niedziela, 6 grudnia 2020

Bezdroza polskie

 Bezdroza polskie
Od krwawego zamachu stanu agenta Piłsudskiego w 1926 roku zaczął się zjazd Polski rządzonej przez złodziejską dyktaturę po równi pochyłej. Sytuacja zmierzała do wojny domowej i nawet bez najazdu Niemiec i Związku Radzickiego i tak sąsiedzi musieliby interweniować w Polsce z oczywistym skutkiem
Wielki Kryzys straszliwie zdewastował Polskę. Grabiona wieś w metodach gospodarowania cofnęła się do wczesnego średniowiecza.
W 1931 roku  75% ludzi mieszkało na wsi a  w miastach kanalizację miało 13% budynków. W 1938 roku do 98% wsi nie doprowadzono  prądu.
Stan zdrowia Polaków był rozpaczliwy a powszechna służba zdrowia nie istniała.  Niezwykle uprzywilejowaną pozycje miał kościół kat , trzymający naród w ciemnocie.
Historyczną rolą sąsiadów Polski jest jej cywilizowanie i unowocześnianie. Po II Wojnie Światowej ZSRR na siłę modernizował Polskę świadom tego że zysk z koloni jest proporcjonalny do jej stanu i ona musi się rozwijać. Mimo potwornego zniszczenia Polski dość szybko osiągnięto przedwojenny poziom produkcji. Praktycznie z niczego, powstały nowe gałęzie przemysłu. Rozbudowano miasta, zelektryfikowano kraj, zlikwidowano powszechny analfabetyzm, stworzono powszechną służbę zdrowia.

http://retropress.pl/slowo/bezdroza-polskie/
"Bezdroża polskie

Słusznie chlubimy się Gdynią, która powstała w amerykańskiem tempie i z amerykańskim rozmachem. Gdynia jest raczej wyjątkiem, którym pochwalić się możemy. Ale naogół zbyt często lubimy się chwalić. To już spostrzegł Słowacki… Obowiązkiem dobrego patryjoty jest nie pianie od rana do wieczora hymnów tryumfalnych i pochwalnych, lecz wskazywać rodakom na dystans, który nas dzieli od wyników pracy innych narodów.

Normalny Polak mówiąc np. o drogach w Polsce, powiada zawsze jedno i tosamo.
„Dużo się robi”.

To bardzo smutne, że się „dużo robi” bo rezultaty są opłakane. Przecież dla Europejczyka Polska to jedno wielkie bezdroże jak Tybet, jak Turkiestan Wschodni, jak wnętrze Afryki. Przecież to co się u nas drogą nazywa, nie jest drogą w pojęciu europejskiem.

Państwo polskie ma stolicę Warszawę i cztery duże miasta, półstołeczne, Poznań, Lwów, Kraków, Wilno. Otóż ze stolicy naszej niema drogi do żadnego z tych dużych miast, historycznych stolic prowincji.

Do Poznania przejechać nie można. Jedzie się asfaltem do Łowicza potem „objazdy” zatopione w błocie, nie do przebycia, takie same w których grzązł Napoleon. Drogi odpowiednie dla wytrzymałych wierzchowców a nie dla nowoczesnych motorów i tak, aż po samą granicę byłego zaboru pruskiego.

Do Krakowa asfalt do Radomia, po którym przelatują limuzyny ministerjalne zdążając do popularnej restauracji w tem mieście. Potem objazdy do Kielc, objazdy z Kielc do Krakowa, czasami szosa z wyszarpanemi dołami. Nie do przebycia.

Do Lwowa – nie do przebycia.

Do Wilna. Zastanawiam się zawsze jak można zostawiać drogę w tym stanie, w jakim ona istnieje na przestrzenni Wyszków – Ostrów o 50 klm. od stolicy 35 miljonowego państwa. Przecież ta droga łącząca Warszawę z Wilnem, z północą, ze wschodem, biegnąca pod nawisającemi Prusami Wschodniemi jest chyba ważna nietylko ze względów gospodarczych, „reprezentacyjnych” czy turystycznych. A przecież przejechać jej nie podobna. Każdy wóz dudni na niej jak rozklekotany gruchot, każdem kołem wpadając w inną dziurę, w inny wybój. Dlaczego ludzie odpowiedzialni za tę drogę nie siedzą w Berezie?

Istnieje ustawa o ochronie imienia Marszałka Piłsudskiego. Jaka szkoda, że nie można stosować jej wstecz. Należałoby sankcjami jej obarczyć tego, kto drogę Wilno – Warszawa nazwał „traktem im. Marsz. Piłsudskiego”. Zdaje się, że to był inż. Moraczewski. Przecież tem imieniem wolno jest nazywać tylko to co jest dobre, rzetelne, porządne. Tymczasem w cóż przeistoczył się ów trakt „po kilku latach”. Proszę pojechać do Grodna i wpaść w dwa duże objazdy.

A cóż się dzieje po naszych miastach. Exemplum kochane Wilno. Na ulicy Nowogródzkiej są takie doły, że gdyby takowe istniały gdzieś w Niemczech, Francji, Czechach, Danji, – gdziekolwiek, toby były obstawione płotami z napisami „Baczność. Niebezpieczeństwo życia”, a w nocy oświetlone czerwonemi latarniami. Na innych ulicach za dzielnicą Pohulanki są rowy po przez ulicę takie, że wziąść je może tylko koń, albo tank wojskowy. Z miasta wyjechać w żadną stronę nie można: do Lidy szosa jest straszna, taksamo do Niemenczyna, tosamo do Werek, wreszcie połączenie z Warszawą jest już od przeszło 5-ciu miesięcy odcięte przez objazd z błota, dziur i wybójów. Na deser w środku miasta mamy piękny plac Katedralny z cudowną bazyliką, z urzędem wojewódzkim, pałacem biskupim dokoła. Plac jak się mówi „reprezentacyjny”. Plac ten obfituje w dziury i wyboje, jak miasteczko ukraińskie za czasów Chmielnickiego. Rozkopano ten plac przed kilku miesiącami, chcąc go przerobić i pozostawiono go w tym rozkopanym stanie. Wilno przypomina jegomościa, który chciał się przebrać, zdjął spodnie „marengo” aby włożyć czarne spodnie w białe paski, ale po zdjęciu spodni „marengo” rozmyślił się i oto już od kilku miesięcy paraduje w kalesonach.

Fatalny stan naszych dróg jest tem smutniejszy, iż nie są one odbiciem nieudolnośći rządu, czy samorządu, wojewody, czy starosty. Są one odbiciem niestety bardzo niskiego poziomu gospodarczego i kulturalnego całego społeczeństwa. Niby jesteśmy ludzie, jak ludzie, a przecież żyjemy w dżungli, na kompletnem bezdrożu. Wysiłki są i nie można oczywiście zamykać całkowicie na nie oczy, ale niestety wysiłki te nie odpowiadają tempu wysiłków naszych zachodnich sąsiadów. O! nie zapominam ani na chwilę, iż przed wojną oni mieli drogi doskonałe, my – okropne. Ale jakież cuda zrobili oni po wojnie i w jakiemże błocie my nadal siedzimy. Czarne anemiczne strzałki wąskich asfaltów rozchodzą się jak mrówki od naszej stolicy, podczas gdy gdziendziej strzelają autostrady, jak błyskawice."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz