Kto i jak rozmontowal PRL?
UWAGA W artykułach jest trochę błędnych informacji !
https://myslpolska.info/2025/02/19/kto-i-jak-rozmontowal-prl/
"Historia upadku PRL nadal budzi kontrowersje i znaki zapytania. Ciągle panują na ten temat poglądy nie mające pokrycia w faktach.
Z jednej strony spotykamy się z wizją PRL jako państwa w ruinie, a nawet obcej okupacji, pod którą panował nieustanny i wszechogarniający terror, a na półkach był tylko ocet, z drugiej PRL niejako na złość przedstawia się niczym krainę mlekiem i miodem płynąca, którą zniszczyły strajki Solidarności, knowania imperialistów zza oceanu, dolary, jakimi złowroga CIA opłacała solidarnościową opozycję, a ta na spółkę z Kościołem otumaniła nieświadomych własnego interesu robotników, popychając ich do zburzenia najlepszego z możliwych ustroju.
Co ciekawe, obie pozornie krańcowe interpretacje łączy przekonanie o radykalnym i rewolucyjnym przełomie jaki nastąpił czy to w roku 1980 czy 1989 oraz o sprawczości solidarnościowej opozycji, która „obaliła komunizm”. Paradoksalnie jest o tym przekonany zarówno Lech Wałęsa jak i część osób odczuwających tęsknotę za starymi, dobrymi czasami. Tymczasem rzeczywistość jak zwykle jest o wiele bardziej złożona i prozaiczna zarazem. Bez wątpienia najlepszy i udokumentowany ogromnym materiałem źródłowym obraz procesu rozmontowywania realnego socjalizmu przedstawił przedwcześnie zmarły prof. Jacek Tittenbrun. W tym artykule posłużymy się ważnym oraz rzetelnie udokumentowanym materiałem jaki zgromadził i zanalizował w dziele pod tytułem: „Upadek socjalizmu realnego w Polsce”. Dzieła profesora Tittenbruna są interesujące także z tego względu, że pisał je z pozycji uczciwego marksizmu, któremu pozostał wierny pomimo zmieniającej się koniunktury na świecie, w Polsce i w polskim światku akademickim.
I choć praca szczegółowo obejmuje okres od objęcia władzy przez Edwarda Gierka w roku 1970 do roku 1989, to jednak w części zatytułowanej „Trochę historiozofii na zakończenie” autor wyraźnie stwierdził, że „ekonomiczno – polityczny system, jaki ukształtował się w pełni za czasów Stalina, a z pewnymi modyfikacjami przetrwał do naszych dni (1992 – przyp. O.S.), zakładał dominującą rolę klas kierowniczych w bloku ze stanami funkcjonariuszy aparatu partyjnego i państwowego (…) Ów panujący blok – w innych ujęciach teoretycznych lub quasi – teoretycznych zwany biurokracją, nomenklaturą, „nową klasą” itp. – reprodukował i utrwalał swoją pozycję oraz przywileje, prowadząc często do faktycznego zburżuazyjnienia. (…) Pod szyldem „państwa robotniczego”, „demokracji ludowej” prowadzono nierobotniczą, a nawet antyrobotniczą politykę.” Inaczej mówiąc nie chodzi o to, że w PRL jak twierdzą jego obrońcy nie było złego, totalitarnego komunizmu, a tylko łagodny mniej lub bardziej realny socjalizm, ale że od początku był to ustrój zupełnie inny od formalnie deklarowanego.
Warto na wstępie przypomnieć dwa inne mity funkcjonujące na temat PRL w porównaniu z będącą w takich opowieściach synonimem czarnego luda Polską międzywojenną. Do najpopularniejszych należy likwidacja analfabetyzmu. Nie pozostawiające wątpliwości liczby pokazują, że pomimo o wiele trudniejszych początków, w znacznie większym stopniu zlikwidowała analfabetyzm już II RP. I tak pierwszy spis powszechny z 1921 r. odnotował 34,6 % analfabetów, drugi w 1931 r. 22,6%, przy czym zjawisko dotyczyło już głównie starszych osób mieszkających na wsi. Kolejny spis miał się odbyć w 1941 r. i nie ma podstaw, by twierdzić, że proces likwidacji tego problemu nie doprowadził do spadku poniżej 10% już przed wybuchem wojny. W Polsce Ludowej potrzeba było kolejnych 7 lat żeby go dokończyć. Podobnie wygląda sprawa reformy rolnej, w ramach której w Polsce międzywojennej rozparcelowano więcej ziemi tzw. obszarniczej niż w PRL, tyle tylko, że czyniono to w sposób cywilizowany, nie niszcząc kulturotwórczej i w zasadzie jedynej rodzimej wyższej klasy średniej jakiej się w dziejach dorobiliśmy. Zaspokojenie głodu ziemi było także możliwe dzięki temu, że Ziemie Odzyskane opuściło znacznie więcej Niemców niż do nowej Polski przybyło ekspatriantów ze wschodu.
Podobnie ahistorycznie brzmią zachwyty związane z elektryfikacją, wędrówką ze wsi do miast i uprzemysłowieniem. Wszystkie one były częścią powszechnych procesów cywilizacyjnych, takich samych jak upowszechnienie higieny, czy wynalazek telewizora. O wiele więcej o rzeczywistych osiągnięciach PRL mówi ich porównanie w analogicznym czasie z innymi państwami czy to regionu czy południa Europy. I tak na początku lat 1980 prawie 25% ludności miejskiej PRL pozbawione było kanalizacji, a produkcja energii elektrycznej na głowę była znacząco mniejsza od sąsiednich krajów socjalistycznych i co ważne, dystans ten się zwiększał, o czym pisał z kolei Aleksander Bocheński. A pamiętać trzeba, że ziemie poniemieckie pod względem infrastruktury stały o wiele wyżej niż np. Polesie.
Statystyka mówi prawdę
Pierwszym odejściem od zasad socjalizmu było wycofanie się z kolektywizacji wsi i zgoda na powstanie klasy „kułaków”, dzięki której w czasach rządów Władysława Gomułki mogliśmy łatwo zaopatrzyć się w dobrej jakości artykuły spożywcze. Jednak gwałtowne przyspieszenie procesów zburżuazyjnienia „nowej klasy” i zwiększania różnić w poziomie życia pomiędzy rządzonymi a rządzącymi rozpoczęło się w następnej dekadzie. Jacek Tittenbrun przytacza na dowód tych tendencji wiele konkretnych liczb. Najbardziej znaczące wydają się następujące: w latach 1961-1965 udział inwestycji nieprodukcyjnych w gospodarce uspołecznionej (tzn. nakładów na oświatę, budownictwo mieszkaniowe, ochronę zdrowia, opiekę społeczną, kulturę fizyczną itp.) wynosił przeciętnie 28,6%, natomiast w latach 1971-1975 19,3%. Inwestycje w służbie zdrowia w 1965 r. w PRL wynosiły 1,1%, podczas gdy w CSRS i NRD w tym samym roku 5%. W tym samym czasie upowszechniła się praktyka udostępniania szpitalnych łóżek przez prywatnych lekarzy, oczywiście po uiszczeniu odpowiedniej opłaty. Systematycznie spadały nakłady na oświatę i to nawet w liczbach bezwzględnych. W rezultacie w 1970 r. na 100 miejsc w przedszkolach przypadało 109 dzieci, których oboje rodzice pracowali, a w 1979 r. 123, malała liczba miejsc w ośrodkach wypoczynkowych FWP z 56 tyś. w 1970 do 46,5 w 1978 r. Jednocześnie rosła liczba ośrodków zakładowych, z których w uprzywilejowany sposób korzystała kadra partyjna, kierownicza, administracja. Rozwijały się także prywatne pensjonaty oraz dacze, a „posiadacz takiego domku wchodził często w stosunek przywłaszczenia cudzej pracy: w formie nieodpłatnego lub symbolicznie opłacanego korzystania z pracy siły roboczej, maszyn budowlanych, środków transportu przedsiębiorstw gospodarki uspołecznionej zatrudnionych przy budowie tego typu obiektów.”
W 1974 r. zniesiono także ustawowy obowiązek posiadania przez prywatnego inwestora legalnego nabycia materiałów budowlanych zużytych do budowy. Równolegle do wzrostu ilości nierzadko luksusowych dacz członków partyjnej nomenklatury rósł deficyt mieszkań możliwych do nabycia dla ogółu ludności i w 1970 r. wynosił 1 295 tys. a w 1978 r. już 1 622 tys. W latach 1976 – 1980 na 800 tys. mieszkań spółdzielczych tylko 300 tys. otrzymali spółdzielcy, czekający w zwykłej kolejce na realizację należnych im nominalnie praw. W Warszawie np. w latach 1970 sprowadzano rok rocznie z innych rejonów kraju ok. 1000 osób na stanowiska kierownicze. Każdy nowo przywieziony dyrektor w ciągu 2-3 lat zagospodarowywał 4 mieszkania (dla siebie, swojej sekretarki i kierowcy oraz krewnych). To samo dotyczyło mieszkań zakładowych. „Według danych dotyczących Gdańska, w 1979 r. aż 70% mieszkań przydzielonych przez zakłady pracy – otrzymały osoby „nie odpowiadające kryterium przydziału.” Po reformie administracyjnej zwiększającej liczbę województw „Nowe stolice administracyjne musiały uwolnić mieszkania dla nowo instalowanych ekip kierowniczych”. Jednak „wojewódzka władza nie kwapiła się do bloków i standardowych mieszkań. Zaczęły się przekwaterowania robotniczych rodzin z wolno stojących domów do przydzielonych wojewódzkiej kadrze nowych bloków – nie zawsze za aprobatą przekwaterowywanych.
Opróżnione domy nowa władza sporym nakładem społecznego grosza, angażując deficytowe moce przerobowe przedsiębiorstw budowlanych, pośpiesznie przerabiała na wille dla swoich nieocenionych przedstawicieli, a nierzadko – również dla ich protegowanych i powinowatych.”. W efekcie takich procesów: „Według badań przeprowadzonych wśród wielkiego miasta Łodzi, w drugiej połowie lat 70-tych przeciętny metraż na osobę w rodzinach robotników zmniejszył się, podczas gdy wśród tak zwanej inteligencji zwiększył się. W mieszkaniach przeludnionych (tj. powyżej 1,5 osoby na izbę) mieszkało w 1980 r. 38,3% robotników niewykwalifikowanych w porównaniu z 3,4% inteligencji. Przeciętna wielkość mieszkania przedstawicieli aparatu kierowniczego wynosiła w 1980 r. 3,8 izby, wskaźnik zaludnienia 0,79 osoby na izbę, 91% tych rodzin mieszkało w warunkach „niedoludnienia” czyli w mieszkaniach, w jakich na izbę przypada mniej niż 1 osoba”.
Nasilały się „klasowe nierówności” w dostępie i korzystaniu z kultury. „Według ogólnopolskich badań przeprowadzonych w 1973 – 1974 r. wśród robotników wielkoprzemysłowych – po książkę sięga względnie regularnie tylko 10% robotników.” Co więcej, rozpiętość w tej dziedzinie pomiędzy robotnikami a inteligencją rosła. Od roku 1970 malała liczba wydawanych książek w przeliczeniu na 1 mieszkańca. W 1950 roku wynosiła 4,8 szt., w 1980 4,2 szt. Drastycznie spadała liczba bibliotek z 52,4 tyś. w 1970 do 37 tyś. w 1979 r. W epoce Edwarda Gierka rozpoczął się regres w dziedzinie transportu publicznego, co doprowadziło do sytuacji, że ilość pasażerów na jeden pojazd była kilkukrotnie większa niż w innych krajach. W praktyce oznaczało to np. walkę o miejsca siedzące w pociągach ze Śląska nad morze na bocznicy lub wchodzenie przez okno. W tym samym czasie „środki jakie mogłyby być przeznaczone na komunikację zbiorową pochłaniał rozwój motoryzacji indywidualnej w tym – produkcji takiego samochodu jak Polonez, trafnie określony jako przysłowiowy kwiatek do kożucha, bardzo ładna, ale niezwykle kosztowna blacha”.
Jednak najbardziej tragicznym przejawem pogarszających się warunków życia do jakich doprowadził socjalizm epoki Gierka była sytuacja w dziedzinie tzw. „reprodukcji siły roboczej”, czyli stanu zdrowia i długości życia. I tak: „liczba chorób zawodowych na 100 tys. zatrudnionych wzrosła z 51,7 w 1971 r. do 66,8 w 1980 r. W okresie 1970-1980 liczba wypadków przy pracy wzrosła o ponad 29% w tym śmiertelnych o 14%, w warunkach szkodliwych dla zdrowia pracowało w 1976 r. 2,8 mln osób i 3 mln w 1978 r. ze stałą tendencją wzrostową. Kierownictwa zakładów pracy np. w kopalniach karały za absencję z powodu choroby utratą 13 i 14 pensji. Pod koniec epoki Gierka nie tylko nie zatrzymano wzrostu różnicy w średniej długości życia w porównaniu do państw kapitalistycznych, ale doszło po raz pierwszy po wojnie do jej bezwzględnego skrócenia. Jedną z przyczyn było katastrofalne zatrucie środowiska.
Pogarszająca się sytuacja klasy robotniczej i rosnące zróżnicowanie jakości życia pomiędzy robotnikami, a nomenklaturą współgrało z gwałtownym przyrostem liczby członków partii z nazwy robotniczej. Jednak robotnicy stanowili w niej coraz mniejszy procent. Z jednej strony było to efektem rozczarowania, z drugiej zapisanie się do partii ułatwiało tzw. awans społeczny i przestanie bycia robotnikiem.
Prywaciarze
Równolegle do opisanych wyżej procesów, w latach 1970 rozpoczął się proces rozwoju quasi prywatnej przedsiębiorczości, w której władza widziała lub udawała, że widzi receptę na pogłębiające się trudności w zaopatrzeniu i usługach. Przykładem tego było rozpowszechnienie się tzw. handlu ajencyjnego, który do roku 1980 objął około 1/3 wszystkich placówek uspołecznionej sprzedaży detalicznej, co warto przypomnieć mieliśmy ich wtedy 148 tys. Jednak jak zauważa Tittenbrun celem tej działalności nie był wysoki obrót, ale znalezienie nisz dających szybkie i łatwe zyski. Stąd ”mieliśmy na rynku znakomite zaopatrzenie w kwiaty, przy stale utrzymujących się kłopotach w zaopatrzeniu w warzywa. Także rozkwit prywatnej produkcji następował w takich, przynoszących wysokie zyski branżach jak luksusowe meblarstwo, wyroby z tworzyw sztucznych, artykuły motoryzacyjne”.
Ten rozkwit następował także dzięki zmianom w systemie opodatkowania, na skutek których sektor prywatny przy coraz większych obrotach płacił coraz mniejsze podatki. Z drugiej strony: „Praktyka zaopatrywania się tych producentów w tak zwane odpady produkcyjne i materiały niepełnowartościowe w przedsiębiorstwach uspołecznionych sprzyjała rozkwitowi łapownictwa i innych form korupcji.” (…) „Sukcesy ekonomiczne i finansowe ajentów, jak i innych przedstawicieli sektora prywatnego, były więc w wielu wypadkach produktem metod typowych dla kapitalizmu łupiesko-spekulacyjnego.” Wraz z nieudolną polityką w dziedzinie handlu i produkcji pogłębiały się problemy rolnictwa i rozwarstwienie dochodowe na wsi. Próby zwiększenia produkcji poprzez biurokratyczne reformy kończyły się jedynie wzrostem biurokracji i łapownictwa czemu sprzyjał chroniczny brak środków produkcji, a jego symbolem był coroczny problem ze sznurkiem do snopowiązałek. Sytuację dobrze opisuje następujący fragment pracy Tittenbruna: „rasowy kierownik punktu skupu czy wagowy, nie mówiąc już o inspektorze, który miał pod opieką parę placów – zaliczał każdą kampanię, z której nie zajeżdżał fiatem 125p do nieudanych”.
Tak więc rozwarstwieniu klasowemu, towarzyszył też coraz szybszy rozwój kapitalizmu pasożytującego na socjalistycznej z założenia gospodarce. Na to wszystko nakładała się błędna, o ile nie obłędna, polityka zaciągania kredytów na rozwój socjalizmu w kapitalistycznych bankach i u zachodnich rządów. W makroskali cała socjalistyczna gospodarka pracowała na wartość dodaną zachodnich bankierów, ale powodem nadchodzącego kryzysu w co najmniej równym stopniu było niesprawiedliwe rozłożenie kosztów jakie ponosił kraj i gospodarka jako całość. Polska wbrew popularnemu wtedy hasłu nie „rosła w siłę”, tylko wpadała w zależność od swoich wrogów, a „dostatniej” żyło się jedynie lawinowo rosnącej nomenklaturze i rodzinom członków aparatu władzy, podczas gdy poziom życia klasy robotniczej i większości społeczeństwa gwałtownie się obniżał. Czy coś nam to przypomina?
Profesor Paweł Bożyk współautor tamtej polityki usprawiedliwia zadłużanie przypominając, że do końca lat 1970 koszt kredytu był niski, (wzrósł nie jak się powszechnie sądzi po kryzysie naftowym, ale dopiero po dojściu do władzy R. Reagana) zaznaczając, że w stosunku do produktu krajowego rósł udział inwestycji, a spadała konsumpcja, więc kredytów nie przejadaliśmy, co w ujęciu całościowym jest prawdą. Zapomina jednak dodać, że ten ogólny spadek konsumpcji przekładał się na jej duży spadek u jednych przy wyraźnym wzroście u drugich.
Główna przyczyna kryzysu
Według Tittenbruna to właśnie ten drugi czynnik, a nie budowa będących do dzisiaj powodem słusznej dumy ponad 500 nowoczesnych fabryk, czy takich ikonicznych obiektów jak dworzec centralny w Warszawie i wiele innych była powodem buntu robotników w sierpniu 1980 r.: „Z jednej strony były one żywiołowym protestem przeciwko polityce lat 70- tych, praktyczną krytyką państwa i partii. Ale robotnicy zarówno w lipcu czy sierpniu, jak i później – protestowali swymi hasłami i swoimi działaniami także przeciwko zjawiskom stanowiącym klasowe, socjologiczne źródła owego antyrobotniczego charakteru polityki. Żądania likwidacji „kominów płacowych”, zniesienia różnego rodzaju przywilejów, jawności dochodów.” I dalej: „Teoria walki klas pozwala zrozumieć, że robotnicy występowali nie tylko przeciwko partii czy państwu jako takim, co przeciwko ich kapitalistycznym elementom, nie przeciwko samemu „skostnieniu aparatu władzy” lecz przeciwko jego burżuazyjnym tendencjom. Walcząc przeciwko, walczyli oni dlatego także o przywrócenie władzy zwącej się władzą ludową – charakteru autentycznej reprezentacji i rzeczniczki ludu pracującego. Hasłami i czynami żądali, aby państwo było naprawdę ich państwem, aby było państwem robotniczym”.
Mówiąc inaczej, bunt robotników był buntem przeciwko niesprawiedliwości i zakłamaniu. Nie na darmo obok ukarania korupcji i złodziei państwowego mienia jednym z najczęściej powtarzających się postulatów było wprowadzenie kartek, tak aby zwykli ludzie mogli otrzymywać takie same możliwości zakupu podstawowych towarów jak członkowie klasy rządzącej. Natomiast symbolika „klerykalno – nacjonalistyczna”, jak zauważa Tittenbrun, wynikała po pierwsze z faktu, że symbolika lewicowa została skompromitowana przez władzę, po drugie była swego rodzaju tarczą bezpieczeństwa, której potrzeba wynikała z pamięci grudnia 1970.
Prawdziwą klęską czasów Gierka była o czym się rzadziej mówi klęska moralna. Omawiałem już na łamach MP (nr 7-8 z 11-18 lutego 2024 „Głębokie państwo wychodzi z cienia”) upadek polskiej nauki opisany przez ówczesnego Prezesa PAN Janusza Groszkowskiego. Jego artystycznym wyrazem był film „Barwy ochronne” w reżyserii Krzysztofa Zanussiego – aby go obejrzeć musiałem z Gliwic jechać do Mikołowa, bo ograniczano jego seanse w większych miastach. Jednak najbardziej trafny obraz stanu moralnego jaki zostawiła po sobie epoka Gierka został uwieczniony w niezrównanym dziele Stanisława Barei „Miś”. Wtedy w klimacie ideowego cynizmu i cwaniactwa tworzyła się w PRL warstwa ludzi, którzy odcisnęli decydujące piętno na kolejnych dekadach zarówno PRL jak i III RP.
Nasuwają się jednak w tym kontekście inne, bardziej zasadnicze pytania np. o to dlaczego w ćwierć wieku po zakończeniu wojny PRL nie była w stanie samodzielnie wyprodukować samochodu osobowego przyzwoitej jakości, czy nawet ruchomych schodów na Dworcu Centralnym? John Perkins w książce „Hitman, Wyznania ekonomisty od brudnej roboty” opisał proceder wpędzania w pułapkę zadłużenia krajów trzeciego świata. Dokonywało się ono na drodze korupcji, zastraszania, a nawet przewrotów i morderstw. Ekipa Gierka wpadła w tę pułapkę dobrowolnie. Był to z jej strony polityczny błąd, ale była i przyczyna głębsza, czyli zapatrzenie bogacących się elit w zachodni styl życia i system wartości. Rozwój na kredyt i puszenie się willą czy nowym samochodem zastąpiły autarkię i siermiężną skromność, których symbolem była polityka i osobista postawa Władysława Gomułki. Wpisywało się to w tradycyjne wzorce kulturowe polskiej wsi, a więc matecznika ogromnej większości ówczesnej elity, która jednocześnie miała głęboki kompleks takiego pochodzenia. Przepustką do miejskiej kariery było wyrzeczenie się tradycyjnego systemu wartości, a w rezultacie gdy zawalił się mit socjalizmu zabrakło jakiegokolwiek trwałego fundamentu moralno kulturowego.
Przeciwnicy potępiania w czambuł niekwestionowanych osiągnięć PRL, słusznie zauważają, że III RP wywodzi się właśnie z tamtego państwa. Mają rację punktując niekonsekwencję, ale twierdzenie to w mojej opinii jest także jednym z najpoważniejszych zarzutów jakie ciążą na PRL, a które tragicznie odbijają się na kondycji moralno-intelektualnej Polaków aż po dzień dzisiejszy. Dlaczego więc wspominamy tamte czasy z nostalgią? Gierek był pierwszym przywódcą PRL, który nie splamił się krwią, mówił ładną francuszczyzną, zaczynaliśmy podróżować po świecie demoludów, a nawet Zachodu, w tle był romantyzm wielkich budów i za sprawą osobowości samego Gierka oraz przeżywającej autentyczny rozkwit telewizji panował klimat optymizmu, w którym utrapienia socjalizmu odbieraliśmy raczej jako śmieszne niż straszne. Na świecie nastąpiło odprężenie i groźba atomowej zagłady odeszła w cień. Do PRL zaczynało też docierać rozprzężenie obyczajowe, a wraz z nim rosła liczba rozwodów, spadała dzietność, a miłe bywają złego początki. Przede wszystkim jednak potem było już tylko gorzej i to nie dlatego, że nigdy więcej już nie byliśmy tak piękni i młodzi, ale dlatego, że gwałtownie zaczął się starzeć i szpetnieć świat do którego z taką nadzieją aspirowaliśmy. O kolejnych etapach rozmontowywania dawnego ustroju napiszę w następnej części."
https://myslpolska.info/2025/03/03/kto-i-jak-rozmontowal-prl-2/
"Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości”
Gen. Wojciech Jaruzelski, 1981 r.
„Marzenie o systemie ekonomicznym lepszym od kapitalizmu rozwiało się w pył. Nie ma żadnej trzeciej drogi, żadnego modelu pośredniego między stalinizmem a kapitalizmem, który by funkcjonował. Jedyne powody skłaniające do powstrzymania się od powrotu do kapitalizmu są natury pragmatycznej i politycznej”
Leszek Balcerowicz, 1987 r.
„W KC jest teraz nowa, młoda klasa przywódcza technokratów – liberałów. To oni są najbardziej zapalonymi zwolennikami kapitalizmu w Polsce. Są sojusznikami, a nie jakąś przeszkodą czy zagrożeniem”
Jacek Kuroń 1989 r.
PRL w dekadę lat 1980 wkroczyła z zadłużeniem w krajach kapitalistycznych w wysokości 24,1 mld dol. W 1980 r. spłata oprocentowania pochłonęła 2,4 mld dolarów, a w przeliczeniu na złote 178,5 mld zł. Profesor Jacek Tittenbrun w książce „Upadek socjalizmu realnego w Polsce” z której pochodzą cytaty w tym artykule tak komentował znaczenie tych wielkości: „Dochód narodowy wytworzony w całej gospodarce wyniósł w 1980 r. 1936 mld zł, a w gospodarce uspołecznionej 1 595 mld zł. Gratisowe, czysto własnościowe korzyści przyswajane przez zagranicznych kapitalistów pożyczkowych stanowiły zatem 9,2% pierwszej i 11,2% drugiej sumy”.
W sytuacji zaciskającej się pętli długów zachodni bankierzy i zachodnie rządy mogły domagać się tolerowania opozycji w rodzaju KOR, co Franciszek Szlachcic charakteryzował następująco: „Zależności ekonomiczne przekształciły się w zależności polityczne. Były obawy, że bardziej drastyczne działania, a bardziej drastycznymi działaniami były sądy, mogły spowodować odcięcie kraników z dopływem kredytów.” Jednak o czym się mniej mówi, zachodnie rządy i bankierzy mogli wtedy wpływać na całokształt polityki gospodarczej. Naciski na spotkaniu z bankierami w kwietniu 1980 r. zmusiły rząd do podwyżek cen mięsa i wędlin oraz przeniesienia lepszych gatunków do tzw. sklepów komercyjnych, co było jedną z bezpośrednich przyczyn robotniczych strajków najpierw w lipcu, a potem w sierpniu 1980 r.
Zorientowanie gospodarki na spłatę zadłużenia w powiązaniu z jej centralistycznym charakterem stwarzało szereg nierozwiązywalnych problemów. Bankierzy domagali się zwiększenia eksportu, a to w praktyce pogłębiało braki na rynku wewnętrznym i protesty społeczne. Innym skutkiem nierównowagi zewnętrznej było ograniczenie importu: „Począwszy od marca 1981 r. import na cele wewnętrzne został z powodu niedoboru dewiz, niemal całkowicie wstrzymany, co doprowadziło do przestojów w produkcji wynikających z braków zaopatrzeniowych, zaprzestania produkcji wielu artykułów, znacznego spadku stopnia wykorzystania mocy wytwórczych i pogłębiającego się rozprzężenia więzi kooperacyjnych. (…) W latach 1980 – 1981 przestoje wynikające z braku importowanych komponentów objęły 40% potencjału przemysłowego kraju.” Zaznaczało się także zacofanie technologiczne i tak: „W 1976 r. np. sprzedaż węgla, innych surowców oraz żywności przyniosła 71% przychodów dewizowych do krajów wysoko rozwiniętych. (…) W 1977 r. wyroby produkowane na podstawie licencji zakupionych w poprzednim 6-leciu stanowiły zaledwie 4,5% naszego eksportu. W 1980 r. udział produkcji opartej na licencjach (czynnych i wygasłych) stanowił 7% ogólnej wartości produkcji przemysłowej.” Objawem degradacji Polski do pozycji kraju trzeciego świata była sytuacja w przemyśle odzieżowym, gdzie jak zauważa Prof. Tittenbrun zdarzało się, że dostarczano surowiec, a tania polska siła robocza anonimowo wytwarzała towary sprzedawane potem na światowych rynkach pod cudzym znakiem firmowym. Błędem okazało się także skierowanie dużej części środków na rozwój przemysłu ciężkiego, gdzie długi okres budowy i zwrotu nakładów zmuszał do zaciągania nowych kredytów zanim pojawiły się wpływy z eksportu.
W takiej sytuacji wprowadzenie stanu wojennego miało nie tylko wymiar geopolityczny i być może pozwoliło uniknąć interwencji podobnej do tej jakie miały miejsce na Węgrzech w 1956 r. i w Czechosłowacji w 1968 r. lub zapobiegło anarchii i wojnie domowej, ale z perspektywy prezentowanej przez Jacka Tittenbruna było działaniem lokalnych elit na rzecz spłaty zadłużenia kosztem poziomu życia społeczeństwa. Był to więc klasyczny układ postkolonialny, tyle tylko, że z dodatkiem socjalistycznych dogmatów gospodarczych, od których nie można było odejść z obawy przed interwencją Moskwy i oporem aparatu władzy, dla którego byłoby to równoznaczne z zawaleniem się ideowej podstawy całego systemu, który tę władzę legitymizował. Wraz z objęciem prezydentury przez Ronalda Reagana czynnik polityczny zaczął przeważać i na dłużnika mającego problemy ze spłatą długów nałożono sankcje jako odpowiedź na wprowadzenie stanu wojennego. Ich skutki strona polska szacowała na 15 mld dolarów. Jednocześnie wzrosło oprocentowanie nowych kredytów.
Jak konkluduje Tittenbrun: „Wygląda więc na to, że zachodni wierzyciele działali wbrew własnym interesom. W rzeczywistości jednak było inaczej; odroczenie, lecz przecież nie anulowanie, spłaty długów powiększało jedynie zgodnie z prawem procentu składanego, sumę odsetek do spłacenia. Trzeba tu przypomnieć, że o ile po zerwaniu – w następstwie wprowadzenia stanu wojennego – negocjacji z Klubem Paryskim, zrzeszającym 15 państw wierzycielskich w sprawie odroczenia należności za 1982 r. i udzielenia Polsce nowych kredytów Polska zawiesiła spłaty wierzytelności rządowych i gwarantowanych przez rządy zachodnie, to banki prywatne nie przerwały analogicznych rozmów w wyniku których w latach 1982 – 1984 uzgodniono odroczenie spłaty 92% całego zadłużenia na ich rzecz, przewidując jednak zarazem bieżącą zapłatę procentów od odroczonych sum”.
Pod osłoną stanu wojennego rząd wprowadził drakońskie podwyżki cen podstawowych artykułów o ponad 200%, co oznaczało spadek realnych dochodów ludności o ponad 25%. Jednak nie rozwiązało to żadnego z problemów, gdyż pozbawiona nowych kredytów gospodarka nie mogła zaspokoić podaży, inflacja wynosiła kilkanaście procent, by pod koniec dekady dojść do 64%. Jednocześnie w wielu ważnych dziedzinach życia postępowała dwuwalutowość. Ceny mieszkań na wolnym rynku mierzone były w tysiącach dolarów i były z jednej strony nieosiągalne dla zarabiających w kraju kilkadziesiąt dolarów i nieadekwatnie tanie dla tych, którzy pracowali kilka miesięcy na Zachodzie.
Pierestrojka na horyzoncie
W sytuacji chaosu i faktycznego bankructwa PRL doszło do zasadniczych zmian geopolitycznych. Najważniejszą było dojście do władzy Michaiła Gorbaczowa, który z jednej strony zadeklarował konieczność reform systemu wewnątrz ZSRR, z drugiej odejście od doktryny Breżniewa i danie wolnej ręki w rozwiązywaniu swoich problemów poszczególnym państwom bloku. Zanim Generał Jaruzelski odwiedził Davida Rockefellera we wrześniu 1985 r., najpierw spotkał się w Moskwie z Gorbaczowem, gdzie najwyraźniej uzyskał zgodę na śmielsze posunięcia.
Co warto podkreślić w nowojorskim spotkaniu uczestniczyli także Zbigniew Brzeziński i podsekretarz stanu Lawrence Eagleburger, co nadawało rozmowom szerszy, polityczny charakter. O tym, że doszło do przełomu świadczy uzyskana w następnym roku zgoda na członkostwo w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (MFW) o co PRL starała się już od 1980 r. Prof. Tittenbrun skomentował to następująco: „zostanie członkiem koronnej instytucji międzynarodowego kapitału finansowego. (…) Członkiem to zresztą niezupełnie adekwatne określenie, bardziej na miejscu, zważywszy sytuację ekonomiczno – własnościową Polski, byłby termin: „poddanym” tego, (…) swego rodzaju mafijnego rządu światowego, kierowanego przez pieniądz” . W kolejnym roku doszło do zniesienia zachodnich sankcji.
W uścisku zadłużenia
W 1986 r. rozpoczął działalność tak zwany pierwszy Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego ściągając na spłatę zadłużenia bezpośrednio od przedsiębiorstw ogromne sumy liczone jako procent od wartości środków trwałych. Był to kolejny element wzmagający chaos, ale także wpisujący się w tendencję uprzywilejowania sektora prywatnego, który takiej daniny nie płacił. Podobną rolę pełnił tak zwany Państwowy Fundusz Aktywizacji Zatrudnienia (PFAZ) mający zapobiegać wzrostowi płac. Jednak jak wskazuje Tittenbrun presja załóg sprawiła, że: „w 1985 r. wyłączone spod ogólnych zasad obciążeń na PFAZ było 7 mln pracowników w porównaniu z 2,7 mln w roku poprzednim”.
W następnym roku wprowadzono więc kolejny biurokratyczny instrument; Podatek od Ponadnormatywnych Wynagrodzeń (PPW) zwany popiwkiem. W kolejnych latach wprowadzono jego coraz surowsze warianty, ale spirali cen i płac nie dawało się opanować. Katastrofa gospodarcza, presja wierzycieli oraz brak presji ideologiczno – politycznej, a raczej zachęta do dokonywania coraz śmielszych i samodzielnych reform płynące z Moskwy doprowadziły rządzącą nową klasę do wniosku, że nadszedł czas podzielenia się władzą i odpowiedzialnością. Tak zwane zaciskanie pasa narzucone przez MFW i bankierów miały być teraz wprowadzone pod osłoną Solidarności, która jeszcze w 1988 r. w czasie fali strajków domagała się czegoś przeciwnego. Ceną za zmianę stanowiska i poparcie drakońskich reform miał być udział we władzy, jednak jej realne fundamenty adekwatne do nowego ustroju budowały się już gdzie indziej niż myśleli liderzy opozycji, a przede wszystkim ogół polskiego społeczeństwa.
Równolegle do zmian geopolitycznych i makroekonomicznych trwały bowiem inne procesy, które sprawiły, że spora część nomenklatury i klasy rządzącej zaczęła dostrzegać swój interes w zmianie systemu na taki, w którym miała zająć miejsce właścicieli kapitału i środków produkcji, a to oznaczało coś o wiele bardziej kuszącego niż willa, dacza, samochód i sekretarka, jak miało to miejsce w epoce Gierka.
Do nomenklatury oficjalnie należało około 30 tysięcy kluczowych dla państwa i gospodarki posad, jednak rekomendacji partyjnej wymagało prawie 10 razy więcej. W lutym 1989 r. rząd Rakowskiego uchwalił ustawę na podstawie której możliwe stało się prowadzenie działalności gospodarczej opartej o majątek państwowy. Pół roku potem działało już około 3 tysiące spółek, w tym w 75% z 1700 największych przedsiębiorstw sektora uspołecznionego. Na 51 skontrolowanych przez NIK zaledwie jedna okazała się prowadzić działalność społecznie użyteczną. Udziałowcami ich byli z reguły członkowie dyrekcji, sekretarze organizacji partyjnych, członkowie administracji i ich rodzin. Przejmowały one te fragmenty działalności i majątku macierzystego zakładu, które dawały największy dochód. Ich rola polegała często na uplasowaniu się w pozycji dodatkowego pośrednika. Jako typowy przykład Jacek Tittenbrun podaje szczecińską spółkę „Aprus”, „w skład której weszło 5 prezesów spółdzielni i 8 dyrektorów przedsiębiorstw państwowych. Spółka zajęła się pakowaniem mąki ziemniaczanej. Mąkę tę brano z zakładu, którego dyrektor był członkiem spółki i przekazywano miejscowej hurtowni PHS zlecając przesypywanie jej do 1 – kilogramowych paczek. Na każdej paczce spółka zarabiała 900 zł.”
Oprócz pośrednictwa dochodziło do przejmowania za bezcen majątku i to w wielkich zakładach. „Powstała na bazie kopalni w Bełchatowie spółka „Arkady”, wśród udziałowców której znaleźli się m.in. żona i syn dyrektora d/s inwestycji KWB Bełchatów oraz główny specjalista d/s odkrywki „Szczerców” odkupiła od macierzystego przedsiębiorstwa środki produkcji po cenach, jakie obowiązywały przy zakupie tj. sprzed kilku lat (…) W sumie spółka zapłaciła kopalni 21 mln zł za przejęte środki produkcji, których cena przetargowa wyniosłaby setki milionów”. Spółki otrzymywały też od macierzystych zakładów pożyczki za które przejmowały najbardziej atrakcyjne maszyny, punkty sprzedaży. Dochodziło także do masowego używania sprzętu i maszyn należących do państwowych zakładów do pracy na rzecz spółek. Na początku 1990 r. jak wynika z danych organów kontroli dyrektorsko – prezesowskie fotele w spółkach zajmowało 705 szefów przedsiębiorstw państwowych, 304 kierowników i głównych księgowych, 500 prezesów spółdzielni, 80 działaczy i funkcjonariuszy partii i organizacji politycznych, 57 prezydentów i naczelników miast, 9 wojewodów lub ich zastępców”.
Metamorfoza nomenklatury
Dobrym przykładem przekształcania się działaczy politycznych w kapitalistów i dokonywania przez nich akumulacji kapitału pierwotnego była np. spółka „Agrotechnika”, której głównych udziałowcem był Zarząd Krajowy Związku Młodzieży Wiejskiej (ZMW). „W 1986 r. spółka osiągnęła zysk 688 mln zł, a suma wypłaconych wynagrodzeń wyniosła 644,3 mln zł. Ich głównymi beneficjentami było 123 prezesów, dyrektorów, pełnomocników, wśród których znajdowali się działacze Zarządu krajowego ZMW, byli dyrektorzy i główni księgowi, właściciele prywatnych zakładów rzemieślniczych, były pracownik wydziału ekonomicznego KC PZPR, były doradca NIK-u, były pracownik Komisji Planowania RM itd.” Mnożyły się też spółki zakładane przez urzędników administracji państwowej, zajmujące się działalnością należącą do formalnych obowiązków tejże administracji. Inną formą akumulacji pierwotnej dla funkcjonariuszy milicji i administracji skarbowej było wymuszanie na rzemieślnikach haraczy i daniny w naturze w zamian za uszczuplanie lub umarzanie należności na rzecz skarbu państwa. Niektóre z tych przestępstw były nawet wykrywane i sprawy kierowano do sądów, ale Jacek Tittenbrun zwraca w tym kontekście uwagę na „klasowo – stanowe poczucie sprawiedliwości demonstrowane przez sądy. Tak jak zupełnie inaczej potraktowano – po wprowadzeniu stanu wojennego działaczy robotniczych, a inaczej przywódców i intelektualistów „Solidarności” (nie wspominając już o byłych prominentach).”
Tak samo pobłażliwie traktowano przyłapanych na rabunku społecznego mienia dyrektorów, prezesów i sekretarzy. Przejmowano na własność także sklepy i atrakcyjne działki, które dzięki zmianom w planach zagospodarowania przestrzennego z dnia na dzień z terenów zielonych przekształcały sie w budowlane. Osobną ścieżką uwłaszczenia były tzw. firmy polonijne. Opisane wyżej procesy przygotowały grunt pod zgodę aparatu władzy na zmianę systemu ekonomicznego i politycznego. Tymczasem jednym z głównych postulatów strajkowych w latach 1988-1989 oprócz wyrównania strat powodowanych coraz wyższą inflacją była likwidacja działań spółek nomenklaturowych. I tak np. „W Gdańskiej Stoczni Remontowej komisja zakładowa „Solidarności” zażądała całkowitej rezygnacji z zatrudnienia w niej spółek i spółdzielni. (…) W Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Marchlewskiego w Łodzi żądano rezygnacji z „wykonywania usług na terenie zakładu przez prywatnych przedsiębiorców. (…) Żądanie górników strajkujących w 1989 r. w kopalni „Morcinek”, 300 tysięcznych podwyżek wzięło się stąd, że niektóre ściany wydobywcze zostały oddane w ajencję. Ajencyjne ściany wyróżniały się najlepszymi warunkami geologicznymi pozwalającymi osiągnąć miesięczne zarobki nawet pół miliona złotych, podczas gdy pozostali górnicy zarabiali do 150 tyś. zł”. Podobne postulaty pojawiały się w wielu innych strajkujących zakładach. Z drugiej strony nowa – do niedawna czerwona – burżuazja w błyskawicznym tempie nabierała swoiście pojętych wielkopańskich manier i przyjmowała adekwatną retorykę.
Tu charakterystyczna jest wypowiedź dyrektora naczelnego zakładów „Sikorskiego” na temat owego czysto robotniczego strajku: „Ubolewał on nad istnieniem podziału i „nasilającego się antagonizmu” wśród załogi „na robotników i nierobotników”, nad tym – że wśród tych pierwszych „nie ma poczucia, że dla dobra zakładu pracują nie tylko ludzie przy maszynach.” Karierę zaczynał robić przymiotnik: „roszczeniowy”. Załogi w całej Polsce protestowały także przeciw narastającym różnicom w wynagrodzeniach pomiędzy kadrą zarządzającą a robotnikami, pojawiła się także klasa podoficerów produkcji, którzy „nie robią nic, tylko szpiegują, donoszą i biorą za to forsę, bo dla nich są pieniądze, premie, nagrody z różnych okazji. Robotników traktują z góry, po pańsku”. Władze radziły sobie z protestami stosując politykę dziel i rządź z umiarkowanymi sukcesami, bo np. „robotnicy Huty im. Lenina zażądali podwyżek płac nie tylko dla siebie, ale i dla dwóch najbardziej upośledzonych płacowo stanów społecznych: pracowników służby zdrowia i nauczycieli.” Zupełnie inne nastroje panowały w tym czasie wśród opozycyjnych elit tworzonych w wyniku selekcji dokonanej przez ministra Czesława Kiszczaka. Adam Michnik w czerwcu 1989 r. na łamach GW pisał: „Jeśli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani, by tych akcyjnych stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski”.
Tomasz Kozłowski, badacz tych procesów, podsumowywał: „Wielu liderów obozu solidarnościowego było przekonanych, że gwałtowna ingerencja zaszkodzi gospodarce. Paradoksalnie, przyjmowali oni tę samą perspektywę, którą w poprzednim – komunistycznym – rządzie prezentowali technokraci, będący zwolennikami rozwiązań rynkowych. Byli oni przekonani, że w procesie dynamicznej – do pewnego stopnia niekontrolowanej – transformacji gospodarki pojawianie się patologii jest nieuniknione.” Z kolei premier Mieczysław Rakowski obraził się na polskich robotników, których jego władza wyzwoliła od „pasania krów” i „W rozmowie z delegacją polityków amerykańskich narzekał na niewdzięczność społeczeństwa polskiego: „Ludzie, którzy dotychczas krytykowali rząd za nieumiejętne gospodarowanie i apelowali o przejście na mechanizm rynkowy, obecnie głośno protestują przeciwko wyprzedawaniu własności państwowej, tolerowaniu bogacenia się nielicznych. Stąd m.in. opozycja przeciwko szybkiej prywatyzacji, które z czasem winna objąć około połowę przedsiębiorstw państwowych””. Jeszcze bardziej kuriozalnie brzmią przytoczone przez tego samego badacza opinie kwestionujące potrzebę zastosowania środków prawnych wobec nieuczciwych udziałowców: „Minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk przyznał, że takie zjawisko występuje, ale tłumaczył, że sytuację musi wyklarować niewidzialna ręka rynku: „Nie możemy zakazywać, ingerować, koncesjonować””.
Czy można było uratować realny socjalizm?
Próbując odpowiedzieć na to pytanie J. Tittenbrun słusznie zauważył: „Gdyby jednak na jakiejś magicznej zasadzie długi zniknęły z dnia na dzień, przyniosłoby to jedynie chwilową ulgę i po krótkim czasie wszystkie strukturalne problemy ekonomiczne odezwałyby się na nowo (nie zniosłaby ich także likwidacja brzemienia wysiłku zbrojeniowego). Zależność finansowa była tylko jednym z aspektów szerszej, systemowej zależności i wtórności „socjalizmu realnego”. Potwierdzają to także procesy w innych krajach dawnego bloku wschodniego. W pętlę zadłużenia i zależność od MFW wpadły w latach 1980 także Węgry i Jugosławia, a inne kraje z Rosją na czele nie obroniły się przed patologicznymi stronami transformacji. Czy Polska mogła wbrew cytowanemu na wstępie partyjnemu adiunktowi próbować trzeciej drogi, gospodarki trójsektorowej jaką postulowały np. niemal wszystkie siły polityczne w czasie II wojny światowej? Być może tak, ale właśnie wtedy ujawnił się brak intelektualnych i państwowotwórczych elit, które łączyłyby szerokie horyzonty, wysokie morale z wolą i umiejętnością politycznego działania w polskim interesie narodowym.
W odróżnieniu od roku 1918, nawet nie próbowaliśmy wykorzystać w 1989 r. historycznego momentu, ale z rozbrajającą naiwnością zrezygnowaliśmy z samodzielności zdając się na dobrą wolę nowego hegemona oraz wygodną teorię końca historii. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powróciły też wszystkie nasze narodowe przywary oraz geopolityczne przesądy, te same, które w przeszłości prowadziły do narodowych klęsk. Przejęli je ludzie z tzw. społecznego awansu, wykształceni na PRL-owskich uczelniach, co było jeszcze jednym chichotem historii, jakim pożegnała ona dziejowy eksperyment o nazwie PRL."
środa, 5 marca 2025
Kto i jak rozmontowal PRL?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
mógł pan wypunktować te błędy
OdpowiedzUsuń"Podobnie wygląda sprawa reformy rolnej, w ramach której w Polsce międzywojennej rozparcelowano więcej ziemi tzw. obszarniczej niż w PRL, tyle tylko, że czyniono to w sposób cywilizowany, nie niszcząc kulturotwórczej i w zasadzie jedynej rodzimej wyższej klasy średniej jakiej się w dziejach dorobiliśmy. "
OdpowiedzUsuńTo jest nieprawda !!!!
Mam lepsze pytanie.
OdpowiedzUsuńKto rozmontuje III RP ?
To ze zostanie zniszczona jest pewne na 100%