"Militarny amok". Prof. Kolodko: spirala zbrojen oslabi europejska gospodarke
https://www.money.pl/gospodarka/militarny-amok-prof-kolodko-spirala-zbrojen-oslabi-europejska-gospodarke-7135026882312832a.html
"Zdecydowane zwiększenie wydatków zbrojeniowych w Europie nie zwiększy jej bezpieczeństwa, za to zaszkodzi gospodarce. Dotyczy to też Polski, która już dzisiaj na cele wojskowe przeznacza kilkakrotnie więcej niż na postęp technologiczny – mówi w rozmowie z money.pl prof. Grzegorz W. Kołodko.
Rosja przekonała się podczas wojny z Ukrainą, że jej armia i wywiad nie są wiele warte. Dlatego jest wątpliwe, aby mogła planować atak na któreś z państw NATO bądź UE – uważa były wicepremier i minister finansów Polski.
Bezpieczeństwo w Europie zapewnić może rozumna dyplomacja, a nie większe wydatki na zbrojenia. Te nakręcają tylko spiralę zbrojeń, na której zyskują jedynie producenci uzbrojenia – przekonuje.
Zwiększanie wydatków na zbrojenia oznacza, że nie zwiększamy wydatków na inne cele, które są ważniejsze dla długoterminowych perspektyw rozwoju europejskiej gospodarki – mówi prof. Grzegorz W. Kołodko.
Zwraca uwagę na to, że Polska już dzisiaj przeznacza na cele wojskowe trzykrotnie więcej niż na postęp technologiczny.
Zdaniem ekonomisty, jeśli rząd postanowi, aby brnąć w zbrojenia, powinien je sfinansować z wyższych podatków.
Grzegorz Siemionczyk, money.pl: W ostatnich latach kilkakrotnie mówił pan, że zwiększanie wydatków na zbrojenia to lekkomyślne marnotrawienie publicznych pieniędzy. Czy wydarzenia z ostatnich miesięcy – koncyliacyjne gesty Donalda Trumpa wobec Rosji, jego niechęć do wspierania Ukrainy i do gwarantowania bezpieczeństwa UE, a także podkopywanie przez USA sojuszy przez podwyżki ceł – zmieniły pańskie zdanie na ten temat?
Prof. Grzegorz W. Kołodko: Nie, w pełni podtrzymuję swoje stanowisko. Tak jak Pan ujął to w pytaniu: "zwiększanie wydatków na zbrojenia to lekkomyślne marnotrawienie publicznych pieniędzy".
Abstrahując już od kwestii fundamentalnej, a mianowicie od faktu, że można było uniknąć najazdu Rosji na Ukrainę i od tego, że skoro do tego nieszczęścia doszło, można było zaprzestać walk już wiosną 2022 r., teraz chyba jest oczywiste, iż bezwarunkowe zawieszenie broni, za czym opowiadam się od początku wojny rosyjsko-ukraińskiej, a które wkrótce nadejdzie, nie jest spowodowane tym, że wydaliśmy – nie tylko w Polsce, nie tylko w Europie – setki miliardów dolarów na zbrojenia. Zimna wojna nie musi prowadzić do gorącej, a gorąca wojna nie musi kończyć się czyimś zwycięstwem na polu bitwy, lecz trudnymi kompromisami wypracowanymi przy stołach negocjacyjnych.
Bezpieczeństwo zapewnia się nie zwiększaniem wydatków militarnych na wyścigi po to, aby osiągnąć przewagę – to właśnie jest szkodliwe, bo prowokuje rywali do dalszych zbrojeń – lecz równowagą sił oraz rozumną dyplomacją. Recz w tym, aby zapewnić tę równowagę przy jak najniższym, a nie coraz wyższym poziomie wydatków zbrojeniowych.
Jeśli rzeczywiście dojdzie do zawieszenia broni, to będzie to w dużej mierze skutek zaangażowania Donalda Trumpa i zgody Ukrainy na duże ustępstwa, w tym terytorialne. Gdyby nie zwiększone wydatki zbrojeniowe w krajach naszego regionu, być może te ustępstwa musiałyby być nawet większe. Nie sądzi pan, że siła militarna UE będzie czynnikiem osłabiającym pozycję negocjacyjną Rosji?
