piątek, 25 czerwca 2021

Aktualnosci

 Aktualnosci

https://myslpolska.info/2021/06/22/waszyngtonu-powrot-do-europy/
"Powrót Stanów Zjednoczonych do Europy, który konsekwentnie głosi prezydent Joe Biden, wymagałby odbudowy elementarnego zaufania. Tymczasem zaufanie to zostało niemal całkowicie utracone przez Waszyngton na Starym Kontynencie wcale nie za czasów kadencji Donalda Trumpa, choć stosował on wyjątkowo ostrą retorykę.
Europa na podsłuchu

Kolejne, pojawiające się informacje o szpiegowaniu i inwigilowaniu europejskich polityków przez służby amerykańskie to coś, do czego już przywykliśmy. Niedawno ujawniono, że w latach 2012-2014 amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) działaniami tymi objęła m.in. polityków niemieckich (na czele z kanclerz Angelą Merkel, ówczesnym ministrem spraw zagranicznych i obecnym prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem oraz wpływowym swego czasu politykiem Socjaldemokratycznej Partii Niemiec Peerem Steinbrückiem), francuskich, szwedzkich i norweskich.

Wiedział o tym dobrze ówczesny wiceprezydent, a obecny prezydent Biden. Nie wiedzieli natomiast, przynajmniej w 2013 roku, członkowie senackiej Komisji ds. wywiadu, choć to właśnie oni powinni, w myśl przyjętych za oceanem rozwiązań ustrojowych, opiniować działania służb specjalnych. Tymczasem, pomimo publikacji duńskich mediów (rozgłośnia publiczna DR) na ten temat w przededniu europejskiego tournée amerykańskiego przywódcy, nie sposób zauważyć żadnej wyraźnej reakcji ze strony polityków niemieckich czy francuskich na cały skandal. Nie po raz pierwszy okazuje się, że są oni gotowi do przełknięcia każdej zniewagi, byleby tylko nie konfliktować się z Waszyngtonem.
Duński najemnik

Wyobraźmy sobie tymczasem, że sprawa dotyczy jakiegokolwiek innego kraju, nie nalężącego do NATO. Mielibyśmy wprowadzenie wobec niego sankcji i głosy międzynarodowego potępienia. W tym przypadku zaś duńska Wojskowa Służba Wywiadowcza (FE) zbierała i opracowywała dane na zlecenie amerykańskiej NSA, wykorzystując do tego swój specjalny obiekt w podkopenhaskim Sandagergård. Czyli służba wywiadowcza jednego z krajów europejskich oddała do dyspozycji swoją infrastrukturę po to, by szpiegować przywódców politycznych państw sojuszniczych, będących członkami nie tylko NATO, ale i Unii Europejskiej.

Amerykańsko-duńska operacja, według ustaleń dziennikarzy, miała odbywać się co najmniej w okresie 2012-2014, choć podejrzewa się, że mogła trwać znacznie dłużej. W oczywisty sposób wpłynęło to na reputację Duńczyków, ale – o dziwo – w najmniejszym stopniu nie dotknęło wizerunku Waszyngtonu.
Anglosasi kontra kontynent

W przestrzeni euratlantyckiej wciąż mamy do czynienia z równymi i równiejszymi, a co najmniej z integracją dwóch prędkości. Z jednej strony istnieje bowiem ściśle związany z Waszyngtonem tzw. blok pięciu oczu, wprowadzający daleko idącą wymianę informacji i bliską współpracę służb wywiadowczych krajów anglosaskich (obok Stanów Zjednoczonych, to Wielka Brytania, Australia, Nowa Zelandia i Kanada), a z drugiej kluczowi „sojusznicy” kontynentalni niedarzeni są żadnym niemal zaufaniem, podsłuchiwani i obserwowani.

W ramach wspomnianego bloku pięciu oczu coraz aktywniej poczyna sobie również Wielka Brytania. W maju tego roku Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał wprawdzie orzeczenie, w którym wskazał, że inwigilowanie przez brytyjskie służby użytkowników telefonów komórkowych i Internetu nie jest legalne, jednak trudno oczekiwać, by po opuszczeniu UE Londyn miał mieć jakiekolwiek hamulce przed podejmowaniem tego rodzaju działań. Wszystko, rzecz jasna, odbywać się będzie pod pretekstem dbania o „bezpieczeństwo narodowe”.
Waszyngton wzmocni inwigilację

W związku z ostatnimi przypadkami ataków hakerskich szef amerykańskiego Federalnego Biura Śledczego (FBI) Christopher Wray oznajmił, że cyberataki uznawane będą odtąd przez Amerykanów za działalność terrorystyczną. Nietrudno przewidzieć, że oświadczenie to stanowić będzie podstawę do nasilenia aktywności wywiadu amerykańskiego i zwiększenia jego prerogatyw tak, jak to miało miejsce po 11 września 2001 roku. Przypomnijmy, że – jak ujawnił w 2013 roku Edward Snowden – to właśnie ataki na World Trade Center posłużyły wówczas jako argument na rzecz uruchomienia programów globalnej inwigilacji przez NSA. Dotyczyło to również, a może przede wszystkim, szpiegowania europejskich „sojuszników”.

Program PRISM pozwalał i nadal umożliwia przechwytywanie danych i korespondencji przesyłanej przez mieszkańców całego świata, w tym Europejczyków. I to właśnie oni, jak się okazuje, stanowili podstawowy obiekt zainteresowania Amerykanów. To w związku z takim podejściem do „partnerów” Amerykanie wykorzystują ok. 80 swoich placówek dyplomatycznych na całym świecie do prowadzenia działalności nasłuchowej za pomocą najnowocześniejszego sprzętu. Przykładem może być tu afera w Berlinie, gdy ujawniono, że znajdującą się w centrum miasta ambasada Stanów Zjednoczonych podsłuchiwała nielegalnie członków niemieckiego rządu i parlamentarzystów, przekazując wszelkie zdobyte na ich temat informacje do Waszyngtonu.
Mit euratlantyzmu

Publikacje duńskich mediów i brak reakcji na nie ze strony czołowych europejskich polityków powinny dać do myślenia wszystkim tym w Europie, którzy sądzą, że administracja Joe Bidena jest w stanie zaproponować Europejczykom jakąkolwiek konstruktywną, partnerską współpracę. Nic się od lat nie zmieniło w tym zakresie. Donald Trump mówił otwarcie o rywalizacji z UE. Jego szczerość wyróżniała go na tle pozostałych amerykańskich przywódców, którzy za zasłoną deklaracji o przyjaźni i sojuszu, konsekwentnie traktują Stary Kontynent jako geopolitycznego przeciwnika. Z tej prostej przyczyny, warto zdawać sobie sprawę, że tzw. wspólnota euratlantycka to niebezpieczny mit. Waszyngton będzie nadal za wszelką cenę starał się nie dopuszczać do emancypacji Europy. Zrozumienie tego może pozwolić na radykalną rewizję dotychczasowej polityki podległości. Trudno przecież mówić, że deszcz pada, gdy plują ci w twarz."

Komentarz internauty o rządach uzupełniono drugim celnym komentarzem do niego autorstwa jednego z blogerów S24:
"Krytyka ma pewne celne punkty, jednak ma też wady:

1.Jest przesadnie napastliwa, przez co, to co trafne, traci na ostrości.

2. Pozostaje w "perspektywie" to wina "góry", w kwestii oceny sytuacji. To trochę głębsza sprawa. Generalnie poczynania władz/rządów komentujemy w pierwszej osobie liczby mnogiej, to znaczy, że my to, my tamto. To duży błąd, ale błąd indukowany i zamierzony przez rządzących, błąd identyfikacji siebie z władzą, identyfikacji do tego stopnia silnej, że się jej NIE ZAUWAŻA.

Także identyfikujemy społeczeństwo z władzą, kraj z władzą itd. Ta "władza" jest władzą tylko z pozoru, co każdy nie będący w amoku człowiek widzi na dzień dobry. Ale amok jest dość powszechny, więc my to, my tamto. Nie, nie my. ONI.

Jarosław Kaczyński werbalnie i jawnie, ale prawdopodobnie jeszcze silniej podświadomie i podprogowo widzi siebie jako kontynuatora Sanacji, ze wszystkimi tego konsekwencjami. I tak jak 1939 Polska nie ma żadnych przyjaciół na swoich granicach, przeciwnie, w zasadzie relacje są negatywne. I tak jak 1939 ludzi ogarnął amok, na punkcie suwerenności i niezależności, które w kontakcie z rzeczywistością okazują się albo katastrofą, albo poniżeniem i pozorem.

Ludzie nic nie rozumieją, nie potrafią myśleć, szczuci, w wyniku ciągłego treningu emocjonalnego do nienawiści i bezmyślności, tępo jak w 1939 wielbią władzę. Dawniej władza inwestowała w nowoczesne okręty, które przekazała w momencie wybuchu wojny we właściwe ręce, dzisiaj kupujemy znów pewne nowoczesne rodzaje uzbrojenia, które w zasadzie nie są samodzielnym środkiem prowadzenia działań przez kraj, tylko służą "w koordynacji" z kimś tam, kimś tam. Na dodatek marnotrawimy energię, kapitał i zasoby, którymi moglibyśmy coś realnie zmieniać, na przekop mierzei, co wywołuje spazmy patriotycznego uniesienia u niezmierzonych zastępów prawdziwych patriotów, których pewność słuszności przedsięwzięcia, pochodząca od tego, że pani Thun, chce jego zatrzymania, jest tylko niewiele mniejsza od żądzy wydania 10 krotnie większych sum na CPK.

Więc to nie tyle GÓRA jest winna i zawodzi, co DOŁY są w amoku i są de facto winne wszystkiego, czego ten kraj doświadcza. Idealnie zupełnie dokumentuje tę zbrodniczą w skutkach głupotę istnienie ulicy Józefa Becka w Stolicy Polski. Zasób żywy jest głupi, cwaniaczki razem z psychpatologicznymi politykierami go jeszcze bardziej ogłupiają. Chwilowo nie ma realnej wojny, więc wszystko się kręci mocą żerowiska, to znaczy żerujemy wszyscy na naszych wnukach i dzieciach pożyczając srebrniki, i żerujemy na sobie nawzajem, czyli kto nie grabi tego zagrabią, co dobrze pojęli i politycy i byznesmani. Całości tego smutnego szpitala wariatów doglądają smutni panowie, więc każdy kto chce doczekać poniedziałku, wie, co i jak.

Co do Jarosława Kaczyńskiego, to w zasadzie powtarza się schemat Lecha Wałęsy, czyli WIELKICH NADZIEI, które po skonsumowaniu związanych z nią sił i aspiracji Polaków, okazują się czymś zupełnie innym, niż się wydawało na początku. Jako recepta proponowana jest nowa partia i ugrupowanie, tym razem już na pewno narodowe albo patriotyczne, albo takie coś, którego politycy przebierają nogami, by dać wyraz prawdziwej ideoowości, do czego zresztą nawiązują w swoich wystąpieniach.

I tak kółko się kręci. Jedyne racjonalne - co wypada przyznać ze smutkiem - zachowania w tym grajdołku, polegają na ściśle egoistycznym, zaprawionym oczywiście bogatym sosem altruistycznej frazeologii, podejściu do rzczywistości czyli grabieniu do siebie, co pojęli liczni, którzy - dobrze się mają, a reszta odkrywa prawdę o Smoleńsku, rozmnaża dzieci przy pomocy 500+, i awansuje do Europy poprzez zwiększanie strumienia emigracji aktywnych obywateli z kraju.
Jesteśmy na kursie i na ścieżce."

Szowinistyczne, rasistowskie państwo Państwo Izrael bezczelnie wtrąca się w ustawodawstwo Polski i jej sprawy wewnętrzne.
Komentarz z Interii: "O co chodzi z tym 447? O wymuszenie rozbójnicze, które naród ma zaakceptować. Naród polski ma zapomnieć, że w czasie okupacji hitlerowskiej cała własność żydowska stawała się własnością III Rzeszy Niemieckiej. A za przejętą żydowską własność Niemcy zapłaciły żydom już w 1953 r. za całe okupowane tereny (umowa z 10 września 1952 r.). Wschodnioeuropejscy żydzi krezusami nie byli. Byli zwyczajnie biedni. Dla Polaka kradzież własności III Rzeszy oznaczała śmierć na miejscu lub w obozie zagłady. Hitlerowcy wartościowe rzeczy rabowali, a mało wartościowe niszczyli lub przekazywali Niemcom służącym w administracji (niemiecki administrator przejętego mienia żydowskiego – Trehänder, zarząd i biuro – Treuhändstelle). Nawet złom taki jak nocniki, garnki, wiadra i inne, uważany był za surowiec militarny, bo po przetopieniu nadawał się na zbrojenia budowanych umocnień. Za wzięcie zwykłego nocnika można było stracić życie! Jednocześnie jakakolwiek rzecz, którą hitlerowcy mogli znaleźć w polskim domu, a którą uznali za żydowską, przyczyniała się do uznania całej polskiej rodziny wraz z jej krewnymi za żydowską. A następnie rozstrzelanie wszystkich lub powieszenie. W najlepszym wypadku wywiezienie do obozu zagłady. Z automatyczną konfiskatą całego mienia jako żydowskiego. Dlatego Polacy dla własnego bezpieczeństwa nie byli zainteresowani posiadaniem czegokolwiek żydowskiego. Już samo podanie szklanki wody żydowi przez Polaka oznaczało śmierć Polaka, bo jakakolwiek pomoc żydom była zabroniona pod rygorem śmierci. Za pomoc były mordowane całe polskie rodziny. To skutecznie paraliżowało strachem możliwość niesienia powszechnej pomocy. Jednak nawet gdyby taka pomoc była możliwa, to byłaby ograniczona, ze względu na nałożone przez hitlerowców kontyngenty, kontrybucje, rabunki oraz powszechną biedę. Polacy sami w tym czasie umierali z głodu. Niemniej mowa jest o tym co działo się 80 lat temu. Polska po II wojnie światowej zmieniła granice. Nawet ta własność, która jakimś cudem przetrwała, została za obecną granicą i rozpadła się wraz z czasem. Nikt jej nie przenosił na plecach. Repatrianci mieli możliwość zabrania jedynie rzeczy ruchomych i to w bardzo ograniczonej ilości. A mowa jest o milionach repatriowanych ludzi. Trzeba pamiętać, że przed wojną Polska była drewniana. Wojna i okupacja spaliła niemal wszystko co było drewniane. Ocalały nieliczne budynki. Brak impregnacji, bo to nie było w Polsce znane i stosowane, powodował to, że domy drewniane rozpadały się po 20 - 30 latach. Z kolei nieliczne budynki murowane przed wojną oznaczały wykorzystanie ich jako punktów oporu walczących wojsk oraz materiał budowlany do budowy umocnień w czasie wojny. A to oznacza, że własność żydowska jest mitem. Dlatego mówi się o mieniu bezspadkowym. Niezdefiniowanym i pozbawionym konkretów oraz nie ma odniesienia do zapłaty niemieckiej za przejęte mienie żydowskie przez III Rzeszę na terenach okupowanych. To współczesny neologizm mający przekonać ludzi o słuszności rabunku. Nie było ochrony ani dla religii, ani kultury, ani dla zabytków, ani dla ludzi. To był szał hitlerowskiego zdziczenia i niszczenia wszystkiego co nie niemieckie, albo czego nie da się wykorzystać. I teraz za to zapłacić mają... Polacy! Za to samo po raz drugi, bo Niemcy już raz zapłaciły! Zastanówmy się, czy w tej sytuacji Polacy nie mogą czuć się oszukani przez "sojusznika" i nie mają powodów do utraty zaufania do żydów. Nie zawsze milczenie jest złotem. Czasem jest łajnem. Jest przyznaniem się do cudzych win, kiedy jest się fałszywie oskarżanym. Dlatego trzeba o tym mówić! Jak widać niczego też nie nauczyli się. Wciąż starają się oszukiwać i stosować własną miarę sprawiedliwości. A potem dziwią się, że tam gdzie dotrą, są wypędzani lub dochodzi do pogromów"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz