czwartek, 10 kwietnia 2025

Petycja w sprawie zakazu spowiadania dzieci ponizej 18 roku zycia

 Petycja w sprawie zakazu spowiadania dzieci ponizej 18 roku zycia
 W dniu 16 października 2024 r. do Sejmu została złożona petycja obywatelska (znak: BKSP-155-X-304/24) w sprawie zakazu spowiadania dzieci, w której osoby ją wnoszące, zawnioskowały o uchwalenie przepisów wprowadzających w Polsce zakaz „spowiadania dzieci poniżej 18 roku życia w Kościele katolickim i innych kościołach, jeśli ją stosują”. W ramach uzasadnienia petycji, pojawiło się wiele argumentów odnoszących się do konieczności ochrony dobrostanu psychicznego dzieci z rodzin religijnych, które – w ocenie wnoszących petycję – „są zmuszane przez tradycję, Kościół i swoje rodziny do uczestnictwa w spowiedzi świętej, jako nieodzownego elementu religijnej edukacji”, spowiedź natomiast – „nie jest dostosowana do poziomu rozwoju psychicznego dzieci i powinna być wyborem osób dorosłych”. Autorzy petycji, powołują się w tym zakresie m.in. na art. 53 ust. 6 Konstytucji RP, zgodnie z którym – „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Tymczasem – w ich ocenie – wolność dzieci, w tym zakresie, jest ograniczona, a dzieci są – w praktyce – zmuszane do uczestnictwa w rytuale spowiedzi. Autorzy petycji zwracają również uwagę, że „żadna obca osoba dorosła nie ma prawa przesłuchiwać dziecka sam na sam, bez nadzoru opiekunów i psychologów, nie ma prawa zadawać pytań dotyczących intymnego życia dziecka – nie ma takiego prawa nauczyciel, lekarz policjant – nie powinien go mieć ksiądz”. Jako przykład – przytaczają art. 171 par. 3 kodeksu postępowania karnego, zgodnie z którym – przesłuchanie osoby, która nie ukończyła 18 roku życia, podejrzanej o popełnienie czynu karalnego, powinno odbywać się (w miarę możliwości) w obecności przedstawiciela ustawowego, faktycznego opiekuna lub innej pełnoletniej osoby wskazanej przez przesłuchiwane dziecko. Dla wnoszących petycję, nie bez znaczenia pozostają również brak „odpowiedniego przygotowania psychologicznego” spowiedników, fakt, że „zachowanie księży wobec dzieci w konfesjonale nie podlega żadnej kontroli, a co za tym idzie – jest polem do nadużyć i patologii” oraz okoliczności w jakich odbywa się spowiedź kościelna – „indywidualnie, sam na sam, na kolanach, pod groźbą kary, w poczuciu winy i upokorzenia, prowadzona przez dorosłego mężczyznę i autorytet społeczny, któremu „nie wolno kłamać””, co – w ocenie autorów petycji – „pozwala na niedopuszczalną ingerencję w świat intymny dzieci, zaburza wzajemne relacje pomiędzy ludźmi i buduje w oczach dzieci fałszywy oraz relacji społecznych”. Podsumowując – wnoszący petycję stwierdzili, że w ich ocenie i „jak pokazują wspomnienia wielu osób” – „spowiedź to doświadczenie upokorzenia i strachu, zdarzenie traumatyczne, paskudne, którego dzieci nie chciały, a przed którym nie potrafiły się obronić – gdyż odbywa się pod presją rodziny i Kościoła”. (…) „Wiele osób wspomina niestosowne pytania księdza o sferę seksualną, a niektóre ofiary molestowania seksualnego ze strony księży mówią, że ich oprawcy wytypowali ich właśnie w konfesjonale”.

Likwidacja Rzeczpospolitej dobrodziejstwem dla ludzkosci ?

 Likwidacja Rzeczpospolitej dobrodziejstwem dla ludzkosci ?
Jak karano polskich chłopów pańszczyźnianych?
https://wielkahistoria.pl/jak-karano-polskich-chlopow-panszczyznianych
"Właściciele folwarków nie dbali o sprawiedliwość, ale tylko – o własne korzyści. Cały system prawny był w rzeczywistości systemem wyzysku, napełniającym szlachecką kabzę. Za krytykowanie dworu konsekwencje były straszliwe. Ale od kary za morderstwa łatwo można było się wywinąć.

Aleksander Świętochowski w swojej Historii chłopów polskich stwierdzał, że „sądownictwo patrymonialne ogarnęło w XVII wieku wszystkie sprawy życia chłopskiego w najszerszym zakresie”.
Innymi słowy, to pan na folwarku, szlachcic, był najwyższą instancją. Rozstrzygał zarówno w kwestiach drobnych, jak i tych gardłowych. A od jego decyzji nie było odwołania.
Donosicielstwo mile widziane

Rzecz jasna w większości przypadków, to nie dziedzic osobiście ferował wyroki. Miał od tego ludzi.
Jak podkreślał profesor Jan Stanisław Bystroń w swoich monumentalnych Dziejach obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI–XVIII, właściciel dóbr zazwyczaj ograniczał się do zatwierdzania wyroków organów, które mu podlegały. Przy okazji uczony od razu dodawał, że:

    (…) dwór pilnował przede wszystkim swoich interesów, jednostronnie określał swe prawa wobec poddanych i karał tych, co je naruszali. Jeżeli jednak chodziło o spory pomiędzy ludnością poddańczą, to najchętniej nie mieszał się do tego, pozostawiając ich załatwienie sądownictwu wiejskiemu, które zresztą można uważać za organ dworu, jakby niższą instancję.
W związku z powyższym wyroki wydawali bardzo często sami mieszkańcy wsi podczas tak zwanych sądów rugowych. Jednocześnie skutecznie zachęcano poddanych do… donoszenia na sąsiadów.

Obowiązywała odpowiedzialność zbiorowa. W związku z tym zatajenie informacji o tym, że ktoś inny popełniał występek kończyło się solidną chłostą. Jeżeli zaś chodzi o zasądzene kary, to jak podkreślał  Świętchowski były one bardzo surowe.
Śmierć lub kalectwo groziły nawet za drobne kradzieże i szachrajstwa:

    Włodarz, karbowy, za niedbalstwo, za branie pośladów [marnej jakości zboża – RK], za mierzenie z czubem [a więc nadmiarem, należnych danin] itp. podlega karze śmierci; za zbiegostwo w połączeniu z kradzieżą — obcięcie uszu, połowy nosa, wypalenie na czole szubienicy lub liter.

Lepiej obić niż więzić

Najcięższe kary, choć obowiązywały, nie zawsze były stosowane. Miały głównie stanowić straszak. Należy pamiętać, że to od pilnej pracy chłopów zależał dobrobyt ich pana. Dlatego szlachcice unikali sankcji, które… w przyszłości mogłyby utrudnić lub uniemożliwić skazańcom odrabianie pańszczyzny. Zabijanie winnych po prostu się nie opłacało.
W efekcie podstawową karą były tak zwane plagi (chłosta), zakuwanie w kuny (żelazne obręcze), gąsiory lub kłody oraz kary pieniężne i datki przekazywane na rzecz dworu i Kościoła. Unikano za to skazywania na dłuższą odsiadkę, która dzisiaj jest przecież standardem.

W czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów pozbawienie wolności – jak podkreślał profesor Bystroń:
    (…) miało charakter dorywczy, tymczasowy; utrzymywanie i pilnowanie więźniów zbyt było kłopotliwe, trzymano więc jedynie obwinionych do chwili postanowienia o dalszym ich losie lub też poprzestawano na krótkim więzieniu.

200 plag za cudzołóstwo

Za najcięższe przewiny uznawano morderstwo, złodziejstwo, wróżbiarstwo oraz… cudzołóstwo. W tych przypadkach winowajca mógł nawet zapłacić głową. Zwykle jednak – z uwagi na wiążącą się z tym utratę rąk do pracy – kary były łagodniejsze.
Możemy się o tym przekonać sięgając po opracowane na początku minionego stulecia przez profesora Bolesława Ulatowskiego Księgi sądowe wiejskie. Zawierają one tysiące wyroków wydawanych od późnego średniowiecza aż po XVIII wiek.

Znajdziemy tam na przykład wyrok w sprawie Agaty i Stanisława ze wsi Jaworzna. Para miała romans, którego owocem było nieślubne dziecko. Związek ten był szczególnie bulwersujący dla wydających wyrok, ponieważ kochanków łączyło pokrewieństwo w czwartym pokoleniu.
Zapewne dlatego Stanisław został skazany na 100 plag (uderzeń) sznurami. Dodatkowo miał przez trzy niedziele leżeć krzyżem przed ołtarzem. Musiał również zapłacić 10 grzywien (czyli 480 groszy) na Kościół oraz taką samą sumę na dwór i dwie grzywny do skrzyni wójtowskiej. Z kolei Agatę czekało aż 200 plag. A w przypadku recydywy groziło jej ich 300 i wypędzenie ze wsi.

Nieco inaczej potraktowano Jana Lacha z Kasiny. Ten w lutym 1626 roku za nierząd z zamężną Jadwigą Mordełką został skazany na 30 plag, trzy niedziele siedzenia „w kłodzie” (dybach na nogi) oraz dalsze trzy niedziele zakucia w kunach (żelaznych obręczach) przy kościele.
Ponadto był zobowiązany zapłacić 30 grzywien oraz przekazać kościołowi dwie duże świece. Wyrok nic nie wspominał o karze, jaką otrzymała Jadwiga.
Obicie rózgami i konfiskata mienia za złodziejstwo

Z amatorami cudzej własności obchodzono się podobnie. Na przykład w 1699 roku Wojtek Bednarczyk za kradzież dwóch kos z kosiskami musiał zapłacić 2 złote (60 groszy) ich właścicielowi Klimowi Smolikowi. Ponadto czekało go 30 plag oraz siedzenie przez całe nabożeństwo w kunie „trzymając na szyjach kosy i kosiska”.
Z kolei Sebastian i Piotr Kisiowie, którzy nakłonili Bednarczyka do kradzieży, a potem odkupili od niego kosy musieli zapłacić Smolikowi 4 złote (120 groszy), dworowi 4 grzywny (192 grosze) oraz sądowi dwie grzywny. Ponadto mieli przekazać dwa funty wosku na rzecz Kościoła oraz odsiedzieć dwa dni i dwie noce w więzieniu. Nie wywinęli się również od siedzenia w kunie.

W przypadku większego łupu kara mogła być znacznie bardziej dotkliwa. Szczególnie po tym, jak w latach 20. XVIII wieku zaostrzono przepisy. Boleśnie (i to dosłownie) przekonali się o tym Bartek Turoń oraz jego kompanii, którzy ukradli karczmarzowi z Lipnika sporą sumę pieniędzy oraz sadło i słoninę.
Nie dość, że sąd rugowy wymierzył winowajcy 200 plag rózgami, to na dodatek „na wieczne czasy” jemu oraz jego potomkom odebrano cały posiadany majątek. Podobny los czekał towarzyszących mu w złodziejskiej eskapadzie kamratów.

Chłostą karano zresztą również za kłótnie, bójki, złe traktowanie rodziców, bicie żony, która później próbowała się powiesić, rzucanie fałszywych oskarżeń i tak dalej.
Można było zostać obitym nawet za mówienie o niesprawiedliwości dworu, koszenie łąki w niedzielę, nieobecność na mszy świętej, a nawet chodzenie do kościoła w innej wsi.
Mordercy odpowiadali na gardle, ale czy na pewno?

Także w sprawach o morderstwo, gdzie w teorii kara mogła być tylko jedna nierzadko zamieniano ją na chłostę oraz wysoką grzywnę płaconą na rzecz rodziny ofiary, dworu jak i Kościoła.
W tym wypadku – jak słusznie zauważał profesor Jan Stanisław Bystroń – decydowały wspomniane już czynniki ekonomiczne:

    Dziedzic wykonywał władzę sądową przede wszystkim we własnym interesie, a zarówno więzienie, jak też i karanie na gardle były dlań podwójnie kłopotliwe: pozbawiał się w ten sposób siły roboczej, która skądinąd mogła być wartościową, następnie zaś narażał się na koszta utrzymania więźnia czy też ewentualnej egzekucji.

    Zawsze więc wolano zbić, nawet skatować winnego, aniżeli zupełnie się go pozbyć w gospodarstwie; więcej też poddanych zginęło pod chłostą aniżeli z formalnego wyroku.
Potwierdzeniem tych słów może być spawa Błażeja Śmigla z Woli Jasińskiej, który w 1697 roku idąc na mszę utopił w rzece własną żonę. I zamiast stracić głowę, zgodnie z wyrokiem sądu rugowego musiał spłacić swojego teścia, następnie przekazać 50 grzywien na rzecz dworu i 30 na Kościół. Obciążono go również kosztami pogrzebu oraz czekało go rzecz jasna garbowanie skóry postronkami.

Na zakończenie należy jasno powiedzieć, że w Rzeczpospolitej Obojga Narodów były tysiące wsi, a my dysponujemy księgami sądowymi ledwie garstki z nich. Jednak bardzo podobne wyroki zapadające w różnych rejonach kraju sprawiają, że można uznać, iż gdzie indziej warunki były podobne. Chłopi zaś zbierali srogie lanie zarówno za rodzinne kłótnie, jak i morderstwa."

Pierwszy Areszt wydobywczy

 Pierwszy Areszt wydobywczy
"Dziennik Polski”, 21 I 2005; przedruk: Od Hitlera do Stalina , red. F. Musiał, J. Szarek, "Z archiwów bezpieki – nieznane karty PRL”, t. 6, Kraków 2007
"Logika państwa totalitarnego wymaga bezustannego tropienia wroga. Aresztowanie w czasach stalinowskich miało zakończyć się skazaniem ujętego "kontrrewolucjonisty” – należało zmusić go do przyznania się do zarzucanych czynów, wydania "wspólników, nawet jeśli istniały one jedynie w wyobraźni aresztujących. Aby uzyskać oczekiwany efekt, w aresztach UB stosowano metody śledcze, mające skłonić przesłuchiwanych do zeznań. W śledztwie, którego konstrukcji policja polityczna w Polsce stalinowskiej uczyła się na wzorcach sowieckich, stosowano najczęściej metody jednoczesnego psychicznego i fizycznego dręczenia oskarżonych, co miało przynieść efekt w postaci szybkiego załamania i gotowości do składania zeznań. Często ich wymuszanie służyć miało przyznaniu się przesłuchiwanych do czynów nie popełnionych. (...)

Metoda rozgrywania oskarżonych przeciwko sobie, w połączeniu z ich osaczeniem przez agenturę celną, psychicznym i fizycznym wyniszczaniem długotrwałymi przesłuchaniami, torturami fizycznymi czy szantażem losem rodzin, mogła przynieść efekt w postaci psychicznego załamania. Często było ono chwilowe, ale wystarczało do podpisania protokołu przesłuchania. Jeden podpis złożony pod sfingowanym zeznaniem służył potem do szantażu przy kolejnych protokołach. W ten sposób tworzono fikcyjną rzeczywistość, która w sądzie stawała się "materiałem dowodowym”. (...)

Zbiegły na Zachód wysoki funkcjonariusz bezpieki Józef Światło twierdził, że tortury stosowano jako "główny instrument śledztwa” w latach 1945–1947, w kolejnych natomiast używano ich już jedynie jako "środków dodatkowych”, wykorzystując w przeważającym stopniu metody nacisku psychicznego i manipulowanie aresztowanym. Można przyjąć, że istotnie w sferze oficjalnych dążeń resortu starano się z biegiem czasu ograniczyć skalę stosowanych tortur. Jednak zwalczano je jedynie od strony formalnej, dając zarazem przyzwolenie na ich faktyczne stosowanie. Bo rozkazy  były jednak tylko grą pozorów. Partia budując wszechobecny system kłamstwa, nalegała na formalne wprowadzenie podobnych zakazów ze względów propagandowych, ale w śledztwach nadal powszechnie stosowano metody ostrego nacisku. Zmieniono jednak technikę śledztw. Wraz z wydawaniem kolejnych zakazów bicia w śledztwie rezygnowano z prymitywnego okładania przesłuchiwanych pałkami i pięściami, stosując coraz częściej techniki nie pozostawiające śladów na ciele. Stosowano zatem tak zwane konwejery, czyli kilkudziesięciogodzinne przesłuchania. (...)

Ks. Józef Lelito – skazany w głośnym procesie kurii krakowskiej – wspominał:
Śledztwo prowadzone było przez kilka tygodni bez ustanku w dzień i w noc bez snu.
Oficerowie śledczy zmieniali się, a ja jako obiekt przesłuchania zostawałem ten sam."

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Kryzys ?

Kryzys ?
 Chiny i Polska są jednymi z beneficjentów kończącej się obecnie fali Globalizacji. Chiny są supermocarstwem przemysłowym i raczej realnie największą gospodarką świata. Wliczone po absurdalnych cenach w amerykański PKB usługi w części mają charakter fikcyjny. Nadmiernie zadłużone coraz większym importem USA chcąc desperacko zastopować rozwój Chin i wzmocnić swój przemysł zmieniają porządki światowe.
Niemcy są gospodarką eksportową kluczową dla całej Europy. Polskie firmy są często podwykonawcami niemieckich firm. Polska gospodarka to wagonik doczepiony do niemieckiego pociągu. Gwałtowne hamowanie może wykoleić pociąg.

Wielki Kryzys w USA był następstwem nadmiernego rozwarstwienia dochodowego i gigantycznej, patologicznej spekulacji. Tak jak obecnie.
Ustawa  Smoota-Hawleya dramatycznie pogorszyła sytuacje w Europie i następczo w USA.
Jednym z następstw Wielkiego Kryzysu była II Wojna Światowa.
W USA Wielki Kryzys definitywnie zakończyła dopiero wielka produkcja na potrzeby Wojny.
Wielki Kryzys zdewastował polską gospodarkę ponieważ Polską rządziła dyktatura idiotów Piłsudskiego.

" Ustawa znana jako ustawa Smoota-Hawleya z 1930 r. nakładająca podwyższone cła na 20 000 towarów w ciągu czterech lat zaowocowała spadkiem światowego handlu o dwie trzecie, spadkiem Dow Jonesa o 90 proc. i nominalnego PKB USA o 45 proc. Zdaniem wielu ekonomistów i historyków, Wielki Kryzys z lat 30. przyczynił się także do wzrostu popularności skrajnie prawicowych ugrupowań w Europie i pomógł w dojściu Hitlera do władzy, a ostatecznie do wybuchu II Wojny Światowej. Początkowo niewiele jednak zapowiadało tak tragiczne skutki....
Oczywiście inne kraje wprowadziły w ramach odwetu własne taryfy na amerykańskie towary i ostatecznie eksport USA spadł w porównaniu z rokiem 1929 r. o 61 proc. do 1933 r., a handel światowy załamał się i spadł o 2/3. Już w 1930 r. amerykański PKB spadł o 8,5 proc., a w kolejnym roku o 6,4 proc. W 1932 r. PKB USA spadł o 12,9 proc. Ustawa celna zbiegła się w czasie z dewastującymi suszami zapamiętanymi pod nazwą Dust Bowl, dlatego nie można senatorom przypisywać wyłącznej winy za Wielki Kryzys. Eksport stanowił 5 proc. wkład do amerykańskiego PKB (obecnie 13 proc. – niektórzy ekonomiści twierdzą dlatego, że to dziś USA mają więcej do stracenia). Ostatecznie USA wycofały się wojny celnej w 1934 r."

sobota, 5 kwietnia 2025

Pełny obraz kompromitacji Bazura

 Pełny obraz kompromitacji Bazura
 Kandydat na prezydenta Trzaskowski na spotkaniu z wyborcami w kampanii wyborczej chwalił "Polską gospodarkę" trzymając ręku słoik ogórków wyprodukowanych w Niemczech dla firmy Urbanek  i wafelki Prince Polo

Rolna produkcja ogórków w Niemczech jest już bardziej opłacalna niż w Polsce. Polska importuje ogórki i wyroby z nich. W tym słoiku to polskie są tylko słowa na etykiecie.
Podobnie Maspex czy Rolnik.

Zakład Olza produkujący wyroby cukiernicze, producent Prince Polo został sprzedany w 1993 roku i obecnie należy do amerykańskiej korporacji Mondelez.

Możliwe są takie wyjaśnienia:
-Pan Trzaskowski nie umie czytać lub czuje wstręt do czytania
-Trzaskowski wszystko powie co mu podsunie sztab bez refleksji i sprawdzenia
-Ktoś w jego sztabie wyborczym jest kretem z PiS
-Niemcy to dla członków PO  pierwsza ojczyzna.
-Jest Patriotą gospodarczym państwa niemieckiego i USA.
-Uważa lemingów za zakochanych w nim idiotów zamkniętych w bańce do których nie dociera żadna prawdziwa informacja
-Dziwne by było gdyby reklamował coś wyprodukowanego przez  Polska firmę.
-To było Lokowanie produktu. Niemcy i Amerykanie dobrze zapłacili
-Po drogich niemieckich drzewach kupionych dla Warszawy, niemieckie ogórki.

I ktoś taki miałby być prezydentem Polski. To mamy pełny obraz kompromitacji Bążura.

czwartek, 3 kwietnia 2025

Prof. Kolodko: Polska nie ma strategii, marnujemy pieniadze. To się zemsci

 Prof. Kolodko: Polska nie ma strategii, marnujemy pieniadze. To się zemsci
https://www.onet.pl/biznes/businessinsider/prof-kolodko-polska-nie-ma-strategii-marnujemy-pieniadze-to-sie-zemsci/v75me3t,211f4564
"Tak, warto przystępować do strefy euro, bo sprzyjać to będzie poprawie konkurencyjności polskiej gospodarki i, w konsekwencji, dynamizacji jej rozwoju — twierdzi prof. Grzegorz Kołodko. Były wicepremier i minister finansów nie widzi też sensu rosnących wydatków na zbrojenia. — Nie, nie mamy "potężnych potrzeb zbrojeniowych", tylko na potęgę się zbroimy bez obiektywnej potrzeby. Te "potężne potrzeby", o których nieustannie słyszymy, są wytworem polityki, a nie realiów — uważa.
Rok temu w naszym wywiadzie stwierdził Pan, że Polsce "brak kompleksowej strategii rozwoju". Podtrzymuje Pan to stanowisko?
Prof. Grzegorz W. Kołodko, ekonomista, wicepremier i minister finansów w latach 1994–1997 i 2002–2003: W pełni. Niestety, nie ma strategii gospodarczej, która ambitnie, a zarazem realistycznie odpowiadałaby na piętrzące się wewnętrzne i zewnętrzne wyzwania rozwojowe. Niejasne są cele polityki gospodarczej, niespójne są zamiary krótkookresowe z długofalowymi planami, niezborne są przedsięwzięcia realizowane w różnych sektorach gospodarki, a nade wszystko brakuje koordynacji działań w skali makroekonomicznej. Gospodarka wciąż idzie do przodu, ale nie w wyniku urzeczywistniania stosownej do uwarunkowań linii polityki gospodarczej rządu, lecz przede wszystkim wskutek pozytywnej inercji wcześniej uruchomionych procesów oraz efektywnej przedsiębiorczości w skali mikro i sprawności lokalnych samorządów. Ale to się nie składa w skuteczną strategię rozwoju, bo wyraźnie daje o sobie znać błąd złożenia: suma racjonalności mikroekonomicznych – a tych też nie zawsze starcza – sama z siebie nie daje racjonalności makroekonomicznej.

Premier Donald Tusk niedawno zaprezentował plan rozwoju inwestycji. Satysfakcjonujący?

Określenie "plan" w tym przypadku jest wielką przesadą, więc o jakiej satysfakcji miałaby tu być mowa? Rząd nie ma "planu rozwoju inwestycji", a to, co zaprezentował premier, z jednej strony odnosi się do właśnie wspomnianej inercji, z drugiej zaś nie wnosi nic nowego. Za dużo pary idzie w gwizdek, za mało w koła. Poziom inwestycji w Polsce w relacji do dochodu narodowego, około 17,5 proc. PKB, utrzymuje się na wyjątkowo marnym poziomie. Stopa inwestycji jest najniższa w ostatnich trzech dekadach, a zarazem jest rekordowo niska w porównaniu do innych państw Unii Europejskiej. Zwłaszcza inwestycje prywatnego kapitału są skromne, pomimo że przedsiębiorcy dysponują setkami miliardów złotych mało produktywnie ulokowanych na rachunkach bankowych. Jednym z powodów tak niskiego poziomu inwestycji jest właśnie brak strategii długofalowego rozwoju, która mogłaby inspirować biznes do większej dozy optymizmu i skłaniać do podejmowania ryzyka inwestycyjnego na szerszą skalę.

Na czym powinna dziś opierać się strategia rozwoju Polski?

Tak jak ujmuję to w nowym pragmatyzmie, powinna to być długookresowa, kilkunastoletnia strategia rozwoju potrójnie zrównoważonego: gospodarczo, społecznie i ekologicznie. Współcześnie między tymi sferami występują coraz silniejsze sprzężenia. Nie można mieć jednej równowagi – a dokładniej mówiąc akceptowalnych poziomów nierównowag – bez zapewnienia dwu pozostałych. Nie może być równowagi gospodarczej – między produkcją i sprzedażą, oszczędnościami i inwestycjami, dochodami i wydatkami finansów publicznych, eksportem i importem, odpływem kapitału za granicę i jego stamtąd dopływem, emigracją i imigracją siły roboczej – bez równoważenia stosunków społecznych, zwłaszcza limitowania skali nierówności dochodowych i majątkowych oraz utrzymywania niezbędnej dozy spójności społecznej, oraz zadbania o równowagę ekologiczną pomiędzy aktywnością gospodarczą a środowiskiem naturalnym. Tym bardziej potrzebne jest kompleksowe podejście do wyzwań rozwojowych. A tego zdecydowanie brakuje. Wiadomo, kto jest w Polsce głównym prawnikiem, kto głównym militarystą, kto głównym księgowym, ale gdzie jest główny ekonomista RP?
Jak obserwuje Pan politykę Donalda Trumpa, to co pan widzi? Szaleństwo i chaos czy realizację planu? Jeśli tak, to jakiego?

Jeśli "plan" mamy rozumieć jako inteligentny, spójny, wewnętrznie niesprzeczny koncept zawierający jasne cele, do których się dąży, oraz instrumenty osiągania takich celów, to polityka prezydenta Trumpa jest zaprzeczeniem planu. Na początku kwietnia nakładem wydawnictwa PWN ukazuje się moja nowa książka pod wymownym tytułem "Trump 2.0 Rewolucja chorego rozsądku". Tak trumponomika, a więc ekonomiczne dogmaty, wiedza i ignorancja, na których opiera się obecna amerykańska polityka gospodarcza, jak i trumpizm, przez co rozumiem coś szerszego – swoistą ideologię i wynikającą z niej wiązkę pozaekonomicznych działań – jest zdecydowanie bliżej tego, co określa Pan jako szaleństwo i chaos. Jeśli ktoś sądzi, że w tym szaleństwie jest metoda, że to sposób na osiągnięcie głoszonych celów, skądinąd niespójnych, to się myli.

Jak Polska powinna reagować na politykę Białego Domu?

Wielotorowo. Po pierwsze, powinna wyzwolić się z dominującego przez wiele minionych lat serwilizmu wobec Stanów Zjednoczonych. Ten wielki kraj zawsze troszczył się jeśli nie wyłącznie, to przede wszystkim o własne interesy, i to często akurat kosztem innych. Obecnie stało się to tak jaskrawe, jak nigdy wcześniej. Po drugie, trzeba wspierać bezpośrednią współpracę amerykańskich i polskich przedsiębiorstw oraz wzmacniać kontakty w sferze nauki i kultury. Po trzecie, powinniśmy czynić co w naszej mocy, aby sprzyjać pogłębianiu i poszerzaniu się Unii Europejskiej; razem raźniej, a i łatwiej przeciwstawiać się rozmaitym fanaberiom Białego Domu. Po czwarte, pragmatycznie rozwijać dwu— i wielostronnie korzystną współpracę z Chinami, które w odróżnieniu od z jednej strony USA, a z drugiej strony Rosji dobrze życzą Unii Europejskiej, bo jej ekspansja sprzyja chińskiej gospodarce. Po piąte, nie dać się naciągać na jeszcze większą niż dotychczas skalę na bezproduktywny import amerykańskiego uzbrojenia. Po szóste, trzeba podwoić podczas najbliższych kilku lat udział nakładów na badania i rozwój w PKB z 1,5 do 3 procent. Po siódme, należy szybciej wypracować nową kompleksową Strategię dla Polski, która uwzględniać musi również niekonwencjonalne uwarunkowania rozwojowe wynikające z ekscesów 47. amerykańskiego prezydenta, a których konsekwencje kładły będą się długim cieniem na stosunkach międzynarodowych jeszcze w latach, w których w Oval Office zasiadać będą kolejni, bardziej zrównoważeni prezydenci.
Mamy obecnie potężne potrzeby zbrojeniowe. Czy Pana zdaniem są zasadne, w świetle zmiany polityki Stanów Zjednoczonych?

Nie, nie mamy "potężnych potrzeb zbrojeniowych", tylko na potęgę się zbroimy bez obiektywnej potrzeby. Te "potężne potrzeby", o których nieustannie słyszymy, są wytworem polityki, a nie realiów. Bezpieczeństwo zapewnia się poprzez wielostronnie korzystną współpracę międzynarodową i wyrafinowaną dyplomację, a nie kosztownym wyścigiem zbrojeń, który zwiększa napięcia. Zasadnicze jest utrzymywanie równowagi militarnej, a nie usiłowanie osiągnięcia przewagi, bo to akurat może zagrażać bezpieczeństwu. Sztuka polega na tym, aby utrzymywać równowagę przy jak najniższym, a nie coraz wyższym poziomie wydatków militarnych wszędzie – w Rosji też – nazywanych obronnymi. Polska, będąc największym importerem sprzętu wojskowego pośród 27 państw Unii Europejskiej, nakręca koniunkturę przemysłom zbrojeniowym i ich zapleczom polityczno-medialnym w kilku innych państwach, poczynając od USA. Z rekordowymi wśród 32 państw NATO wydatkami militarnymi szybko zbliżającymi się do 5 proc. PKB marnujemy coraz więcej grosza publicznego, którego nie starcza na inne cele, głównie na kapitał ludzki oraz infrastrukturę. Gospodarka w ten sposób staje się relatywnie mniej konkurencyjna, standard życia ludności jest względnie mniejszy, niż byłby w przypadku racjonalnej polityki i sensownej strategii rozwoju. Nie może mieć wspaniałej przyszłości kraj, który przeznacza na militaria ponad trzykrotnie więcej niż na badania i rozwój. To się zemści. Tak jak nikt na Polskę nie napadł, gdy wydawaliśmy na obronę 2 proc. PKB, tak też nikt na nas nie napadnie, gdy wydawać będziemy 5 proc. Z czasem, gdy okaże się to już oczywiste dla wszystkich, militaryści będą fałszywie wywodzić, że to dlatego, iż uzbroiliśmy się po zęby i wroga wystraszyliśmy, podczas gdy tak naprawdę akurat tak się stanie, ponieważ nikt na nas napadać nie zamierza, bo nie ma w tym żadnego interesu. Szkoda wielka, że w międzyczasie marnować będziemy dziesiątki, setki miliardów złotych, których nie starcza na finansowanie dynamicznego potrójnie zrównoważonego rozwoju.
A może Polska powinna postawić na większą federalizację w ramach UE w czasie obecnych turbulencji geopolitycznych?

Dobrze byłoby. W warunkach nieodwracalnej globalizacji, której szkodzi, ale przecież nie zablokuje całkowicie ani nowy nacjonalizm czy neoliberalizm, ani Trump 2.0 czy druga zimna wojna, Polska, aby kontynuować kroczenie ścieżką względnego sukcesu posocjalistycznej transformacji gospodarczej, powinna wewnętrznie zmierzać ku pełnokrwistej społecznej gospodarce rynkowej, a na zewnątrz sprzyjać wzmacnianiu Unii Europejskiej i jej mechanizmów koordynacji polityki. To jest imperatyw, jeśli mamy skutecznie radzić sobie z narastającą konkurencyjnością gospodarek Chin i USA. UE popełnia strategiczny błąd, słuchając rad amerykańskiego prezydenta i ulegając militarystycznej dewiacji, zamiast posłuchać sugestii płynących z raportu Mario Draghiego i zainwestować setki miliardów euro w badania i rozwój. Federalizacja UE sprzyjałaby i Polsce, i całej Unii, ale niestety nie widać tego nawet na horyzoncie ze względu na panoszenie się nacjonalizmu, populizmu, militaryzmu. Przegrywamy na kolejnym historycznym zakręcie.
Jak dalece groźna jest dla nas wojna celna między USA a Europą? Możliwe jest też przecież zaostrzenie polityki handlowej z Chinami, czego dowodem są cła na samochody elektryczne. To zagrożenie?

Każda wojna celna jest szkodliwa, te obecne też. Przegrywają wszyscy w nie zaangażowani, aczkolwiek w różnej mierze. Najwięcej stracą Stany Zjednoczone, czego Donald Trump i jego akolici nie pojmują, najmniej Chiny i Indie, z którymi warto rozwijać stosunki gospodarcze. Co do Unii Europejskiej, to straci relatywnie tym mniej, im mądrzej i bardziej praktycznie ułoży sobie stosunki z Chinami, wykorzystując do tego obecne zamieszanie. To wymaga określonej reorientacji geostrategicznej, ale nie jestem pewien, czy stać na to obecną Komisję Europejską. Tam też nie starcza mężów stanów na te ciężkie czasy. Na tym przecież polegają kryzysy, że poza ich opłakanymi kosztami stwarzają niecodzienne szanse. Trzeba tylko chcieć i umieć je wykorzystać. Na razie nie widać tego ani w Warszawie, ani w Brukseli. Zresztą w Berlinie i Paryżu oraz paru jeszcze innych stolicach też nie.

Niemcy właśnie przeprowadzają radykalny zwrot swojej polityki fiskalnej. Jak wielka to zmiana i czy jest dobrą wiadomością dla Polski?

No właśnie, wspomniałem Berlin. Ten niemiecki zwrot jest zasadny, ale nie wiem, czy nie nadmierny. Tak jak dotychczas Niemcy przesadzały z twardymi ograniczeniami budżetowymi, tak teraz mogą przeholować z ich rozmiękczaniem. Trzeba uważać. Dla nas natomiast w stosunkach dwustronnych może to stwarzać dodatkowe perspektywy ożywienia eksportu niektórych branż przemysłowych, a zwłaszcza usług budowlano-montażowych związanych z ekspansją inwestycji infrastrukturalnych za Odrą i Nysą. Ale będą też inne konsekwencje odejścia od dotychczasowej ortodoksji fiskalnej wykraczające poza gospodarką niemiecką, które wpływać będą na rynki kapitałowe, kursy walutowe oraz unijne finanse. Te konsekwencje, między innymi nasilenie się mechanizmów inflacji popytowej, będą wielostronne, ale sądzę, że na dłuższą metę pozytywne wezmę górę. Problem w tym, że każdy długi okres składa się z krótkich.
Jak dziś w ogóle można ocenić kondycję budżetową Polski?

Zdecydowanie negatywnie. Rząd z coraz większym trudem panuje nad sytuacją w tej materii. Ani nie potrafi zredukować innych wydatków wraz ze śrubowaniem wydatków wojskowych, ani nie potrafi zwiększyć przychodów budżetowych poprzez podniesienie podatków. Bynajmniej tego nie doradzam, ale sądzę, że rząd i jego premier nabiorą więcej odwagi po wyborach prezydenckich i wtedy, zamiast ograniczać udział wydatków militarnych w budżecie, podniosą podatki. W rezultacie zwiększy się i tak już nadmierny fiskalizm i antyefektywnościowa redystrybucja budżetowa, co ani nie poprawi warunków życia ludności, ani nie zwiększy produktywności przedsiębiorstw. Minister finansów robi, co może, sprawnie zarządzając bieżącymi strumieniami i rolując rosnący dług publiczny, ale nie jest w stanie przełamać syndromu nadmiernego finansowania z deficytu, bo nie on decyduje o jego wielkości i nie on przesądza kierunki alokacji środków publicznych.

Powinien czekać nas okres zaciskania pasa? Czas zwiększania wydatków społecznych już minął?

Bezsprzecznie minął czas zwiększania udziału wydatków socjalnych w PKB. Mogą ona nadal rosnąć, ale nie w tempie przewyższającym dynamikę dochodu narodowego. Pożądane byłoby nawet umiarkowane przycięcie tego udziału. To szersza sprawa. Trzeba dokonać kompleksowego przeglądu wydatków i je zracjonalizować. Nie brakuje bowiem źle zaadresowanych i nawet społecznie, a nie tylko ekonomicznie nieuzasadnionych transferów. Łatwo powiedzieć, trudno zrobić, ale przyjdzie czas, kiedy będzie to nieuchronne.
W naszej poprzedniej rozmowie wskazywał Pan na konieczność stopniowego podwyższania wieku emerytalnego i przystępowania do euro. Podtrzymuje Pan to stanowisko, czy okoliczności się zmieniły?

Okoliczności wielce się zmieniły, ale bynajmniej nie w sposób, który skłaniałby do zmiany tamtego stanowiska. Tak, należy stopniowo podnosić wiek emerytalny, ponieważ jest to imperatywem zarówno z punktu widzenia bilansowania systemu finansów publicznych, jak i rynku siły roboczej. Tak, warto przystępować do euro, bo sprzyjać to będzie poprawie konkurencyjności polskiej gospodarki i, w konsekwencji, dynamizacji jej rozwoju. O ile – to zawsze podkreślam – przystąpimy do obszaru wspólnej waluty europejskiej przy właściwym kursie konwergencji. To powinien być kurs, który zapewnia międzynarodową konkurencyjność dobrze zarządzanym firmom, gdyż długookresowa strategia wzrostu gospodarczego musi być ciągniona przez eksport, którym powinien rosnąć szybciej niż ogólna produkcja, będąc jeszcze jednym kołem zamachowym tego wzrostu."

Apartheid w Estonii usilnie prowokujacej interwencje Rosji

 Apartheid w Estonii usilnie prowokujacej interwencje Rosji
 Według danych z 2022 roku Estonia miała zaledwie 1.32 mln ludności ale jej populacja dalej maleje.
Estończyków jest 67.9 % a Rosjan 25.6%. Językiem estońskim posługuje się 67,3% ludności a  rosyjskim 29,7%. Zatem popularność języka rosyjskiego wynosi ponad 44% popularności estońskiego.  Kolejną mniejszością są Białorusini.
Po odzyskaniu niepodległości w 1992 roku wprowadzono restrykcyjne szowinistyczne prawa o obywatelstwie.
W 2007 roku miały miejsce gwałtowne zamieszki w Tallinnie organizowane przez rosyjską mniejszość. Spowodowane były przeniesieniem pomnika żołnierza radzieckiego z centrum miasta na cmentarz wojskowy.
26 marca 2025 parlament Estonii Riigikogu  dokonał zmiany konstytucji, która cofa prawo głosowania w wyborach lokalnych zamieszkałym w tym kraju mniejszościom rosyjskim i białoruskim. Zmiana w konstytucji jest jawnie wymierzona w populację rosyjską.
"Rosja wykorzystuje obywateli jako część swojej wojny hybrydowej" Podjęto decyzję o odebraniu prawa głosowania w wyborach samorządowych obywatelom państw agresorów, czyli Rosji i Białorusi — powiedział przewodniczący estońskiego parlamentu Lauri Hussar.

 Tereny Estonii od wczesnego średniowiecza aż do początków XX wieku były pod totalnym wpływem Niemiec i kultury niemieckiej. Często rządzili tam Szwedzi i Rosja. Trudno powiedzieć czy istnieje coś takiego jak kultura Estonii  czy tożsamość estońska. Obiektywnie garstka ludzi trwale i silnie zdominowanych przez obcych nie mogła czegoś takiego wykształcić.

Słowo "apartheid" zostało wprowadzone w RPA podczas kampanii wyborczej w 1948 r. przez  partię Herenigde Nasionale DF Malana  (HNP – „Zjednoczona Partia Narodowa”). Segregacja rasowa obowiązywała w Południowej Afryce przez wiele dziesięcioleci.

Władze Estonii bez przerwy występują z nonsensownym oskarżeniami wobec Rosji. Żadne z nich nie znajdują potwierdzenia. Światowe media przestają się interesować bredniami.
Papież Franciszek w wywiadzie dla włoskiego dziennika "Corriere della Sera"  stwierdził, że jednym z możliwych powodów rosyjskiej napaści na Ukrainę mogło być "szczekanie pod drzwiami Rosji przez NATO".