Szwedzkie obozy koncentracyjne
https://www.salon24.pl/u/krzysztof-mazowski/1120966,netflix-1939-czy-w-szwecji-byly-obozy-koncentracyjne
"Do oferty Netflixa trafił ostatnio szwedzki film pod tytułem „1939”. Pokazuje on stosunek społeczeństwa szwedzkiego do wydarzeń drugiej wojny światowej. Widzimy także sekwencje na których niemieckie pociągi wojskowe jadą z okupowanej Norwegii przez terytorium Szwecji do Finlandii. Jeden z bohaterów filmu opowiada o swoim pobycie w szwedzkim obozie karnym Storsien, gdzie „budowano drogę donikąd, po czym rozbierano ją i budowano ponownie.” Ten fragment trwa tylko chwilę i może być zupełnie nieczytelny dla widzów. Jak to? W Szwecji też były obozy…
Wyjaśnienie tej zagadki znalazłem w szwedzkiej publikacji „Svenska koncentrationsläger i Tredje Rikets skugga” (Szwedzkie obozy koncentracyjne w cieniu Trzeciej Rzeszy), która powinna wywołać małe trzęsienie ziemi w tym kraju, ale była prawie niezauważona przez szwedzkie środki masowego przekazu. Wygląda jednak na to, że Szwedzi pomału przyznają się do swoich rozmaitych politycznych i mniej politycznych posunięć przed i w okresie drugiej wojny światowej tak, aby powiedzieć to szybko i zaraz o tym zapomnieć... Szwedzi przyznali się już do swoich instytutów czystości rasowej, które stały się wzorem dla „naukowców” z III Rzeszy, przyznali się do przymusowej sterylizacji elementów „społecznie nieużytecznych”, co później także ich niemieccy koledzy rozwinęli na skalę przemysłową, przyznali się, że faktycznie stali po stronie III Rzeszy podczas II wojny światowej i udzielali temu krajowi daleko idącej pomocy, przynajmniej do klęski pod Stalingradem… Tę listę można ciągnąć dalej. Tylko czy chcemy to zrobić? Czy może wolimy o tym nie pamiętać, a za to pamiętać o humanitarnych akcjach Raula Wallenberga i Folke Bernadotte?
Używanie pojęcia „obozy koncentracyjne” z przymiotnikiem określającym przynależność państwową jest powodem wielu nieporozumień. Lokalizacja obozów administrowanych przez jedno państwo na terytorium innego państwa, np. na terenie Polski jest tego przykładem. Samo pojęcie stało się bardzo drażliwe po doświadczeniach drugiej wojny światowej, a posądzenie jakiegoś kraju o prowadzenie takich obozów może być łatwo uznane za obraźliwe. Szwedzi w odniesieniu do własnych obozów wolą używać łagodniejszego określenia „obozy internowania”.
Jak o tym pisać? Teraz już chyba można, bo minął okres utajnienia pewnych dokumentów. Zajrzeli do nich młodzi historycy Tobias Berglund i Niclas Sennerteg. Co było w tych dokumentach? Przede wszystkim to, że w Szwecji funkcjonowały obozy odosobnienia, do których zsyłano głównie obcokrajowców z podejrzanymi poglądami politycznymi. Zamykano ich tam bez żadnego wyroku sądowego, ot po prostu tak, aby nie pętali się po kraju i nie zatruwali umysłów porządnych ludzi swoimi chorobliwymi poglądami. Do takich obozów trafiali komuniści, antynaziści, pacyfiści – przeważnie uchodźcy z Niemiec pochodzenia żydowskiego i z krajów podbitych przez Niemcy. Podstawą prawną była dyrektywa rządowa z dnia 1 września 1939 roku ustanawiająca specjalny nadzór nad obcokrajowcami (särskild tillsyn över utlänningar). Obcokrajowcy, zdaniem autorów dyrektywy, stanowili zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju, ponieważ mogli być potencjalnymi szpiegami czy dywersantami. Kolejna dyrektywa z dnia 25 lutego 1940 roku umożliwiała zesłanie obcokrajowców do obozu (omhändertaga utlänningar i förläggning). Za urządzenie i prowadzenie obozów odpowiedzialny był z ramienia rządu minister d.s. socjalnych Gustav Möller, a za samo wykonanie odpowiadał sekretarz stanu Tage Erlander, późniejszy premier Szwecji. Oczywiście całość przedsięwzięcia była zatwierdzona i w całej rozciągłości akceptowana przez socjaldemokratycznego premiera Pera Albina Hanssona, który starał się, jak tylko mógł, uprzedzać wszelkie życzenia wielkiego, choć nieoficjalnego, sprzymierzeńca, czyli Niemiec. Szwedzki dowcip mówi, że Niemcy podbili Danię i Norwegię militarnie, a Szwecję… przez telefon. Po prostu zadzwonili do premiera i powiedzieli, czego spodziewają się po Szwedach, po czym Szwedzi to dokładnie wykonali.
Właściwie wszystko zgodne było z duchem ustawy o obcokrajowcach z 1927 roku, której celem była ochrona szwedzkiego rynku pracy przed napływem obcej siły roboczej oraz, jak to wyraźnie określono, ochrona rasy nordyckiej (skydda den nordiska rasen). Przekładając to na wpływy niemieckie to zadziałała zasada bumerangu. Najpierw Szwedzi, jeszcze długo przed Hitlerem głosili potrzebę czystości rasy, prowadzili szeroko zakrojone badania mające na celu udowodnienie wyższości rasy nordyckiej, sterylizowali elementy, które tej czystości mogły zaszkodzić. Później te „idee” przejęli i rozwinęli Niemcy uważający, że aryjski duch Trzeciej Rzeszy pochodził ze Szwecji, której dzięki temu nigdy nie zaatakowali militarnie – no bo jak atakować swój ideał, ale z drugiej strony mieli wysokie oczekiwania wobec Szwecji, która musiała dorastać do „nordyckiego” ideału w rozumieniu Niemiec hitlerowskich. W ten sposób to wszystko, co wymyślili Szwedzi, po „twórczym” przetworzeniu w Niemczech, wracało podczas wojny do Szwecji w takim wymiarze i z takim oczekiwaniami, z którymi Szwedzi nie bardzo sobie radzili. W każdym razie próbowali, z jednej strony, aby pokazać, że są prawdziwymi dzielnymi aryjczykami, a z drugiej po prostu ze strachu przez ewentualną inwazją niemiecką, jeżeli Niemcy zorientują się, że ich aryjski ideał spadł z piedestału, że to tylko nieudana imitacja. Zdaniem szwedzkiego historyka Karla Molina, szwedzka demokracja z obawy przed śmiercią była wtedy bliska popełnienia samobójstwa.
Jedną z takich prób dorośnięcia do oczekiwań niemieckich były szwedzkie obozy internowania, w których zamykano ludzi wedle uznania jakiegoś urzędnika – niższego czy wyższego szczebla. Obcokrajowiec nie musiał być skazany za szpiegostwo, sabotaż, czy coś w tym rodzaju. Wystarczyło samo podejrzenie (utan att ha varit åtalad för sådant brott, dock skäligen kunnat misstänkas för att ha begått eller ha för avsikt att begå handling av denna art), albo że ktoś w ogóle był aktywny politycznie (politiskt verksam), co było dostatecznym powodem, aby, często bez ostrzeżenia i bez możliwości powiadomienia rodziny, wsadzić go do obozu, albo przynajmniej wydalić z kraju. W szwedzkim filmie „1939” mówi się jednak o Szwedzie, który także trafił do obozu, ponieważ był komunistą i obawiano się, że chciał otworzyć Armii Czerwonej „drzwi do Szwecji”.
Autorzy piszą o spektakularnym wydarzeniu, które miało miejsce w Szwecji w styczniu 1939 roku, a więc jeszcze przed wojną. Niemiecki uchodźca miał zostać odesłany do Rzeszy, co praktycznie równało się z karą śmierci lub z obozem. Na dworcu centralnym w Sztokholmie podciął sobie żyły w obliczu tłumu podróżnych, aby w ten sposób zaprotestować przeciwko decyzji o ekstradycji. Powstało oczywiście zamieszanie, w którym interweniowała policja i to dość brutalnie. Z tłumu odezwały się okrzyki, krytykujące interweniujących funkcjonariuszy: „To nie ludzie, to bandyci. I to ma się nazywać demokracja!” W każdym razie protestującego Niemca wtedy odratowano i pozwolono mu zostać w Szwecji, ale w roku 1940 przypomniano sobie o tym incydencie i zesłano go do obozu w Långmora.
Na początku książki znajdujemy wyjaśnienie, że przecież obozy były czymś niemal naturalnym, a w każdym razie powszechnym w pierwszej połowie XX wieku. Najpierw jakoby wpadli na ten pomysł Hiszpanie w czasie wojny kubańskiej 1895. Nazywało się to „rekoncentrerades”… Potem Anglicy urządzali swoje „concentration camps” podczas wojny burskiej w Afryce. Od nich jakoby ten pomysł przejęli w 1904 roku niemieccy koloniści w pobliskiej Namibii, którzy lokowali w obozach tubylców. Stąd niemiecka nazwa „Konzentrationslager”. Podobno w takim obozie zbierał swoje doświadczenia dr. Heinrich Göring, ojciec Hermana.
W samych Niemczech pierwsze obozy koncentracyjne otworzyli wcale nie hitlerowcy tylko socjaldemokraci, którzy internowali tysiące komunistów w tzw. Schutzhaft, a później w Konzentrationslager fur Ausländer umieszczano uchodźców z Europy Wschodniej. Hitlerowcy uruchomili pierwsze swoje obozy po 1933 roku, aby internować w nich przeciwników reżimu różnej maści – czyli głównie komunistów, którzy nie wstąpili do NSDAP. (Tu ciekawostka – partia komunistyczna w Niemczech praktycznie przestała istnieć po 1933 roku – część trafiła do obozów, a reszta wstąpiła do NSDAP z powodu bliskości celów politycznych.)
Autorzy zwracają uwagę, że synonimem obozów koncentracyjnych stał się kompleks Auschwitz, ale że nie należy mylić obozów koncentracyjnych z obozami zagłady, które miały różne cele, choć działały w niemieckim systemie „naczyń połączonych”. Obozy były i w innych krajach, także w USA, gdzie np. internowano Japończyków, a dziś jest Guantanamo. Te wszystkie wyjaśnienia mają niewątpliwie na celu złagodzenia pojęcia „obóz koncentracyjny” w odniesieniu do warunków szwedzkich.
W Szwecji działało w latach 40-tych 14 obozów, które były określane, jako „zamknięte ośrodki” (slutna förläggningar), aby nazwa nie wywoływała nieodpowiednich skojarzeń. W sumie internowano w nich ponad 3000 podejrzanych politycznie obcokrajowców, uważanych za potencjalną piątą kolumnę. Więźniów traktowano bardzo surowo, w każdym razie jak na warunki szwedzkie. Często wykonywali ciężką pracę fizyczną. Jeden z więźniów obozu w Långmora, który wcześniej doświadczył już niemieckiego obozu koncentracyjnego, twierdził, że szwedzkie obozy są niewiele lepsze. Ta wypowiedź dotarła do prasy i wywołała polemikę w ramach, której zabrał głos inny więzień, wyjaśniając, że co prawda nie można szwedzkich obozów porównywać do niemieckich, ale i tak przynoszą wstyd szwedzkiej demokracji. W każdym razie lewicowe czasopismo „Arbetaren” twierdziło wtedy, że „szwedzkie państwo stosuje brutalny przymus i siłę, aby zdeptać zagranicznych antyfaszystów, którzy jak rozbitkowie ze statku niemieckiej demokracji, zostali wyrzuceni na szwedzki brzeg.”
Jak wynika z książki, w szwedzkich obozach znaleźli się także Polacy. Autorzy nie piszą nic bliższego na ten temat, raz tylko używając określenia „polscy nacjonaliści”. Ze szwedzkim systemem penitencjarnym zetknęło się także kilku znanych polityków niemieckich, m.in. Herbert Wehner i Willy Brandt, który podobno był przez jakiś czas internowany w dość łagodnym obozie w Baggå w Västmanland.
Bardziej „groźni” więźniowie, podejrzani o szpiegostwo czy sabotaż, trafiali nie do obozów, ale do specjalnego więzienia „dla politycznych” w Falun. Należy podkreślić, że wszystko to odbywało się poza oficjalnym systemem prawnym, a więźniami „administrował” urząd d.s. socjalnych.
Czy nazwa „obozy koncentracyjne” jest uzasadniona? Autorzy używają ją w tytule swojej pracy. Powołują się na teksty, w których taka nazwa została użyta. Przeprowadzają porównania z obozami w innych krajach. A może wykorzystują tylko „nośność medialną” pojęcia w celach reklamowych? Niewątpliwie szwedzkie obozy internowania, o których mowa, funkcjonowały poza demokratycznym systemem prawnym, co w pewnym stopniu da się wytłumaczyć szczególną sytuacją podczas wojny i obawą o własną skórę. Szwedzkie obozy były jednak dość łagodnym miejscem odosobnienia w porównaniu z obozami niemieckimi. Nikt w nich nie ginął, nikt nie był głodny, nie stosowano brutalnej przemocy… Rząd szwedzki, zdaniem autorów, chciał się przypodobać Niemcom tak, aby w obliczu wygranej niemieckiej wynegocjować sobie najlepszą pozycję w „nowej Europie”, a gdyby Niemcy zdecydowali się na inwazję Szwecji, wynegocjować jak najlepsze warunki kapitulacji. Po wojnie starano się jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie. Erlander został premierem i nikt nie wypominał mu, że podczas wojny administrował „obozami internowania”. W swoich pamiętnikach nawet o tym nie wspomina. Jakby nie było sprawy, której akta utajniono na 50 lat.
A szwedzki film „1939” warto zobaczyć na Netflixie, już choćby tylko dlatego, aby dowiedzieć się, jak Szwedzi reagowali i zachowywali się podczas II wojny światowej.
Tobias Berglund, Niclas Sennerteg: “Svenska koncentrationsläger i Tredje Rikets skugga”,
Natur & Kultur, Stockholm 2008."
poniedziałek, 22 marca 2021
Szwedzkie obozy koncentracyjne
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dobra robota.
OdpowiedzUsuń