niedziela, 27 października 2019

"Momentami odnosilam wrazenie, ze cały ten proces to byla farsa"

"Momentami odnosilam wrazenie, ze cały ten proces to byla farsa"

 Gazeta Wyborcza publikuje artykuły za zaoraniem obecnego sądownictwa i osądzeniem gangsterów udających sędziów. Ktoś zrobił z GW tubę pisowską ! Nowa mądrość etapu ?
Jawnie fałszywe zeznania. Preparowanie dowodów. Ukrywanie dowodów. Grożenia świadkom. Sądy w Szczecinie wydają wyroki całkowicie ignorując materiał dowodowy. Potworność. Proces Kafki i bezprawie gorsze niż za Stalina. Ten proces to ustawka i farsa.

http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,25338231,momentami-odnosilam-wrazenie-ze-caly-ten-proces-to-byla-farsa.html
""Momentami odnosiłam wrażenie, że cały ten proces to była farsa". Sprawa Arkadiusza Kraski
W 1999 roku na stacji CPN w Szczecinie zamordowano dwóch złodziei samochodów: Marka Cisonia i Roberta Sajdaka. Dwa lata później za tę zbrodnię został skazany - mimo braku dowodów - Arkadiusz Kraska. Wyrok - dożywocie. Po osiemnastu latach spędzonych w więzieniu Sąd Najwyższy uchylił wyrok szczecinianina. Sprawę, w której cały czas jest pełno znaków zapytania, od kilku lat śledzi Ewa Ornacka. Rozmowy z niesłusznie skazanym, jego rodziną i innymi osobami zaangażowanymi w tę sprawę znajdziemy w książce dziennikarki "Wrobiony w dożywocie. Sprawa Arkadiusza Kraski".
Taśma

- Momentami odnosiłam wrażenie, że cały ten proces to była farsa - powiedziała w 2016 roku pani Ewa Cisoń, matka Marka, gdy po raz pierwszy opowiadała przed kamerą o swoim dramacie. - Do tej pory mam odczucia, że sprawa była zakłamana. Świadkowie plątali się w zeznaniach lub nic nie mówili, bo się bali. Jako matka czuję, że było inaczej.

Nie byłoby wrażenia farsy, gdyby podczas procesu przed Sądem Okręgowym w Szczecinie ujawniono kluczowy dowód, jakim była taśma z monitoringu ze stacji CPN. Przez  niemal dwadzieścia lat kaseta VHS z zapisem zbrodni przeleżała w sądowym magazynie dowodów rzeczowych i nikt - poza Arkadiuszem Kraską - nigdy się o nią nie upominał. To chyba pierwszy taki przypadek w Polsce, gdy sąd wydał wyrok dożywocia, mając pod nosem dowód niewinności oskarżonego.

Co wynika z tej taśmy? Przede wszystkim strzały padły z zupełnie innego kierunku, niż twierdzili świadkowie. Dwa strzały do stojącego na trawniku Marka Cisonia oddano z parku, zza czarnego mercedesa, którego numery rejestracyjne znalazły się w kadrze i są możliwe do odczytania.
Na taśmie widać też wystrzelone pociski. Ten drugi, oddany w klatkę piersiową, uderzył z siłą huraganu - odrzucił mężczyznę w tył, wstrząsając całym ciałem. Marek runął na ziemię. Po szesnastu sekundach padają kolejne trzy strzały, tym razem do nadchodzącego Roberta Sajdaka. Chwilę wcześniej Sajdak spojrzał w stronę parku i czarnego mercedesa. Na jego twarzy widać osłupienie. Po chwili on też upada na trawnik. Podnosi się na kolana, słabnie, nie daje rady, ale nie odpuszcza. Czołga się do leżącego kolegi, zwija się z bólu. Jego konwulsje trwają na taśmie około pięciu minut, aż do przyjazdu policji.

Zapodziana kaseta VHS zawdzięcza swoje drugie życie prokurator Barbarze Zapaśnik z Prokuratury Regionalnej w Szczecinie, która przez ponad rok gromadziła dowody niewinności Arkadiusza Kraski. Opis zarejestrowanych na taśmie zdarzeń - sekunda po sekundzie - widniejący w "Protokole oględzin kasety wideo" dokonanych w prokuraturze w obecności biegłego liczy blisko dwieście stron. Analiza taśmy zajęła śledczym dwa miesiące.

Dwadzieścia lat wcześniej nagranie VHS (w oparciu o analizę z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie) opisano zaledwie w kilku zdaniach: "Oględzinom poddano kasetę wideo (...) Jest to standardowa kaseta wideo wykonana z tworzywa sztucznego w kolorze czarnym. Po odtworzeniu kasety na standardowym magnetowidzie widnieje zapis magnetyczny obejmujący okres zdarzenia w dniu 08.09.1999 roku i okresy przyległe wstecz i po zdarzeniu. Zapis jest w kolorze czarno-białym wykonany w longplay. Przedstawia obraz stacji z ujęcia dwóch kamer umiejscowionych od strony kościoła i wyjazdu ze stacji. Obraz przekazywany jest automatycznie z kamery lewej do prawej i odwrotnie. Rzuty obrazu trwają kilka sekund. Na obrazie widoczny jest teren stacji, parkujące na niej samochody i przemieszczający się i stojący na niej ludzie. Pod koniec zapisu widoczne są dwie osoby wbiegające na trawnik położony na stacji przy ulicy Kopernika i kładące się na podłożu. Pod koniec widoczne są radiowozy".

(...) - Dlaczego obrona nie wykorzystała tak ważnego dowodu? - pytam Arkadiusza Kraskę.

- Kiedy się dowiedziałem, że na stacji były kamery, zwróciłem się do prokuratora, żeby załączył do akt sprawy zapis z monitoringu.

- I załączył?
- Odpisał, że taśma nie nadaje się do wykorzystania, ponieważ są na niej tylko sylwetki, których nie można zidentyfikować. Widniała w wykazie dowodów rzeczowych, ale nigdy nie odtworzono jej na procesie. W aktach sądowych jest opinia biegłego, który opisał dla śledczych, co zarejestrował monitoring: że są jakieś samochody, jacyś ludzie, a potem dwaj mężczyźni leżący na trawniku.

- W sierpniu 2019 roku, kiedy Prokuratura Krajowa nakazała szczecińskiej prokuraturze wycofać swój wniosek o wznowienie postępowania w pańskiej sprawie, podano do publicznej wiadomości, że nagranie z monitoringu nie wnosi do sprawy nic nowego i potwierdza zeznania świadków incognito.

- Całe szczęście, że pani prokurator Barbara Zapaśnik z Prokuratury Regionalnej w Szczecinie zdążyła już dostarczyć sędziom prawdziwy opis wydarzeń na poszczególnych stop-klatkach. Świadomość, że mam jej wsparcie, pozwoliła mi nie zwariować, gdy jej przełożeni z Prokuratury Krajowej w Warszawie chcieli mnie z powrotem wpakować za kratki.

Pobieżna analiza taśmy sprzed lat, której dokonał powołany do sprawy biegły, nie mogła wykazać, że strzelców prawdopodobnie było dwóch. Jeden z nich odjechał białym mercedesem spod dystrybutorów. Nie dziwię się, że prawdziwi świadkowie milczeli przez tyle lat. To oczywiste, że się bali.

- Kim według pana byli ludzie, którzy to zorganizowali?

- Wojna w mieście sięgnęła wtedy zenitu. Mówiono, że dla jednej ze stron ściągnięto z Poznania zawodowe wsparcie, ludzi od mokrej roboty, ale nie wiem, czy to nie zwykłe plotki. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek uda się ustalić prawdę o tamtych wydarzeniach.
Izabela

Mirela o alibi Willy'ego: - Od momentu aresztowania Arka konsekwentnie powtarzałam śledczym, że w czasie strzelaniny Willy był w domu i oglądał mecz. Jedyną osobą, która mi uwierzyła, była Izabela, moja bliska koleżanka.

- Mirelka, przecież to jakaś bzdura z tymi zarzutami dla niego - powiedziała mi.

- Przecież ja tam byłam i wszystko widziałam. To na pewno nie był Willy.

- O czym ty mówisz, dziewczyno? Gdzie byłaś? - dociekałam.

- Przechodziłam koło pasażu A-Z, wracałam z dzieciakiem z przychodni na Wojciecha - odpowiedziała. - Byłam na wysokości schodów, przy wejściu do pasażu, gdy usłyszałam strzały. Akurat w tamtym momencie kucnęłam, żeby zawiązać małemu sznurowadło. Całe szczęście, że byłam pochylona, bo może sama bym oberwała.
- Widziałaś kogoś?

- Tak, zapamiętałam faceta z długimi włosami związanymi w kucyk. Potem jechał za mną ciemny samochód, ale nie gonił mnie, tylko jakby sprawdzał, gdzie idę.

- A gdzie poszłaś?

- Weszłam w pierwszą lepszą bramę na Łokietka i skrótami, przez podwórka na tyłach kamienic, dotarłam do teściowej. Mieszka nieopodal, a ja potrzebowałam pieniędzy na wykupienie recepty dla dzieciaka.

- Iza, musisz z tym koniecznie iść na policję. Ty byłaś na miejscu podwójnej zbrodni! Pójdziesz? - nalegałam, a emocje rozsadzały mi głowę.

- Oczywiście - potwierdziła Izabela. - Powiem im, że Willy'ego tam nie było, tego jestem pewna.

- Dziękuję, to jest cholernie ważne. Los Arka może być w twoich rękach.

- Nie musisz dziękować, przecież to jest prawda, co mówię.

Umówiłam ją na spotkanie z policjantem - nie osobiście, bo takich możliwości nie miałam, ale za pośrednictwem Prezesa z Parkowej. Wydawał się żywo zainteresowany całą historią. Prezes dobrze znał tego gliniarza, który w Komendzie Wojewódzkiej Policji prowadził sprawę zabójstwa przy stacji paliw. Podejrzewam, że był jego informatorem. Izabela poprosiła, żebym poszła z nią na spotkanie, to będzie jej raźniej.

Policjant czekał w samochodzie w umówionym miejscu. Przywitałam się tylko i facet od razu mnie odprawił. Próbowałam później skontaktować się z Izabelą, ale stała się nieuchwytna. Z czasem zrozumiałam dlaczego - zamiast świadkiem obrony została świadkiem oskarżenia. Już po wyroku tłumaczyła mi, że to policjanci wymusili na niej całkiem inne zeznania. W sądzie powiedziała, że to Willy strzelał.

Izabela o przesłuchaniach w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Szczecinie: "Policjant czekał na nas w samochodzie" - czytamy w jej oświadczeniu podpisanym u notariusza. - "Mirela odeszła zaraz po wymianie uprzejmości. Opowiedziałam mu na gorąco przebieg zdarzenia, którego byłam świadkiem. Już na wstępie podkreśliłam, że to nie był Arek. Policjant słuchał bez słowa komentarza. Następnie zabrał mnie do Komendy Wojewódzkiej. (...)
Podczas przesłuchania oznajmił, że mam nie kłamać, bo sprawcą jest Arek. Zaprzeczyłam stanowczo. On na to, że jeśli będę się upierać i kryć mordercę, to będę miała postawione zarzuty współudziału w zbrodni, że mam się zastanowić, co robię, bo przecież mam dziecko i kto się nim zaopiekuje, kiedy matka pójdzie siedzieć, a ojciec już siedzi. Mój mąż rzeczywiście był wtedy za kratami.

Przesłuchiwano mnie w tej sprawie kilkakrotnie (...) Dwa lub trzy razy konsekwentnie upierałam się przy swoim. Irytowałam policjanta swoją postawą. Krzyczał na mnie, wygrażał, że 'jak wciąż będę kłamać, to pójdę na dołek i już nie zobaczę syna'. Płakałam. Przysięgałam, że mówię prawdę, ale on wciąż to samo: 'prawda jest jedna - strzelał Arkadiusz Kraska'. Ten człowiek mnie sterroryzował. Psychicznie to była dla mnie masakra. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam - ani wcześniej, ani później, chociaż w życiu wielokrotnie miałam do czynienia z policją, przez męża kryminalistę.

Ja mówiłam swoje, a on swoje. Nie pamiętam teraz, czy to on sporządzał protokoły z przesłuchania. Chcę podkreślić, że nie dawał mi ich do czytania, chociaż go o to prosiłam. Mówił: 'Po co ci to czytać? Przecież wiesz, co powiedziałaś'. Poddałam się na ostatnim przesłuchaniu. Miałam dość krzyków, zastraszania. To wszystko trwało tak długo, każde przesłuchanie ciągnęło się wiele godzin. Chciałam wracać do domu, do dziecka. Wtedy powiedziałam, że to był Arek. Policjant odetchnął z ulgą, mówiąc: 'Trzeba było tak od razu. Zaoszczędziłabyś sobie wizyt na komendzie i tych nerwów'. Był dla mnie zdecydowanie milszy, zaproponował nawet kawę czy herbatę, ale odmówiłam".
Bluszcz

Wspomnienia wydarzeń poprzedzających burzliwe rozstanie Mireli z Arkiem, przywoływane przez nich chaotycznie i z częstymi przerwami na papierosa, obudziły w obojgu ogromną traumę, skrywaną skrzętnie przez lata.

Wspomnienia Mireli:

- Najgorsze zdarzyło się krótko przed wyrokiem Arka. Był chyba styczeń lub luty 2001 roku, przed drugimi urodzinami Bartka. Wynajmowałam pokój w mieszkaniu starszego mężczyzny w zamian za opiekę nad nim. Mówiłam na niego dziadek. Prezes z Parkowej podsunął mi to mieszkanie. Byłam biedna jak mysz kościelna, nie miałam na jedzenie. Koleżanki zerwały ze mną kontakt, naprawdę nikogo nie interesował mój los.
Pewnego dnia zadzwonił Prezes i powiedział, żebym do niego natychmiast przyjechała, bo sprawa jest ważna. Odpowiedziałam, że nie mogę ot tak sobie wyjść. Musiałam najpierw położyć syna do łóżeczka i poczekać, aż zaśnie. Zazwyczaj miał twardy sen. Dostawał na noc butelkę z mlekiem i spał grzecznie do rana. Pomyślałam, że teoretycznie na godzinę mogłabym się wyrwać.

Zadzwoniłam do koleżanki. Poprosiłam, żeby posiedziała z Bartkiem. Odmówiła. Druga tak zwana przyjaciółka też nie miała czasu. Wtedy dziadek zaproponował, że przecież on może zająć się dzieckiem.

- To taki grzeczny chłopiec, nie sprawia problemów. Jeśli musisz załatwić coś naprawdę ważnego, co może dotyczyć Arka, to idź i niczym się nie martw - zachęcał.

Prezes z Parkowej zadzwonił po raz drugi. - Pospiesz się, bo facet czeka - rzucił do słuchawki. Nie wiedziałam, o jakim facecie mówi. Na miejscu okazało się, że umówił mnie ze znajomym policjantem, który rzekomo mógł pomóc. Prezes prosił, żebym powiedziała temu człowiekowi wszystko, jak na spowiedzi. Nie chciał znać treści naszej rozmowy, dlatego z jego mieszkania przenieśliśmy się z policjantem do kawalerki przy tej samej ulicy.

To był ten sam funkcjonariusz, który przyjechał po Izabelę i zabrał ją na przesłuchanie do Komendy Wojewódzkiej. Od początku wyczuwałam jego negatywne nastawienie do mnie. W mieszkaniu, gdzie mieliśmy porozmawiać, zorientowałam się, że zaciągnął mnie tam na seks i bez tego nawet nie będzie mnie słuchał.

Policjant zaproponował mi drinka, ale odmówiłam, chcąc mieć to szybko z głowy. Wykorzystał mnie seksualnie, przy czym nie musiał używać siły. Sytuacja była czytelna, wiedziałam, że stawianie oporu nic nie da. Poddałam się, byłam bez szans. Ostentacyjnie położył broń przy mojej głowie, czym mnie skutecznie zastraszył. Co dziesięć minut dzwonił telefon stacjonarny. Policjant podnosił słuchawkę i mówił tylko, że "jest OK". Widać ktoś sprawdzał, czy wszystko przebiega według planu.
Podczas stosunku wciąż myślałam o tym, że w sztucznym bluszczu przy kanapie znajduje się ukryta kamera i ten człowiek będzie miał na mnie taśmę.

Po wszystkim nie silił się na uprzejmości. Chciałam skorzystać z toalety i poprosiłam o ręcznik - kontynuuje Mirela - a on huknął na mnie: - Co ty, kurwo, myślisz, że jesteś w pięciogwiazdkowym hotelu?!

Uświadomił mi bez ogródek, że dla dobra własnego i dziecka mam siedzieć cicho i w ogóle nie wracać do sprawy strzelaniny. Próbowałam przekonywać go o niewinności Arka, a on chwycił mnie za włosy, wystawił mi głowę za okno i krzyczał: - Nawet jak znikniesz bez śladu, to i tak nikt się nie zorientuje. Jesteś szmatą. Będziesz się stawiać, to nigdy nie zobaczysz swojego dzieciaka. Syn trafi do placówki opiekuńczej, a ciebie znajdą zaćpaną na Głębokim [jezioro w Szczecinie - przyp. aut.].

Wybiegłam na klatkę schodową w popłochu, korzystając z chwili jego nieuwagi. Nie zdążyłam włożyć butów, uciekałam boso po schodach, uruchomiwszy wcześniej windę. Słyszałam, jak policjant krzyczał do kogoś:

- Kurwisko uciekło, stój przy drzwiach!

Widziałam na dole jakiegoś mężczyznę, ale wolałam uciekać, niż mu się przyglądać. Byłam śmiertelnie przerażona. Przerażała mnie świadomość, że nikomu nie mogę o tym powiedzieć. Upokorzenie było tak wielkie, że nie byłabym w stanie powierzyć komuś swojej tajemnicy. Zresztą pewnie nikt by mi nie uwierzył. Strach i wstyd podziałały jak paralizator.

Ale najgorsze było jeszcze przede mną.
*Fragmenty książki "Wrobiony w dożywocie. Sprawa Arkadiusza Kraski" Ewy Ornackiej."

2 komentarze:

  1. Gazeta Wyborcza publikuje artykuły za zaoraniem obecnego sądownictwa i osądzeniem gangsterów udających sędziów. Ktoś zrobił z GW tubę pisowską ! Nowa mądrość etapu ?

    Już GW się wyprostowała. Jest na bazie i po linii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. To przykład na mądrości etapu.

    OdpowiedzUsuń