Ważniejsze jest to, że podobne ustępstwa mogły zaistnieć już dużo wcześniej i wtedy ofiar byłoby znacznie mniej. Co zaś do siły negocjacyjnej Rosji, to nie przestraszy się ona eskalacji zbrojeń w UE. Sądzę, że na Kremlu z tego powodu wręcz się radują, bo rozumieją, iż w sumie osłabia to konkurencyjność unijnej gospodarki, a bynajmniej dobrze jej nie życzą. Im my jesteśmy relatywnie słabsi gospodarczo, tym oni czują się silniejsi.
Pozycję negocjacyjną Rosji należy limitować poprzez utrzymywanie nałożonych na nią sankcji, których dotkliwość narasta z upływem czasu. Nawet jeśli – to duże jeśli – Waszyngton będzie skłonny je zawiesić po wstrzymaniu zbrojnych starć, Bruksela powinna utrzymywać sankcje do czasu osiągnięcia akceptowalnego dla Ukrainy porozumienia pokojowego. To długo potrwa.
Powiedział pan, że mamy do czynienia z wyścigiem zbrojeniowym. To jest zwykle gra o sumie zerowej albo ujemnej. Ale czy na pewno możemy tak obecną mobilizację zbrojeniową w Europie nazywać, skoro wzrost tych wydatków jest substytutem zaangażowania USA i chodzi przede wszystkim o wzmocnienie potencjału obronnego?
Tak, nakręcana współcześnie spirala zbrojeń to, zasadniczo biorąc, gra o sumie zerowej z punktu widzenia bezpieczeństwa. To nie te czasy, kiedy rozkręcany przez USA wyścig zbrojeń krytycznie osłabił ZSRR. Teraz chciałyby uzyskać podobny efekt w konfrontacji z Chinami, ale to im się nie uda.
Natomiast w kategoriach ekonomicznych to nie gra o sumie zerowej. Jedni na tym coraz więcej tracą, bo coraz drożej ich to kosztuje, inni zaś coraz więcej zarabiają. To zdumiewające, z jaką łatwością tym drugim udaje się podpuszczać tych pierwszych. Ostre zwiększanie tzw. nakładów obronnych to strategiczny błąd.
Zwłaszcza na szczeblu Unii Europejskiej, bo Europa to jeszcze kilkanaście innych państw, w tym kilku członków NATO, poczynając od Wielkiej Brytanii.
Czy bez tych zwiększonych nakładów na wojsko Europa byłaby w stanie obronić się przed ewentualnym atakiem Rosji na któreś z państw należących do NATO?
Jeśli ktoś zakłada możliwość takiego militarnego ataku Rosji – ja akurat uważam, że to nonsens, bo nie tylko Rosja nie ma w tym jakiegokolwiek interesu, lecz także dostała niezłą nauczkę w Ukrainie, przekonując się, ile warte są ich armia i wywiad – to powinien wiedzieć, że nakłady wojskowe w Europie już są większe niż w Rosji.
Miniony rok był dziesiątym z kolei, w którym wydatki wojskowe europejskich członków NATO wzrosły, osiągając równowartość 476 mld dolarów, podczas gdy Rosja wydała równowartość 146 mld dolarów. Uwzględniając parytet nabywczej siły, to ekwiwalent 462 mld dolarów. To o zaledwie 5 mld więcej niż łączne budżety obronne UE i Wielkiej Brytanii.
Ale mówiąc o Europie, należy jeszcze uwzględnić wydatki Norwegii (9,8 mld dolarów) i Turcji (14,3 miliardów dolarów) oraz kilku małych państw należących do NATO, ale nie do UE. Szwajcarię z budżetem obronnym równym 6,2 miliarda dolarów już pomińmy.
Nieco inaczej to wygląda, gdy weźmiemy pod uwagę wyłącznie wydatki na zakup uzbrojenia, ponieważ w budżetach wojskowych europejskich państw NATO udział wydatków osobowych jest znacznie, być może nawet dwukrotnie większy niż w Rosji.
Tak czy inaczej, nie musimy gonić Rosji z wydatkami wojskowymi, bo już ją wyprzedzamy. Natomiast powinniśmy racjonalizować strukturę wydatków oraz usprawniać zarządzanie militariami, w tym koordynację poczynań w tej materii.
Dopóty, dopóki USA były wiarygodnym gwarantem bezpieczeństwa Europy, niewiele państw myślało o zbrojeniach. Ale dzisiaj państwa z wschodniej flanki NATO mają poważne powody do niepokoju, szczególnie że polityka Donalda Trumpa może ośmielić Rosję do ekspansji.
Jeśli ktoś sądzi, że Rosja mogłaby zaatakować, to nie należy straszyć jej kosztownymi zbrojeniami, tylko z nią rozmawiać. Każdy ma prawo mieć swoje obawy, zastrzeżenia, czerwone linie, a nawet i chore ambicje.
Żeby je oddalić, trzeba słuchać i mówić, twardo negocjować, a nie potrząsać szabelką, teraz już łącznie z tą nuklearną.
Warto też zauważyć, że napinanie zbrojeniowych muskułów przez Europejczyków jest korzystne dla USA, które są największym eksporterem uzbrojenia. Ich udział w światowym eksporcie w minionych pięciu latach wyniósł 43 proc. Poza Bliskim Wschodem, Indiami, Japonią i Koreą Południową największymi importerami są Europejczycy. Polska pod tym względem zajmuje pierwsze miejsce w UE.
Nawet jeśli zbrojenia nie poprawiają bezpieczeństwa Europy, to może przynajmniej będą impulsem dla gospodarki? Głośny raport Draghiego z 2024 r. wskazywał na ogromną lukę inwestycyjną w UE jako jedną z przyczyn jej niemrawego wzrostu. Zbrojenia mogą to zmienić?
Nie, gdyż zbrojenia wysysają środki z alternatywnych przeznaczeń, od których zależy przyszłość gospodarki, przede wszystkim z inwestowania w postęp technologiczny.
UE jest słabo konkurencyjna. Pozostaje coraz bardziej w tyle zarówno za Chinami, które wiodą prym w przypadku 37 spośród 44 technologii najważniejszych dla współczesnej gospodarki, jak i za USA, które przodują w pozostałych siedmiu przypadkach.
Sensowne byłoby - w ślad za sugestiami raportu Draghiego - zaciągnięcie wspólnego unijnego długu rzędu setek miliardów euro na dofinansowanie badań i rozwoju, B+R. Tymczasem te rozsądne propozycje zostały prawie całkowicie wyparte z narracji publicznej przez nachalnie lansowane pomysły ogromnych pożyczek na zbrojenia. Szanse na lepszą przyszłość byłyby zdecydowanie poważniejsze, gdyby posłuchano rad Mario Draghiego, a nie Donalda Trumpa.
Polska przeznacza na cele wojskowe trzykrotnie więcej niż na postęp technologiczny, a przecież konkurencję o rozwój społeczno-gospodarczy i poprawę jakości życia wygrywają gospodarki, które potrafią wydawać więcej na badania i rozwój niż na armię i zbrojenia.
Skupmy się na chwilę na Polsce. Zwiększając wydatki na obronność, polski rząd być może liczy na to, że nie narazi się dzięki temu na gniew USA. W końcu Donald Trump groził już, że Stany Zjednoczone nie będą broniły żadnego kraju, który nie wydaje na zbrojenia 4-5 proc. PKB. W tym świetle byłaby to inwestycja w relacje transatlantyckie. Czy to jest naiwne myślenie?
Tak, wielce naiwne, bo USA nikogo nie będą bronić. Szkodząc innym, będą bronić swoich interesów, czego najjaskrawszym dowodem jest Trump 2.0. Amerykanie już nie tylko żądają zwrotu ze sporą nawiązką tego, co dali Ukraińcom w ich walce z najeźdźcą, lecz także oczekują sowitej zapłaty od Tajwanu, Korei Południowej i jeszcze niejednego miejsca w tym zdestabilizowanym, także za ich sprawą, świecie.
Jedynie Izraelowi nie każą płacić za "ochronę". Ani chybi Waszyngton pochwali Polskę – już przodującą w NATO pod względem wydatków wojskowych zrelatywizowanych do PKB – za to, że będziemy pierwszym państwem w Pakcie wydającym 5 proc. dochodu narodowego na wojsko. Nawet poklepią po ramieniu tego czy innego polskiego polityka, ale to nie poprawi relacji transatlantyckich.
To już koniec NATO, jakie znamy. I nie ma co szukać substytutu dla militarnej potęgi nielojalnych Stanów Zjednoczonych, tylko przypomnieć sobie, że jest coś takiego jak dyplomacja i pokojowe współistnienie. Tu trzeba mężów stanu klasy Reagana i Gorbaczowa, którzy potrafili zakończyć tamtą, pierwszą zimną wojnę, a nie jastrzębi, którzy eskalują obecną, drugą zimną wojnę.
Załóżmy, że takie głosy jak pański nie zostaną wysłuchane i wydatki na obronność w Polsce będą rosły. Czy lepiej by było, gdyby te wydatki uszczuplały budżet na inne cele, czy aby powiększały deficyt, tzn. nie odbywały się kosztem innych wydatków? W Europie Zachodniej sporo jest ostatnio apeli, aby nie rezygnować z państwa dobrobytu (welfare) na rzecz gospodarki wojennej (warfare). Zastanawiam się, czy i my w Polsce możemy sobie pozwolić na to, aby wydatki na zbrojenia były niejako obok pozostałych wydatków publicznych?
Nie należy rezygnować z welfare na rzecz warfare. Z zastrzeżeniem, że w niejednym kraju – w Polsce też – wydatki socjalne są nadmierne i nieoptymalnie adresowane. Udziały zawsze sumują się do 100 proc., a więc skoro podnosimy te wojskowe z niedawnych 2 proc. do 5 proc. PKB, to na co obniżają się inne wydatki o te trzy punkty procentowe PKB?
Jeśli upieramy się przy wzroście udziału wydatków na zbrojenia, trzeba z otwartą polityczną przyłbicą spojrzeć ludziom w oczy i powiedzieć, na co obniżamy udział wydatków. Odpowiedź brzmi: na ochronę zdrowia, edukację, kulturę. To eroduje kondycję polskiego kapitału ludzkiego, osłabia spójność społeczną, szkodzi długookresowemu rozwojowi.
Przy okazji władze idą po linii najmniejszego oporu. Śrubując wydatki militarne, śrubują deficyt budżetowy i podnoszą poziom długu publicznego. To się zemści.
Znów, zakładając, że godzimy się na zwiększenie wydatków na zbrojenia bez przesuwania środków w ramach budżetu, jak powinniśmy te wydatki sfinansować? Warto rozważyć specjalny, tymczasowy podatek dochodowy od firm albo gospodarstw domowych?
Nie należy godzić się na przesadne wydatki na zbrojenia, ale jeśli już popełniamy ten błąd, to zaiste pojawia się pytanie, jak tu najmniej następnych popełniać. Można wyzwolić środki publiczne marnowane na bezproduktywną część biurokracji, ale to małe pieniądze.
Te duże powinny pochodzić ze zwiększonego opodatkowania. Zarówno biznesu, jak i gospodarstw domowych. Sądzę, że tak postąpi rząd po wyborach prezydenckich, bo teraz najzwyczajniej się tego boi. To wymaga mądrości strategicznej i odwagi politycznej, a te jakby zupełnie zanikły.
Nie wiem, czy rząd uczyni to w sposób najprostszy i zarazem najbardziej dotkliwy dla ludności, czyli podnosząc stawki VAT, czy też zwiększy stawki CIT i PIT. Być może wszystko po trochu pod jakąś nośną propagandowo nazwą, na przykład podatek obronny, narodowy albo patriotyczny.
A może w jakiś sposób w finansowanie wydatków na obronność zaangażować mógłby się NBP?
To ciekawe pytanie. Bank centralny w imieniu i w interesie narodu administruje naszymi wspólnymi – wszystkich Polaków po równo – rezerwami walutowymi, które wynoszą równowartość 225 mld dolarów. To dużo. Moim zdaniem w normalnych czasach to zbyt dużo, ale te czasy normalne nie są. Nie można przeto wykluczać działań nieortodoksyjnych.
Gdyby zaiste była to kwestia narodowego bezpieczeństwa – być albo nie być – to należałoby sięgnąć do części tych rezerw. One są na czarną godzinę, a ona jakoby nadchodzi, więc jak nie teraz, to kiedy? Problem w tym, że to nie jest realna czarna godzina, a tylko polityczna i wskutek obłędnej narracji publicznej – także psychologiczna.
Co musiałoby się zmienić, aby uznał pan to wzmożenie zbrojeniowe za racjonalne? Czy widzi Pan potencjał do takiego ukierunkowania inwestycji w bezpieczeństwo kraju, aby w dużym stopniu te fundusze zostawały w polskiej gospodarce? Widziałem już głosy, że polski rząd mógłby zrezygnować ze wspierania górnictwa, przeznaczyć te pieniądze na zbrojenia, a fabryki zbrojeniowe postawić tam, gdzie dziś są kopalnie.
Musiałoby zaistnieć realne zagrożenie, ale tak jak go nie było - gdy byłem uczniem i studentem, a kiedy straszono nas Niemcami, imperialistyczną Ameryką i całym NATO - tak i teraz go nie ma, kiedy straszą nas Rosją, a niektórzy nawet Chinami.
Nie będą wchodził zatem w takie dywagacje, bo zdecydowanie przeciwstawiam się brnięciu w serię błędów. Trzeba szukać sposobów postawienia tamy tej chorej polityce, a nie przekonywać się do niby oczywistości, że lepiej wydać X miliardów złotych na rodzimy przemysł zbrojeniowy, a nie na import, bo zaraz ktoś powie, czego to sami nie potrafimy wyprodukować, więc musimy kupować za granicą, przy sposobności tam nakręcając koniunkturę gospodarczą. Może tak jeszcze koszary zamiast mieszkań? No bo już mamy bunkry zamiast domów kultury. Może jeszcze masowe szkolenia wojskowe zamiast dofinansowania szkół i uniwersytetów? Może jeszcze podnieść płace żołnierzom, obniżając je lekarzom?
Czy obawia się pan, że w warunkach chronicznego deficytu pracowników, jakikolwiek duży impuls fiskalny skierowany do krajowej gospodarki, także ten związany ze zbrojeniami, prowadziłby do przegrzania gospodarki?
Jest takie ryzyko, jeśli nie zostanie przyhamowany militarny amok finansowany lawinowo narastającym deficytem budżetowym. Fatalna jest propozycja Brukseli – mocno wspierana m.in. przez Warszawę – aby części wydatków wojskowych nie liczyć do poziomu deficytu budżetowego, który jest dopuszczalny w ramach reżimu dyscyplinującego politykę finansową w UE. To będzie działać proinflacyjnie.
Równocześnie wobec podgrzewania wojennej psychozy z Polski wyjeżdżać będzie coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych i dobrze wykształconych, a imigrować do nas będzie ich coraz mniej. A to, że nie grzeszymy pod tym względem wielką gościnnością, jeszcze dodatkowo pogłębiać będzie nierównowagę na rynku siły roboczej.
Tych nierównowag – w sferze politycznej, społecznej, gospodarczej i ekologicznej – mamy coraz więcej i to właśnie brak umiejętności radzenia sobie z nimi jest największym zagrożeniem, przed jakim obecnie stoimy, a nie Rosjanie albo Marsjanie czy jacyś inni barbarzyńcy czyhający u naszych bram.
Czy sądzi pan, że realną alternatywą dla wydatków na zbrojenia, którą też można uznać za formę zwiększania bezpieczeństwa kraju, jest inwestowanie w bardziej rozproszony system energetyczny, w lepszą infrastrukturę kolejową, w system ochrony zdrowia?
Raz jeszcze. Uważam wydatki na zbrojenia ogólnie za zbyt duże, bo ich znacznie niższy poziom – przy dobrym zarządzaniu – w zupełności wystarcza do zapewnienia równowagi, co jest gwarantem bezpieczeństwa. Nikt nas nie napadł, gdy przeznaczaliśmy na obronę 2 proc. PKB i nikt nie napadłby, gdyby nadal było to tylko – albo aż – akurat tyle.
A inwestycji w energetykę, kolej, ochronę zdrowia – i w jeszcze parę innych dziedzin – nie postrzegam ani jako alternatywy dla zbrojeń, ani jako formy zwiększania bezpieczeństwa, lecz traktuję jako imperatyw zrównoważonego rozwoju, od czego zależy nasza przyszłość. Im więcej nakładów przeznacza się na militaria, tym mniej pozostaje na rozsądne prorozwojowe cele cywilne. Zmierzamy w złym i niebezpiecznym kierunku.
Prof. Grzegorz W. Kołodko jest ekonomistą, byłym wicepremierem i ministrem finansów Polski. Wykłada w Akademii Leona Koźmińskiego i na zagranicznych uczelniach. Wkrótce ukaże się jego nowa książka "Trump 2.0 Rewolucja chorego rozsądku"."
niedziela, 16 marca 2025
"Militarny amok". Prof. Kolodko: spirala zbrojen oslabi europejska gospodarke
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz przyznał, że ma w domu plecak ewakuacyjny. Wyjaśniał, że przygotował go do akcji.
OdpowiedzUsuńJest spakowany i w każdej chwili gotowy do wzięcia.
Zaleszczyki ?
Katyń pomścimy.
OdpowiedzUsuńOgromne pieniądze są wyrzucane w błoto bez poprawy siły obrony. Głupota i łapówki.
OdpowiedzUsuń