piątek, 8 listopada 2019

Pełniący Obowiązki Polaka. Jak sowieci rządzili w polskim wojsku

Pełniący Obowiązki Polaka. Jak sowieci rządzili w polskim wojsku

https://www.newsweek.pl/wiedza/historia/pop-czyli-pelniacy-obowiazki-polaka-sowieci-w-polskim-wojsku-w-prl/s5kk4yk
" „Wszyscy uważają, że decyzja ta powinna mnie jako Polaka serdecznie ucieszyć. W rzeczywistości było odwrotnie. Byłem w tym czasie szefem sztabu 1 Armii Uderzeniowej – wielkiej jednostki, w skład której wchodziło 13 dywizji. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wróżyły, że w najbliższym czasie obejmę dowództwo armii. Armii, którą doskonale znałem, z którą byłem zżyty od 1942 roku i która świetnie spisywała się na froncie. W dodatku nie bardzo się orientowałem, co to ma być za Wojsko Polskie” – w tak bezceremonialnych słowach swoje przenosiny do polskiego wojska ujął radziecki generał polskiego pochodzenia Władysław Korczyc. Od wczesnej młodości czuł się obywatelem sowieckim. Nawet półroczne oczekiwanie na szafot w latach stalinowskiej wielkiej czystki nie zmieniło jego światopoglądu.

Stalin wprawdzie się zgodził, by w 1943 r. utworzyć wojsko polskie na terenie Związku Radzieckiego, ale chciał mieć nad nim całkowitą kontrolę. Zagwarantować ją miała obsada wszystkich stanowisk dowódczych przez oficerów Armii Czerwonej lub lojalnych oficerów polskich, typu generał Zygmunt Berling. Rosła armia, wzrastała również liczba sowieckich oficerów. Kulisy ich przenosin precyzyjnie w swoich wspomnieniach ujął generał Tadeusz Pióro: „Na ich dobór polskie organy nie miały żadnego wpływu, szefem kadr 1 Armii WP był Rosjanin, płk Filip Sobieżko i on – teoretycznie w porozumieniu z Berlingiem – zajmował się praktyką personalną. Decyzje o przekazywaniu oficerów z jednostek radzieckich zależały od ich dowódców pozbywających się przy tej okazji mniej przydatnych. Niejeden z nich zresztą odbierał przydział do obcej armii jak dopust boży, uważając przebranie w polski mundur za koniec kariery w Armii Radzieckiej, co – nawiasem mówiąc – przyszłość potwierdziła”.
Już podczas chrztu bojowego 1 Dywizji Piechoty pod Lenino jeden z takich POP-ów – podpułkownik Anatol Wojnowski – dał pokaz swoich możliwości. Będąc dowódcą 1 pułku czołgów, odpowiadał za ich wprowadzenie na pole bitwy, a zadanie wsparcia piechoty bronią pancerną było bardzo istotne dla przebiegu całej batalii. To zadanie spaliło na panewce, ponieważ kiedy czołgi grzęzły w bagnach, ppłk Wojnowski leżał w stanie upojenia alkoholowego w jednej z okolicznych stodół. Na szczęście dla jego czołgistów wkrótce po bitwie odkomenderowano go z powrotem tam, skąd przybył.

Mniej szczęścia mieli nowo powołani rekruci 2 Armii WP, których los pokarał osobą ich dowódcy – urodzonego w Warszawie, od rewolucji październikowej żołnierza Armii Czerwonej, późniejszego generała Karola Świerczewskiego. O jego libacjach alkoholowych i pijackiej brawurze krążył legendy już od czasów hiszpańskiej wojny domowej, gdzie był dowódcą jednej z brygad ochotników. W kwietniu 1945 roku zgotował on swoim żołnierzom i oficerom drogę przez piekło, puszczając ich na Drezno bez odpowiedniego rozpoznania terenu. Zamiast tego były imprezy zakrapiane alkoholem. Wojsko zostało odcięte przez niemiecki kontratak, a otoczone jednostki zabite (ok. 5 tysięcy żołnierzy).

Inną cechą POP-ów były ich skłonności do szabru, szczególnie kiedy znaleźli się na ziemiach niemieckich. Przykład: pułkownik Andriej Czartoryski. Już jako dowódca 10 Dywizji Piechoty w armii Świerczewskiego w przededniu ofensywy drezdeńskiej został przez niego wyrzucony za liczne kradzieże podczas przemarszu jego dywizji przez Ziemie Odzyskane. Nie zaszkodziło mu to jednak w dalszej karierze. Zaledwie kilka dni później znalazł się w Łodzi, gdzie został dowódcą nowo formowanej 11 Dywizji Piechoty, a ponadto jako najstarszy stopniem oficer w mieście objął obowiązki szefa łódzkiego garnizonu wojskowego. Już pod koniec maja 1945 roku dostał rozkaz wyruszenia ze swoją dywizją nad środkową Odrę. I znów zajmował się głównie szabrem.
 Ukróciła to w końcu inspekcja przeprowadzona przez oficerów Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego w maju 1946 roku. W sporządzonym przez nich sprawozdaniu czytamy: „Dowódca 11 dywizji – płk Czartoryski nie jest obecnie w stanie należycie pokierować pracą swojej jednostki. Wpływa na to w pierwszym rzędzie jego przeszłość »szabrownicza« z pierwszego okresu pobytu dywizji na ziemiach zachodnich. Wpłynęło to na olbrzymie obniżenie się jego autorytetu u podwładnych. Był wypadek, że na odprawie jeden z dowódców pułku prawie otwarcie zarzucał mu uczestniczenie w nadużyciach, a z drugiej strony wiele nadużyć w dywizji nie jest należycie tępione. Uzdrowić ten stan rzeczy mogłaby jedynie zmiana na stanowisku dowódcy dywizji. Opinia gen. Popławskiego co do tej sprawy jest analogiczna”. Cztery miesiące później został odesłany do Związku Radzieckiego.

Nie każdy mundurowy z Kraju Rad, który służył w szeregach polskiej armii, radził sobie z samotnością i z rozłąką z najbliższymi. Niektórzy z nich decydowali się na tzw. frontowe żony, czyli młode kobiety. Chyba najgłośniejszym przypadkiem była relacja generała Włodzimierza Kierpa z jego podwładną porucznik Natalią Gurową. On – dowódca 5 Brygady Artylerii Ciężkiej, ona – felczer ambulatorium tejże brygady, nie ukrywali się ze swoim uczuciem.

W szczególny sposób przedstawił to prof. Maciej Szczurowski w monografii jednostki: „Na przykład zdjęcie zrobione podczas pobytu w Summt przedstawia gen. Kierpa i jego »wojenną żonę« por. Natalię Gurową przy pięknej limuzynie – w kolekcjonowaniu których pasjonował się generał – w towarzystwie dwóch psów. Jeden, owczarek alzacki, towarzyszył dowódcy brygady na całym szlaku bojowym; drugi, to jamnik sprezentowany przez Kierpa »żonie« pragnącej we wszystkim dorównać »mężowi«. Nadto »towarzyszka porucznik« już nie w mundurze, lecz wieczorowej, koronkowej sukni, wykwintnym kapeluszu z wymyślnym rondem oraz w lakierowanych pantofelkach. Całość tworzyła obraz zaiste w niczym nieprzypominający zakończonej kilka dni wcześniej wojny”.

„Frontowe małżeństwa” sowieckich generałów kończyły się najczęściej z momentem ich powrotu do ojczyzny.

