sobota, 26 marca 2016

Imigranci. Kto chce, moze zniknac

Imigranci. Kto chce, moze zniknac

http://wiadomosci.onet.pl/prasa/kto-chce-moze-zniknac/ndt3nc

"Rejestrowanie uchodźców wciąż jeszcze nie działa jak należy, władze z powodów technicznych i biurokratycznych nie są w stanie przekazywać sobie informacji. Wielu migrantów rejestruje się więc pod różnymi nazwiskami i dostaje kilka dokumentów, dzięki czemu mogą wyłudzać pieniądze i niezauważenie przemieszczać się po Europie.
Człowiek, który 7 stycznia zginął w Paryżu od strzałów francuskiej policji, miał wiele nazwisk. We Francji nazywał się Hale Mohamed i pochodził rzekomo z Iraku. W Szwecji był Gruzinem o imieniu Nika Khechuashvili. W Luksemburgu znany był jako Mohammed Salah z Maroka. W Niemczech zaś jako Walid Salihi z Syrii lub Walid Esalihi z Maroka.

24-letni mężczyzna, który ostatnio mieszkał w schronisku dla uchodźców w Recklinghausen w Nadrenii Północnej-Westfalii, podał w sumie dwadzieścia różnych tożsamości i sześć narodowości. W rzeczywistości nazywał się Tarek Belgacem i urodził się 28 marca 1991 roku w Ouled Chamekh w Tunezji. W rocznicę zamachu na redakcję "Charlie Hebdo" zaatakował za pomocą topora i atrapy bomby komisariat policji, krzycząc "Allahu akbar". Został zastrzelony przez funkcjonariuszy.
Specjaliści z Krajowej Policji Śledczej w Düsseldorfie wyruszyli na poszukiwanie popleczników zamachowcy. Nikogo takiego nie znaleziono. Informacje, jakie zebrali na temat przeszłości Belgacema, były jednak alarmujące: mężczyzna bez trudu oszukiwał władze w całej Europie, podając fałszywą tożsamość, i wykorzystywał do celów przestępczych słabe punkty w systemie azylowym.

Nie mając szans na pozwolenie pozostania w Europie, przez pięć lat poruszał się swobodnie po krajach Unii Europejskiej i popełniał czyny karalne. Było to możliwe, ponieważ system rejestrowania uchodźców i wymiany informacji do dziś nie działa tak, jak powinien, nawet w obrębie samych Niemiec. Postępowania wciąż toczą się niezależnie od siebie, z powodów technicznych i prawnych władze często nie są w stanie wymieniać się nawet najważniejszymi informacjami.
Migrant pojawia się to tu, to tam

Jako że poszczególne niemieckie landy pracują na zróżnicowanych systemach, migranci mogą rejestrować się w wielu schroniskach pod różnymi nazwiskami, wyrabiać sobie dokumenty z różną tożsamością i wielokrotnie pobierać kieszonkowe. Federalny Urząd do spraw Migracji i Uchodźców (BAMF) zamierza wprawdzie w ciągu tego roku wprowadzić jednolite postępowanie i centralny bank danych, słabe punkty jednak pozostaną. W przypadku Belgacema pracownicy Krajowej Policji Śledczej mieli okazję prześledzić rejestracyjny chaos od 31 stycznia 2011 roku. Tego dnia Tunezyjczyk złożył w Timișoarze w Rumunii wniosek o azyl. Zanim urzędnicy rozstrzygnęli sprawę, pojechał dalej, do Austrii, gdzie 8 kwietnia 2011 roku złożył podobny wniosek – tym razem jako Mohamed Ben Kalifa z Zuwary w Libii. Austriacy pobrali jego odciski palców i stwierdzili, że zarejestrował się już w Rumunii, odesłali go więc z powrotem do tego kraju. Tam jego wniosek o azyl został odrzucony i w lipcu 2011 mężczyzna został wydalony do Tunezji.

Na tym jego historia powinna się właściwie zakończyć. W rzeczywistości jednak dopiero wtedy rozpoczęła się na dobre.

Trzy miesiące później, w październiku 2011 roku, Belgacem przybył statkiem do portowego miasta Trapani na Sycylii. W 2013 roku wyjechał do Szwecji, skąd został odesłany z powrotem do Włoch, a stamtąd przedostał się do Francji. W lipcu 2013 roku dokonał podobno napadu rabunkowego w Sainte-Maxime we Francji, a trzy miesiące później w Luksemburgu. Nie został jednak aresztowany i 10 grudnia 2013 roku pojechał do Niemiec. Policjanci zatrzymali go na dworcu głównym w Akwizgranie. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów.

Niemieccy urzędnicy pobrali mu odciski palców i zaczęli przeszukiwać europejski bank danych o uchodźcach Eurodac, który od 2011 roku gromadzi ślady daktyloskopijne. Aby jednak chronić dane osoby ubiegającej się o azyl, system nie podaje nazwisk, lecz jedynie płeć i datę wjazdu do kraju unijnego.

Policjanci wiedzieli więc tylko, że mężczyzna, który podaje, że nazywa się Salihi, został już zarejestrowany w Rumunii, Austrii, Szwecji i we Włoszech. Nic ponadto. Nie mogli dowiedzieć się, że w Rumunii odmówiono mu azylu i wydalono go do kraju pochodzenia. Nie wiedzieli też, że zarzuca się mu popełnienie poważnych przestępstw we Francji i w Luksemburgu. Aby uzyskać te informacje, musieliby mozolnie prosić urzędników w poszczególnych krajach o pomoc prawną.
Raz Tunezyjczyk, raz Libijczyk, raz Gruzin

Tak więc Tarek Belgacem mógł pozostać w Niemczech i na nowo złożyć wniosek o azyl. Niemieccy urzędnicy sprawdzali w Rumunii czy Esalihi, jak się on teraz nazywał, ubiegał się tam o azyl. Na zwykłej drodze prawnej na odpowiedź czeka się wiele tygodni, a nawet miesięcy. W tym przypadku jednak Niemcy nie dowiedzieli się niczego, ponieważ od czasu deportacji w 2011 roku sprawa ta została uznana za załatwioną. Bukareszt sądził, że Esalihi alias Salihi alias Belgacem przebywa obecnie w Tunezji.

On jednak mieszkał w Recklinghausen i znowu zwrócił na siebie uwagę władz. Policja podejrzewała go o dokonanie dwudziestu przestępstw, takich jak ciężkie uszkodzenie ciała, handel narkotykami, podróżowanie bez biletu, kradzieże ze sklepów, znieważenie, stosowanie gróźb. 9 lutego 2014 roku obmacywał podobno kobiety w dyskotece w Kolonii. Nigdy nie został zatrzymany, ale prokuratura prowadziła przeciwko niemu śledztwo.

W marcu 2015 roku Belgacem umknął jednak niemieckim władzom, próbując jako Gruzin uzyskać azyl w Szwecji. Pozostał tam przez cztery miesiące, zanim Szwedzi nie dowiedzieli się, że taki wniosek złożył już w Niemczech i nie odesłali go do tego kraju. Tu trafił na kilka tygodni do więzienia. Po odzyskaniu wolności pozostał w RFN, potem zaś zdecydował się dokonać zamachu w Paryżu.

O tym, jak łatwo jest w Niemczech osobom starającym się o azyl uzyskać różne tożsamości, śledczy wiedzą również z innych przypadków. 19 stycznia, dwa tygodnie po śmierci Belgacema, 400 policjantów wkroczyło do dwóch schronisk dla uchodźców w Ahlen w Westfalii. Inicjatorem tej obławy był starosta powiatu Warendorf, Olaf Gericke. Zdziwiło go – opowiada – że owe spokojne dotychczas miejsca zaczęły nagle zgłaszać przypadki poważnych naruszeń prawa: bijatyki, kradzieże, ekscesy alkoholowe. Krótko przedtem wprowadziło się tam 230 migrantów z Afryki Północnej, głównie młodzi mężczyźni. Najwyraźniej istniał związek między tymi faktami.

Funkcjonariusze dowiedzieli się, że większość z owych 230 przybyszy po kilku dniach zniknęła, a ich miejsce pobytu jest nieznane. Następnie zaś pojawiło się 138 nowych, z których 66 przedłożyło dokumenty z innymi nazwiskami niż te znalezione przez policję w kartotece zawierającej odciski palców. – Prawie połowa tych ludzi miała więc więcej niż jedną tożsamość – stwierdza Gericke. W przypadku czterech przeszukanych znaleziono również dokumenty wystawione na co najmniej dwa różne nazwiska.

Owe papiery służą ubiegającym się o azyl w Niemczech jako zastępczy dowód osobisty. "Zaświadczenia o zgłoszeniu się jako osoba wnioskująca o azyl" z reguły wystawiane są w trakcie wstępnej rejestracji. Jest to kartka papieru ze zdjęciem i podanym nazwiskiem oraz pochodzeniem. To rozwiązanie przejściowe, do czasu aż w BAMF będzie mógł zostać złożony formalny wniosek o azyl, co trwa w tej chwili nawet wiele miesięcy.
Migrant przedstawia się jak chce

W Nadrenii Północnej-Westfalii podanie wymyślonego nazwiska jest prawie pozbawione ryzyka – mówi Gericke. Podczas wstępnej rejestracji w schroniskach dla uchodźców nie są bowiem pobierane odciski palców, które dałoby się sprawdzić w banku danych. – W zasadzie można więc powiedzieć, co się chce – zauważa starosta. – Potem idzie się do innego schroniska i wyrabia dokument na inne nazwisko.

Podczas sylwestrowych napaści na kobiety w Kolonii osoby kontrolowane darły swoje zaświadczenia – opowiadali policjanci. Jeden z mężczyzn stwierdził: "Jutro wyrobię sobie nowe".

Wśród oskarżonych pięć, siedem różnych tożsamości nie było rzadkim przypadkiem – opowiada Amand Scholl, koloński sędzia sądu rejonowego, który skazał troje sprawców tamtych ataków na kary w zawieszeniu.

Po obławie w Ahlen policja prowadzi śledztwo w 97 przypadkach, między innymi z powodu fałszerstw dokumentów, przestępstw narkotykowych, kradzieży i oszustw. Wiele osób starających się o azyl za pomocą kilku dokumentów wyłudziło wielokrotnie miesięczne kieszonkowe w wysokości 140 euro.

Niektóre niemieckie landy podczas wstępnej rejestracji pobierają wprawdzie odciski palców, ale posługują się różnymi programami komputerowymi, które nie dają możliwości wymieniania się informacjami. Ślady daktyloskopijne gromadzone są na przykład w systemie "Migvis" w Badenii-Wirtembergii, lecz sąsiednie landy, Hesja czy Nadrenia-Palatynat, nie mogą ich już ściągnąć. Urzędnicy przeprowadzający wstępną rejestrację w poszczególnych landach nie mogą też porównać własnych danych ze zbiorem odcisków palców Federalnej Policji Kryminalnej czy Eurodac.

Jak podają śledczy, istnieją grupy przestępcze, które wykorzystują dziurawy system do własnych celów, a chodzi im nie o azyl w Niemczech, lecz o szybkie pieniądze. Policjant z rozwiązanej już grupy "Silvester" w komendzie policji w Stuttgarcie mówi o "zawodowych złodziejach". Tamtejsi funkcjonariusze tropili tam młodych mężczyzn, którzy podobnie jak w Kolonii, podczas sylwestrowej nocy obmacywali i okradali kobiety.
Duże skłonności przestępcze migrantów z Afryki Północnej

Dotychczas udało się wyśledzić 21 podejrzanych, którzy ukradli podobno około trzydziestu telefonów komórkowych. Większość z nich pochodzi z Afryki Północnej, pewien Algierczyk w schronisku dla uchodźców w Ellwangen sprzedał wiele owych skradzionych komórek. Mężczyzna ten pięciokrotnie rejestrował się w różnych miejscach jako osoba ubiegająca się o azyl, za każdym razem podając inne nazwisko. W tej chwili siedzi, oskarżony o kradzież, w areszcie śledczym.

Celem akcji policyjnej w Ellwangen było ustalenie tożsamości sześćdziesięciu mężczyzn, którzy stale sprawiali tam problemy. Wielu z nich nie zgadzało się na pobranie odcisków palców ani na badania lekarskie. Kiedy pojawili się funkcjonariusze, jednej trzeciej owych ludzi nie można było znaleźć, dwudziestu kolejnych zostało przeszukanych. W przypadku siedmiu mężczyzn policjanci odkryli, że posługują się oni wieloma tożsamościami, pięciu złożyło już wnioski o azyl w innych krajach Unii Europejskiej.

Nie można w żadnym wypadku wszystkich młodych mężczyzn z Maghrebu uważać za oszustów – mówi Berthold Weiß, kierownik schroniska w Ellwangen. U niektórych samotnie przyjeżdżających tu mieszkańców Afryki Północnej obserwuje jednak duże skłonności przestępcze. Grupa śledcza "Silvester" ustaliła, że część tych mężczyzn podróżuje po Niemczech specjalnie po to, by wielokrotnie pobierać kieszonkowe lub wyruszać z kolejnych schronisk na bandyckie wyprawy.

– Nie może być tak, że nie wiemy, kto przebywa w naszym kraju – stwierdza Malu Dreyer (SPD), premier Nadrenii-Palatynatu. Pod koniec zeszłego roku poleciła przyspieszyć proces rejestracji. W tym celu Kancelaria Państwowa tego landu wysłała kuriera do Federalnego Urzędu do spraw Migracji i Uchodźców w Norymberdze, by pożyczyć dziewiętnaście laptopów i skanerów odcisków palców. Dzięki tym urządzeniom od grudnia migranci podczas wstępnej rejestracji mogą zostać umieszczeni w centralnej kartotece osób ubiegających się o azyl. W ten sposób odciski palców można natychmiast porównać z danymi policji i Eurodac – mówi Dreyer.

Od połowy lutego Nadrenia-Palatynat stara się również zarejestrować tych uchodźców, którzy zostali już rozdzieleni miedzy poszczególne gminy. Takich osób jest 18 tysięcy. Postępowanie jest żmudne. Trzeba wielokrotnie przesuwać palce nad zielonym światełkiem skanera, bo system zgłasza błędy. Komputery często się też zawieszają, pojawiają się niejasności co do pisowni nazwisk. Jedna rejestracja trwa nawet pół godziny – opowiada urzędniczka z zarządu powiatu w Ingelheim nad Renem.
Kogo przed kim chronić?

Federalny minister spraw wewnętrznych narzuca szybkie tempo. W grudniu Thomas de Maizière (CDU) zaprezentował projekt jednolitego "dowodu przybycia", który ma zastąpić zróżnicowane systemy rejestracji i dotychczasowe zaświadczenia. Podczas wystawiania nowych dokumentów odciski palców i zdjęcia paszportowe będą gromadzone w centralnej kartotece Federalnego Urzędu do spraw Migracji i Uchodźców. Z tego banku danych będą mogły korzystać w przyszłości władze federacji, landów i gmin, by zapobiec podwójnemu rejestrowaniu się i nadużyciom.

Nowy system jest testowany od kilku tygodni w takich miastach, jak Berlin, Heidelberg, Herford, Zirndorf i Bielefeld i doświadczenia są jak najbardziej pozytywne – stwierdza BAMF. W całych Niemczech ma powstać około 1500 ośrodków rejestracyjnych, wyposażonych w skanery linii papilarnych, kamery i urządzenia do kontroli paszportów.

Miną jednak miesiące, zanim system zacznie wszędzie działać. Federalny Urząd do spraw Migracji i Uchodźców zapewnia, że cały sprzęt zostanie dostarczony do końca czerwca. Część ekspertów z poszczególnych landów nie wierzy jednak ani w to, że uda się to zrobić w tak krótkim czasie, ani w zapewnienia BAMF, iż rejestracja jednego uchodźcy zajmie jedynie dziesięć minut.

Praktycy uważają, że bardziej realistyczne jest pół godziny. W nowym systemie konieczna będzie bowiem fotografia oraz około trzynastu zdjęć odcisków palców na jednego uchodźcę: dziesięć palców po kolei, skany czterech palców obu dłoni plus oba kciuki razem. Ponadto nazwiska będą musiały zostać jednolicie zapisane, nie obejdzie się więc bez pomocy tłumacza. – W ośrodkach przyjmujących imigrantów mamy do czynienia z trzydziestoma różnymi językami – mówi jedna z urzędniczek. – Czy w każdym z centrów rejestracyjnych powinniśmy więc zatrudnić tylu tłumaczy?

Nawet jeśli w ciągu kilku miesięcy niemiecki system rejestracyjny zadziała, pozostaną jeszcze problemy z Eurodac. – Trzeba pilnie zbadać kwestie wymiany informacji w Europie – żąda Uwe Jacob, szef Krajowej Policji Śledczej w Düsseldorfie, po dochodzeniu w sprawie Belgacema. Niezrozumiałe jest, dlaczego w banku danych nie wolno zamieszczać nazwisk i informacji o prawie pobytu. Stwarzane Krajowej Policji bariery w dostępie do danych są zbyt duże. Ochrona danych to ważne dobro – stwierdza Jacob – ale przypadek Belgacema każe postawić pytanie, czy regulacje w tej dziedzinie odpowiadają obecnej sytuacji. – Kogo przed kim właściwie chronimy? – pyta"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz