niedziela, 8 listopada 2020

W PRL prostytutki za pieniadze SB zabezpieczaly uroczystosci koscielne

 W PRL prostytutki za pieniadze SB zabezpieczaly uroczystosci koscielne

https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/anna-dobrowolska-zawodowe-dziewczyny-prostytucja-i-praca-seksualna-w-prl-fragment/hvx9e48,681c1dfa
"Anna Dobrowolska, "Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
"Zawodowe dziewczyny" to wnikliwa historycznie, feministycznie wrażliwa opowieść o prostytucji i pracy seksualnej kobiet w latach 1945–1989. Autorka czerpiąc z milicyjnych dokumentów, a także radiowych i prasowych tekstów, opisuje proces stopniowego upodmiotowienia kobiet, które świadczyły usługi seksualne - od "gruzinek" po "dewizową" pracę seksualną. To nowe odczytanie tematu, który w czasach PRLu był tabu, a także nowe spojrzenie na historię obyczajów Polski Ludowej. Książka "Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL" Anny Dobrowolskiej już wkrótce w sprzedaży!
Kim były gruzinki, mewki czy dewizówki? Co w świecie pracy seksualnej zmienili ściągnięci przez Gierka wraz z zachodnimi inwestycjami biznesmeni? Jak przemiany obyczajowe lat 60. i 70. wpłynęły na tożsamości, a kryzys ekonomiczny lat. 80. na codzienną pracę, osób świadczących usługi seksualne?

Na te i wiele innych pytań znajdziemy odpowiedź w książce "Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL" Anny Dobrowolskiej (Wydawnictwo Krytyki Politycznej), która już wkrótce znajdzie się w sprzedaży!
„Tajniak pod pierzyną”
Do najważniejszych zadań, jakie miały realizować tajne współpracowniczki z grona kobiet pracujących seksualnie, należała inwigilacja cudzoziemców i specyficznego środowiska, jakie wytworzyło się wokół hoteli, w których przebywali. Dlatego szczególnie zainteresowani współpracą z takimi informatorkami byli funkcjonariusze Biura „B” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (a na szczeblu lokalnym funkcjonariusze Wydziału „B” komend MO i wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych). Do ich obowiązków należała między innymi kontrola nad cudzoziemcami przebywającymi w Polsce, a także operacyjne zabezpieczenie orbisowskich hoteli. Nic dziwnego, że w gronie kobiet pracujących seksualnie widzieli potencjalne informatorki i współpracowniczki w wykonywaniu tych zadań.

Nie każda osoba świadcząca usługi seksualne nadawała się na kandydatkę do współpracy. W centrum zainteresowania służb znajdowały się przede wszystkim kobiety znające języki obce i należące do „wyższej klasy” prostytucji. „TW «Maria» ma możliwości wyjazdu do innych miast, zna jęz. angielski, utrzymuje liczne kontakty z cudzoziemcami, posiada łatwość nawiązywania kontaktów i nowych znajomości. Posiada korzystne warunki zewnętrzne i naturalne zachowanie” – charakteryzowali jedną ze swoich współpracowniczek łódzcy milicjanci. Dostarczała informacji na temat kontaktów zapoznanych cudzoziemców z obywatelami polskimi, a także ich preferencji seksualnych (prawdopodobnie jako potencjalnych źródeł szantażu). Prowadzący ją oficer zapewniał w notatce: „pomoc SB hołduje jako swój obowiązek”.

Zbierane przez SB informacje na temat cudzoziemców nie dotyczyły wyłącznie ich preferencji seksualnych. Funkcjonariuszy interesowały również kontakty służbowe przybyszy, a także prowadzone przez nich w Polsce interesy. Przykładem mogą być tutaj informacje dostarczane przez TW „Marzenę”, która w latach 70. współpracowała z SB w Katowicach. W czasie kilkuletniej współpracy złożyła dwieście osiemnaście donosów. W charakterystyce TW przygotowanej przez prowadzącą „Marzenę” funkcjonariuszkę czytamy:

    W znacznej mierze informacje te dotyczyły kontaktów obywateli PRL z cudzoziemcami z k.k. [krajów kapitalistycznych – przyp. A.D.], przedstawicielami handlu i przemysłu oraz osobami przybyłymi turystycznie. Ponadto TW przekazała informacje dotyczące zainteresowań cudzoziemców, ich zachowania się, stosunku do współczesnej rzeczywistości oraz kontaktów z osobami z marginesu społecznego. […] Kilkakrotnie dokonała penetracji posiadanych przez nich bagaży. […] Informacje przekazane przez TW „Marzena” po sprawdzeniu przez inne osobowe źródła oraz inne działania okazały się prawdziwe i przedstawiały odpowiednią wartość operacyjną.

Mimo współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa kobiety nie rezygnowały z dalekosiężnych planów wyjścia za mąż za obcokrajowca czy chociaż utrzymywania z nim stałych kontaktów. Przykładem może być TW „Krzysztof”, mieszkanka Łodzi, która w trakcie trwania współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa wyszła za mąż za obywatela Syrii.
W tym miejscu warto odnotować, że chociaż SB z pewnością było zainteresowane inwigilacją cudzoziemców, tajne współpracowniczki informowały w dużej mierze o własnym środowisku – a więc o innych pracownicach seksualnych, handlarzach obcymi walutami (cinkciarzach), taksówkarzach, sutenerach i kuplerach czy drobnych przestępcach. Wzmiankowana już powyżej TW „Krzysztof” dostarczała na przykład swojemu oficerowi prowadzącemu informacji o koleżankach, które w celu świadczenia usług seksualnych wyjeżdżały do Węgierskiej Republiki Ludowej. W notatce wytłumaczyła, że takie migracje były spowodowane „zwiększonym (w porównaniu z Polską) ruchem turystycznym – zwłaszcza obywateli krajów kapitalistycznych”, a także wyższymi cenami, które można tam było uzyskać za usługi.

Kolejnych przykładów transnarodowych przepływów na rynku usług seksualnych w późnym socjalizmie nie trzeba daleko szukać. Od początku lat 70., w związku ze wzmożonym ruchem turystycznym, funkcjonariusze MO i SB obserwowali zwiększający się handel materiałami pornograficznymi. Przynajmniej na początku starali się go ograniczać. Tajne współpracowniczki z grona pracownic seksualnych i tym razem dostarczały wartościowych operacyjnie informacji. W jednym z materiałów instruktażowych MO, a następnie w reportażu Pawła Szpechta ["Sekspansja" - przyp.red.], pojawiła się następująca sprawa: „TW ps. «Bożena», będąca w kontakcie Wydziału IV Biura Kryminalnego przekazała informacje, które przyczyniły się do ujawnienia osób, które nielegalnie przewoziły i starały się sprzedać kolorowe filmy pornograficzne, broszury, fotografie. W wyniku kombinacji operacyjnej wyżej wymienione materiały zakwestionowano, a kolporterów przekazano jako kontakty Służbie Bezpieczeństwa”.

Kobiety pracujące seksualnie, ze względu na specyficzny status prawny swojego zawodu, funkcjonowały w szarej przestrzeni pomiędzy tym, co legalne, a tym, co sprzeczne z prawem. Z kolei charakter ich profesji sprzyjał dostarczaniu przez nie informacji na temat nienormatywnych zachowań seksualnych – zarówno nielegalnych, jak i po prostu potępianych przez dominującą moralność. Wydaje się zatem jasne, dlaczego funkcjonariusze MO i SB byli tak zainteresowani pozyskiwaniem tajnych współpracowniczek wśród kobiet świadczących usługi seksualne, warto jednak zastanowić się, czemu one zgadzały się na taką współpracę. Powodów mogło być co najmniej kilka. Z jednej strony na pewno w grę wchodził przymus – zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Paweł Szpecht pisze, że część kobiet została zmuszona do współpracy szantażem. Grożono im pociągnięciem do odpowiedzialności za współudział w nielegalnym handlu walutą czy innych przestępstwach, o których mogły wiedzieć. Z drugiej strony współpraca z SB mogła pociągać za sobą określone korzyści. Tajne współpracowniczki otrzymywały od czasu do czasu wynagrodzenia finansowe lub drobne prezenty. TW „Marzena” za udział w „zabezpieczaniu uroczystości kościelnych w Częstochowie” otrzymała w 1974 roku pięćset złotych (niestety, dokumenty archiwalne nie precyzują, na czym to zabezpieczenie mogło polegać).
Motywacje finansowe nie musiały mieć decydującego znaczenia. W skali zarabianych przez pracownice seksualne sum wynagrodzenia proponowane od czasu do czasu przez SB mogły być miłym dodatkiem, ale raczej nie głównym źródłem utrzymania. „Praca Te-Wu to żadna sensacja. Niewiele ma wspólnego z kryminałami i powieściami sensacyjnymi. Poza tym, dla żadnej Te-Wu nie jest to podstawowe zajęcie. Nasz zawód to przecież robota w łóżku” – argumentowała TW „Anna”, jedna z bohaterek reportażu Szpechta. Wydaje się zatem, że chodziło raczej o niematerialne korzyści wynikające ze współpracy ze służbami, przede wszystkim przymykanie przez funkcjonariuszy oka na obecność tych kobiet w zabezpieczanych przez nich hotelach. Takie wsparcie chroniło je również przed innymi zagrożeniami, na przykład wymuszeniami ze strony personelu hotelowego. Jedna z bohaterek reportażu Szpechta twierdziła nawet, że część kobiet sama zgłaszała chęć współpracy, szczególnie te młodsze: „Chcą mieć nad sobą parasol bezpieczeństwa. […] Z takimi «plecami» można się nie bać kelnerów, portierów i cinkciarzy”.
[…]
„Obywatelu Ministrze…”
Milicyjna kontrola przejawiała się w ewidencjonowaniu kobiet identyfikowanych jako prostytutki, rygorystycznym egzekwowaniu przeciwwenerycznych regulacji (a więc doprowadzaniu kobiet do przychodni i zmuszaniu do podjęcia leczenia), a także swoistych „obławach” organizowanych od czasu do czasu w nocnych lokalach. Zwykle kobiety świadczące usługi seksualne poddawały się tym zabiegom z obawy, że konflikt z milicjantami może im bardziej zaszkodzić niż pomóc. Tym bardziej wartościowa jest zatem odnaleziona przeze mnie w archiwach IPN skarga sześciu pracownic seksualnych z Gdańska, którą we wrześniu 1985 roku przesłały do generała Czesława Kiszczaka. Z jeden strony dowodzi prób samoorganizacji się i sprzeciwu środowiska wobec represyjnych metod stosowanych przez MO. Z drugiej strony język, jakim napisano list, może skłaniać do refleksji, w jakim stopniu sformułowania stosowane przez oficjalną propagandę mogły być subwersywnie wykorzystane do walki kobiet pracujących seksualnie o własne prawa.
Skarga wysłana do MSW rozpoczyna się od swoistej inwokacji. Autorki listu zapewniają, że mają na uwadze przede wszystkim dobro kraju oraz instytucji działających w „imię interesów praworządności socjalistycznego państwa”. „Tak się stało, iż jesteśmy kobietami, które z takich czy innych względów zajmują się uprawianiem najstarszego zawodu świata. Tym niemniej, jak dotąd starałyśmy się nie dawać najmniejszych powodów do ścigania nas za jakiekolwiek przestępstwa lub wykroczenia przez organa do tego powołane, w ramach prawa obowiązującego w PRL”.

Przyczynkiem do napisania listu były wydarzenia nocy z 12 na 13 września 1985 roku. Sekcja obyczajowa Miejskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku przeprowadziła wówczas w trójmiejskich lokalach „akcję prewencyjną po linii obyczajowej”. W rezultacie kilkanaście kobiet „podejrzewanych o uprawianie nierządu” zostało przewiezionych do MUSW i przesłuchanych. Funkcjonariuszy interesowało przede wszystkim, czy zatrzymane pracownice seksualne mogą odpowiednimi zaświadczeniami lekarskimi udowodnić, że nie są chore wenerycznie. Wobec tych, które aktualnego zaświadczenia nie miały, skierowano wnioski o ukaranie w kolegium ds. wykroczeń. Orzeczenia zapadły jeszcze tej samej nocy i skazywały pięć kobiet na grzywny w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych lub sześćdziesiąt dni aresztu zastępczego na podstawie przepisów dotyczących zapobiegania rozprzestrzenianiu się chorób wenerycznych.

W liście skierowanym do Czesława Kiszczaka kobiety twierdziły, że podczas zatrzymania naruszone zostały ich prawa. Skarżyły się, że zmuszono je do spędzenia nocy na komisariacie oraz uzależniono zwrot dowodów osobistych od wpłaty po pięć tysięcy złotych na PCK. Jak podkreślały autorki listu, nie chodziło im jednak o pieniądze, lecz o sprawiedliwość: „Gdyby nas o to poproszono, abyśmy dobrowolnie wpłaciły jakąś określoną, a nie za wysoką sumę pieniędzy na rzecz np. PCK itp. to z pewnością każda z nas uczyniła by to bez problemu. Lecz takie postępowanie burzy zasadę praworządności państwa socjalistycznego jakim jest Polska Ludowa, a która to zasada zawarta jest w zapisie Konstytucji PRL”.

W dalszej części listu autorki twierdziły, że za zatrzymane przez milicjantów kosztowności nie otrzymały żadnego pokwitowania, a kierownik sekcji obyczajowej skonfiskował pieniądze dostarczone przez jedną z koleżanek w celu opłacenia grzywny, również bez stosownego wyjaśnienia. Dalsze represje obejmowały zakaz wstępu do lokali gastronomicznych, w których zwykle pracowały, a także zignorowanie zaleceń lekarza z Izby Wytrzeźwień – wnioskował o zwolnienie jednej z osadzonych ze względu na zły stan zdrowia.

Na poparcie swojej tezy o skorumpowaniu pracowników gdańskiego MUSW kobiety podawały przykłady nadużyć: przywłaszczenie sobie przez jednego z funkcjonariuszy stu dolarów i stu marek zachodnioniemieckich, przypadki „szybkiego wzbogacenia się”, czego dowodem miało być zakupienie przez innego milicjanta samochodu marki Mercedes. Autorki listu podkreślały: „Przypadki te, jak nam wiadomo, bulwersują opinię publiczną, jak również pracowników aparatu, którym Obywatel Minister kieruje – dodajmy uczciwych, tych którzy do pracy chodzą pieszo, a co najwyżej jeżdżą samochodami zapracowanymi i to ciężką jakby nie było pracą, a wyprodukowanymi w krajach obozu socjalistycznego”.

Autorki skargi zapewniały o swoim zaufaniu do „Obywatela Ministra”, który przecież w jednym z przemówień sejmowych wzywał do rozprawienia się z nieuczciwymi funkcjonariuszami MSW. Realizacja tych deklaracji (w domyśle: pozytywne rozpatrzenie ich sprawy) spowoduje, że „w jeszcze większym stopniu […] społeczeństwo nabierze zaufania do władzy” – przekonywały.

Oprócz głoszenia haseł o socjalistycznej praworządności pracownice seksualne z Gdańska próbowały przekonać Kiszczaka do poparcia ich skargi i wyrażały troskę o dobro socjalistycznej ojczyzny. By uwiarygodnić swoją postawę, powoływały się na już istniejące kontakty z pracownikami MSW: „chciałybyśmy nadmienić, że niejednokrotnie w sposób bezczelnie chamski zaczepiane jesteśmy będąc w towarzystwie osób o nieposzlakowanym autorytecie i opinii przez pracowników wspomnianej sekcji obyczajowej, a z ich powodów i inspiracji przez pracowników innych komórek MO. Taki przypadek miał miejsce i odniesienie również w stosunku do pracownika MINISTERSTWA SPRAW WEWNĘTRZNYCH, który rozmawiał z jedną z nas”.
Ostatnie zdanie musiało szczególnie zainteresować osobę czytającą list, gdyż zostało podkreślone, a na marginesie znajduje się dopisek „Kto?”. Kobiety zapewniały również, że chociaż z pytaniami o nadużycia wśród funkcjonariuszy zwracali się do nich zachodni dziennikarze, nie udzielały im żadnych informacji. Wręcz przeciwnie, były gotowe do współpracy z MSW i pomocy własnemu krajowi, ale pod warunkiem, że funkcjonariusze zwrócą się do nich „w sposób taktowny i kulturalny z szacunkiem, jaki my im oddajemy”.

Jak się okazało w toku postępowania wyjaśniającego, treść listu pomógł kobietom sformułować Mirosław Sarnecki, redaktor czasopisma „Zarzewie”. Poznały go podobno na festiwalu piosenki w Sopocie w 1985 roku. Możliwe, że to on doradził autorkom listu powołanie się na hasła ze słownika państwowej propagandy. Wzniosły język nie zdał się jednak na wiele – po zweryfikowaniu skargi przez Inspektorat Ochrony Funkcjonariuszy w Gdańsku uznano, że przedstawione w piśmie do Kiszczaka zarzuty nie miały pokrycia w rzeczywistości. „W piśmie celowo przekłamano i uwypuklono niektóre fakty, aby wzbudzić większe zainteresowanie jego treścią. Ten sam cel miało skierowanie listu bezpośrednio do Ministra Spraw Wewnętrznych i innych organów centralnych” – wyjaśnił autor raportu. Takie rozstrzygnięcie sprawy nie powinno dziwić. MSW dobrze radziło sobie wówczas z ukrywaniem nadużyć i przestępstw swoich funkcjonariuszy, czego najlepszym dowodem jest zakończona rok wcześniej sprawa zabójstwa Grzegorza Przemyka (milicjanci zostali uniewinnieni, a winą za śmierć maturzysty obarczono sanitariuszy). Motywacja do wyjaśnienia sprawy „kilku prostytutek” na korzyść skarżących była zapewne jeszcze mniejsza.

Nie chodzi tutaj o dotarcie do „prawdy materialnej” i weryfikowanie, czy rzeczywiście doszło do opisywanych przez pracownice seksualne nadużyć. Warto za to zwrócić uwagę na język napisanego przez nie (najprawdopodobniej przy pomocy Sarneckiego) listu. Wyrażając troskę o dobre imię pracowników MSW, autorki listu starają się usytuować własną profesję w gronie społecznie akceptowanych, a nawet poważanych zajęć. W końcu tym, co naprawdę powinno się liczyć, jest troska o dobro socjalistycznej ojczyzny. Dla tej ostatniej były one gotowe wiele zrobić, pod warunkiem traktowania ich z odpowiednim szacunkiem. Skarga do generała Kiszczaka była według mnie kolejną odsłoną walki o uznanie toczonej przez kobiety świadczące usługi seksualne w PRL, której początków możemy dopatrywać w donosie na portierów Hotelu Europejskiego z 1973 roku. Oczywiście nie była to walka zorganizowana, a jej bohaterki prawdopodobnie nie postrzegały swoich działań w kontekście większej sprawy. Sformułowanie postulatów i otwarte wystąpienie przeciwko funkcjonariuszom MO było niemniej przejawem mobilizacji środowiska i kształtowania się samoświadomości jego członkiń."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz