sprawie do nadzorujących Nitro-Chem ABW i SKW. PGZ zignorowała to pytanie.

Odpowiedzialność za odpadową aferę ponoszą także politycy, którzy umieścili bydgoskiego akwarystę Krzysztofa K. na kluczowym stanowisku w strategicznej spółce zbrojeniowej. Duża część tej odpowiedzialności spoczywa bezpośrednio na ówczesnym wiceministrze obrony narodowej Bartoszu Kownackim. To on przyczynił się do awansu Krzysztofa K.

Kiedy po zatrzymaniu Krzysztofa K. przez CBA i postawienia mu zarzutu udziału w zorganizowanej grupie przestępczej pytaliśmy Bartosza Kownackiego o przyczyny nominacji Krzysztofa K. na stanowisko prezesa Nitro-Chemu, tłumaczył nam, że "kiedy poprzedni prezes odchodził, to siłą rzeczy trzeba było wskazać kogoś do zarządu i to musiał być ktoś, kto ma jakąś wiedzę o spółce". W momencie objęcia stanowiska prezesa wiedza Krzysztofa K. o spółce ograniczała się do sześciu miesięcy zasiadania w jej radzie nadzorczej, do której trafił z politycznego nadania.
Walka z wiatrakami

Mimo starań prezesa Łysakowskiego za odpadową katastrofę w Nitro-Chemie nie poniósł odpowiedzialności nikt z kluczowych w tej aferze pracowników. Sam prezes jeszcze przez ponad półtora roku próbował zażegnać kryzys w spółce.

Nie było to proste. W chwili objęcia przez niego stanowiska prezesa zakładowi informatycy, na polecenie poprzedniego prezesa Krzysztofa K. oraz dyrektor finansowej Karoliny Szober, założyli w jego laptopie szpiegujące go oprogramowanie. Poinformowaliśmy o tym w artykule "Dokąd wyciekły dane największego producenta trotylu w NATO".

W tym samym czasie prezes Łysakowski borykał się z kolejnymi aferami z czasów jego poprzednika. O niekorzystnych umowach z amerykańskimi kontrahentami oraz nieprawidłowościach przy budowie ogrodzenia wokół Nitro-Chemu za czasów Krzysztofa K. informowaliśmy w artykule "Jak specjalista od rybek pociągnął na dno największego producenta trotylu w NATO".

Prezes Łysakowski planował przeprowadzić w firmie kolejny audyt, który stwierdziłby, jakie dokumenty z jego komputera dokąd wypłynęły. Zamierzał też zwolnić dyrektor finansową. O wszystkich tych planach poinformował radę nadzorczą w połowie listopada.

Rada nie dała mu szansy na zrealizowanie tych planów. Niespodziewanie do prezesa Łysakowskiego dotarła informacja, że następne posiedzenie rady nadzorczej ma się odbyć już miesiąc później. Na posiedzeniu 21 grudnia rada nadzorcza najpierw pochwaliła prezesa Łysakowskiego za osiągnięcie znakomitych wyników, a następnie odwołała go ze stanowiska w trybie natychmiastowym, bez podania przyczyn.

Andrzej Łysakowski w dalszym ciągu konsekwentnie odmawia wypowiedzi na temat swojej pracy w Nitro-Chemie.
Poszkodowani

Podczas długiej, kilkunastominutowej rozmowy Krzysztof K. wielokrotnie podkreślał, że jest "kozłem ofiarnym" w aferze z wywozem niebezpiecznych odpadów.

– Czuję się osobą pokrzywdzoną, ale nie przez dziennikarzy, nie przez pana, tylko przez tych oszustów, na których trafiliśmy. Zrobiliśmy, co mogliśmy, żeby nie paść, zrobiliśmy wszystko, co przewidywała litera prawa i ja jestem winien teraz temu, że padłem ofiarą oszusta. Tam są winni, a nie ja – powiedział, dodając: – Już wiemy na dzień dzisiejszy, że to jest mafia odpadowa.
Odpowiadając na zarzuty Krzysztofa K., swoją rolę ofiary podkreśla także Zbigniew Miazga z Polblume: – On [Krzysztof K.] podpisywał jakąś umowę, a ja nie mogę się na ten temat wypowiadać, bo jest postępowanie prokuratorskie. Jest mi przykro, bo ja też jestem pokrzywdzony w tej całej sytuacji – mówi w rozmowie z nami.

W roli poszkodowanej ustawia się także spółka Nitro-Chem pod rządami obecnego prezesa Rafała Mendlika. W oświadczeniu spółki z 18 lipca na jej stronie internetowej czytamy: "Spółka jest poszkodowana, a próby obarczania jej skutkami nielegalnego procederu są nieuprawnione, podobnie jak zrzucanie na zakład współodpowiedzialności za zaistniałą sytuację".

W tym samym oświadczeniu zarząd spółki sugeruje, że problem z wywożeniem toksycznych odpadów poza Nitro-Chem jest zamknięty, ponieważ "blisko 99,9 proc. odpadów powstających w trakcie produkcji jest utylizowane przy pomocy instalacji działających na terenie zakładów".

Zapytaliśmy spółkę, jak to możliwe, skoro nie posiada własnej spalarni. Ta odpowiedziała: "Odpady powstające w trakcie produkcji są utylizowane przy pomocy instalacji działających na terenie zakładów współpracujących z Zakładami Chemicznymi "NITRO-CHEM" S.A., posiadających stosowne uprawnienia" [wytłuszczenie pochodzi od redakcji – red.].

W tej historii wszyscy czują się poszkodowani. Nie ma tylko pieniędzy. Są za to zalegające odpady."

5 komentarzy:

  1. "Bojownicy Grupy Wagnera zbliżają się do polskiej granicy. W ocenie rządu mają oni odpowiadać za niebezpieczne prowokacje"
    Setka bandziorów 100 km od granicy wywołuje trwogę w rządzie. Ale jaja, ale jaja. Larum grają !
    Czy Komediant Główny z granatnikiem też jest na miejscu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Stepan Bandera co tydzień był na Mszy w cerkwi, pozował na wzorowego męża i ojca. Bił żonę, kopnął ją w brzuch, gdy była w ciąży. Miał wiele kochanek. Próbował zgwałcić żonę swojego ochroniarza. Po 1945 odpowiadał za ok. 100 zabójstw na Ukraińcach na emigracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będąc jeszcze sztubakiem próbował imponować kolegom szkolnym zamęczaniem kotów na śmierć.
      To nie żart, to fakt.

      Usuń
  3. Białoruskie śmigłowce nad Polską. Wiceszef MON: Bez wątpienia to działania prowokacyjne, wymierzone we wschodnią flankę NATO i RP.
    USA groźnie kiwnęły palcem w bucie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nie znajdzie się nawet „terytorial”, który odpaliłby „Groma” w kierunku tych śmigłowców — aby dać jasny sygnał, że tego rodzaju „swawola” spotka się ze zdecydowaną odpowiedzią.
      No, ale jak się latami nie potrafi przegnać — po prostu salwą — bandytów rzucających kamienie w polskich strażników… to i Białorusini widzą, że mają do czynienia z „miękkimi fajami”.

      Usuń