Gdy wojna się skończyła, władze zdecydowały się zredukować półmilionową armię. To samo dotyczyło POP-ów. W pierwszej fazie byli odsyłani w sposób doraźny i niezorganizowany. Od lipca 1946 roku Departament Personalny WP przejął całkowitą pieczę i kontrolę nad tym procesem. Do ostatniego dnia 1948 roku z powrotem do ZSRR odkomenderowano prawie 17 tysięcy POP-ów, w tym 66 generałów. Dodatkowo ponad tysiąc oficerów złożyło podania o przyznanie polskiego obywatelstwa. Większość z nich rozpatrzono pozytywnie. Wydawało się, że LWP uzyska wkrótce narodowy charakter. Że w tamtym czasie była na to realna szansa, udowadniał Władysław Gomułka na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR z 12 października 1956 r. Mówił wtedy: „W materiałach, które mi zwrócono, znalazłem list, który pisałem do Biura Politycznego KC KPZR (będąc w Moskwie przejazdem do Kisłowodzka na leczenie) w 1947 r. Z listu tego wynika, że już w 1951 roku nie miało być ani jednego oficera rosyjskiego”. Dał na to zgodę Stalin i Bułganin, ówczesny minister obrony narodowej”.

Ale rzeczywistość okazała się inna. Stalin rozpoczął kolejną wojnę z „wewnętrznym wrogiem”. W odróżnieniu od czasu wielkiego terroru z lat 30. – oprócz samego ZSRR – objęła ona wszystkie państwa satelity na wschód od Łaby. Rozpoczęty pod koniec 1948 r. proces przyspieszonej stalinizacji objął również polskie wojsko. Generałowi Marianowi Spychalskiemu – wiceministrowi obrony narodowej, odpowiedzialnemu za powojenną politykę personalną, już po aresztowaniu w 1950 r. postawiono następujące zarzuty: „Spychalski przyspieszał odsyłanie z WP nieodzownych specjalistów – oficerów radzieckich, bez odpowiedniego przygotowania młodej, ludowej kadry, pogłębiając przez to trudności, jakie istniały przy formowaniu korpusu oficerskiego i jego szkoleniu. Odwoływanie oficerów radzieckich odbywało się na gruncie porozumienia z Rządem Radzieckim, lecz nie wolno było tego czynić ze szkodą dla WP. Przedstawienie Rządowi Radzieckiemu potrzeby zatrzymania koniecznej ilości oficerów radzieckich w WP spotkałoby się – jak stwierdza sam Spychalski – z przychylnym potraktowaniem. Spychalski nie podjął jednak żadnych kroków w tym kierunku, a nawet wręcz przyspieszał odwoływanie oficerów radzieckich”.

Symbolem nowej ery stała się nominacja na ministra obrony narodowej marszałka ZSRR Konstantina Rokossowskiego. Urodzony w zubożałej polskiej rodzinie pochodzenia szlacheckiego, w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej uzyskał status bohatera narodowego. Miał olbrzymi wkład osobisty w największych sowieckich zwycięstwach pod Stalingradem, Kurskiem czy Berlinem. Z chwilą objęcia przez niego sterów w Ministerstwie Obrony Narodowej, z kierunku wschodniego nadeszła kolejna fala wysokich szarżą radzieckich oficerów. Przez pierwsze trzy lata jego rządów – do końca 1952 r. – przyjechało 269, w tym 36 generałów. Dołączyli oni do grona swoich towarzyszy, którzy przetrwali czystki w latach 1945-1948. Tak więc w szczytowym okresie stalinizmu w siłach zbrojnych PRL służyło łącznie 41 generałów i 668 oficerów „bratniej armii”.

Najbardziej haniebny okres działalności POP-ów w Wojsku Polskim przypada na lata 1949-1954. Było to związane z ich służbą w wojskowym wymiarze sprawiedliwości oraz w kontrwywiadzie, dla pozoru ukrywającym się pod szyldem Głównego Zarządu Informacji. To właśnie ci ludzie zajmowali się wszystkimi generałami, oficerami, podoficerami i szeregowymi o rodowodzie akowskim, maczkowskim, andersowskim czy sanacyjnym.

Brak wykształcenia prawniczego nie przeszkadzał sowieckim prokuratorom żądać najsurowszych werdyktów, z karą śmierci włącznie, a sędziom wojskowym – je orzekać. Jednym z takich przykładów był prokurator wojsk lotniczych podpułkownik Iwan Amons. Absolwent dwuletniego seminarium nauczycielskiego i jednorocznego kursu prawniczego w 1952 roku jako oskarżyciel w pokazowym procesie oficerów lotnictwa w wydatny sposób przyczynił się do skazania sześciu z nich na karę śmierci za rzekome szpiegostwo, choć doskonale wiedział, że są niewinni.
Już kilka lat wcześniej jego przełożony wystawił mu taką opinię służbową: „Prokurator Amons nie dorósł do zajmowanego stanowiska, zajmuje je jedynie z powodu braku dostatecznie kwalifikowanych kadr. Wykształcenie ogólnie niskie, prawnicze żadne, inteligencja mierna. Dokumenty sporządzone przez prokuratora Amonsa często zaliczyć wypada do rzędu humorystycznych, ich bezradność i wyjątkowo niska kultura prawnicza graniczą nierzadko z niezamierzonym przez autora komizmem”.

Jeszcze bardziej brudną robotę niż prokuratorzy i sędziowie wykonywali funkcjonariusze wojskowej bezpieki. To oni dręczyli psychicznie i fizycznie aresztowanych oficerów WP. Często bano się ich bardziej niż cywilnych bezpieczniaków. Ci najwyżsi rangą w sfingowanych procesach pokazowych przełomu lat 40. i 50. nierzadko sami dyktowali wyroki, jakie miały zapaść.

Jednym z najgorszych był pułkownik Antoni Skulbaszewski, zastępca szefa GZI w latach 1950-1954, a jeszcze wcześniej przez dwa lata naczelny prokurator wojskowy. Chyba najlepiej zarówno jego metody śledcze, jak i jego samego scharakteryzował gen. Pióro: „Elegancki, układny, inteligentny, dobrze mówiący po polsku i doskonale w polskich stosunkach zorientowany (…). Miał wyjątkową umiejętność nawiązywania kontaktu z rozmówcą, niemal zjednywał go swoim obejściem, oczytaniem, wyrobieniem towarzyskim. Gdy prowadził śledztwo, delikwent często sam nie wiedział, jak wpadał w zastawione pułapki słowne. W rzeczywistości bezwzględnością przewyższał Wozniesienskiego, a w działaniach śledczych potrafił być nie mniej brutalny od swoich podwładnych, zbyt delikatnie – jego zdaniem – obchodzących się z przesłuchiwanymi, piętnował ich jako słabych ideologicznie i ulegających wrogim wpływom”.

Dramatyczne październikowe dni 1956 roku, kiedy to o mały włos nie doszło do zbrojnej konfrontacji z Sowietami, doprowadziły do nacisku na Gomułkę, by pozbył się POP-ów z Wojska Polskiego. Będąc na fali odwilży i mając wolną rękę ze strony ekipy Chruszczowa, I sekretarz PZPR zrobił z nimi porządek. Jeszcze do końca tego roku odkomenderowano do ZSRR marszałka Rokossowskiego, 19 generałów i 25 oficerów, a w pierwszej połowie 1957 roku dalszych kilkanaście osób, w tym ośmiu generałów. Tym sposobem w szeregach LWP pozostało jedynie sześciu radzieckich generałów i tylu samo oficerów. Wywodzący się z tej grupy generałowie Michaił Owczynnikow i Jurij Bordziłowski zasiedzieli się w Polsce wyjątkowo długo, bo aż do marca 1968 roku. Jako ostatni – po 24-letniej służbie z piastowskim orzełkiem na czapce – zamknęli oni erę udawanych Polaków.  "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz