środa, 27 grudnia 2017

Parę faktów o "polskich" sądach 92

Parę faktów o "polskich" sądach 92

W rozmowie z „Financial Times" premier  Morawicki odniósł się również do reform sądownictwa w Polsce:
"Widziałem, jak ci sami sędziowie, którzy dawali wyroki pięciu lat więzienia działaczom Solidarności w latach 80., bronili oligarchów i postkomunistycznego systemu w latach 90. i po roku 2000. Byłem za zmianami w tym środowisku."
M. Morawiecki przypomniał: "Niemcy wyrzucili po odzyskaniu Niepodległości ok. 70 procent sędziów komunistycznych"

Marszałek senior Morawiecki: [ środowisko sędziów ] "doprowadziło do tego, że sędziowie działają w imię pieniądza, w interesie władzy swojej korporacji i sprzyjających im środowisk, a nie dla sprawiedliwości".
[ Sędziowie z czasów PRL-u ] "stworzyli swoje »klony«, całe pokolenie, które wychowali na swój obraz i podobieństwo". Stwierdził też, że część polityków i mediów "boi się oceniać sędziów", bo "nie chce się narażać".

Do zwalczania korupcji potrzebna jest nieugięta wola polityczna i determinacja. W Chinach dominuje pogląd że w nowoczesnej i skomplikowanej gospodarce korupcja szkodzi rozwojowi.
Od dojścia do władzy w 2012 roku prezydent Xi Jinping prowadzi szeroko komentowaną w chińskich mediach kampanię zmierzającą do zwalczania korupcji.
W ciągu ostatnich czterech lat w Chinach ukaranych zostało za korupcje 1,2 mln osób - ogłosił przedstawiciel Centralnej Komisji ds. Inspekcji Dyscypliny. Komisja poinformowała, że do kraju sprowadzono z powrotem 2,6 tys. osób, które uciekły przed odpowiedzialnością z Chin a władze odzyskały majątek o wartości 8,6 mld juanów. Chiny podpisały umowy o ekstradycji, umożliwiające wydawanie władzom w Pekinie podejrzanych o korupcję, z 48 krajami.
W 2016 roku liczba spraw korupcyjnych zgłoszonych Komisji zdecydowanie spadła po raz pierwszy od 2012 roku. W ciągu całego minionego roku 57 tys. członków Komunistycznej Partii Chin samo oddało się w ręce władz antykorupcyjnych. Wychodzący po angielsku dziennik "China Daily" informował, że ok. 410 tys. urzędników, w tym 76 w randze odpowiadającej ministrowi lub wyższej, zostało pociągniętych do odpowiedzialności w 2016 roku.

Rozmnożenie w Polsce wysokopłatnych synekur gdzie na stołkach siedzą -  absolwenci wyższej szkoły tego i owego, socjologii, politologii, historiozofii, socjoekonomii, kulturoznawstwa, administracji, ekonomii, historii sztuki, wyższej szkoły gotowania na gazie i ekonomii - jest poważnym problemem. Sytuacja demoralizuje młodych ludzi, którzy nie wybierają użytecznych kierunków studiów.
W tym kontekście trzeba widzieć bardzo wysokie zarobki polskich sędziów i prokuratorów. Co realnie prezentują sobą sędziowie i prokuratorzy pokazały przesłuchania przed Sejmową Komisją Śledczą d/s Amber Gold. Cześć nie potrafi poprawnie mówić po polsku. Nie potrafią stworzyć zdania złożonego. "Nie wiem, nie pamiętam".

Wykres poniżej [ wykresygieldoweblog.wordpress.com ] przedstawia średnie zarobki godzinowe w Niemczech według grup kwalifikacji. Grupa (5) to robotnicy niewykwalifikowani, dalej wykwalifikowani (4), potem fachowcy (3), następnie specjaliści (2) i elita zarządzająca (1). Wykres jest z podziałem na kobiety i męższczyzn.
Grupa (1) jest mało liczna - są tam ludzie zarządzający potężnymi firmami zatrudniającymi tysiące pracowników. "Biorąc pod uwagę Polską tytułomanię, niemiecki specjalista jest odpowiednikiem polskiego dyrektora (człowiek po prawdziwych studiach, zajmujący się skomplikowanymi i wieloaspektowymi problemami)"
Biorąc pod uwagę kurs euro i to że wynagrodzenia w Niemczech są circa 4 razy wyższe niż w Polsce widać jak koszmarnie zawyżone są wynagrodzenia polskich sędziów i prokuratorów. 

http://www.rp.pl/Opinie/312229967-Anatomia-kleski---reforme-sadownictwa-komentuje-Tomasz-Pietryga.html
" Zachód wciąż nie rozumie, że krajów Europy Środkowo-Wschodniej nie może już traktować jak uczniów. Tak samo jak inni chcą one decydować o meblowaniu własnego domu. Z tej drogi już nie zrezygnują – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Przeciwnicy PiS są nie tylko bezradni wobec reform partii władzy, ale stali się wręcz ważnym elementem choreografii, nadającej dramaturgii spektaklowi pt. „Reforma sądownictwa". Takiej dramaturgii nie mają protesty lekarzy, pielęgniarek czy nauczycieli. Z niedofinansowaną, zapleśniałą służbą zdrowia z nierzadkimi zgonami w kolejce do specjalisty wszyscy zdążyli się przez dekady oswoić. To element naszej rzeczywistości. Podobnie jak ciągle odrapane ławki w podstawówkach. Sądy w tej układance są elementem obcym, niezintegrowanym, zamkniętym na lokalne społeczności. Budzą co najwyżej respekt, czasem strach, ale na pewno nie zaufanie. Bo jak tu ufać czemuś tak tajemniczemu?

To właśnie tajemnica sukcesu PiS i odpowiedź na pytanie, dlaczego opozycji, mimo silnego wsparcia liberalnych mediów, autorytetów, Brukseli i instytucji międzynarodowych nie udało się trwale obudzić społecznych emocji – na tyle silnych, aby zniechęcić obóz prawicy do kontynuowania reform. Jeżeli przestudiujemy trendy poparcia dla dobrej zmiany, zestawiając je z kalendarzem społecznych i politycznych napięć powstałych w związku z reformą sądownictwa, to zobaczymy, że nigdy nie wyrządziły one społecznemu poparciu dla PiS większej szkody. Wręcz przeciwnie – poparcie rosło.

Przybysz z innego świata od razu dostrzegłby paradoks. Jak to jest, że na ulice wychodzą wielotysięczne manifestacje, komercyjne media krzyczą od rana do wieczora o końcu demokracji, coraz groźniej palcem grozi Bruksela, a poparcie dla „oprawców" wciąż rośnie, podnoszone przez jakiś milczący, niewidoczny elektorat?

Bo bunt przeciwko reformie sądownictwa to tak naprawdę bunt elit. Można je zdefiniować różnie: jako elity wielkomiejskiej klasy średniej, prawnicze, intelektualne, liberalne etc., którym nie tylko o sądownictwo chodzi.
Są to ludzie, którzy totalnie nie akceptują PiS u władzy – niejako z definicji, bez względu na to, czy chodzi o Trybunał Konstytucyjny, Puszczę Białowieską, kodeks wyborczy czy stadninę koni w Janowie.

Owe elity, choć głośne, bezlitosne w ocenianiu PiS, są jednak zbyt małym fragmentem społecznej rzeczywistości, aby zatrzymać reformy TK, KRS czy SN. Są zbyt słabe, aby na trwale utrzymać przy sobie oburzonych. Bo ich niezgoda ma liche podstawy. PiS zresztą niechcący obnażył słabość owych elit, pokazując, że reformy sądów może zatrzymać co najwyżej wewnętrzna kłótnia w rodzinie, a nie krzyczący w telewizji profesorowie czy byli prezesi TK. Ich tezy o końcu demokracji, zamachu na państwo prawa, rządach autorytarnych są coraz mniej wiarygodne, bo żyjący od dwóch lat pod „pisowską dyktaturą" obywatele słyszą to ciągle, a rzeczywistość temu przeczy.

Po dwóch latach ostrego sporu o sądownictwo można postawić tezę, że obrońcy sądów i trybunałów stali się ważnym spoiwem dla prawicowego elektoratu, ważnym elementem polityki partii władzy. Dla części wyborców PiS obrońcy TK to agresywni napastnicy, którzy nie akceptując demokratycznych wyborów, atakują system, chcąc obalić legalne władze. Stąd oskarżenia o próbę puczu w grudniu 2016 r. Wydarzenia przed Sejmem były brane przez twardy pisowski elektorat za rzeczywiste zagrożenie.

Dla bardziej umiarkowanych wyborców PiS „obrońcy demokracji" stali się zabawnym folklorem. A stojące przed Sejmem panie przebrane „za konstytucje" czy emerytowani wojskowi w zielonych generalskich beretach niczym nie różnią się od „skrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości" pikietujących przed Sądem Najwyższym.

Paradoksalnie, spoiwem i paliwem dla reformującego sądy PiS jest także świat zewnętrzny. Dlaczego Andrzej Duda podpisał reformy SN i KRS kilka godzin po tym, jak Frans Timmermans użył opcji atomowej, czyli zastosował art. 7 traktatu UE? Dlaczego wcześniej nic nie wskórali Barack Obama, Komisja Wenecka, zachodni i unijni dyplomaci? PiS był niewzruszony: konsekwentnie, jedna po drugiej przyjmował kolejne tzw. ustawy naprawcze, by po roku przejąć kontrolę nad TK.

Bo dla świata, zwłaszcza polityków unijnych, niezrozumiałe jest to, co dla obozu prawicy i jego wyborców jest dogmatem. Kwestia suwerenności, samodecydowania jest tu sprawą nadrzędną. To antyteza dla rządów PO i Donalda Tuska, polityki „prymusów" i klepania po plecach, którą prawicowy elektorat traktuje w kategoriach podporządkowania, uległości.

PiS, stawiając opór Komisji Europejskiej, obsadza się w roli obrońcy oblężonej twierdzy przed unijnymi politykami, krajami takimi jak Niemcy czy Francja, które chcą wyrządzić krzywdę Polsce. Nie tylko chcą decydować o naszych sprawach, ale też poważnie zaszkodzić, np. ograniczając fundusze strukturalne, w efekcie czego mniej będzie dróg, mostów etc. To przekonuje wyborców o słuszności oporu i może powodować wzrost nastrojów eurosceptycznych w Polsce, czego jeszcze Bruksela nie docenia.

Zachód nie rozumie również, że postęp cywilizacyjny i okrzepnięcie demokracji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej spowodowały, że nie należy tych państw traktować jak uczniów czy nawet prymusów, nagradzając lub grożąc palcem, ale jak partnerów, którymi są. I tak samo jak Niemcy czy Francja chcą decydować o meblowaniu swojego własnego domu. Z tej drogi już nie zrezygnują. Timmermans i jego unijny koledzy zupełnie tego nie rozumieją, stawiając się w pozycji profesora przemawiającego do niesfornego ucznia.

Konflikt z UE mimo ewidentnych strat wizerunkowych przewrotnie może sprzyjać PiS, gdyż cementuje prawicowy elektorat. Stawia też w trudnej sytuacji opozycję, która musi uważać, aby nie używać zbyt antypolskiego tonu. To mogłoby być dla niej zabójcze.

W efekcie w końcówce 2017 r. rząd wychodzi z kolejnej fazy konfliktu o sądownictwo jeszcze silniejszy. Bilans konfliktu to ponad 40-proc. poparcie dla PiS, rozbity KOD i bezradna, słaba opozycja, która ciągle nie może znaleźć sposobu na obudzenie społecznej presji, która byłaby w stanie zatrzymać rozpędzoną machinę władzy."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz