Zydzi, Cytaty 39
https://www.salon24.pl/u/bazyli1969/935280,kilka-prawdziwych-obrazkow-z-historii-polin
"Kilka prawdziwych obrazków z historii Polin (פולין)
4 lipca 2016 r. prezydent A. Duda powiedział w Kielcach: „Polacy i Żydzi na tych ziemiach to tysiącletnia tradycja współżycia dwóch narodów, kultur, często małżeństw, pokrewieństwa, przyjaźni, znajomości. 1000 lat wspólnej historii i trwania razem – w Polin, ziemi przyjaznej żydowskiemu narodowi.” Można by rzec, że ignorantia historica non excusat, ale obecną głowę naszego państwa podejrzewać o to trudno. Skoro tak, to najpewniej przyczyną wspomnianej wypowiedzi była dekoncentracja i krótkotrwały atak niepamięci. Wiadomym przecież jest, że relacje polsko-żydowskie miały niekiedy charakter poprawny, ale czasami bardzo nieciekawy. Dlatego gwoli sprawiedliwości warto przypomnieć Prezydentowi o tych drugich. Wszak prawdziwie przyzwoite stosunki trzeba budować tylko i wyłącznie na prawdzie.
Mieszko III Stary (1122-1202) był postacią wielowymiarową. Wsławił się konsekwencją przeradzającą się momentami w diabelska upartość. Większość badaczy ocenia rzeczonego władcę pozytywnie widząc w nim reprezentanta tendencji centralistycznych, czyli przeciwnych wobec smutnego w konsekwencjach rozbicia dzielnicowego. Niezwykle rzadko wspomina się o ciemnych stronach tego syna Krzywoustego. Jako jedną z nich – która tak naprawdę doprowadziła go do upadku - należy wspomnieć psucie pieniądza. Zaangażowanie w spory dynastyczne wymagało olbrzymich nakładów finansowych. Niestety, czy też na szczęście, w owych czasach nie było możliwości dodruku pieniądza i będący w potrzebie Piast musiał szukać innych rozwiązań. Innowacyjność ludzka nie zna granic i metodę taką szybko wymyślono. Dokładnie zapożyczono ją z krain niemieckich, a polegała ona na masowym wprowadzeniu nowego rodzaju monety zwanej brakteatem(z łaciny – blaszka). O ile poprzednio w obiegu występowały denary bite ze srebra przyzwoitej próby i wadze ok. 0,9 g, o tyle Mieszko Stary poszedł na całość i bił monety z kruszcu słabej próby ważące przeciętnie 0,6 g. Co więcej! Kilka razy w roku przeprowadzał przymusową wymianę pieniędzy, za każdym razem zebrane walory zastępował gorszymi. Cała sztuka polegała na tym, że przykładowo z 100 pozyskanych w marcu moniaków bito ich w kwietniu… 101. I tak w kółko.
Nasz pierwszy rodzimy dziejopis, Wincenty Kadłubek, niezwykle krytycznie oceniał działania księcia. Wspominał o nich tak:
„Do miasta zjeżdża podskarbi, rozkazuje mieszczanom znosić pieniądze. – Co mi dajecie – krzyczy – to są plewy, a nie monety! – Wszak widnieje na nich stempel księcia – tłumaczą się grodzianie. – Cośmy otrzymali, to i dajemy. Mennicy wina, nie nasza. – Lepiej nie wspominajcie o mennicy – ostrzega podskarbi – bo łatwo możecie przepaść. Ostrożnie z taką głupią mową! I odrzuca pieniądze, ogłaszając, iż są fałszywe.”
I było to prawdą, bo de facto fałszowaniem trudniły się mennice książęce. Za wiedzą i z woli Mieszka III! Sam oczywiście tego nie czynił, ponieważ miał od tego mincerzy. Kim oni byli? Odpowiedź znajdujemy na samych monetach, na których odnajdujemy napisy o brzmieniu „Mszko krl polski”, „brcha Mszko” zapisane alfabetem… hebrajskim. Prócz tego mincerze zostawili na monetach własne „podpisy”. Wśród nich odnajdujemy imiona „Icehak”, „Jacob”, „Abraham”… Z innych źródeł wiemy, iż dzierżawcami mennic byli w tym czasie m.in. Abraham syn Izaaka oraz niejaki Józef. O tym, że interes zadawalał zarówno księcia jak i producentów lichego bilonu wiemy także z napisów zamieszczanych na monetach. Naniesiono na nie takie peany: „Mieszko sprawiedliwy książę”, „Dobra radość dla Mieszka” oraz „Błogosławieństwo i zbawienie [dla Mieszka]”. Przez pewien czas praktyki książęce wywoływały tylko gniew i przekleństwa. Wreszcie niezadowolenie osiągnęło takie rozmiary, że wybuchł powszechny bunt i skąpy Piast omal nie przypłacił swych czynów życiem. Ostatecznie skończyło się odsunięciem Mieszka od władzy zwierzchniej nad całą Polską. Tak wyglądała w skrócie pierwsza znana (w miarę dokładnie) ekonomiczna kooperacja pomiędzy panującym a Żydami na naszych ziemiach.
Kilka wieków później, gdy armia szwedzka i jej różnojęzyczni komilitoni zwalili się na Rzeczpospolitą zdawało się, że nic nie jest w stanie wybawić jej od całkowitej klęski. Na całe szczęście duch w narodzie nie upadł i wielu spośród tych, którzy nie darzyli sympatią Jana Kazimierza, w obliczu nieszczęść targających ojczyzną poniechali złości wobec władcy uznając, że idzie o sprawy ważniejsze. Jednym z najtęższych wojowników trzymających stronę króla okazał się Stefan Czarniecki. Odwaga i zdolności regimentarza są powszechnie znane, lecz wyjątkowo wspomina się o tym, iż był przy tym dowódcą bezlitosnym. Ta ostatnia cecha została wyeksponowana nie tylko podczas przywracania porządku we własnych szeregach czy pacyfikowaniu zbuntowanych ziem ukrainnych, ale również w trakcie odbijania Krakowa i Sandomierza z rąk zabałtyckich żołdaków. Jak pokazują zachowane relacje, Czarniecki mimo srogości potrafił zachowywać się rycersko, nie znał jednak litości dla zdrajców i swawolników:
„A lubo Czarniecki wszystkimi siłami tego zabraniał, karał, bił, w ostatku zdybanych przy jakimkolwiek ekscesie ex nunc [natychmiast, zaraz] albo wieszać się kazał, albo i sam spod uwiązanych na drzewie, albo na wrociech konie zacinał, nawet w ogień świętokradców miotać kazał, u ogona końskiego tych […] uwiązawszy za nogi, po cierniach i krzakach włóczyć rozkazywał.”
Szczególnie bezwzględnie karał Żydów. A ci ostatni - w swej masie - mieli sporo za uszami.
„Die octava Martii [8 marca] podstąpili Szwedzi pod Przemyśl, tam rzuciwszy szturm, nazajutrz 9. martii o trzeciej w noc (sic ferebatur) nawiódł Żyd od Zasania Szwedów, lecz za obroną Patrony wielkiej miasta tego, Panny Przenajświętszej na Sanie załamali się i potonęli, była zdobycz nie mała.”
„…to oni [Żydzi] pokazali Szwedom słabe strony fortyfikacyj [krakowskich] i razem z nimi złupili kościoły i sprzedali srebra na szmelc.”
„…obywatele [Krakowa] nie mogąc wytrzymać tyraństwa szwedzkiego, do Śląska z duszą ledwie uciekać musieli. Sami tylko adherentowie szwedzcy wierne: ewangelicy i Żydzi zostali, którzy albo im rabunków tych i zbrodni dopomagali, albo też sami autorami byli.”
Jak napisał R. Sikora: „Jedną z najcenniejszych zdobyczy szwedzkich w owym czasie był piękny ołtarz ofiarowany w 1518 roku przez króla Zygmunta. Ołtarz zakopano na cmentarzu katedralnym na polecenie księdza Szymona Starowolskiego. Jednak szwedzki dowódca krakowskiego garnizonu, gen. Paul Würtz, dowiedział się o tym od Żydów z Kazimierza. Odnalazł go i sprzedał Żydowi Pinkusowi.”
Takie zachowania stały się powodem surowych reakcji. Wzburzeni polscy wojacy odbijając Kraków, Sandomierz oraz Łęczycę, w których ludność żydowska stanęła po stronie najeźdźców, nie znali pardonu:
„[…] nie bawiąc [zwlekając] ochotnikowi i piechotom [polskim] do szturmu [na Łęczycę] pójść kazano, którzy najpierwej w klasztor panieński murom przyległy, (w którym Żydzi, mniszki wypędziwszy zawarli byli i do miasta przystępu bronili) wpadłszy, tak Żydów jako i kogokolwiek z orężem zastali wycięli, a po tym miasto opanowali i one spalili, piechotę szwedzką z komunikiem [kawalerią] i komendantem do zamku zapędziwszy […]”.
Naganne postawy Żydów podczas „Potopu” nie były incydentami. Prócz otwartego występowania po stronie Szwedów i uczestnictwa w grabieżach dokonywanych na ludności chrześcijańskiej, prawdziwą plagą było donosicielstwo. Przybrało ono takie rozmiary, że zareagować musiał sam polski król, ogłaszając w dniu 26 stycznia 1656 r. uniwersał zawierający taki zapis:
„Aczkolwiek wydany jest z kancelaryi naszej uniwersał, aby Żydzi pod ten czas z rezydencyi i miejsc swych nie wyjeżdżali, a to dla uchronienia się od szpiegów i żeby do nieprzyjaciela nie były wiadomości donoszone…”
Procesy przeciw Żydom, którzy zachowali się niegodziwie i przeżyli zawieruchę „Potopu”, toczyły się w Rzeczpospolitej jeszcze w latach sześćdziesiątych XVII w. Wtedy też pojawiły się na zachodzie Europy pierwsze relacje o antysemityzmie Polaków, generowane przez „niewinnych” podsądnych.
Gdy w XVIII stuleciu Rzeczpospolita staczała się po równi pochyłej, tu i ówdzie podnosiły się głosy, iż patrzeć dalej na tak podłą kondycję tejże nie sposób. Jako że system demokracji szlacheckiej opierał się na formalizmie, jedyna droga naprawy państwa wiodła przez parlament. Dla reformatorów było jasnym, iż proces uzdrowienia wymaga poprawy jakości funkcjonowania sądownictwa, wzmocnienia administracji, zwiększenia liczebności armii oraz uregulowania stosunków gospodarczych. W celu podjęcia tak potężnych wyzwań niezbędne były pieniądze, czyli w praktyce uchwalenia nowych i konsekwentnego egzekwowania obecnych podatków. Cóż… Szczytny cel próbowano zrealizować kilkukrotnie. Sporządzano i wnoszono potrzebne ustawy, zdobywano nawet odpowiednią większość, ale… W ostatnich dekadach istnienia I Rzeczpospolitej większość sejmów została zerwana, co uniemożliwiało realizację planu naprawczego. O przyczynach nieszczęść sejmowych tak pisał biskup kijowski S.J. Ożga:
„Sejm żąda koniecznie aukcji wojska z pomocą podniesienia opłat i podatków: czopowego .i szelążnego a głównie podniesienia t. zw. „pogłównego" od żydów, redukcji „kwarty11 według sprawiedliwego otaksowania królewszczyzn, opłat z monopolów: papierowego, tytoniowego, tabacznego, młynowego cła. Oblicza, że w Polsce rocznie opłaty z samych szynków (czopowe) dałyby 11,250.000 złp. Teraz dopiero rozumiemy opór i przekupstwa ze strony ż y d ó w . N i e m a l w s z y s t k i e z t y c h podatków, z .wyjątkiem kwarty, którą opłacała szlachta, o d n o s i ły s i ę d o n i c h , oni bowiem dzierżą w tym czasie cały handel, a wszystkie szynki i karczmy, a nawet znaczną część realności ziemskich trzymają w arendzie. Arendarz wprawdzie nie płaci podatków, lecz wraz z podniesieniem ich, podnoszą się i czynsze, płacone przezeń właścicielom. Ale opór największy stawiają bezpośrednio ich dotykającemu „pogłównemu". W Koronie i Litwie w r. 1739, według zapisków Muzeum Czartoryskich jest żydów żonatych 550 tys. Gdyby każdy z nich dał na rok czerwony złoty (dukata), nie małąby stąd sumę skarb pozyskał. Cóż czynią żydzi, aby uchwale podobnej zapobiedz? Oto zbierają między sobą składki i przed każdym sejmem przeznaczają 150.000 złp. na przekupienie posła.”
Można założyć z wielkim prawdopodobieństwem, że postępowanie starozakonnych, wykorzystujących herbowych zdrajców i jurgieltników do swoich, szkodzących polskiej racji stanu celów, spotykało się akceptacją, jeśli nie uznaniem Berlina, Petersburga i Wiednia. To była jedna piekielna drużyna.
Rozbiory były jednym z najtragiczniejszych zdarzeń w dziejach Rzeczpospolitej. Mimo przemożnej przewagi zaborców praktycznie co pokolenie dawała o sobie znać tęsknota Polaków za utraconym państwem, chwałą i potęgą. Wiele postaci zapisało się złotymi zgłoskami w księdze dążeń niepodległościowych, ale tylko o niektórych z nich pamięć jest istotnie pielęgnowana do dziś. Z tej racji przypomnę w tym miejscu dwie, wyjątkowo piękne i zarazem tragiczne. Pierwsza to Szymon Konarski (1808-1839), działacz społeczny i niepodległościowy, apostoł idei wskrzeszenia Rzeczpospolitej i wyjątkowo energiczny człowiek. Drugi, to Romuald Traugutt (1826-1864), ziemianin, zdolny wojskowy i dyktator Powstania Styczniowego. O sile ich charakteru i wiary w szczytne wartości świadczą zachowania podczas śledztw prowadzonych przez władze carskie z wyjątkowym okrucieństwem. Obaj nie wydali nikogo i zachowali się jak trzeba. O młodszym z nich tak pisała Cecylia Niewiadomska:
„Już trzeci rok w ten sposób pracuje wytrwale. Wiedzą o nim szpiegi, szukają go władze, ale na próżno: niema zdrajcy wśród przyjaciół Konarskiego, uchodzi wciąż szczęśliwie, schwytać go nie mogą. Wreszcie są pewni, że musi być w Wilnie.
Obstawiono wszystkie rogatki, wszędzie rewizje, śledztwa, rozrzucono w policji fotografje: zostanie ujęty. Ze szpitala, gdzie się ukrywał, wywieziono go w trumnie, jako nieboszczyka. Usmolony, przebrany, w chłopskim kożuchu usiadł obok woźnicy na koźle i wyjeżdża szczęśliwie w powozie swego znajomego. W pierwszym jednak zajeździe, gdy zmieniano konie, poznał go szpieg. Nie było już ratunku. Uwięziono go w tej samej celi klasztoru Bazyljanów, w której siedział niegdyś Mickiewicz. Za pomocą mąk strasznych chcą mu wydrzeć nazwiska spiskowych, lecz trafili na żelaznego człowieka. Znosi największe męczarnie i milczy: nie zdradzi nikogo, a sam do wszystkiego przyznaje się chętnie.
— Uczyłem, budziłem, oświecałem, — pracowałem dla wolności, oddam za nią życie.
Dla wroga to mało, on się pastwi nad nieszczęśliwym, — wyrok śmierci dla niego będzie wyzwoleniem. Skazano go na rozstrzelanie.”
To co połączyło obu bohaterów, to fakt, że zostali zdradzeni. Konarskiego żandarmom rosyjskim wydał pod Wilnem żydowski karczmarz, Traugutta współtowarzysz z powstania, czyli wywodzący się z rodziny rabinackiej, ale powierzchownie zasymilowany Artur Goldman.
Przywołałem kilka obrazków z naszej historii nie po to aby budować w oparciu o nie jakąś ideologiczna konstrukcję. Wspomniałem o nich, gdyż ze wszystkich złych rzeczy na świecie najbardziej mierzi mnie kłamstwo. Nawet takie, które według zapewnień polityków ma rzekomo służyć dobru wspólnemu. Za takie właśnie uważam opowieść o „Polin”. Pamiętać bowiem trzeba, że obok Michała Ezofowicza (rzucającego na żydowskich zdrajców cherem/klątwę podczas najazdu szwedzkiego), Berka Joselewicza (dzielnego płk. wojsk Księstwa Warszawskiego), Leona Kahane (poległego pod Bodzentynem odważnego do granic szaleństwa powstańca styczniowego) czy Stanisława Ostwinda-Zuzgi (zamordowanego przez komunistów majora NSZ) żyli i działali Żydzi, o których napisałem powyżej. Ignorowanie tego faktu w żadnym razie nie służy i służyć nie będzie na rzecz poprawy - i tak już tragicznych - relacji polsko-żydowskich. Na fantasmagoriach nie da się zbudować dobra. O tym winni pamiętać wszyscy. W tym i prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz