Propaganda, manipulacje, klamstwa 2
W każdym totalitarnym kraju funkcjonuje cenzura i propaganda, pozwalające na przekazywanie tylko takich treści jakich oczekuje rzadzacy układ.
Niemiecka gazeta "Völkischer Beobachter" stała się symbolem narodowosocjalistycznej propagandy. Jako organ NSDAP pismo nosiło podtytuł Organ bojowy narodowosocjalistycznego Ruchu Wielkich Niemiec (niem. Kampforgan der nationalsozialistischen Bewegung Großdeutschlands). Szczytowy naklad gazety w czasie II Wojny Swiatowej siegnal 1.7 mln egzemplarzy.
Gazeta "Das Reich" byla bardziej umiarkowana i wywazona. "Der Stürmer" byla paranoicznie antysemicka. "Das Schwarze Korps" oficjalna gazeta SS udawała wyzszy poziom intelektualny.
Prymitywna propaganda antysemicka w Niemczech bazowała na spiskowej teoria dziejów. Najczesciej zbudowana była z emocjonalnych inwektyw.
Julius Streicher, redaktor antysemickiego pisma „Der Stuermer”pisał:
Narody Europy! Waszym odwiecznym wrogiem jest lud żydowski. Naród niemiecki odważył się stawić mu czoła […] żeby inne narody miały pokój i wolność, gdy podadzą sobie ręce, by powalić władzę tego ludu, o którym sam Chrystus mówił, że jego ojcem jest diabeł. […] Naród, który nie dba o czystość rasową, idzie na dno.
Z rzadka padały jakies argumenty. Fragment przemówienia Juliusa Streichera , głównego ideologa III Rzeszy, z 26.06.1941:
"Nie chcemy i nie możemy więcej ścierpieć tego, że brudne łapska żydowskiej finansjery mieszają się w ludowe interesy narodu niemieckiego i innych narodów Europy. Nie chcemy też tolerować tego, żeby po niemieckich miastach i wsiach zamiast dzieci niemieckich biegały żydowskie i murzyńskie bękarty."
Mistrzostwo w ogłupiajacej i bezgranicznie klamliwej propagandzie odniosł jednak komunizm.
"Prawda" to gazeta codzienna, będąca oficjalnym organem prasowym Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Nakład gazety w 1975 roku sięgał 10,6 miliona egzemplarzy. Prawda obok rządowego dziennika Izwiestija była najważniejszym dziennikiem kraju i głównym narzędziem propagandy komunistycznej. Obecnie sprzedaje sie około 80 tysiecy egzemplarzy gazety Prawda.
Słowo "prawda" w nazwie mialy też inne dzienniki partyjne w ZSRR - Komsomolskaja Prawda. Gazety posługiwały sie nowomowa i prowadzily dezinformacje.
Wokól bajecznie kłamliwej gazety i jej nazwy wyroslo mnostwo zartow "Narząd prawdomówny Komitetu Centralnego Parti Komunistycznej". "Czemu Jaruzelski w Polsce chodził w mundurze, a gdy jechał do Moskwy wkładał garnitur? Bo w Polsce przebywał służbowo, a w Moskwie był u siebie w domu."
W PRL nie mozna bylo wydawac gazety bez zgody władz ( monopol wladzy i obsesja kontroli rozpowszechniania informacji i kontroli samej informacji ) i bez akceptacji cenzury. Podstawowa trudnoscia byl przydzial deficytowego papieru do druku.
W PRL papier toaletowy byl towarem deficytowym i ludnosc traktowała papier z partyjnych gazet jako uzyteczny zamiennik do papieru toaletowego. Podstawowa umiejetnoscia obywatela PRL bylo odpowiednie zgniecenie papieru gazetowego aby mogl spelnic swoja szczytna role w klozecie. Duza czesc prasy partyjnej konczyla w klozecie przez nikogo nie czytana.
Ustalenia Okragłego Stołu przewidywały uruchomienie przez koncesjonowana przez bezpieke "strone spoleczna" wielkonakładowego dziennika. Gazeta Wyborcza otrzymuje przydzial papieru, dosc prymitywny lokal, mozliwosc druku w Domu Słowa Polskiego, kolportaz, transport, łączność, kredyty. Gazeta Wyborcza była de facto spolka nomenklaturowa. Zalozycielami GW tak jak kazdej innej spolki nomenklaturowej byly osoby cieszące się zaufaniem bezpieki i komunistycznej monopartii. I tak samo osoby te niemoralnie uwlaszczyly sie na panstwowym majatku GW.
Poczatkowo „Wyborcza” liczy tylko osiem stron i to w formacie połowę mniejszym niż inne ówczesne dzienniki. Kiepska jest jakosc druku, podobnie jak w innych gazetach tego okresu.
Szefowie Agory Wanda Rapaczynska i Ernest Skalski mówili , że dostali to wszystko od Opatrzności: "To, że byliśmy we właściwym miejscu i we właściwym czasie, to jest dar od Pana Boga".
Ksiazka Stanisław Remuszko, "Gazeta Wyborcza - początki i okolice" poswiecona powstaniu GW i Agory oraz ich srodowisku oparta o dokumenty i swiadkowie nie wzbudzila w PRL-bis duzego zainteresowania.
http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/1105337
"Zakazana historia „Gazety Wyborczej
Nie da się zrozumieć współczesnej Polski, nie znając prawdziwej genezy tego dziennika
Rankiem 8 maja 1989 r. w kioskach w całej Polsce, wśród zwiniętych rulonów ze świeżą prasą, pojawił się nowy tytuł – „Gazeta Wyborcza”. Dziennik obozu „Solidarności”, opatrzony znakiem i hasłem związku, rozchodził się jak świeże bułeczki. Kupowali go wszyscy, często po kilka egzemplarzy – nie tylko dla siebie, ale także dla rodziny, znajomych, kolegów z pracy. Był w tym jakiś wyraz tęsknoty za prawdziwie wolną prasą, która rzetelnie, dzień po dniu, relacjonowałaby wydarzenia z kraju i ze świata. Te bowiem przez ponad czterdzieści lat pokazywane były Polakom wyłącznie z perspektywy interesów rządzącej w kraju partii komunistycznej. I rzeczywiście ten pierwszy numer „Wyborczej” miał w sobie jakiś magiczny impuls prawdy. Na pierwszej stronie zamieszczone było krótkie posłanie Lecha Wałęsy – lidera „Solidarności”. Na kolejnych wydrukowano listę kandydatów do Sejmu i Senatu rekomendowanych przez powołany przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Komitet Obywatelski. Pomimo 150-tysięcznego nakładu nowego dziennika, szybko zaczęło go brakować w kioskach. Nie inaczej było w następnych dniach. „Gazeta Wyborcza” nie musiała walczyć o czytelnika, tak jak to zazwyczaj bywa w przypadku nowych tytułów na medialnym rynku. To polski czytelnik musiał walczyć w kioskach o „Gazetę Wyborczą”. To był prawdziwy fenomen, który może się zdarzyć tylko w wyjątkowych warunkach.
W ciągu 25 lat swojego istnienia „Gazeta Wyborcza" wychowała i ukształtowała miliony Polaków, którzy dzisiaj nie są w stanie samodzielnie myśleć„Gazeta Wyborcza” zaczęła się ukazywać właśnie w takim szczególnym momencie historycznym. Za niespełna miesiąc – 4 czerwca 1989 r., Polacy mieli pójść na wybory, z nadzieją, że będą one ich pierwszym, ale jakże ważnym krokiem na drodze do wolnej Polski. Społeczny potencjał, jaki obudził się wówczas w milionach naszych rodaków, trudno jest nawet dzisiaj opisać. To był wyjątkowy czas dla Polski i Polaków. W takich okolicznościach zaczęła się historia najbardziej opiniotwórczego polskiego dziennika, który w ciągu ćwierćwiecza swojego istnienia wychował i ukształtował nie tylko polskie elity, ale także miliony zwykłych Polaków.
Zgoda Kiszczaka
Pomysł dziennika – organu prasowego „Solidarności”, narodził się w trakcie spotkań przedstawicieli władzy i opozycji w podwarszawskiej Magdalence, jakie zainicjowano we wrześniu 1988 r. Miały one doprowadzić do uzgodnienia warunków politycznych zmian w Polsce. W ich efekcie strona opozycyjna miała zyskać możliwość udziału we władzy. W sumie obrady w Magdalence objęły 13 spotkań roboczych. Osiem z nich miało miejsce w okresie od września 1988 r. do lutego 1989 r., zaś pozostałe pięć już w trakcie obrad Okrągłego Stołu, czyli w okresie od lutego do kwietnia 1989 r. W trakcie rozmów w Magdalence, obok postulatu wznowienia „Tygodnika Solidarność”, pojawiła się koncepcja wydawania przez związek własnego dziennika. Dzisiaj nie jest do końca jasne, kto w Magdalence był autorem tego pomysłu. Nie jest pewne, czy był nim Adam Michnik, wówczas jeden z głównych graczy po stronie opozycji, jednak wykluczyć tego nie można. Nie wiadomo również, podczas którego z magdalenkowych spotkań pomysł ten się pojawił po raz pierwszy. Być może było to już wówczas, gdy zaczęły się obrady przy Okrągłym Stole, gdzie uzgodniony w Magdalence polityczny kompromis miał zostać jeszcze raz odegrany, tym razem na potrzeby milionów Polaków. W każdym razie, gdy 5 kwietnia 1989 r. obrady dobiegły końca, większość Polaków żywiła ogromne nadzieje, że w końcu nadchodzi w Polsce czas budowania normalnego, demokratycznego państwa. W takiej atmosferze politycznej Adam Michnik otrzymał od przewodniczącego „Solidarności” Lecha Wałęsy misję stworzenia nowej gazety, która miała być organem związku w nadchodzącej kampanii wyborczej. Po jej zakończeniu „Gazeta Wyborcza” miała stać się ogólnokrajowym dziennikiem informacyjnym, dalej reprezentującym polityczne interesy „Solidarności”. Tak to bowiem zostało zapisane w okrągłostołowej umowie.
Kandydatura Michnika na szefa gazety nie mogła specjalnie dziwić. Oprócz tego, że był on intelektualistą i jednym z najbardziej znanych liderów obozu opozycji, to miał przede wszystkim dziennikarsko-redakcyjne doświadczenie, zdobyte m.in. w pismach i biuletynach tzw. drugiego obiegu. Powierzona Michnikowi misja była osobistą decyzją Lecha Wałęsy. Aby jednak wystartować z nowym tytułem prasowym, oprócz szyldu „Solidarności” potrzeba było jeszcze kilku zasadniczych rzeczy: pieniędzy, ludzi, lokalu, drukarni i papieru. Szczególnie ten ostatni był w warunkach komunistycznego państwa towarem deficytowym, którego przydział zależał całkowicie od decyzji władz. I właśnie wtedy z pomocą przyszedł szef MSW – gen. Czesław Kiszczak – inicjator politycznego kompromisu władzy z opozycją. Dzięki decyzjom Kiszczaka możliwe było nie tylko zaciągnięcie kredytu, ale przede wszystkim otrzymanie lokalu, drukarni i przydziału niezbędnego papieru. Tak miało być do czasu wprowadzenia w kraju wolnego obrotu papierem, co nastąpiło dopiero w październiku 1989 r., już za rządów premiera Tadeusza Mazowieckiego. Jedyną rzeczą, o którą nie musiał obawiać się Adam Michnik, projektując nowy dziennik, to czytelnicy. Dla nich nowa gazeta, niezwiązana z komunistyczną władzą, była niczym woda dla spragnionego wędrowca na środku pustyni. I to był równie cenny kapitał jak pomoc gen. Kiszczaka.
Formowanie środowiska
Proces tworzenia gazety zaczął się na początku kwietnia 1989 r., z chwilą mianowania jej redaktorem naczelnym Adama Michnika. Pierwsze organizacyjne zebranie miało mieć miejsce przy ul. Stawki w gmachu ówczesnego Wydziału Psychologii UW, w którym uczestniczyło kilkadziesiąt osób, w większości dziennikarzy. W ten sposób zaczęto kompletować skład zespołu redakcyjnego i sukcesywnie poszerzać środowisko osób z nią współpracujących. Zastępcami Michnika zostali niebawem Helena Łuczywo i Ernest Skalski, później dołączył do nich jeszcze Krzysztof Śliwiński. Oprócz nich w redakcyjnym zespole znaleźli się m.in. Anna Bikont, Seweryn Blumsztajn, Edward Krzemień, Ewa Milewicz, Piotr Pacewicz, Jerzy Jachowicz, Stanisław Remuszko, Joanna Szczęsna, Stanisław Turnau, Lidia Ostałowska, Juliusz Rawicz, Tomasz Burski, Krzysztof Leski, Danuta Zagrodzka, Małgorzata Szejnert, Jacek Żakowski i inni. Od początku jednak decydującą rolę w zespole odgrywała grupa byłych działaczy Komitetu Obrony Robotników (KOR), zafascynowana trockizmem, w większości żydowskiego pochodzenia. Grupa ta nie tylko narzuciła kształt i linię polityczną pisma, ale wymusiła na pozostałych pewien model postawy, przejawiający się określonym stosunkiem do Polski i świata. Tropienie ksenofobii, antysemityzmu i wszelkich zagrożeń ze strony Kościoła i prawicy było ważnym tego elementem.
Początkowo siedziba redakcji mieściła się w budynku dawnego żłobka przy ulicy Iwickiej. Tam odbywały się pierwsze zebrania redakcyjne, które tak naprawdę o niczym nie decydowały. To był m.in. przejaw przyjętego stylu w gazecie, zupełnie odmiennego od tych, które zazwyczaj są obecne w pracy redakcji prasowych tytułów. Jak wspominał później blisko współpracujący w tamtym czasie z gazetą Dariusz Fikus, efekty tych posiedzeń redakcyjnych były niewielkie i tak bowiem o wszystkim decydowała Helena Łuczywo, która nadawała ostateczny kształt bieżącym numerom gazety. To ona była prawdziwym redaktorem prowadzącym gazety. Adam Michnik sam zresztą o sobie później mówił, że pomimo iż był redaktorem naczelnym, był jedynie kimś w rodzaju „komisarza politycznego redakcji”. Michnik decydował przede wszystkim o politycznym zaangażowaniu redakcji i definiował „wroga”, na którego gazeta musiała zwrócić swoją uwagę.
Z upływem kolejnych miesięcy swojego funkcjonowania, środowisko „Gazety Wyborczej” ulegało procesowi wewnętrznej konsolidacji. Dotyczyło to nie tylko ideologiczno-światopoglądowej przestrzeni, ale także życia prywatnego. W efekcie tego procesu wykształciła się niespotykana zwartość ideowo światopoglądowa tej grupy, która da o sobie znać w następnych latach. Jej najbardziej czytelnym wyrazem było zdanie używane przez Piotra Pacewicza – dziennikarza gazety, który swoje publiczne wystąpienia zaczynał z reguły od słów: „My, ludzie Gazety Wyborczej… !”.
Na plecach „Solidarności”
„Gazeta Wyborcza” miała pełnić funkcję organu wyborczego powołanego w końcu grudnia 1988 r. przy przewodniczącym „Solidarności” Lechu Wałęsie Klubu Obywatelskiego. I tak na początku działalności gazety rzeczywiście było. Sytuacja zaczęła zmieniać się po wyborach, które odbyły się 4 czerwca 1989 r. Były one wielkim sukcesem nie tylko „Solidarności”, ale i całego polskiego społeczeństwa, które po raz pierwszy poczuło, że wolna, demokratyczna Polska naprawdę zbliża się wielkimi krokami. Po wyborach, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, gazeta miała pełnić funkcję organu prasowego związku, czyli krótko mówiąc miała prezentować jego bieżącą politykę. Tak się jednak nie stało. Głównie z powodu osobistych ambicji politycznych redaktora naczelnego gazety Adama Michnika, który już w lecie 1989 r. poczuł, że może być prawdziwym demiurgiem polskiej polityki i kreować polską rzeczywistość. Już 3 lipca 1989 r. Adam Michnik w swoim sztandarowym artykule „Wasz prezydent, nas premier”, opublikowanym na łamach gazety, nie zważając na stanowisko „Solidarności”, opowiedział się za wyborem prezydenta z rekomendacji PZPR i postulował, aby misję tworzenia nowego rządu powierzyć przedstawicielowi solidarnościowej opozycji. Jego inicjatywa nie była oczywiście skonsultowana z „Solidarnością” i jej przewodniczącym Wałęsą. Tydzień później miał miejsce kolejny samowolny ruch naczelnego „Wyborczej” – Adam Michnik udał się do Moskwy, aby prowadzić tam polityczne rozmowy z szefem Wydziału Zagranicznego KPZR Jurijem Graczowem. Nie bardzo było wiadomo, co Michnik zamierzał w Moskwie osiągnąć. Było już jasne, że on i jego gazeta coraz bardziej oddalają się od „Solidarności”. Gdy w sierpniu 1989 r. misję tworzenia nowego rządu powierzono przedstawicielowi opozycji Tadeuszowi Mazowieckiemu, „Gazeta Wyborcza” zaczęła wspierać nowego premiera i systematycznie powiększać swój dystans do przewodniczącego związku Lecha Wałęsy. Ten ostatni rzeczywiście poczuł się coraz bardziej marginalizowany.
W drugiej połowie 1989 r. „Gazeta” wchodziła również w coraz ostrzejszy konflikt ze środowiskiem „Tygodnika Solidarność”. W ten sposób w obozie opozycji coraz częściej pojawiały się polityczne spięcia, w dużej mierze generowane przez „Wyborczą” i jej naczelnego. Ale póki co gazeta korzystała z szyldu „Solidarności” i zaufania, jakim darzyły ją miliony Polaków widzących w niej prawdziwą trybunę opozycji. To był element, który w zasadniczej mierze decydował o sukcesie gazety w pierwszych miesiącach jej funkcjonowania. Konflikt wokół „polityki” gazety był kluczowym elementem polskiej „wojny na górze”, jaka wybuchła na początku 1990 r. Jej stronami był obóz Lecha Wałęsy i obóz premiera Tadeusza Mazowieckiego. Wojna ta była efektem narastającego od wielu miesięcy konfliktu wewnętrznego pomiędzy solidarnościową lewicą i jej głównym ideologiem Adamem Michnikiem, które wspierały rząd Mazowieckiego, a prawicą, z jej wschodzącym liderem Jarosławem Kaczyńskim, która szanse na przyspieszenie politycznych zmian łączyła z osobą Lecha Wałęsy. Ten ostatni w lutym 1990 r. zarzucił Mazowieckiemu zbyt powolne realizowanie programu politycznego „Solidarności”. Apogeum konfliktu nastąpiło podczas obrad Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (OKP) 24 czerwca 1990 r. W jego trakcie zarysował się bardzo głęboki podział pomiędzy obydwiema stronami. Biorący w niej udział nie szczędzili sobie nawzajem mocnych słów. W trakcie tamtej wymiany ciosów Adam Michnik zwrócił się nawet do swoich antagonistów słowami: „Jesteście po prostu świniami”.
Tamto starcie nie mogło jednak pozostać bez konsekwencji dla gazety ze strony „Solidarności” i jej przewodniczącego Lecha Wałęsy. We wrześniu 1990 r. Komisja Krajowa „Solidarności” podjęła uchwałę o odebraniu gazecie prawa do zamieszczania logo związku i hasła „Nie ma wolności bez Solidarności”, z uwagi na, jak określono w uchwale, „tendencyjność artykułów, które mają na celu zdyskredytowanie, jak również ośmieszenie przewodniczącego kolegi Wałęsy”. Wałęsa żądał również ustąpienia Adama Michnika z funkcji naczelnego gazety. To był ostateczny rozwód gazety z „Solidarnością”. Od tej pory „Wyborcza” wyrażała już tylko własną linię programową, a raczej poglądy swojego naczelnego – Adama Michnika.
W cieniu trwającego wówczas sporu „Gazety Wyborczej” z obozem Wałęsy działy się dużo ważniejsze rzeczy dla przyszłości tego tytułu. Formalnie gazeta była własnością Agory sp. z o.o., która została zarejestrowana 10 kwietnia 1989 r. przez reżysera Andrzeja Wajdę, opozycjonistę Zbigniewa Bujaka oraz dziennikarza Aleksandra Paszyńskiego. W maju 1990 r. pojawiła się inicjatywa zmian własnościowych w spółce, w wyniku realizacji których do grona udziałowców spółki „dokooptowano” 16 wybrańców spośród dziennikarzy gazety. Byli wśród nich Anna Bikont, Stefan Bratkowski, Tomasz Burski, Zofia Bydlińska, Zofia Floriańczyk, Wojciech Kamiński, Edward Krzemień, Tomasz Kuczborski, Krzysztof Leski, Grzegorz Lindenberg, Helena Łuczywo, Adam Michnik, Piotr Pacewicz, Piotr Niemczycki, Juliusz Rawicz i Ernest Skalski. Był to najważniejszy krok ku temu, aby gazeta stała się własnością pracujących w niej ludzi.
Monopol na prawdę
„Gazeta Wyborcza” dla wielu Polaków była prawdziwą wyrocznią, dokonywała egzegezy prawdy na temat Polski, Polaków i świata. Tłumaczyła swoim czytelnikom bieżące wydarzenia polityczne i społeczne w kraju, strasząc ich przy okazji wyimaginowanymi przez siebie zagrożeniami. Określała, co jest dla Polski dobre, a co złe, nad czym warto pracować, a o czym należy jak najszybciej zapomnieć, aby nie obudzić demonów przeszłości. Gdy w 1992 r. pojawiła się szansa na przeprowadzenie lustracji, „Gazeta Wyborcza” straszyła Polaków „nową forma apartheidu”, jak pisał na jej łamach Lesław Maleszka (jak się później okazało, były tajny współpracownik SB). Gdy w 1998 r. powstawał IPN, gazeta przestrzegała przed grzebaniem w ludzkich życiorysach i manipulowaniem historią. To na łamach „Gazety Wyborczej” Adam Michnik nazwał gen. Kiszczaka człowiekiem honoru. Gdy jednak zaczęto mówić o roli płk. Ryszarda Kuklińskiego i potrzebie jego rehabilitacji, Michnik apelował do Polaków, aby nie robili z Kuklińskiego bohatera, bo, jak podkreślał, był człowiekiem, który „grzebał ludziom w szufladach”. Redaktor naczelny „Gazety” jeszcze wiele razy deprecjonował prawdziwych polskich bohaterów, stawiając w zamian na piedestale ludzi zbrukanych PRL-em. Straszył Polaków ksenofobią, antysemityzmem, ostrzegał przed archaicznym patriotyzmem i przywiązaniem do Kościoła. Wywierał presję na polityków, dziennikarzy, środowiska i instytucje. Tworzył fałszywych bohaterów i nieprawdziwe historie, w tym tę najważniejszą: solidarnościową historię polskiej drogi do wolności. A przy tym wszystkim lojalność wobec Polski zastępował lojalnością wobec swojego środowiska (były dziennikarz gazety Michał Cichy nazwał to „lojalnością wobec swojego genetycznego zaplecza”). W ciągu 25 lat swojego istnienia, „Gazeta Wyborcza” wychowała i ukształtowała miliony Polaków, którzy dzisiaj nie są w stanie samodzielnie myśleć. Historia „Gazety Wyborczej” to historia, która trwa nadal. Nie wolno jednak o niej mówić i pisać. Przekonał się o tym wielokrotnie Stanisław Remuszko – były dziennikarz gazety i autor książki „Gazeta Wyborcza. Początki i okolice”. W jednym z procesów, jakie wytoczyła mu „Wyborcza” i jej naczelny, zapadło orzeczenie, w którym uznano, że krytyka Adama Michnika „jest szkodliwa społecznie”. Michnik wiele razy potrafił skutecznie sterroryzować swoich krytyków, strasząc ich procesami sądowymi.
Trzeba zatem uważać, bo dzieje „Gazety Wyborczej” to prawdziwe zakazana historia, za opowiadanie której można słono zapłacić!"
1. Generalnie uważam, że grzech pierworodny "Gazety Wyborczej" jest potrójny i polega na czymś innym.
OdpowiedzUsuńNa tym, po pierwsze, że "GW" już po kilku miesiącach jęła odchodzić od KLAROWNYCH OBIETNIC solennie złożonych Polakom (czytelnikom) na pierwszej stronie w pierwszym numerze. Na tym, po drugie, że porzuciła statuujące ją ustalenia Okrągłego Stołu i wybrała własną ideową linię/drogę ZANIM w Polsce ukształtowały się choćby pierwociny pluralizmu medialnego. Na tym wreszcie, po trzecie, że kilkumiliardowej wartości majątkiem, który przynajmniej w połowie nie był jej własnością, UWŁASZCZYŁA SIĘ prywatnie i do dziś tajnie.
Wszystko to sprawiło, że "GW" stała się hegemonicznym demiurgiem politycznym i nic ważnego nad Wisłą nie działo się wbrew jej woli aż do pamiętnej afery Michnika-Rywina, która wybuchła dopiero w roku 2003. 14 lat wyrazistego suwerennego panowania, no, no, prawdziwi królowie często tak nie mają...
2. Wbrew słowom Autora, "GW" nie tylko nigdy nie wytoczyła mi żadnego procesu, ale też nigdy na swoich łamach ani jednym słowem nie wspomniała o książce "Gazeta Wyborcza - początki i okolice", która do dziś jest w katalogu Biblioteki Narodowej JEDYNĄ (ewenement na skalę światową) pozycją o poczęciu, narodzinach i niemowlęctwie tej medialnej potęgi.
3.Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się więcej, temu uprzejmie polecam krótką, lecz poruszającą lekturę:
http://www.remuszko.pl/gw/?page=./teksty/wywiad_netbird
4. A gdyby ktoś chciał patriotycznie pomóc (mi i Sprawie), tego odsyłam do jeszcze krótszego tekściku:
http://forum.lem.pl/index.php/topic,1020.msg62174.html#msg62174
Z dobrymi życzeniami na cały 2016 rok :-)
Stanisław Remuszko
504-830-131, +22 641-7190
Cale szczescie ze czasy duzych nakladow GW ( i sila rzeczy wielkich wplywow ) sa juz historia.
UsuńOd pewnego czasu kroluje trend spadkowy gadzinowski.
Po okresie poczatkowym GW jest zydowska gazeta dla Polakow. Reprezentuje interesy i punkt widzenia lobby zydowskiego , z ktorym sie nawet wiekszosc Zydow nie utozsamia.
Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku !