Psychuszka skuteczniejsza niż łagier. Dr Jarosław Szarek
"Szczególnie często idee "walki o prawdę i sprawiedliwość" rodzą się u osobników o strukturze paranoidalnej", a na psychikę chorego wielki wpływ ma "opętanie obroną "deptanych" praw", zaś "stany pieniacko-paranoidalne zniekształcają prawną świadomość jednostki" - to fragmenty diagnoz sowieckich psychiatrów prof. Tatiany Pieczernikowej i prof. A. A. Kosaczowa z Instytutu Psychiatrii Sądowej im. prof. W. P. Serbskiego w Moskwie, który stał się jednym z narzędzi walki z garstką sowieckich dysydentów oraz wszystkimi, którzy weszli na drogę krytyki komunizmu. Taka diagnoza była gorsza niż sądowy wyrok. Nawet kilkanaście lat łagru dawało nadzieję doczekania końca. Natomiast "leczenie" mogło się nigdy nie skończyć, a podawane "leki" czyniły nieodwracalne spustoszenia w organizmie. Z "psychuszki" często wychodził wrak człowieka z piętnem "wariata".
Od końca lat pięćdziesiątych XX wieku sowiecka psychiatria na usługach KGB używana była do niszczenia ludzi, którzy odważyli się wyrazić głośno swój sprzeciw wobec komunistycznej rzeczywistości. Jej metody okazały się skuteczniejsze od łagrów i zsyłek. Przyznał to Władimir Bukowski - jeden z najsłynniejszych dysydentów - zarazem ofiara tych metod i człowiek, dzięki któremu te nieludzkie praktyki stały się znane w wolnym świecie. "W bardzo krótkim czasie dziesiątki osób uznano za niepoczytalne - z zasady najbardziej zaciętych i konsekwentnych działaczy. To, czego nie były w stanie dokonać wojska Układu Warszawskiego, więzienia, łagry, przesłuchania, rewizje, pozbawianie pracy, szantaż i straszenie - to wszystko dzięki psychiatrii stało się faktem" - napisał Bukowski w swej książce "I powraca wiatr...". Odmawiającym zeznań i niechcącym się pokajać śledczy KGB grozili wprost: "Do wariatkowa ci spieszno?". I często to wystarczało.
Gdy została aresztowana Waleria Nowodworska, młoda studentka związana z ruchem dysydenckim, KGB okazało się bezsilne wobec jej odwagi i hartu ducha. Jeszcze z okna więzienia w Lefortowie wyrzuciła 40 ulotek zrobionych ze skrawków papieru wydawanego do toalety. Skutecznie zajęli się nią dopiero sowieccy "psychiatrzy". Ich "lekarstwa" błyskawicznie przyniosły widoczny efekt. W wieku 21 lat była już siwą kobietą, raczej jej cieniem, z trudem mogącym się poruszać.
Jeżeli człowieka nie złamała "psychuszka" - jak nazywano "szpitale psychiatryczne specjalnego typu", to wychodził z piętnem "psychicznego" czy "wariata". W takiej sytuacji reżimowi nie tylko łatwo było podrywać autorytet takiej osoby jako niezasługującej na poważne traktowanie, ale także "kompromitować" jej działalność na rzecz wolności i prawdy - sprawy, w jaką była zaangażowana.
"Duraki", "pomieszanie zmysłów", "izolacja w sanatorium"
Pojedyncze, ale głośne przypadki wykorzystywania oskarżeń o choroby umysłowe w celach politycznych zdarzały się już w carskiej Rosji. Piotr I nadał senatowi prawo "O oswidietelstwowani durakow". Wymierzone było w uchylających się od służby wojskowej pod pretekstem "słabości umysłu". Car Mikołaj I po przeczytaniu wiersza Michaiła Lermontowa "Na śmierć poety" powiedział: "Nakazałem staremu lejb-medykowi Gwardii, żeby odwiedził tego pana i zaświadczył, że jest obłąkany, a wtedy rozprawimy się z nim zgodnie z prawem". Z kolei po lekturze "Listów filozoficznych" Piotra Czaadajewa stwierdził, iż ten "cierpi na pomieszanie zmysłów", i w obawie o "chorobowy stan nieszczęśnika" rząd "w swej trosce i ojcowskiej opiekuńczości" zalecił, "by nie wychodził z domu i zaopatrzony był w darmową pomoc lekarską". "Leczenie" trwało rok... Gorszy był los Katarzyny Panowej. W odpowiedzi na pytanie, czy przestrzega prawa, powiedziała: "podczas wojny polskiej modliłam się za Polaków, bo oni walczyli o wolność". Orzeczono, iż ma "zaburzone władze umysłowe", i trafiła do zakładu dla obłąkanych...
Po bolszewickim przewrocie 1917 r. Lenin nie stosował tak "finezyjnych" rozwiązań. Sprawę załatwiała czerezwyczajka Feliksa Dzierżyńskiego, a rządy terroru skutecznie rozprawiały się ze wszystkimi niechcącymi poprzeć "dyktatury proletariatu". Choć i w tym czasie zdarzały się - wprawdzie rzadkie - przypadki represji psychiatrcznych. Najsłynniejszy z nich dotyczy Marii Spirydonowej, przywódczyni Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (eserów), opozycyjnej wobec bolszewików, która zdecydowanie ich pokonała i wygrała w jedynych wyborach do Konstytuanty, rozpędzonej już w czasie pierwszego posiedzenia. Spirydonowa po aresztowaniu napisała w grypsie z więzienia: "Będzie im trudno zabić mnie, a długoterminowy wyrok też nie załatwi sprawy (...) ogłoszą, że jestem obłąkana i wsadzą mnie do kliniki psychiatrycznej albo coś w tym rodzaju...". I tak się stało. Moskiewski trybunał rewolucyjny wydał wyrok - w duchu podobnym do tego ze sprawy Czaadajewa: "Ponieważ Trybunał nie kieruje się uczuciem zemsty wobec wrogów rewolucji i ponieważ nie chce przysparzać zbędnych cierpień, Maria Spirydonowa zostaje wyłączona na rok z życia społecznego i izolowana w sanatorium, gdzie będzie miała możliwość zdrowej pracy fizycznej i umysłowej". Obywatele Rosji - białej czy czerwonej - zawsze mogli liczyć na "troskę" swego państwa...
W następnych dziesięcioleciach, gdy pod rządami Stalina miliony umierały z głodu, a kolejnymi zapełnił się archipelag Gułag, "szpitale psychiatryczne specjalnego typu" nie były konieczne do walki z "wrogami ludu". Zaczęto je tworzyć dopiero w 1939 roku. Te cieszące się najgorszą sławą powstały w Kazaniu, ówczesnym Leningradzie (Petersburgu), Czerniachowsku pod Królewcem, Orle, Dniepropietrowsku. Do "psychuszki" w Kazaniu - po sowieckiej agresji na Polskę - trafił brat Marszałka Józefa Piłsudskiego Jan, były poseł Rzeczypospolitej i minister skarbu. Został jednak zwolniony po podpisaniu układu Sikorski - Majski i przedostał się do armii gen. Andersa.
"Z komunizmem walczą tylko umysłowo chorzy"
Po psychiatrię zaczęto sięgać na szerszą skalę po śmierci Stalina. Ale jeszcze za jego życia do "psychuszki" trafił Siergiej Pisariew - wieloletni pracownik aparatu partyjnego. Jego "winą" było napisanie listu do Stalina, w którym m.in. krytykował organy bezpieczeństwa. Po dwóch latach został zwolniony ze świadectwem zdrowia psychicznego. O swej sprawie zawiadomił Komitet Centralny KPZS - przekazując m.in. listę osób zdrowych, także jak on więzionych w "psychuszce" z powodów politycznych. Na fali postalinowskiej odwilży powołano nawet specjalną komisję. Podzieliła ona zarzuty Pisariewa, ale jej raport nie został ujawniony.
Tymczasem sowiecki przywódca Nikita Chruszczow pytał na łamach "Prawdy" w maju 1959 r.: "Czy choroby i zaburzenia psychiczne mogą występować u niektórych ludzi w społeczeństwie komunistycznym?", i odpowiadał twierdząco, dodając: "A wobec tego mogą też istnieć przestępstwa charakterystyczne dla ludzi chorych umysłowo". Kolejne ze zdań nie pozostawiało już żadnych wątpliwości. "Obecnie w ZSRS istnieją ludzie, którzy walczą z komunizmem, ale u takich ludzi bez wątpienia stan psychiczny nie jest w normie". W sowieckiej rzeczywistości ten wywód nie był pozbawiony logiki. Jak napisał prof. Józef Smaga: "Tradycja wprzęgania psychiatrii do celów politycznych jest specjalnością rosyjską. Opiera się na założeniu, iż panujący ustrój oraz porządek społeczny są najlepszymi z możliwych, zatem ich negacja może być tylko objawem dewiacji psychicznej".
Jeżeli bowiem po dziesiątkach lat propagandowego, totalnego i codziennego "prania mózgów": udowadniania, że komunizm jest najdoskonalszym z systemów oraz że Boga nie ma, nadal pojawiali się ludzie mający odmienne zdanie, to musieli być agentami obcych państw lub obłąkanymi. Gdy niewygodnie było wytoczyć im procesy, uwięzić w łagrach, czyniono z nich psychicznie chorych, co stało się elementem sowieckiej polityki karnej wobec osób niezależnie myślących. I ta polityka okazała się niezwykle skuteczna.
Szczególną i złowrogą rolę w jej realizacji odegrał Wszechzwiązkowy Instytut Naukowo-Badawczy Psychiatrii Ogólnej i Sądowej im. prof. Władimira Serbskiego w Moskwie. To jego pracownicy - na zamówienie KGB - sporządzali diagnozy niemające nic wspólnego z faktycznym stanem zdrowia, przedstawiające ich ofiarę jako osobę psychicznie chorą. Profesor Andriej Snieżniewski stworzył nawet nową jednostkę chorobową: "schizofrenię bezobjawową" czy "schizofrenię pełzającą", która dawała całkowitą dowolność w jej diagnozowaniu. Tym bardziej że jednym z jej przejawów była "nieprawomyślność". Timofiejew, były naczelny psychiatra sowieckiej armii, pisał: "nieprawomyślność może być uwarunkowana chorobą mózgu, kiedy proces chorobowy rozwija się bardzo wolno, miękko (powoli przebiegająca postać schizofrenii), a inne jego przejawy pozostają niekiedy aż do popełnienia czynu przestępczego niezauważalne".
"Reformatorskie idee"
Tymczasem jako "czyny przestępcze" w kodeksach karnych wszystkich republik z 1961 r. zakwalifikowano "antysowiecką agitację i propagandę" (art. 70) oraz "rozpowszechnianie obelżywych wymysłów szkalujących ustrój państwowy i społeczny" (art. 190-191). Zaliczono je do kategorii "czynów społecznie niebezpiecznych" razem z zabójstwami i gwałtami. W tym samym roku władze wydały też "Instrukcję o niezwłocznej hospitalizacji chorych psychicznie stanowiących powszechne niebezpieczeństwo", która oddawała psychiatrom prawo przymusowego zatrzymania bez zgody sądu. Z tych możliwości korzystano szeroko, zwalczając wszystkich "nieprawomyślnych".
Zaczynano od diagnozy, którą wydawała specjalna komisja w Instytucie im. Serbskiego, gdzie szczególnie ponurą postacią był dr Danił Łunc. "Nigdy nie zrobi fuszerki - nie to co inni. Cóż prostszego - skompletowałeś "swoją" komisję i stempluj diagnozy, nie trzeba się wysilać. I oto wczorajszy komisarz polityczny otrzymuje diagnozę "wrodzony idiotyzm", a nienaganny dotychczas działacz partyjny - "alkoholizm II stopnia". Łunc tak potrafił dobrać diagnozę do właściwej osoby, takie fakty wygrzebać, tak przygotować psychologicznie swego podopiecznego, że nawet komisji międzynarodowej można go zaprezentować" - wspominał Władimir Bukowski w "I powraca wiatr...".
"Fuszerki" nie było wobec matematyka Leonida Pluszcza, aktywnego od końca lat 60. w ruchu praw człowieka. Aresztowany w 1972 r. za "antysowiecką agitację" otrzymał w Instytucie im. Serbskiego orzeczenie: "schizofrenia (...) od młodych lat cierpiał na zaburzenia paranoidalne przejawiające się w ideach reformatorskich. (...) Stanowi niebezpieczeństwo dla społeczeństwa. Należy uznać go za nieodpowiedzialnego i skierować na przymusowe leczenie do specjalnego szpitala psychiatrycznego". Oddzielną opinię wydała komisja pod przewodnictwem samego prof. Snieżniewskiego: "przewlekła choroba psychiczna w postaci schizofrenii. Główne cechy choroby to jej wczesny początek oraz rozwój zaburzeń paranoidalnych zawierających elementy fantazji i naiwne poglądy (...) stanowi niebezpieczeństwo dla społeczeństwa: wymaga leczenia w szpitalu psychiatrycznym".
"Obdzieranie ze skóry", "siarka", "ukrutka"...
Z diagnozą z Instytutu im. Serbskiego trafiano do "psychuszki", gdzie odbywało się "leczenie". Walerię Nowodworską umieszczono w "szpitalu psychiatrycznym specjalnego typu" w Kazaniu. Nie różnił się niczym od więzienia: cele, ogrodzenie z drutu kolczastego, patrole z psami, personel wojskowy, rolę sanitariuszy pełnili kryminaliści. Oni też stanowili większość "pacjentów": m.in. zwyrodnialcy, maniakalni, seryjni mordercy. Dysydentów w odróżnieniu od kryminalistów raczej nie bito. Od nich wymagano akceptacji dla komunizmu - "naprawy osobowości". Nowodworska wymienia tortury, jakimi do tego dochodzono, m.in. elektrowstrząsy, borowanie zdrowych zębów. Podawano sulfazynę albo siarkę stosowane w leczeniu narkomanii lub alkoholizmu, ale poza Związkiem Sowieckim zakazane. Efektem był nieludzki ból, 40-stopniowa gorączka, ogromne pragnienie, przy czym nie podawano wtedy nic do picia. Po wstrzyknięciu pod skórę lotnego tlenu czuło się ból i wrażenie obdzierania ze skóry, po czym pozostawała kilkudniowa opuchlizna. Wobec Nowodworskiej ten "zabieg" zastosowano dziesięciokrotnie. Po aminozynie chciało się spać, ale strażnicy nie pozwalali zmrużyć oka, następowała utrata pamięci, marskość wątroby. Powszechnie stosowane były końskie dawki haloperidolu, czego efektem były: sztywność mięśni, trudności w mowie, ogólne oszołomienie i apatia. Natomiast wstrzykiwana insulina wywoływała silną hipoglikemię, czyli niedocukrzenie ze wszystkimi jej objawami: wymiotami, silnym uczuciem głodu, drgawkami, depresją, niemożnością skoncentrowania się, zaburzeniami pracy serca i oddychania. Nowodworska walczyła z myślami o śmierci, marzyła, aby się już nigdy więcej nie obudzić. Życie uratowała jej skuteczna interwencja matki, przewiezienie do normalnego więzienia na Butyrkach i potem do szpitala. Dwa lata wracała do zdrowia, ale nigdy nie zaprzestała walki z komunizmem, mimo iż ponownie zamykano ją w "psychuszkach". Jeszcze w 1987 r. faszerowano ją tabletkami tryftazyny. Efektem była depresja, nie mogła spać, nie była w stanie siedzieć, chodzić. Tym razem życie uratowali jej życzliwi ludzie jeszcze w szpitalu (komunizm już dogorywał), pomagając przejść kurację niwelującą działanie zabójczych dla niej leków.
Władimir Bukowski opisał swe jakże podobne doświadczenia: "Dla "leczenia wzburzonych", a mówiąc dokładnie, karania, stosowano w zasadzie trzy środki. Pierwszy - aminozyna. Pod jej działaniem człowiek zazwyczaj zapadał w śpiączkę, w jakieś takie otępienie, że przestawał pojmować, co się z nim dzieje. Drugi - sulfazyna albo siarka. Ten środek powodował zazwyczaj silne bóle i dreszcze. Temperatura podskakiwała do 40-41 stop. C i utrzymywała się przez dwa, trzy dni. Trzeci - "ukrytka". To uważane było za najcięższe. Więźnia mocno owijano od nóg aż po pachy mokrym, skręconym prześcieradłem albo pasami z płótna żaglowego. Schnąc materiał kurczył się, powodując straszliwy ból i pieczenie całego ciała. Zazwyczaj powodowało to szybko utratę przytomności i do obowiązków siostry należało tego doglądać. Wówczas "ukrutkę" chwilowo rozluźniano, pozwalając delikwentowi odetchnąć i dojść do siebie, po czym ponownie go zawijano. To mogło powtarzać się kilkakrotnie".
"Nie wolno milczeć!"
Ratunkiem dla ludzi tak prześladowanych było ujawnienie tych metod. Dlatego w styczniu 1977 r. przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej powołano Komisję Roboczą do Badania Wykorzystywania Psychiatrii do Celów Politycznych. Inicjatorem jej powstania był Petro Hryhorenko, a w jej skład w różnym czasie wchodzili: Wiaczesław Bachmin, Irina Kapłun, Aleksander Podrabinek, Feliks Sieriebrow, Dżemma Babicz, Leonard Tiernowski, Irina Griwnina. Pomocą prawną zajmowała się Sofia Kallistratowa, natomiast medyczną Aleksander Wołoszanowicz, a po jego wyjeździe na Zachód Anatolij Koriagin. To dzięki odwadze tych ludzi o represjach psychiatrycznych w Związku Sowieckim dowiedział się świat.
Założyciel komisji Petro Hryhorenko był sowieckim generałem, pracownikiem naukowym akademii wojskowej, autorem licznych publikacji. Po przemianach w 1956 r. dostrzegł nie tylko fikcję komunistycznego systemu, ale doszedł do wniosku, iż "nie wolno milczeć". Zaczął krytykować władze, napisał kilka ulotek kolportowanych wśród znajomych studentów i oficerów. Piętnował biurokrację, brutalne tłumienie robotniczych wystąpień m.in. w Nowoczerkasku, Tbilisi. Aresztowany przez KGB odmówił złożenia samokrytyki, co miało uchronić go od wyroku. W takiej sytuacji postawiono go przed komisją psychiatryczną, która zdiagnozowała u niego "paranoidalny rozwój osobowości, powstały u osoby z psychopatycznymi rysami charakteru", i skierowała na przymusowe leczenie do "psychuszki". Został także zdegradowany do stopnia szeregowca. Pozostałych aresztowanych uznano za "znajdujących się pod wpływem umysłowo chorego"... Tuż po odejściu Nikity Chruszczowa, w 1965 r., którego był krytykiem, został uznany za "wyleczonego" i zwolniony z "psychuszki". Nie zerwał z działalnością, ale nawiązał kontakty z innymi dysydentami, stając się z jednym z ich najaktywniejszych działaczy (m.in. angażował się na rzecz praw Tatarów krymskich), za co ponownie znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. W jego obronie pisano listy, petycje, a na Zachodzie ukazała się jego książka "Myśli wariata". W 1977 r. zezwolono mu na wyjazd do USA i odebrano obywatelstwo. Na własną prośbę stanął przed komisją lekarzy amerykańskich, którzy uznali, iż jest zdrowy. W swej opinii napisali: "Wszystkie rysy jego osobowości zostały przez sowieckich diagnostów zdeformowane. Tam, gdzie oni widzieli natręctwo myślowe, my zobaczyliśmy wytrwałość. Tam, gdzie oni dopatrywali się urojeń, my spostrzegliśmy zdrowy rozsądek. Gdzie oni dopatrywali się braku rozwagi, tam my znaleźliśmy wyrazistą konsekwencję. I tam, gdzie oni diagnozowali patologię, my napotykaliśmy zdrowie duchowe". Już po jego śmierci diagnozę tę w 1991 r., po upadku komunizmu, potwierdzili psychiatrzy rosyjscy. Przywrócono mu stopień generalski, a dziś w Kijowie jest aleja jego imienia...
"Psychopaci typu paranoidalnego", "niepoczytalni"
Hryhorenko na swej dysydenckiej drodze spotkał w "psychuszce" jednego z najsłynniejszych sowieckich dysydentów Władimira Bukowskiego, "leczonego" tam na "psychopatię typu paranoidalnego" i uznanego za "niepoczytalnego" za wykonanie kilku kopii książki Milovana Dżilasa "Nowa klasa". Bukowski nie tylko sam trafiał do łagrów i "psychuszek", ale stawał w obronie w ten sposób represjonowanych, m.in. Hryhorenki, Natalii Gorbaniewskiej ("niepoczytalność"), Walerii Nowodworskiej ("niepoczytalność"). Dokumentował przypadki wykorzystywania psychiatrii do walki z dysydentami. Nikt z psychiatrów nie chciał pod nazwiskiem zakwestionować orzeczeń wydawanych w Instytucie im. Serbskiego. Wszyscy się bali. "Zdarzali się, naturalnie, młodzi psychiatrzy, bez stopni, tytułów, zdecydowani wystąpić otwarcie, ale nie miało to sensu. Co warte są ich opinie w porównaniu ze zdaniem szacownych profesorów, członków Akademii Nauk?". Jeden z owych "młodych", lekarz Siemion Głuzman, zdecydował się pomóc Bukowskiemu i wspólnie napisali "Podręcznik psychiatrii dla nieprawomyślnych", opracował także orzeczenie w sprawie Hryhorenki. W swojej publikacji zacytowali m.in. wypowiedzi doktorów nauk medycznych z Instytutu im. Serbskiego, Pieczernikowej i Kosaczowa: "Skłonność do walki o prawdę i sprawiedliwość cechuje najczęściej osobowości o strukturze paranoidalnej". I za to Głuzman dostał 7 lat łagrów i 3 lata zesłania.
Współzałożycielem Komisji Roboczej do Badania Wykorzystywania Psychiatrii do Celów Politycznych był także Aleksander Podrabinek. Od 1973 r. zbierał dowody wykorzystywania psychiatrii do walki z dysydentami. Na ich podstawie napisał książkę "Medycyna karna", zebrał też kartoteki ponad 200 więźniów "psychuszek". Mimo jego aresztowania przez KGB udało się te materiały dostarczyć na kongres Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego w Honolulu w 1977 roku. Jemu i jego bratu zagrożono rozprawą karną z jednoczesną możliwością wyjazdu na Zachód. Obaj odmówili, a Aleksander napisał w liście: "Nie chcę siedzieć za kratkami, ale też nie boję się łagrów. Cenię swoją wolność, jak i wolność brata, ale nią nie handluję. Nie ulegnę żadnemu szantażowi, czyste sumienie jest mi droższe niż dostatek materialny. Urodziłem się w Rosji, to mój kraj i powinienem w nim zostać, jakkolwiek byłoby tutaj ciężko, a lekko na Zachodzie. Na ile mi się uda, będę nadal próbował bronić tych, których prawa są w naszym kraju tak brutalnie gwałcone. (...) Zostaję". Wkrótce otrzymał wyrok 5 lat zesłania. Nie zaprzestał jednak prac nad dalszym ciągiem "Medycyny karnej". Stanął przed sądem skazany na 3,5 roku więzienia.
Rosyjscy przyjaciele
Wysiłek dysydentów na rzecz prawdy przyniósł efekty. Sprawa "psychuszek" stała się znana w wolnym świecie. Na wspomnianym kongresie w Honolulu podjęto - nieznaczną większością głosów, nie chcąc zbytnio drażnić Moskwy - łagodną rezolucję: "Światowe Towarzystwo Psychiatryczne (WPA) przyjmuje do wiadomości fakt nadużywania psychiatrii w celach politycznych, potępia te praktyki we wszystkich krajach, w których mają one miejsce, oraz wzywa zawodowe organizacje psychiatrów tych krajów do zaprzestania tych praktyk. WPA zastosuje tę rezolucję w pierwszym rzędzie w związku z obszernymi dowodami systematycznych nadużyć psychiatrii do celów politycznych w Związku Sowieckim". Ostatecznie jednak udało się usunąć psychiatrów sowieckich ze Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego, ale było to już w zupełnie innej rzeczywistości politycznej w 1983 roku.
Nie zaprzestano jednak represji, choć nieco zelżały. Gdy w obronie prześladowanych stanął psychiatra dr Anatolij Koriagin, któremu udało się opublikować w czasopiśmie medycznym "The Lancet" pracę "Pacjenci mimo woli", sam trafił do "psychuszki". To do niego w marcu 1987 r. wystosowało swój list dziesięciu polskich lekarzy, gdy opuścił łagier po siedmioletnim wyroku za organizowanie protestów przeciw umieszczaniu dysydentów w "psychuszkach". Polscy sygnatariusze pisali: "Chcemy zapewnić Pana, że również motywem naszych dążeń jest to, aby medycyna nigdy i nigdzie nie była wykorzystywana przeciw człowiekowi, a służyła w pełni obronie jego życia, zdrowia i godności".
Rosyjscy dysydenci: Bukowski, Gorbaniewska, Nowodworska i tylu innych, którzy przeszli przez "przedsionek piekła" - jak nazywano "psychuszki" - z nadzieją patrzyli na rozwój polskiej opozycji pod koniec lat 70. XX wieku oraz "Solidarności". We wspólnej walce widzieli nadzieję na zwycięstwo nad "imperium zła". Polskiej sprawie pozostali wierni do dzisiaj, wielokrotnie dając temu wyraz. Bukowski wraz z Gorbaniewską podpisali list otwarty do Polaków po katastrofie 10 kwietnia 2010 r., w której zginęła znaczna część niepodległościowej elity Narodu. "Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne. Jesteśmy zaniepokojeni tym, że w podobnej sytuacji niezależność Polski i dzisiaj, i jutro może się okazać poważnie zagrożona. Mamy nadzieję, że obywatele Polski ceniący swoją wolność potrafią ją obronić. Także przy urnach wyborczych" - napisali w maju ubiegłego roku. Jeszcze dosadniej zabrzmiał głos Walerii Nowodworskiej: "Nie znałam go [śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego], ale był moim współbojownikiem, towarzyszem broni i będę go opłakiwać, w odróżnieniu od Adama Michnika i innych polskich lewaków, obrońców Jaruzelskiego. Kaczyński był polskim Reaganem, następcą Kościuszki, Sowińskiego, Dąbrowskiego i Piłsudskiego. Polska oczywiście nie zginie. Polska wszystko pamięta i jest na dobrej drodze, ale czekiści lubią ugryźć i odskoczyć. Sobacze plemię od czasu sformowania opryczników. (...) Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko raz - kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium, zaufawszy sowieckiej władzy. A cywilizowany świat nie będzie oskarżać. Wszystko pokryje ropa, gaz i mgła".
Świat będzie milczał, tak jak milczał przez wiele lat - w imię niedrażnienia Moskwy - wobec dramatu sowieckich dysydentów zamęczanych w "psychuszkach".
Autor jest historykiem, pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.
Jestem szczerze zdziwiony - wydawało mi się, iż jest Autor bliżej SLD i lewicy niż PiS i ludzi walczących o wrak tupolewa.
OdpowiedzUsuńOczywiście wiem, że prawda leży po środku.
Gdyby nie PRL, nie byłbym inżynierem, mój ojciec też nie, a moja babcia nie skończyłaby UJ.
A gdyby nie sprzedajna prawica, nie jeździłbym na Zachód na wakacje i nie stać byłoby mnie prawie na nic.
Gdyby polscy piloci byli dobrze wyszkoleni,a służby przygotowały wizytę w Smoleńsku 10 kwietnia, nie doszłoby do tragedii, nawet gdyby FSB bardzo jej chciała.
I zgodzę się, jako inżynier lotnictwa, że prawdy nigdy nie poznamy, chyba że ktoś kiedyś ucieknie na Zachód i zdąży wszystko opowiedzieć, zanim wypije herbatę z polonem.
To z resztą mógł być wypadek, tylko Rosji bardzo na rękę - specjalnie nie oddano wraku, ani czarnych skrzynek, by ta sprawa rozdzieliła naród polski na długie lata.
Pozdrawiam
Pozwolilem sobie przedrukowac ciekawy artykuł jako ze nasi umilowani przywodcy wlasnie klepneli ustawe o psychuszkach.
UsuńSprawa katastrofy samolotu jest zlozona ale ZSRR byl prawdziwym imperium klamstwa a jego spadkobierca jest rownie oblednie zaklamana Rosja.
Zbierajac szczatki samolotu do kupy i dokonujac stosownych badan mozna bylo ustalic przebieg katastrofy.
Poleganie na opini general Anodiny jest glupota jesli nie zbrodnia.
„Gdyby nie PRL, nie byłbym inżynierem, mój ojciec też nie, a moja babcia nie skończyłaby UJ.”
UsuńNo jak wszystkich inżynierów się wymordowało razem z rodzinami to komuś potem trafiła się jeszcze ciepła fucha.
W Polsce to znaczy w PRL akurat psychuszki zupelnie sie nie przyjely. Nasi lekarze sie nie prostytuowali i chwala im za to. Ale za to w III RP niejeden co za bardzo podskakiwala trafial na obserwacje psychiatryczna !
Usuń@Sin of Cane
UsuńNie rozumiem Twojego komentarza.
Po prostu moje pochodzenie, 2 pokolenia wstecz, jest chłopskie. Zdolna młodzież w PRL (mój ojciec, wcześniej babcia - gimnazjum jeszcze ze stypedium w II RP, ale UJ już podziemnie, z końcem w PRL), mogła kształcić się bezpłatnie.
Jakie ciepłe posadki - inżynierowie w PRL mieli gorzej niż robotnicy. Ale mogli nimi być, a II RP ani inżynierów za bardzo nie było potrzeba, ani edukacja nie była dla wszystkich. To przecież na tym blogu o II RP napisano chyba wszystko, zalecam lekturę.
@ Zdjecia Wojtka
UsuńJak byś dziś wymordował wszystkich notariuszy, to na skutek tego, ktoś kto w normalnych warunkach nigdy by nie został notariuszem dostał by szansę!
A potem na necie pisał by jaka to dobra jest WŁADZA, że pozwoliła mu zostać notariuszem!
Gdyby PRL nie wymordowała inteligencji – to miał byś mniejsze szanse wstąpić w jej szeregi bo by była większa konkurencja!
Pochwalasz masowe mordy?
Z podawanym przez IPN danych wynika ze w okresie 1945-1956 wydano w Polsce 3400 wyrokow smierci ale znaczna czesc zamieniono na wiezienie. Duza czesc dotyczyla zwyklego powojennego bandytyzmu ale czesc byla motywowana politycznie.
OdpowiedzUsuńDla porownania powojenna "lustracja" zdrajcow narodu - kolaborantow i bandytow ktora dokonali Francuzi gilotyna pochlonela około 12 000 glow. A przeciez okupacja we Francji byla aksamitna !
Znaj proporcje Mocium Panie ! Przedwojenna stalinowska czystka czyli akcja Polska NKVD zamordowała ponad 110 000 Polakow !
Polakow mordowali NIEMCY !
No to gdyby nie Niemcy:
OdpowiedzUsuń"....nie byłbym inżynierem, mój ojciec też nie, a moja babcia nie skończyłaby UJ."
Wyślij podziękowania na ręce Anieli M.
Jestem w szoku iż nawet tutaj trafiają się trole.
UsuńZarówno mój ojciec jak i ja jesteśmy ponad przeciętnymi inżynierami. Tata z narażeniem co najmniejwolnwolności aktywnie wspierał solidarność, dziadek organizował AK i po wojnie uciekał przed SB, moi przodkowie bronili Lwowa.
Sam pracuję od skończenia studiów dla Amerykanów.
Ale ze mnie komunista.
Gdyby nie PRL, nie byłoby w Polsce darmowej edukacji. Ludziom mało inteligentnym to pewnie bez znaczenia. Ale mój ojciec pewnie skończyłby jak Janko Muzykant.
przeczytaj Life z 1938 roku o Polsce. Jest Google docs. Link znajdziesz na tym blogu.
Pewnie jesteś trolem i straciłem jedynie czas.
„Gdyby nie PRL, nie byłoby w Polsce darmowej edukacji.”
OdpowiedzUsuńGdyby nie PRL to Polki nie musiały by pracować jako sprzątaczki na Greenpoincie, a ich mężowie jako tania siła robocza do usuwania azbestu. Dziś dzięki PRL kolejne pokolenie nasuwa na zmywaku w UK.
PRL to był kraj DZIADÓW, niewolników którzy bez zgody władzy nawet kraju opuścić nie mogli! Jak próbowałeś uciec jak Dionizy Bielański to cię zestrzelali! Ciężko mi czytać, że potomkowie obrońców Lwowa dziś chwalą PRL.
DZIADEK SIĘ PEWNIE W GROBIE PRZEWRACA!
Doskonale pamietam lata osiemdziesiate w PRL po zamachu junty jaruzelskiej. To nie byla bieda , to byla nedza !
UsuńAle lata siedemdziesiate , to znaczy zycie na zachodni kredyt , byly calkiem niezle.
Teraz tez sie zadluzamy za zchodzie. Moze byc powtorka z historii