poniedziałek, 18 grudnia 2017

Korporacje, a także ,,parszywa zmiana” w spółkach, bezwzględnie łamią sumienia

Korporacje, a także ,,parszywa zmiana” w spółkach, bezwzględnie łamią sumienia
https://www.salon24.pl/u/bcthinktank/830378,korporacje-a-takze-parszywa-zmiana-w-spolkach-skarbu-panstwa-bezwzglednie-lamia-sumienia-pracownikow
"Wraz z nominacją premiera Morawieckiego niektórzy dziennikarze i komentatorzy zaczęli ,,pieć” tu i ówdzie na temat wyższości kultury korporacyjnej nad tradycyjną ,,biurokracją”. Nie broniąc nikogo pokażę dwa przykłady z ostatniego roku tego, tego co nazywamy ,,kulturą korporacyjną”, a co bywa – jak się pokaże na przykładach - daleko posuniętą patologią życia społecznego. Jeden przykład będzie dotyczył państwowej spółki, gdzie przyszedł zarząd z ,,korporacji”, a drugi dużej, prywatnej sieci aptek. Oczywiście wszystko dotyczy Polski.

    Przykład pierwszy

    Duża spółka skarbu państwa. Obraca miliardami złotych. Po ,,dobrej zmianie” przychodzi tam, jako główny dyrektor,  prezes i dyrektor z kilku firm / korporacji. Zarząd i Rada Nadzorcza Spółki jest ,,polityczna” i zostawia mu swobodę działania. Ludzie ci biorą co miesiąc grube pieniądze i mają się jedynie niczym ,,nie stresować” i ….nie interesować. Taki prosty, typowo polski, oportunistyczny układ, znany z samorządów i nie tylko. W efekcie ów dyrektor na wszystkich niemal stanowiskach dyrektorskich w spółce ustawił swoich znajomych z pracy... w innych spółkach oraz... pojedynczych ludzi z lokalnej struktury pewnej trzyliterowej partii, którzy całe lata klepali biedę, a teraz wreszcie finansowo ,,odżyli”. Zręczne połączenie... Ponieważ jest człowiekiem o moralności kaktusa, zaczyna (…) rozkwitać w takiej spółce. Z resztą, mieszka jak prawdziwy boss sycylijskiej mafii i robienie interesów, to jego specjalność, dlatego nazwijmy go po prostu Bossem. Oczywiście Boss działa profesjonalnie. Sam nic nie podpisuje, ma od tego ludzi, z zresztą to jego życiowa dewiza. Udziela rękami innych wielomilionowych zleceń na prawo i lewo.

    Pierwsza na drodze tej ,,parszywej zmiany” w spółce stanęła główna księgowa. Młoda i uczciwa kobieta, ze świetnymi papierami zawodowymi i doświadczeniem w biznesie. Boss kazał jej podpisać pewne dokumenty na temat stanu finansowego spółki, która jest przecież intensywnie drenowana, przepraszam: ,,ofensywne inwestuje”. Odmówiła, bo ma kręgosłup, a nie kluskę do wyginania w tym ważnym miejscu. Wierzyła w ,,dobrą zmianę”, że ją ochroni. Niestety, pod pozorem (powodem), którego nie ma sensu nawet podawać.... ochrona, na polecenie Bossa, wyprowadziła ja przed bramę Spółki, a w świadectwie pracy pojawił się artykuł 52 par. 1 Kodeksu pracy, czyli zwolnienie dyscyplinarne. To była pierwsza znacząca ,,ofiara sumienia” tej ,,parszywej zmiany” w spółce, ale nie jedyna.

    Jedną z komórek odpowiedzialnych za kontrolę wydatkowania w/w środków przez inne jednostki spółki kierował bowiem podobny idealista, młody inżynier, z kierunkowym wykształceniem. Nie był to także człowiek Bossa. Jemu kazano dla odmiany podpisać dokumenty pewnego ,,świetnego” przetargu. Przez pół roku tłumaczył i bronił się, przedstawiał ekspertyzy prawne, które potwierdzały jego stanowisko. Powiadomił nawet komórkę ds. kontrolingu w spółce. Wreszcie osamotniony, po naradzie ze swoimi inżynierami, odważnie i wprost odmówił. Efekt tej odwagi cywilnej i zaufania dobrej zmianie ? Zdążył jeszcze tylko szybko pójść na urlop. Zwolenianie dyscyplinarne już czekało. Z resztą, jeszcze w trakcie urlopu spakowano jego rzeczy osobiste w karton i wyniesiono. Po krótkim zawieszeniu sprawy w próżni odszedł z firmy.

    Naszego odważnego dyrektora zastąpił inny człowiek, który zajął jego gabinet jeszcze podczas urlopu. Tym razem była to już ,,kompetentna osoba", tzn.... znajomy Bossa, przybyły wraz ze swoim nowym, ambitnym zastępcą. Obaj pochodzili z korporacji, obaj z humanistycznym wykształceniem, nikomu zresztą nieprzydatnym w realnym życiu, które sprawiło, że nie potrafią merytorycznie analizować spraw prowadzonej przez siebie komórki. I o to chodziło. Mieli tylko podpisywać wszystkie przynoszone papiery, brać kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie i być lojalnymi. I faktycznie, instynkt przetrwania sprawił, że bezbłędnie odczytywali w lot intencje Bossa i przystawiali pieczątki na prawo i lewo. Na polecenie Bossa poświadczyliby także choćby zasiedzenie działki na księżycu. Jeden z nich to typ bezwzględnego karierowicza i wkrótce wkradł się nawet w łaski prezesa. W tej komórce zostało jednak jeszcze grono merytorycznych inżynierów, od ,,starego” dyrektora, którzy posiadali, podobnie jak on, silną etykę zawodową i zwykłą – ludzką – przyzwoitość.

    Tutaj przerwa na smutną konstatację: z doświadczenia wiem, że inżynierowie w administracji rządowej lub samorządowej oraz spółkach skarbu państwa są mniej podatni na naciski przełożonych i łamanie sumień, bo mają konkretne wykształcenie i otrzymują swoje posady za kwalifikacje, a nie ,,po znajomości”. Niestety, jak to ktoś zauważył – inżynier otrzymuje pracę za kwalifikacje twarde, a traci za... brak kwalifikacji miękkich. Tutaj słowo ,,kwalifikacje” trzeba wziąć w cudzysłów, bo chodzi o cynizm i brak zasad moralnych.
Z tego względu okazało się, że nasi inżynierowie wcale nie są skłonni podpisywać się pod wszystkimi działaniami dyrekcji. W efekcie … nastąpiła niemal zupełna wymiana kluczowej kadry inżynierskiej tej komórki. Kliku inżynierów zostało zmuszonych do odejścia z firmy, a reszta została zwolniona bez specjalnego powodu (porozumienie stron, upływ umowy). Dodam, że chodzi o firmę z listy spółek o strategicznym znaczeniu dla Polski, a ta komórka ma tam dość duże znaczenie. Ostatni  doświadczony inżynier właśnie otrzyma zwolnienie,  bo odmówił podpisania pewnego dokumentu. Co to musi być za dokument, że ojciec kilkoro małych dzieci, w środku zimy,  podejmuje dramatyczną dla finansów rodziny decyzję, żeby przed Bożym Narodzeniem  nie złożyć zwykłego podpisu  i ,,wylecieć z pracy", można się tylko domyśleć. Doczekaliśmy się niestety także ,,parszywej zmiany".

Zatrudniono inżynierów młodszych, z mizernym doświadczeniem, ale za to gotowych na podpisanie wszystkiego, byleby się utrzymać na stanowisku.

Krótkie podsumowanie przykładu 1.:

Korporacje to w polskich warunkach często wylęgarnia patologii. Komórkami ds. inwestycji w spółkach i instytucjach państwowych oraz samorządowych powinni zarządzać inżynierowie z kierunkowym wykształceniem, właściwym dla profilu największego odsetka inwestycji w danej spółce / instytucji oraz uprawnieniami zawodowym, chronieni przed naciskami korupcyjnymi przełożonych i zwolnieniem z pracy na mocy szczególnych przepisów, np. umowa o pracę z nimi powinna być rejestrowana przez ministra właściwego ds. infrastruktury i budownictwa, któremu pracodawca winien uzasadnić decyzję o zwolnieniu lub nieprzedłużeniu umowy i do którego przysługuje zwalnianemu odwołanie. Warto tu dodać, że zwykle już w okresie próbnym następuje przymuszanie do podpisania pierwszych ,,trefnych” dokumentów, których podpisanie sprawia, że dany dyrektor / kierownik techniczny / inwestycyjny jest już ,,zhakowany” lub przeznaczony do skreślenia (odmowa podpisania). Teraz na takie stanowiska trafiają ekonomiści, politolodzy, historycy i managerowie po znajomościach, którzy wiedzą, że ludzi o takich kwalifikacjach, jako oni, są dosłownie tysiące. Nikt nikomu zawodu nie wybierał, a raptem robią się z nich fachowcy od remontów (budownictwa), wodociągów, ciepłownictwa, petrochemii, elektroenergetyki, technologii przemysłu zbrojeniowego. Stąd ich często giętkie kręgosłupy, choć mówię to tylko z własnego doświadczenia życiowego, a nie na podstawie sumy doświadczenia wszystkich.

Na marginesie dodam, że o wszystkim tym dowiedziałem się podczas podróży autobusem, podczas której mimowolnie przysłuchiwałem się prowadzonym rozmowom, osób których twarzy nie widziałem, więcej nie spotkałem, tak więc nie mam w tej sprawie nic do dodania, a ponadto, jak widać, żadnych konkretów nie usłyszałem...

    Przykład drugi – typowo korporacyjna sieć aptekarska

    Pisałem już o tym w równo rok temu, apelując do Ministra Zdrowia. Bez efektu. Otóż na podstawie rozmów z wieloma aptekarzami ustaliłem, że na rynku aptekarskim w Polsce trwa zażarta walka korporacji o jeden z najbardziej atrakcyjnych rynków farmaceutyków w Europie – 38,5 mld zł rocznie. Dla porównania budżet MON to 12 mld zł rocznie (na zakupy i nowe inwestycje). W tym celu łamane są sumienia ,,pań magisterek” z aptek, których białe fartuchy budzą zaufanie klientów, często starych i nieporadnych. Kierownicy aptek i kadra sprzedająca są poddawani swoistemu praniu mózgu. Są zmuszeni jeździć na tzw. ,,szkolenia”, gdzie odgrywają scenki, w których muszą wykazać, że starają się ,,wepchnąć” maksymalną ilość zbędnych leków. Na co dzień ich działania monitorują kamery, których nie bez przyczynny jest często więcej, niż w bankach. Potem, na ,,seansie prawdy”, są im odtwarzane nagrania i muszą tłumaczyć się, dlaczego dany staruszek nie wyszedł z reklamówką leków, choć przyszedł tylko po jeden. Oczywiście, najłatwiej ,,wepchnąć” suplementy diety. Dla przykładu przychodzi klient po popularny lek ,,R.” (vit. C plus pewien dodatek), ale ,,pani magister” mówi mu, że go w tej chwili nie ma, ale jest ,,taki sam preparat”. Problem w tym, że to suplement diety, a nie lek, a więc coś, co często nie ma nawet zagwarantowanego udziału procentowego w składzie substancji czynnej. Aptekarze są też zobowiązani są stosowania nieetycznych technik, które sztucznie zwiększają sprzedaż. Nawet jeśli widzą, że przychodzi schorowana emerytka, która z trudem wygrzebuje z portfela ostatnie pieniądze na drogie leki, muszą zastosować wobec niej dwie techniki (przykład z jednej z ,,sieciówek"):

    zapewnić tzw. minimalną wartość zapłaconego paragonu,
    zmusić do zakupu suplementu diety lub leku z tzw. promowanego koszyka.

Obie techniki powinny być prawnie zakazane pod groźbą wysokiej grzywny UOKiK oraz pod karą wieloletniego więzienia dla właścicieli sieci aptek. Pierwsza technika polega na dosłownym wciskaniu (wg ,,kouczera”: proponowaniu) takich preparatów na dolegliwość, aby wartość paragonu nie była mniejsza, niż zadana przez korporację (,,kouczera”) kwota - zwykle 25 zł. Druga technika polega na tym, aby każdy sprzedawca uzyskał wymaganą w miesiącu kwotę utargu ze sprzedaży suplementów diety i leków z listy pracodawcy (czyli z tzw. ,,koszyka”). Zwykle są tam suplementy diety, które łatwo wepchnąć każdemu emerytowi lub przeziębionemu ,,pacjentowi”. Aptekarze są w tym celu szkoleni w wyciąganiu  informacji na temat schorzeń danej osoby, aby skutecznie ją zmanipulować i ,,złupić” (wg ,,kouczera” - pomóc).
Żeby złamać opory sumienia sieć aptekarska na każdym szkoleniu powtarza, że musi kogoś zwolnić, np. z powodów finansowych i że to wszystko jest dla ,,dobra pacjenta”.

Za zbyt dużą ilość paragonów poniżej minimalnej wartości lub niewykonanie narzuconego planu sprzedaży farmaceutyków z koszyka w danym miesiącu, zupełnie otwarcie, na piśmie, polscy pracownicy karani są... naganą.

Nic zatem dziwnego, że rynek suplementów diety w Polsce wynosi już ok. 3,5 mld zł i rośnie co roku o 8%. Przypomnę też wypowiedź prezesa NIK z lutego 2017: ,,przebadaliśmy (…) rynek suplementów diety w Polsce - jego wartość to ponad 4 mld zł. Każdego roku 90 proc. Polaków korzysta z różnych suplementów diety. Niestety, jak wynika z naszej kontroli, w suplementach wprowadzanych na polski rynek można napotkać substancje szkodliwe dla zdrowia, bakterie chorobotwórcze, pochodne narkotyków”.LINK

Jakim społeczeństwem będziemy, jeśli Państwo nie postawi sobie zadania, aby dbać o to, aby sumienie zawodowe i ludzkie jego obywateli nie było łamane, a ich poczucie tego, co godzi się robić, a co jest zwykłym  oszustwem, brutalnie wypaczane? Jakie wartości przekażą te aptekarki swoim dzieciom? Co zostawi po sobie ,,dobra zmiana" w spółkach skarbu państwa?

Państwo nie może tolerować faktu, że ktoś zmusza jego obywateli do moralnego skarlenia, czy też do łamania prawa. Rosja carska dlatego tak łatwo upadła, bo była krajem przeżartym korupcją i uciskiem. To był tak bogaty kraj, że operował złotymi monetami, a jednak brak morale ogółu go unicestwił. W szczególności dotyczyło to wojska. Dlatego, że  morale większości społeczeństwa było tak niskie, to nie czuło ono się w obowiązku bronić takiego państwa. Niech rządzący dziś Polską wspomną na słowa twórcy naszej niepodległości Józefa Piłsudskiego:

,,Do obrony granic państwa społeczeństwo winno dać przede wszystkim to, co w języku wojennym nazywa się morale. Naród, który owej morale nie ma dość mocno wyrobionej, ma w każdej wojnie z góry olbrzymie szanse przegranej”.

Mam w szczególności poważną wątpliwość, czy pod panowaniem niemieckim nie byłoby inżynierom i aptekarzom lepiej, a to jest już duży sygnał ostrzegawczy dla państwa.

Państwo polskie nadal jednak jest państwem w dużej mierze teoretycznym. W przenośni: Naczelny Wódz prowadzi kilka, przeciągających się  wielkich  bitew, a tymczasem - korzystając z okazji -  po drogach,  miastach i wsiach  bezkarnie  grasują ,,kupy zbrojne" zwykłych oprychów i obcego żołdactwa, uciskają zwykłych ludzi i rabując. Mam wątpliwość, czy w PRL-u nie było większej wolności  sumienia pracowników, pomijając kwestię wolności wiary, choć dziś ,,korporacyjne" i  ,,urzędowe" opłatki... to też  w praktyce przymus. "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz