sobota, 2 lipca 2016

Polska mafia sadowa

Polska mafia sadowa

„Wprost" , 08.04.2009

Josef Fritzl przed austriackim sądem został skazany na dożywocie po czterodniowym procesie. W Polsce podejrzany o pedofilię psycholog Andrzej Samson spędził wprawdzie kilka lat w areszcie, ale umarł jako niewinny. Bo polskie młyny sądowe mielą wolniej niż kościelne.

I wcale nieprzypadkowo. Procesy sądowe w żółwim tempie to najlepszy sposób na manipulowanie sprawiedliwością. Gdy wyroki zapadają po latach, nikt już nie pamięta, o co chodziło, a kara staje się abstrakcyjna w stosunku do winy. Łatwiej też wtedy ukryć sądowe błędy. Nie dość, że wymiar sprawiedliwości jest w Polsce pierwszą, a nie trzecią władzą, to jeszcze jest władzą najniższej jakości ze wszystkich. W III RP nie panuje demokracja, lecz sądokracja. W dodatku kontroluje ona samą siebie – poprzez rzadko stosowaną autonomię prawniczych korporacji – czyli nie jest przez nikogo kontrolowana. Warszawiak Stanisław Karpow aż 19 lat czekał na prawomocny rozwód. 22 lata trwało rozstrzyganie sprawy spadkowej z powództwa Alicji Sokołowskiej.

Wszystko dlatego że naszymi sądami rządzi logika przywilejów sędziowskich. Sędziowie są niezawiśli, nietykalni i nieodwoływalni, a nade wszystko chronieni przed jakąkolwiek kontrolą. Kiedy zapytać sędziego, dlaczego w polskim sądzie sprawy tak się wloką, usłyszymy, że wszystko przez zbyt niskie nakłady na sądownictwo i zbyt małą liczbę sędziów. Prawda jest jednak odwrotna: nakłady na sądownictwo w Polsce są wyższe (proporcjonalnie do PKB) niż w większości krajów europejskich. Jeśli porównać te wydatki z dochodem narodowym na obywatela, okazuje się, że Polska jest absolutnym rekordzistą. Nie ma w Unii Europejskiej kraju, który wydaje więcej na przedstawicieli Temidy. Również pod względem liczby sędziów jesteśmy potęgą. Wśród dużych państw europejskich mamy największą liczbę sędziów na obywatela. Na każde 100 tys. Polaków przypada prawie 26 sędziów. Nie może się z nami równać ani Anglia (7), ani Francja (11,9), ani Irlandia (15,7). Sędziowie bronią się przed zarzutami ślamazarnego przerabiania spraw, twierdząc, że mają za mało personelu pomocniczego. Może i tak. Ale mają go zdecydowanie więcej niż ich koledzy w innych dużych krajach europejskich. W Europie na 100 tys. obywateli przypada średnio 56 pracowników sądowych. W Polsce zatrudniamy ich 83 na 100 tys. obywateli. Co tym obywatelom to daje? Nic. Sprawy jak się wlokły, tak się wloką, a strony nadal są w sądach traktowane jak natręci.

Proces sądowy w Polsce toczy się błyskawicznie zazwyczaj wtedy, gdy dotyczy osób z pierwszych stron gazet. Rozstrzygnięcie w sprawie, czy Doda (piosenkarka Dorota Rabczewska) na gali Telekamer pojawiła się w majtkach, czy bez, zajęło zaledwie trzy miesiące. Ale akta Dody nie mogły zginąć ani trafić do niewłaściwej przegródki. Tymczasem zamknięcie spraw zwykłych obywateli w ciągu kilku dni lub tygodni wydaje się nie do po- myślenia. Proces to zwykle trwający latami korowód oddzielnych rozpraw, oddalonych od siebie często o miesiące. W przeciętnej sprawie w ciągu miesięcy i lat postępowania giną papiery, umierają świadkowie, a ci, którzy żyją, dawno nie pamiętają, co mieli zeznawać. Komu to służy? Co sędziowie chcą w ten sposób osiągnąć? Dlaczego zasłaniają się złą procedurą? A jeśli jest zła, to dlaczego nie zaproponują jej poprawienia? Sprawiedliwość wymierzana po latach nie spełnia żadnej ze swoich funkcji, poza utrzymaniem miejsc pracy sędziów. Najsmutniejszą ilustracją tego problemu stał się ostatnio przykład Stanisława Szwarackiego, który ponad 10 lat temu został skazany na karę więzienia za pobicie. Wniósł o ułaskawienie. Odpowiedzi nie dostał. Myślał, że jego wniosek został uwzględniony, lecz sąd po prostu zgubił akta. W tym czasie Szwaracki ustatkował się, zajął się gospodarstwem, samotnie wychowuje córkę. I nagle sąd papiery znalazł, więc chce mężczyznę zamknąć. Zaleca, by ten gospodarstwo sprzedał, a córkę oddał do rodziny zastępczej. Powolność sądów to nie tylko subiektywne odczucie oparte na medialnie nagłośnionych sprawach. Coroczne badanie Banku Światowego „Doing Business”, które mierzy m.in. czas potrzebny na wyegzekwowanie długu na drodze sądowej, stawia Polskę na szarym końcu rankingu. Zajmujemy za to czołowe miejsca, jeśli chodzi o najczęściej przegrywane sprawy z art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, gwarantującego prawo do rychłego sądu. W sprawach cywilnych w 2006 r. przegraliśmy takich spraw 42, podczas gdy ludniejsze Niemcy przegrały ich zaledwie 3, a Włochy – 10. Sędziowie tymczasem wolą gardłować za podwyżkami pensji oraz urządzać kolejne „dni bez wokandy”. Kiedy już jednak doczekamy się orzeczenia, często jest ono niezrozumiałe. W takich samych lub podobnych sprawach zapadają bardzo różne wyroki. Sędziowie w Polsce kurczowo trzymają się zasady, że formalnie nie muszą uwzględniać precedensów. Ale zapominają, że gdy wydają wyrok inny niż w podobnych sprawach, powinni wyjaśnić dlaczego. Nie robiąc tego, podważają zaufanie do sądów i utwierdzają obywateli w przekonaniu, że nie liczy się rozsądne rozwiązanie, lecz widzimisię sędziego. Widzimisię obwarowane żelaznymi zapisami o niezawisłości sędziowskiej. Rozstrzał orzecznictwa najlepiej znają ci, którzy musieli się sądzić z fiskusem. W każdym sądzie obowiązuje inna interpretacja tego samego prawa podatkowego. Duże kancelarie podatkowe stworzyły nawet bazy danych orzecznictwa poszczególnych sądów administracyjnych, by skuteczniej dbać o interesy swoich klientów. Bo sąd w orzeczeniu potrafi wręcz napisać, że znane mu są inne orzeczenia WSA, ale on decyduje inaczej – bez słowa uzasadnienia. Co to ma wspólnego ze sprawiedliwością?

Wszystko to nie jest winą poszczególnych sędziów. Nie można wymagać od ludzi heroizmu i winić ich za instynktowną ciągotę ku nikczemności. Problemem są przepisy. Takie, które dają im poczucie bezkarności i wyjątkowo sprzyjają korupcji. Ponad miarę rozbudowany immunitet chroni sędziów przed karą za nierzetelną pracę i zwykłe naruszenia prawa, chociażby za przekraczanie dozwolonej prędkości. Sędzia może być usunięty z urzędu dopiero wtedy, gdy zostanie przyłapany na grubym przestępstwie. Za wykroczenia odpowiada je- dynie dyscyplinarnie przed swoimi kolegami. Niestety, postępowania dyscyplinarne toczą się za zamkniętymi drzwiami, więc obywatele nie mają pojęcia, jak bardzo ulgowo sędziowie traktują swoich kolegów po fachu. Słynna była sprawa sędziego Grzegorza W. z Bielska-Białej. Immunitet stracił, ale nie z powodu największego jego przewinienia, czyli brania łapówek. Odebrano mu go dopiero po dwóch latach, gdy wyszło na jaw, że utrzymywał kontakty seksualne z oskarżoną, którą sądził. Nie wyłączył się z tej sprawy, a za kilkadziesiąt oszustw, jakich dokonała, wymierzył jej karę w zawieszeniu. W bydgoskim sądzie rejonowym przez wiele lat pracował z kolei sędzia Waldemar Z., który zasłynął pozwaniem rodziny człowieka, który zginął pod kołami jego volkswagena, o odszkodowanie za potłuczone auto. Kilka lat później Z. stracił immunitet za fałszowanie podpisów na fakturach firmy, w której nielegalnie jako sędzia dorabiał przez ponad 10 lat.

Do dziś nie są upubliczniane oświadczenia majątkowe sędziów. Skoro przedstawiciele władzy ustawodawczej oraz wykonawczej mają taki obowiązek, dlaczego ci, którzy reprezentują wymiar sprawiedliwości, są z niego zwolnieni? Można wręcz twierdzić, że oni powinni robić to w pierwszej kolejności. Sędziowie muszą być poza wszelkim podejrzeniem, a nie są. Czy to się zmieni? Nieprędko. Minister sprawiedliwości Andrzej Czuma uważa, że tak jak jest, jest dobrze: – Wątpię, żeby publikując oświadczenie, można było powstrzymać ludzi z premedytacją nieuczciwych, którzy potrafią za podstawionymi osobami lub firmami ukrywać na przykład łapówki – mówi Andrzej Czuma. Nic też nie zmieni się w kwestii rodzinnych powiązań sędziów z prokuratorami czy radcami prawnymi. W latach 90. zlikwidowano przepis zabraniający pracy w jednym okręgu takim prawniczym małżeństwom. Formalnie więc nie ma nic zdrożnego w sytuacji znanej z Wrocławia: ona jest sędzią w Wydziale Gospodarczym Sądu Okręgowego, on zaś jest adwokatem i ma kancelarię. W sali sądowej co prawda się nie spotykają, ale w światku prawniczym wiadomo, że to, na co inni czekają długo, on może w sądzie załatwić szybciej. Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej mecenas Andrzej Malicki jest zdania, że nowelizacja pozwalająca, by w jednym okręgu mogły pracować takie małżeństwa, była błędem. – Kiedy trwała dyskusja na ten temat, rada adwokacka była zmianie absolutnie przeciwna. Silną presję wywierały natomiast środowiska sędziów i radców prawnych, które uważały, że jest to naruszenie praw człowieka i ograniczenie wolności wykonywania zawodu – wspomina Malicki. – Docierają do mnie sygnały o budzących wątpliwości związkach towarzyskich, a czasem i rodzinnych pomiędzy przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości a pełnomocnikami procesowymi – przyznaje minister Czuma. – Ale nie wyobrażam sobie, żeby władze publiczne decydowały, z kim sędzia może zawrzeć związek małżeński. Jeśli tego rodzaju wątpliwość pojawia się w sali sądowej, zainteresowana strona może wnosić o wyłączenie sędziego. W ferworze nawoływań do otwarcia adwokatury nie mówi się nic o otwarciu zawodów sędziego czy prokuratora. W małych polskich miejscowościach praktyką jest, że do zawodu wchodzą dzieci czy krewni sędziów. I później bywa tak jak w Słupsku, gdzie prezes Sądu Okręgowego Wiesław Mikliński został przełożonym własnego syna i dwóch synowych. Syn pracował w Sądzie Rejonowym w Słupsku na stanowisku kuratora. Jedna synowa kierowała oddziałem administracyjnym Sądu Okręgowego, a druga była kuratorem w Sądzie Rejonowym w Lęborku. Sprawą zainteresowało się Ministerstwo Sprawiedliwości, ale sędzia Mikliński odszedł ze stanowiska dopiero w 2008 r., kiedy upłynęła jego sześcioletnia kadencja. Większość sędziów starających się pracować w miarę sprawnie odbiera piętnowanie nieprawidłowości jako atak albo pogoń za sensacją. Zapominają, że w normalnym świecie każdą pracę ktoś kontroluje i rozlicza. Pierwsza władza rozlicza drugą, trzecia – pierwszą, tylko tej trzeciej formalnie nie ma kto patrzeć na ręce. I są na to ustawowe gwarancje – immunitet, gwarancja zatrudnienia itp. Nawet jeśli w ostatnich latach pod naporem krytyki mediów i polityków sędziowie stali się mniej pobłażliwi dla najbardziej skrajnych wypadków łamania prawa w sądach, to stali się bardziej roszczeniowi i coraz nachalniej domagają się zwiększenia uposażeń. Ale porównajmy naszych sędziów z innymi. Polski sędzia, zaczynając karierę, zarabia (w stosunku do średniej krajowej) więcej niż większość jego zachodnioeuropejskich kolegów. Od razu wskakuje bowiem na pułap 1,9 średniej krajowej. Jego kolega w Niemczech na początku kariery dostanie 0,9 średniej krajowej, w Austrii 1,1, we Francji 1,2, a w Belgii 1,5. Jedynie w takich krajach jak Wielka Brytania czy Irlandia początkujący sędziowie zarabiają znacznie więcej niż w Polsce. Tyle że tam, by zostać sędzią, nie wystarczają dyplom magistra i dobre chęci. Tam pozycja sędziego jest ukoronowaniem kariery i zwieńczeniem kilkudziesięciu lat przepracowanych w innych zawodach prawniczych. Dzięki temu może nastąpić sprzężenie zwrotne: szanujemy sędziów, bo mają doświadczenie i sądzą sprawiedliwie, więc dajemy im większe pensje, które z kolei zobowiązują, by starać się wypracować sobie autorytet.

Receptą na bolączki polskiego sądownictwa powinno być więcej jawności, mniej immunitetu, jasne zasady awansu zawodowego i więcej publicznej krytyki sądów. W demokracji odpowiedzialność sędziów domaga się bowiem przejrzystości ich działań wobec społeczeństwa. Dlatego należałoby zacząć od obowiązkowej publikacji w Internecie pełnej treści wszystkich jawnych wyroków sądów, tak jak to się dzieje w USA. Dziś jakość orzeczeń wydawanych zwłaszcza przez niższe instancje woła często o pomstę do nieba. Sędziowie mogą jednak pisać, co chcą, bo większość orzeczeń i tak znika w czeluściach archiwów. Jawne i publicznie dostępne powinny też być wyniki kontroli sądów przez sądy wyższej instancji oraz Ministerstwo Sprawiedliwości. Oceny jakości pracy sądów i sędziów prowadzone przez władze publiczne są w końcu własnością obywateli, a nie tajemnicą państwa lub korporacji. Skoro dajemy sędziom prawo do sądzenia nas, to powinniśmy też wiedzieć o sprawach sądowych i postępowaniach podatkowych toczonych wobec nich. Sędziów chroni bardzo szeroki immunitet, przyznany m.in. dlatego że oczekujemy, iż będą oni lepszymi ludźmi niż przeciętny obywatel i zasługują na podwyższone zaufanie. Jednakże ochrona przed światem zewnętrznym musi jednocześnie dopuszczać swobodną krytykę tych, którzy zaufanie zawiodą. Prezydent, premier i posłowie przyzwyczaili się do tego, że w demokracji podlegają krytyce. Sędziowie mają to odkrycie jeszcze przed sobą. Ciągle upierają się więc, że „nie komentuje się wyroków niezawisłego sądu”. Tymczasem w demokracji wyroki niezawisłego sądu nie tylko wolno, ale nawet trzeba krytykować, gdy istnieją ku temu powody. Warto pamiętać, że wyroki wydają konkretni sędziowie, mamy zatem prawo znać ich nazwiska. Chociażby po to, by autorytet sędziów sprawiedliwych rósł, a sędziów niesprawiedliwych malał. Dziennikarze czytający ten tekst powinni, pisząc o kuriozalnych wyrokach i niemożliwie odwlekanych sprawach, podawać nazwiska sędziów, którzy za to odpowiadają. Nie ma sensu chować ich za formułką „sąd orzekł”.


Sędzia schowany za immunitetem

Ponad 12 lat ciągnęła się sprawa wypadku samochodowego spowodowanego przez byłego ministra sprawiedliwości Marka Sadowskiego. 6 sierpnia 1995 r. Sadowski, wówczas sędzia, jadąc peugeotem, uderzył w inny samochód. Kierująca nim kobieta została kaleką. Proces nie mógł ruszyć przez dziesięć lat, bo Sadowski krył się za immunitetem (na jego odebranie nie zgodził się sędziowski sąd dyscyplinarny). Kiedy w 2004 r. Sadowski został ministrem sprawiedliwości w rządzie Marka Belki, jego problemy z wymiarem sprawiedliwości przypomniały media. Podał się wtedy do dymisji, ale tydzień później został prokuratorem Prokuratury Krajowej i znów zaczął go chronić immunitet. Tym razem uchylił go jednak prokuratorski sąd dyscyplinarny. Sprawa ostatecznie zakończyła się w styczniu 2008 r. Sadowski został skazany na karę półtora roku więzienia z zawieszeniem na dwa lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz