środa, 21 marca 2018

Parę faktów o "polskich" sądach 117

Parę faktów o "polskich" sądach 117

http://www.rp.pl/artykul/906155-Spor-sadowy-o-zamordowanego-koguta.html
"Spór sądowy o zamordowanego koguta
 Proces poszlakowy o zabójstwo kury, czyli na co sądy rejonowe wydają pieniądze podatnika
Czy koguta zabito czy porwano, a jeśli żyje, to w którym kurniku? Czy kokoszka została zastrzelona z premedytacją czy znalazła się na linii strzału przypadkowo? Kiedy żądli pszczoła i czy można utrzymać ją na uwięzi? Nad takimi sprawami pochylają się sędziowie sądów rejonowych.
Spór o koguta zajmuje zamojską Temidę od kilkunastu miesięcy. Od kiedy Kazimierz K. dostrzegł, jak sąsiadka Zofia N. na swoim podwórku zagania miotłą jego koguta. Miała przycisnąć go do siatki ogrodzeniowej, a potem... Właśnie, nie wiadomo, co się stało potem. Mężczyzna twierdzi, że koguta już nie odzyskał, sąsiadka upiera się, że go nie ukradła. Przyznaje, że miotłą chciała wygonić go ze swojej posesji, aby więcej nie przychodził na jej „podwórek" i nie wyjadał zboża jej kurom. Wtedy sąsiad zaczął krzyczeć: – Zachciało ci się mego kogutka!
Kobieta twierdzi, że zostawiła koguta w spokoju i poszła do domu. Nie wie, co się z nim stało. Pewnie wrócił do siebie. Koguty i kury skłóconych sąsiadów nie uznają bowiem granic i wchodzą na wrogie terytoria bez przeszkód. Sąsiadów nie oddziela płot, bo od lat się kłócą, gdzie ma dokładnie stanąć (tylko niewielka część wygrodzona jest siatką). Sąd Rejonowy w Zamościu uznał jednak, że kobieta koguta ukradła. Skazał ją na 100 zł grzywny i zobowiązał do zapłaty na rzecz sąsiada 25 zł jako równowartości skradzionego mienia. Wartość koguta sąd oszacował z pomocą biegłego z zakresu rolnictwa. Ten, jak wyjaśnił, przeanalizował dane Głównego Urzędu Statystycznego, dzwonił po zakładach drobiarskich, biegał po bazarach i targowiskach. Skrupulatnie wyliczył, że poświęcił na to aż dziesięć godzin, z czego cztery zajęło mu pisanie opinii (strona i kilka linijek na drugiej stronie). Zainkasował 318 zł i wycenił koguta na 25 zł, kurę na 20 zł. Zofia N. nie dała za wygraną. Sprawa z apelacją trafiła do sądu okręgowego, tego samego, który rozpoznaje morderstwa i poważne afery gospodarcze. Sąd uznał, że proces trzeba powtórzyć. Uzasadniał, że dziwna jest koncepcja kradzieży w biały dzień drobiu na oczach właściciela, szczególnie w sytuacji gdy Zofia N. sama hoduje drób. „Doświadczenie uczy, że typowy złodziej tak nie postępuje. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem takiego zachowania wydaje się działanie w ramach dozwolonego prawem zatrzymania" – napisał w uzasadnieniu sąd okręgowy. Zdaniem sądu gospodyni mogła zatrzymać koguta w celu zabezpieczenia roszczeń odszkodowawczych (czyli za zjedzenie zboża). Nakazał sądowi rejonowemu sprawdzić, czy kobieta ukrywa na podwórku owego koguta, i zasugerował przeprowadzenie dowodu z oględzin kurnika. Sędzia, której przyszło sądzić sprawę, po kurniku nie musiała chodzić. Obie strony przyznały, że koguta od roku nie widziały. I to jest ich jedyne zgodne oświadczenie w całym procesie, w którym ponownie Zofia N. została uznana za winną. Nie składa jednak broni. W nowym procesie znów złożyła apelację. Niewykluczone, że ciąg dalszy nastąpi. Biegły wycenił koguta na 25 zł. Skrupulatnie wyliczył, że zajęło mu to 10 godzin, i zainkasował 318 zł
Kura na linii ognia
W błędzie jest ten, kto sądzi, że proces poszlakowy, opinie z dziedziny balistyki zarezerwowane są tylko dla najcięższych przestępstw. W tej sprawie pewne były tylko dwie rzeczy: trup i znaleziony w nim śrut. I choć sąd dostał kosztowną opinię z zakresu broni i balistyki (1,8 tys. zł), nie zdołał ustalić, kto strzelił do kury. Ustalił natomiast, że tragicznego dnia kokoszka była jakaś markotna. Zamiast skubać trawę, siedziała przy stodole. Gospodyni postanowiła skrócić jej męki. Kura poszła pod nóż. Przy dzieleniu mięsa w udzie znalazła okrągły śrut. Nie miała wątpliwości, że do kury strzelił sąsiad, który miał wiatrówkę. Policjanci zabezpieczyli jego broń i śruty, także ten znaleziony w kurze, dokonali oględzin mięsa i przesłuchali świadków. Sam Roman G. bronił się, że strzelał tylko do słupka puszek ustawionych naprzeciw stodoły. Sąd uznał, że nie ma dostatecznych dowodów na to, że to właśnie on jest zabójcą kury (nie było świadków). Opinia nie zawiera kategorycznych stwierdzeń, że śrut znaleziony w ciele kury wystrzelono z modelu wiatrówki, którą posiada. Nie można wykluczyć, że z broni tej oprócz Romana G. mogła korzystać tego dnia inna osoba, której policja nie podejrzewa. Być może kura została postrzelona przypadkowo, kiedy znalazła się na linii strzału, a potem, będąc ranna, przemieściła się jakoś na swoje podwórko pod stodołę. Rana nie była bowiem śmiertelna, zgon nastąpił dopiero od noża samej gospodyni. Sąd rozważał także, czy mężczyźnie nie postawić zarzutu usiłowania zabicia kury lub też znęcania się nad nią. Uznał jednak, że nie, bo czynów tych można dopuścić się tylko umyślnie, a nie ma dowodu, że zamierzał pozbawić kurę życia lub też znęcać się nad nią. – Tu więcej jest pytań i niejasności niż faktów. Proces miał charakter poszlakowy. A poszlaki nie wskazują, że to właśnie oskarżony, i to z winy umyślnej, postrzelił ptaka – podsumował sąd, umarzając sprawę.
Pszczoła i cesarz Franciszek Józef
Kiedy pszczoła żądli i kąsa? Kiedy chce. Oczywiście pszczół, tak jak np. psów, nie można trzymać na uwięzi. Można jednak tak zabezpieczyć ule, aby owady miały utrudnione warunki do kąsania ludzi. Czyli – mówiąc językiem prawników – zachować należyte środki ostrożności przy trzymaniu pszczół. W Polsce nie ma jednak wyodrębnionych przepisów regulujących gospodarkę pasieczną. Sąd, rozpatrując skargę o użądlenie przez pszczołę, musiał sięgnąć do przepisów wydanych jeszcze przez zarządy byłych państw zaborczych, m. in. do patentu cesarzowej Marii Teresy z 1775 r. i przepisów wydanych przez cesarza Franciszka Józefa. Stanowią one, że ustawienie uli w odległości mniejszej niż dziesięć metrów od drogi publicznej, obcego domu mieszkalnego, podwórka lub ogrodu domowego jest możliwe, kiedy pszczoły wylatujące z ula wznoszą się na początku trzy metry ponad tymi miejscami lub też jeśli między nimi a pasieką wznosi się mur, gęsta ściana krzewów lub podobne ogrodzenie wysokie na trzy metry. Aby rozstrzygnąć wątpliwości, sąd razem z biegłym pszczelarzem zwizytował pasiekę, stwierdzając, że urządzona jest zgodnie z zasadami sztuki. Biegły podkreślił, że nigdy nie można ustrzec się na sto procent przed użądleniem, bo pszczoły kąsają i żądlą, nawet jeśli w pobliżu nie ma uli. Sąd nie znalazł dowodu, że to właśnie pszczoła pozwanego pogryzła sąsiadkę. W sądach pełno jest michałków – jak je nazywają sami sędziowie – które wywołują uśmiech i pytanie o powagę majestatu Rzeczypospolitej. – To kwestia indywidualnej wrażliwości każdego sędziego, jak podejdzie do danej sprawy. Ważne jest, aby działał w granicach prawa – mówi sędzia Jarosław Jedynak z Sądu Rejonowego w Tomaszowie Lubelskim.
O kęs słoniny
– Do każdej sprawy musimy podchodzić z należytą powagą, choćby wyglądały najbardziej banalnie, bo za każdą stoi konkretny człowiek – dodaje sędzia Aleksandra Rusin-Batko z zamojskiego Sądu Rejonowego. Powagę jednak ciężko utrzymać, wysłuchując np. historii obywatela z zarzutem kradzieży kawałka słoniny wartości 2,5 zł. Mężczyzna wraz mężem pokrzywdzonej pił alkohol, a słoninę bez jej zgody potraktował jako „zagrychę" (sąd sprawę umorzył z powodu znikomej społecznej szkodliwości czynu). Sędziom zdarzało się zarządzać sekcję zwłok kota (podejrzenie otrucia), pytać medyków, ile kosztują antybiotyki (aby ustalić koszt leczenia gęsi uderzonej kijem) lub też rozstrzygać, czy pies rottweiler nie lubi psa pekińczyka i który z nich wszczyna burdy na spacerze. Aż trzy składy orzekające przez wiele miesięcy wyjaśniały, czy mężczyzna zabił z wiatrówki wiewiórkę, skoro nie znaleziono trupa. Świadkiem oskarżenia był mężczyzna, który wybrał się na spacer do parku, oskarżonym młodzieniec, z którym świadek miał niegdyś konflikt. W końcu biegły wykluczył możliwość zabicia z wiatrówki z odległości mniejszej niż 15 metrów. I bywa, że proces o zniszczony zasiew pszenicy o wartości 7 zł i 37 groszy kosztuje kilkaset razy więcej niż wartość owej szkody. – Każdy sędzia jest rozliczany z liczby wyroków uchylonych i zmienionych przez wyższą instancję i nie ma znaczenia, jakiej sprawy dotyczyły. Dlatego w michałkach powołuję biegłego, choć może się wydawać, że skóra nie jest warta wyprawki – przyznaje, prosząc o anonimowość, młody stażem sędzia z Podkarpacia. "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz