Pierwsza Zjednoczona Europa
Racje miał Clausewitz że wojna środkami militarnymi ma realizować cele polityczne.
II Wojna Swiatowa w Europie przyniosła apokaliptyczne zniszczenia i ofiary Polsce i zachodnim częściom ZSRR oraz Niemcom.
Podbita Norwegia miała 8200 ofiar cywilnych. Dania, która poddała się Niemcom, miała tylko 6 tysięcy ofiar cywilnych a "neutralna" Szwajcaria zaledwie 100 ofiar.
Celem III Rzeszy w stosunku do państw Zachodniej Europy było ich zjednoczenie w Europę pod swoim politycznym kierownictwem.
Przemysł podbitej, kolaborującej Francji momentalnie rozpoczął produkcje na wojenne potrzeby Hitlera. Anglosasi tak samo bombardowali Niemcy jak i Francję !
Żołnierze mieli dbać o wizerunek III Rzeszy jako kraju szczytowej cywilizacji i kultury. Niesubordynowanych żołnierzy ostro dyscyplinowano. Pijaństwo oznaczało front wschodni czyli cierpienia, śmierć lub kalectwo. Francuzki z lubością znalazły się w ramionach Niemców. Niemieccy oficerowie ofiarnie rezygnowali z zaspokajania swoich potrzeb aby utrzymać swoje francuskie kochanki. Po wojnie chcieli je brać za żony.
Nawet późniejsza deportacja zachodnich Żydów miała się odbywać po cichu i bez nagłaśniania przemocy.
W oddziałach SS nie służyli ( ochotnicy ! ) tylko Polacy i Serbowie ! Była to pierwsza Armia nowoczesnej Europy. Wehrmacht i SS w ZSRR walczyli w imię Europy !
Bobkowski Andrzej, "Szkice piórkiem":
"Są spokojni, godni, dobrze wychowani. Nie widziałem ani jednego pijanego. Armia opanowanych szaleńców, która wykonuje wszystko pod kierunkiem naczelnego lekarza, też szaleńca. Ale imponują. Czy widział kto, żeby kobietom ustępować miejsca w metro? Zołnierze niemieccy robią to z gracją. Tysiącem pozorów oswajają Francuzów i przygotowują grunt do «kollaboracji», o której coraz głośniej. No i mamy już EUROPĘ. Słowo «Europa» rzucane jest tymczasem dyskretnie, jak pierwsze piłki tennisowe, gdy przeciwnicy nawzajem «wymacują »reakcję . Ostrożnie, cicho i dyskretnie to wielkie słowo «Europa» zastąpi w oficjalnym języku «Niemcy». Zołnierz niemiecki przestanie się bić za wielkość Niemiec, będzie się bił za szczęście Europy i dla Europy."
Gdy rozpoczęły się strategiczne niepowodzenia na froncie wschodnim Niemcy szukali porozumienia z Anglosasami i gotowi byli na bardzo daleko idące ustępstwa byle tylko oddalić wizje okupacji Niemiec przez Sowietów.
Gdy Armia Czerwona w 1945 roku gromiła Japończyków bali się oni okupacji sowietów bardziej niż bomb atomowych spopielających miasta.
Hrabia Adam Ronikier w czasie okupacji niemieckiej pełnił w Generalnym Gubernatorstwie funkcję prezesa Rady Głównej Opiekuńczej. Instytucja ta była tolerowana przez Niemców i prowadziła pożyteczną działalność. Pod koniec roku 1943 w swoich pamiętnikach notował on: „Okazało się, że pragnie mnie widzieć Anglik, wydelegowany do Warszawy celem rozmówienia się z szeregiem osób i że jedną z nich mam być ja. (…) Anglikiem owym był pan Horacy Coock, dawniejszy radca ambasady w Petersburgu (…) obecnie w Polsce noszący nazwisko Henryka Cybulskiego (…) Wtedy przeszedł do sprawy stosunku do Sowietów i formułując swe o tym zdanie, powiedział dosłownie: Anglii nie stać na to, by ryzykować trzecią wojnę światową, z Sowietami musi być sprawa zakończoną jeszcze w trakcie tej wojny. (…)” Wracając do spraw polskich powiedział on, że w wielu punktach różni się z nami, co do metod u nas stosowanych – jedna z nich najbardziej niezrozumiała to owo strzelanie do trupa, jakim są przecież Niemcy obecnie, „czyż – powiedział on z wielkim przejęciem – macie tak dużo inteligencji, że nią szafować możecie i chcecie?”
W roku 1944, już po wypuszczeniu go z gestapowskiego więzienia, gdzie oczekiwał na śmierć, Ronikier pisał: „Warszawa jakby zahipnotyzowana żądzą zemsty nad Niemcami, zdawała się tracić z oczu konieczność patrzenia na sprawy rozumnie i spokojnie i gotowa była na wszystkie jak najdalej idące ofiary by raz Niemcowi łeb zetrzeć. Jeden generał polski, którego spotkałem u Tyszkiewicza, nie wahał się mnie, ojcu pięciu synów, powiedzieć dosłownie: niech będzie jeszcze sto tysięcy ofiar, byleby raz tego wroga powalić na kolana. (…) Mając na myśli ratowanie substancji narodu i słowa wypowiedziane do mnie przez pana Coocka, zdawało mi się, że rodacy moi w stolicy, gdy chodziło o ten temat, byli pozbawieni po prostu zdolności myślenia kategoriami politycznymi – nienawiść do Niemców przesłaniała im zupełnie sąd właściwy o bolszewikach i groźbę z ich strony coraz wyraźniej się kształtującą. (…) Wezwał on mnie gwałtownie do przyjazdu do Warszawy, gdzie stawiłem sie na dzień 10 lipca. Od niego i wielu innych dowiedziałem się zaraz, że w stolicy naszej wre, że nienawiść do Niemców przyjmuje rozmiary takie, że musi w tej czy innej formie wylać się na zewnątrz, gdy zaś próbowałem w gronie ludzi poważnych ten temat omówić i zaproponowałem, by odezwą z poważnymi podpisami do równowagi starać się kraj nawoływać, powiedziano mi przede wszystkim, że takich podpisów się nie zbierze i że nie będzie to miało żadnego wpływu. Aczkolwiek wszyscy przyznawali, że jak ja rozumować muszą, że powstanie byłoby nieszczęściem najstraszniejszym, ale stan umysłów jest już tak podnieconym, że rozsądkiem już się nic nie da osiągnąć. Próbowałem trafić do Delegatury i Komendy Naczelnej, spotkałem się jednak z wykrętną odmową widzenia się (…) Wobec tego 11 lipca poszedłem do pana Jasiukowicza i na jego ręce złożyłem oświadczenie (…) wobec tego zrywam z nią osobiście i kroki swe, które zmierzam przedsiębrać, opierać będę na własnym rozumieniu sytuacji kraju (…) Pan Jasiukiewicz obiecał to me oświadczenie złożyć Delegatowi Rządu. (…) Dnia 13 lipca opuściłem Warszawę ostatni raz widząc ją przed powstaniem (…) Zaraz nazajutrz (…) otrzymałem telefoniczne wezwanie od pana Schindhelma w jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie niezmiernej wagi. (…) Znowu nalegał na mnie gwałtownie o formułę porozumienia z AK, widząc w nim jedyną formułę dla uniknięcia wybuchu, którego widać, że się obawiał naprawdę. (…) W rezultacie tych narad w dniu 25 lipca znalazłem się u Schindhelma (…) Zakomunikowałem mu, że w gronie najbliższych przyjaciół rozważyliśmy wszystkie ewentualności i doszliśmy do zgodnego przekonania, że powstanie da się zażegnać jedynie wtedy, gdy ze strony niemieckiej dokonany zostanie czyn o charakterze „grosszugig”, który by sytuację wzajemnych stosunków zasadniczo był w stanie zmienić. Takim czynem jedynym, który nam się wydaje wskazanym, a realnie możliwym do wykonania, mogłoby być oddanie Warszawy przez Niemców, dobrowolnie, bez wystrzału w ręce AK i to wraz z odpowiednim terenem obejmującym najbliższe powiaty, a co najmniej takim, który by obejmował potrzebne do lądowania lotniska dla sprowadzenia z Anglii w drodze lotniczej odpowiedniej jednostki wojskowej polskiej, złożonej co najmniej z dwóch dywizji, a także przyjazdu przedstawicieli władz polskich. (…) Prawie bez wahania oświadczył mi, że się zaraz porozumie z Berlinem i o rezultacie swych zabiegów mi zakomunikuje, zaś prosił, bym zapewnił sobie stawienie się na czas dwóch pełnomocników AK dla ostatecznego porozumienia. (…) Zatelefonowawszy zaraz do Warszawy, by się upewnić co do przyjazdu osób upoważnionych do pertraktacji ze strony AK, dowiedziałem się, że na ich przyjazd w najbliższej przyszłości nie można liczyć (..) Gdy pod wieczór tego dnia otrzymałem zawiadomienie od Schindhelma, że z Berlinem rozmawiał i że są jeszcze pewne trudności mające charakter upierania się w obronie prestige’u władzy, odpowiedziałem mu, że nie pozostaje nam nic innego, jak jakiś czas odczekać.”
wtorek, 17 października 2023
Pierwsza Zjednoczona Europa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
W oddziałach SS nie służyli ( ochotnicy ! ) tylko Polacy i Serbowie !
OdpowiedzUsuńI chyba jeszcze Grecy, jesli się nie mylę.
W każdym razie Polacy się nie splamili służbą w SS.
OdpowiedzUsuń"Przypomniałem fakty, nie moja wina że niewygodne. Ataki oddziału Komara do XI 1944 r. to ataki oddziału polskiego podziemia(AK). Od listopada 1944 r. zaś - ataki oddziału polskiego podziemia AK i grupy zrzuconych przez Luftwaffe hitlerowskich spadochroniarzy (realizujących zadania SS Jagverband Ost) , która się do niego przyłączyła. Notabene to właśnie w starciu pod Rudnikami, tyle że już w styczniu 1945 r. major M. Wituszka zginął.
UsuńJakiś czas temu właśnie to styczniowe starcie z 6/7 I 1945 r. pod Rudnikami połączonych grup AK-owców i włączonej w skład oddziału Komara grupy hitlerowskich spadochroniarzy z Batalionu Dalwitz stoczone z oddziałami radzieckimi(walka krwawsza i większa skalą niż jesienne starcie oddziału Komara pod Rudnikami) oficjalnie upamiętniono na Grobie Nieznanego Żołnierza."
To są bardzo smutne fakty.
UsuńCzyli teraz po raz kolejny mamy byc ofiara własnej głupoty ?
OdpowiedzUsuńSłusznie komuna skazywał zbrodniarzy sanacyjnych , AK i malwersantów z Londynu.
OdpowiedzUsuńSłusznie mimo iż żydowska i stalinowska.
Nie pij więcej.
Usuń