środa, 24 kwietnia 2024

Lekarz niedouczony ale katolicki. KUL i zona Czarnka juz o to zadbaja

 Lekarz niedouczony ale katolicki. KUL i zona Czarnka juz o to zadbaja

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2220390,1,lekarz-niedouczony-ale-kato licki-kul-i-zona-czarnka-juz-o-to-zadbaja
"Na pierwszy rok medycyny na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim przyjęto 60 młodych ludzi spośród 1500 starających się. O jakość studentów KUL nie musi się więc martwić. Martwi raczej jakość samych studiów.

Jako absolwent KUL nie mogę się nadziwić, jakich to kierunków studiów nie prowadzi dziś moja Alma mater. Coaching i doradztwo kariery! Trudno mi sobie wyobrazić, aby coś tak na wskroś świeckiego i dalekiego od wszystkich uznanych i szacownych dyscyplin naukowych przeszło na konserwatywnej uczelni, jaką pamiętam.

Lecz prawdziwym hitem tego nowego, prężnego KUL są studia lekarskie, które ruszą od jesieni. Ruszą pod kierunkiem dr Katarzyny Czarnek, biolożki. Prywatnie żony ministra Przemysława Czarnka. Czy to powiązanie czemuś przeszkadza? Może miało wpływ na wysokość państwowej dotacji. Bo na utworzenie nowego kierunku Ministerstwo Zdrowia przeznaczyło ogromną kwotę 40 mln zł. W dodatku do stworzenia bazy klinicznej dla zajęć praktycznych przyłożył rękę Uniwersytet Medyczny w Lublinie, co oznacza, ni mniej, ni więcej, że w imię jakichś wyższych celów wsparł swego rynkowego konkurenta.
Medycyna: idziemy w ilość kosztem jakości

Na pierwszy rok przyjęto 60 młodych ludzi spośród 1500 starających się. O jakość studentów KUL nie musi się więc martwić. Martwi raczej jakość samych studiów. Chwalić ani ganić dnia przed zachodem słońca nie należy, lecz zawsze wolno mieć wątpliwości i obawy. Część z nich dotyczy wszystkich nowych projektów tego rodzaju, a część samego KUL.

Ministerialne zgody na prowadzenie studiów medycznych wydawane są niemalże hurtowo, co nie dziwi, skoro w ślad za licencją mogą iść specjalne dofinansowania. Oprócz KUL od października kształcenie lekarzy rozpoczną Akademia Mazowiecka w Płocku i Akademia Kaliska. Już od kilku lat można zaś studiować medycynę w Kielcach, Zielonej Górze czy Radomiu. Za czasów PiS wydano ponad tuzin zgód na prowadzenie tego specjalnego i wymagającego kierunku studiów. Jak twierdzi minister Niedzielski, nie będzie to oznaczać pogorszenia standardów kształcenia, za to odciąży uniwersytety medyczne. Dzięki zwiększeniu liczby uczelni prowadzących studia lekarskie będzie można uzupełnić niedobory kadrowe, a młodzież z mniejszych miejscowości, niemająca środków na studiowanie w Krakowie czy Warszawie, otrzyma taką możliwość bliżej miejsca zamieszkania. Brzmi to wszystko logicznie, więc czemu środowisko lekarskie oraz Naczelna Izba Lekarska wyrażają zaniepokojenie tymi posunięciami?

O co naprawdę tu chodzi, dość jasno wyraził sam minister Czarnek w słynnym majowym wywiadzie dla Rynku zdrowia: „Mówimy nie o tym, czy na wsi Janem Kowalskim będzie zajmował się wybitny specjalista, tylko mówimy o tym, czy Jan Kowalski w ogóle będzie miał szansę dostać się do lekarza”. Idea więc jest taka, aby idąc w ilość kosztem jakości, zwiększyć dostępność świadczeń medycznych, a poprzez zwiększenie ogólnej liczby pracujących lekarzy z czasem wytworzyć presję konkurencyjną i obniżoną jakość świadczeń podnieść w jej wyniku. Ale to tak nie działa!
Tak się uczyć medycyny nie da

By umożliwić prowadzenie studiów medycznych szkołom, które nie mają nic z medycyną wspólnego, przyjęto nader liberalne warunki i wymagania dla pretendentów. Wystarczy mieć zespół dwunastu lekarzy bądź specjalistów w zakresie nauk o zdrowiu – i to niekoniecznie na etatach w uczelni prowadzącej takie studia, lecz przynajmniej „wypożyczonych” z uczelni medycznej. Pomijając już niebagatelne kwestie lojalności i pracy w konkurencyjnej uczelni, tak nisko zawieszona poprzeczka to po prostu obraza dla stanu lekarskiego. A z dydaktycznego punktu widzenia – horrendum.

Tak się uczyć medycyny nie da. Nauczanie medycyny wymaga ogromnej bazy – nie tylko kilku umów ze szpitalami, lecz własnych klinik, laboratoriów, specjalnie wyposażonych sal do ćwiczeń, fantomów, różnego typu sprzętu, a nawet prosektorium. Żadna uczelnia, która dotąd nie miała z medycyną nic wspólnego, nie jest w stanie tego zapewnić w pierwszych latach prowadzenia kierunku lekarskiego.

Sprawy związane z infrastrukturą oraz sprzętem nie są tu jednakże najważniejsze. Kluczem do kształcenia lekarzy jest kadra. Nie można wykształcić lekarza bez kontaktu z profesorami, naukowcami i wybitnymi specjalistami. Być lekarzem to coś więcej, niż wykonywać zawód, a studia medyczne zawsze były i powinny pozostać studiami uniwersyteckimi. Lekarz powinien być człowiekiem wszechstronnie wykształconym, uformowanym w środowisku o poważnych tradycjach i osiągnięciach, poddanym wpływowi ludzi godnych podziwu i naśladowania. Lekarz nie może być kimś „wystarczająco dobrym”. Takich lekarzy pacjenci nie chcą. Chcą lekarzy dobrych i bardzo dobrych. Chcą mieć do nich zaufanie, a prestiż zawodu bierze się m.in. stąd, że bardzo trudno ukończyć te studia.

A także stąd, że prowadzą je prestiżowe i znane uczelnie. Dyplom lekarski zdobyty w Kaliszu nie będzie równy temu z Collegium Medicum UJ ani z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Nie jest to dobre ani dla pacjentów, ani dla samych lekarzy. Szkodzi też środowisku jako całości, obniżając w oczach społeczeństwa prestiż zawodu lekarza. Z pewnością lepiej poszerzyć bazę istniejących już uczelni medycznych bądź nawet stworzyć nową uczelnię medyczną z prawdziwego zdarzenia, niż stawiać po całym kraju budki z dyplomami lekarskimi.
Będzie wolno leczyć po katolicku

Jest jednak coś jeszcze, co dotyczy KUL, a także UKSW w Warszawie, gdzie również prowadzone są studia lekarskie, oraz szkoły o. Tadeusza Rydzyka, która najprawdopodobniej rozpocznie kształcenie lekarzy za rok. Otóż uczelnie wyznaniowe mają to do siebie, że kształcą nie tylko w przedmiotach zawodowych, lecz również „formują”, czyli indoktrynują w zakresie obowiązujących w danej konfesji poglądów. W przypadku Polski i wymienionych uczelni oznacza to nauczanie doktryn i koncepcji wyrosłych na gruncie religii katolickiej i zatwierdzonych w Watykanie. Są to rozmaite koncepcje społeczne i polityczne, a także etyczne i bioetyczne. I tu pojawia się konflikt.
W medycynie, która jest już nie tylko międzynarodowa, lecz wręcz uniwersalna, obowiązują standardy bioetyczne dopasowane do wymogów pluralistycznego, liberalnego państwa prawa. Wszystkie regulacje bioetyczne, będące inspiracją dla prawa medycznego i wspierające pacjentów oraz lekarzy w podejmowaniu decyzji dotyczących postępowania medycznego w trudnych i kontrowersyjnych sytuacjach, odwołują się do innego katalogu wartości niż religia katolicka i często stoją z nią w sprzeczności. I tak np. kultura bioetyczna współczesnej medycyny zabrania lekarzom kierowania się w wykonywaniu obowiązków własnymi przekonaniami religijnymi (nawet jeśli uważają je za uniwersalnie obowiązujące czy „naturalne”), jeśli mogłoby to doprowadzić do ograniczenia praw pacjenta.

Raczej nie do pomyślenia jest, aby absolwenci studiów medycznych KUL przyswoili sobie tę zasadę i w ogóle mieli szacunek do obowiązujących na całym świecie (a w każdym razie na całym Zachodzie) standardów etycznych świeckich zakładów leczniczych oraz instytucji zdrowia publicznego. Wręcz przeciwnie, mogą wejść w zawód w przekonaniu, że skoro są katolikami, to wolno im leczyć po katolicku, czyli np. nie wykonywać aborcji, gdy pacjentka ma do niej prawo lub wręcz jest ona niezbędna z powodów medycznych. Stawianie prawa religijnego ponad prawem stanowionym świeckiego państwa, wraz z jego aksjologią wyrażoną w konstytucji, jest absolutnie moralnie i prawnie niedopuszczalne, zwłaszcza zaś w przypadku osób wykonujących regulowane przez państwo zawody zaufania publicznego.
Niech KUL do mnie napisze

Czy absolwenci medycyny KUL będą tego świadomi? Szczerze wątpię. KUL oferuje lojalność na pierwszym miejscu Kościołowi i Stolicy Apostolskiej, a na drugim Rzeczypospolitej Polskiej i jej konstytucji – i to tylko pod warunkiem, że nie będzie to stało w sprzeczności z prawem wyznaniowym i instrukcjami z Watykanu. A jeśli się mylę, to gorąco proszę rzecznika prasowego KUL o nadesłanie sprostowania. Byłaby to prawdziwa sensacja, gdyby uczelnia kościelna stwierdziła, że respekt dla prawa republiki stawia wyżej niż respekt dla prawa kanonicznego i nakazów religii, które uważa wszak za mające boskie pochodzenie. Albo gdyby uznała, że do kolizji prawa wyznaniowego (uważanego za boskie) i prawa stanowionego w ogóle nie dochodzi.

Z pewnością tacy ludzie jak Przemysław Czarnek i Tadeusz Rydzyk mają nadzieję, że wykorzystają swoje pięć minut władzy do tego, aby trwale przeobrazić polską medycynę na modłę wyznaniową i podporządkować ją bez reszty wpływom Kościoła. To się jednak nie stanie, bo ogólne procesy sekularyzacji na to nie pozwolą. Niemniej musimy się liczyć z powstaniem kilkunastu tekturowych przybudówek do różnych słabych i bardzo słabych uczelni, z których na rynek pracy wyjdą niemałe zastępy lekarzy miernie wykształconych, bez wpojonego etosu lekarskiego i nawyku uczenia się przez całe życie. Zapewne akurat w przypadku KUL nie będzie najgorzej, ale do lekarza absolwenta Akademii Kultury Społecznej i Medialnej Tadeusza Rydzyka raczej bym się nie wybrał. Mam inną kulturę społeczną. Medialną zresztą też."

3 komentarze:

  1. Wychodzi na jaw coraz więcej szczegółów transakcji szwajcarskiej spółki Orlenu. Pod koniec zeszłego roku nasz paliwowy czempion przelał kilku pośrednikom prawie 400 milionów dolarów jako przedpłaty za miliony baryłek ropy, przede wszystkim z Wenezueli. Pieniądze zostały wymienione na kryptowaluty i się rozpłynęły.
    W grudniu zeszłego roku ówczesny zarząd OTS, bez żadnych zabezpieczeń przelał z góry pośrednikowi z Dubaju 240 milionów dolarów za wenezuelską ropę i produkty naftowe. OTS wyczarterował tankowce i wysłał je do zatoki Coro po towar. Tyle, że żadnej ropy tankowce nie dostały i przez tygodnie bezczynnie stały na redzie pod terminalem.

    Pod koniec marca Bloomberg informował o czterech zbiornikowcach z 8 milionami baryłek ropy, które utknęły na redzie portu w Maracaibo. Według agencji dwa z nich wiozły ropę Orlenu, miały ją dostarczyć gdzieś w Azji. Trzeci był załadowany ropą Vitolu, największej firmy tradingowej świata.

    Pod koniec lutego nowe władze Orlenu wyrzuciły zarząd OTS i powołały nowy. I z tego co wiadomo, nowa ekipa zastała taką sytuację: postojowe tankowców kosztowało ponad pół miliona dolarów dziennie, cały rachunek wynosił już koło 30 milionów dolarów, a pośrednik z Dubaju, którym okazał się 25-letni Chińczyk przysyłał jakieś mętne obietnice, sprowadzające się do używanego pewnie i w Wenezueli słowa „mañana”.

    Nowa ekipa zabrała się za porządki, pozrywała kontrakty, pospłacała armatorów, no i zaczęła rozglądać się za zaginioną kasą. Odkryła na przykład przedpłaconą ale nie zrealizowaną transakcję z Sudanem Południowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiemy, tak naprawdę, co tam się działo. Czy Chińczyk był cwanym złodziejem — czy też jedynie figurantem, za niewielki procent działającym w pełnym porozumieniu z kimś z polskiej strony (zapewne z całą grupą, bo takich „myków” chyba w pojedynkę się nie zrobi).
      Ja raczej stawiam na to drugie.

      Usuń
  2. "W grudniu zeszłego roku ówczesny zarząd OTS" Czyli już po przegranych wyborach. To na kilometr śmierdzi Obajtkiem i Kaczyńskimi.
    Lekarze od Rydzyka - Ale jaja !

    OdpowiedzUsuń