Przyjmowanie uchodźców przez Japonię i Australię
W pierwszej połowie 2017 roku roku Japonia przyjęła trzech uchodźców, choć otrzymała w tym czasie rekordowe 8561 wniosków o azyl - wynika z opublikowanych danych rządu. Według Reutera, to dowód niechęci japońskiego społeczeństwa do przyjmowania obcokrajowców.
W pierwszej połowie 2016 roku Japonia przyjęła zaledwie czterech uchodźców, podczas gdy liczba złożonym w tym okresie wniosków azylowych wyniosła ponad 5 tysięcy.
W styczniu organizacja praw człowieka Human Rights Watch określiła politykę uchodźczą władz w Tokio jako „katastrofalną”.
W przeciwieństwie do innych krajów uprzemysłowionych, które zgodziły się na przyjmowanie imigrantów, a nawet zachęcały ich do przyjazdu, by zapewnić sobie dopływ pracowników, Japonia wzbrania się przed tym, choć starzenie się japońskiego społeczeństwa to główny powód słabego wzrostu krajowej gospodarki.
http://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artykuly/1077881,od-dwoch-lat-zaden-uchodzca-nie-dobil-do-australijskiego-brzegu-jak-to-mozliwe.html
"Ludzie z łodzi
Od polityki „białej Australii” odchodziły kolejne rządy od zakończenia II wojny światowej. Ale strach przed obcym nadal jest w australijskim społeczeństwie silny. Obecnie jego ucieleśnieniem jest lęk przed boat people. Chodzi o uchodźców, którzy, podobnie jak w Europie, docierają do brzegów Australii w przepełnionych łodziach i szukają lepszego życia. Tak naprawdę problem jest marginalny. Szczytem aktywności morskiego szlaku poszukujących azylu były lata 2012–2013, kiedy do wybrzeży Australii dotarło ponad 25 tys. ludzi. Jednak od dwóch lat w oficjalnych statystykach nie ma już żadnego uchodźcy, który dobiłby do australijskiego brzegu. Skąd ten cud? Oprócz zaostrzenia polityki imigracyjnej, które poparły bez zastrzeżeń w zasadzie wszystkie główne partie, od 2013 r. wszelkie kwestie związane z ochroną granic przed azylantami przeszły pod jurysdykcję wojskową. W ramach operacji „Suwerenne granice” wojsko patroluje okolice australijskiego wybrzeża. Łodzie z emigrantami są albo holowane do Indonezji, albo ich pasażerów umieszcza się w nowoczesnych łodziach ratunkowych i odsyła z powrotem, dalej od australijskiej ziemi. Jeśli jednak mieliby więcej szczęścia, tj. udałoby im się dotrzeć do australijskiego terytorium, to i tak nie oznaczałoby, że najgorsze mieliby za sobą. Ci, którzy wnoszą wniosek o azyl w Australii, zostają odsyłani do ośrodków w Papui-Nowej Gwinei i Nauru, gdzie przebywają przez wiele miesięcy. Oficjalnie nazywa się je ośrodkami zatrzymania, ale australijscy aktywiści krytykują je, bo ich zdaniem nie różnią się one niczym od więzień. Nie ma w nich odpowiedniej liczby sanitariatów, warunki mieszkaniowe są złe, a internowani nie mogą nawet schronić się przed upałem. W ubiegłym roku raport na temat stanu ośrodka w Nauru opublikował brytyjski „Guardian”. Okazało się, że ponad połowa incydentów w obozie dotyczy dzieci. Są one ofiarami wykorzystywania seksualnego, również przez strażników. Jedna z ujawnionych przez brytyjskich dziennikarzy spraw mówiła o dziecku, które prosiło o możliwość brania dwa razy dłuższego niż regulaminowego prysznica (cztery zamiast dwóch minut). Uwzględnienie prośby uzależniono od możliwości oglądania czynności przez obozowego strażnika. W obozach w Nauru i Papui-Nowej Gwinei przebywa obecnie ponad tysiąc azylantów.
Prędko do Australii nie trafią. Wśród sporej części Australijczyków istnieje popularny pogląd, że „country is full” (kraj jest pełen). Wyraża się w nim przekonanie, że Australia, na której ogromnym terytorium mieszka mniej niż 30 mln ludzi, nie może przyjąć więcej imigrantów. To z kolei emanacja strachu Australijczyków: ich kraj to kraina dobrobytu, jakich mało na świecie. Produkt krajowy na głowę mieszkańca wynosi tam prawie 50 tys. dol. Żyje się tam wspaniale, co dobrze odzwierciedla także inna statystyka: ponad dwie trzecie ludności mieszka w odległości kilkudziesięciu kilometrów od morza. Australia przeszła też suchą stopą przez światowy kryzys finansowy i stała się jednym z najbardziej popularnych kierunków imigracyjnych dla Brytyjczyków i Irlandczyków. Boat people do tej narracji nie pasują, bo samą swoją obecnością powodują dyskomfort. Przypływają do Australii z gorszego świata, który czai się tuż za rogiem."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz